Mój testament przekazuję MOJEMU PRZEWODNIKOWI DUCHOWEMU w Archidiecezji (Na kanwie listów św. Ojca Pio)
Przewielebny Ojcze
Dziś ostatni raz zaszaleć chcę, bo przez Ciebie przekazuję ten list mojej generacji, ‘generacji Jana Bożego’, pierwszych dziesiątków lat trzeciego tysiąclecia. A piszę tę modlitwę z serca, modlitwę moją wielką na wieczność, która jest wzniesieniem się ku Bogu. My w Polsce zawsze byliśmy mądrzy i za przyzwoleniem Boga przymierzaliśmy się do trwania w łasce zawsze. Jakkolwiek zgubiłem swoje myśli, wydaje się zgubiłem swój cel, za cenę wręcz porzucenia ziemskiej wieczności tylko. Choć słońce wciąż świeci i śle nam obraz ludzki ostatni, obraz pięknego człowieczeństwa, ludzkiego a Bożego zarazem, piękny jak okręt pod pełnymi żaglami, jak konie w galopie, jak niebo nad nami. Ojcze, ale ja wiem, że moje serce bije już cały czas dla Tego, którego obydwaj kochamy; przeszedłbym każdą górę i każdą pustynię w poszukiwaniu Go, aby znów Go zobaczyć, uściskać Go ponownie w tych trudnych chwilach i aby prosić Go, by przerwał natychmiast ten łańcuch, który mię łączy z ciałem… jakkolwiek oddzielony od ciała doznaję więcej smutku niż radości. I wiem, że na razie Anioł Stróż nie może dać mi niczego oprócz promienia gwiazdy, zapachu kwiatu, dźwięku harfy, pieszczot wiatru etc.! A trzeba, jak wierzę Drogi Ojcze, dojść do ostatniego stadium: do ‘Consummatum est’ (Wykonało się) i do ‘In manus tuas’ (W Twoje ręce oddaję ducha mego). Non plus ultra, nie można iść dalej… Żaden lekarz nie był w stanie nigdy wydać satysfakcjonującej i przekonywującej diagnozy odnośnie choroby mojego życia i żadnemu specjaliście nie udało się naukowo wyjaśnić ukrytej obecności przyczyny bardziej niepokojących symptomów i ich nagłego, niespodziewanego, niepokojącego zniknięcia. Moja choroba to Boska interwencja, nie łudziłem się o tym zwłaszcza pod wieczór mojego życia, że zostanę uzdrowiony, nawet jeśli poddam się od czasu do czasu leczeniu, z powodu zwyczajnych ludzkich wymogów i z posłuszeństwa. Myśl o uzdrowieniu po tych wszystkich burzach, które Najwyższy zsyła na mnie wydaje mi się snem; co więcej- słowem bez sensu. (14 III 1910)
Nie znam przyczyny tego i w milczeniu wielbię i całuję rękę Tego, który mnie uderza. (26 V 1910) Ale jestem przekonany, że po Twoich zapewnieniach, moja choroba, będąca specjalnym dopustem Bożym, nie potrzebuje lekarzy. (6 X 1910) Jakkolwiek modlę się żeby Bóg wkroczył bezpośrednio w jej przebieg, to jednak czasem- z motywu miłości – zdaje sobie sprawę, że trzeba być uległym, albo -lepiej się wyrażając – przewyższyć pragnienia innych. (28 VII 1915)
Niejednokrotnie miałem jeden z moich zwykłych nawrotów choroby. Wysoka gorączka i ostre boleści w okolicy płuc… Od wielu dni cierpię na bardzo silne bóle głowy, które powodują, że niemożliwe, bym się na czymkolwiek skoncentrował. (27 XI 1910) Diagnoza postawiona przez autorytety medyczne po badaniach stwierdza: “Nacieki na szczytach płuc” (20 VIII 1917) Całe moje ciało jest ciałem chorym: rozległy bronchitowy nieżyt, wygląd kościotrupa, marne odżywianie i cała reszta. Gorączka trawi mnie od soboty i ani na moment mnie nie opuszcza, zmusza mnie do milczenia. (10 X 1917)
W życiu – na wygnaniu- obawiałem się utracenia Bożej przyjaźni i skutkiem tego nieosiągnięcia celu swojego przeznaczenia, a mianowicie doskonałego zjednoczenia się z Bogiem w uszczęśliwiającym widzeniu. Niestety, Mój Ojcze, dla mnie nie będzie już pociechy, dopóki Boski Mistrz nie wezwie mnie do Siebie. Módl się, ponieważ nie mogę już dłużej wytrzymać. Czuję, że krew ciągle płynie nadmiernie do mózgu i bardzo obawiam się katastrofy, to znaczy tego, że oszaleję. Oby Pan Bóg uratował mnie jakimś cudem od tak strasznej tragedii. Nie potrafię dłużej żyć w tym stanie i tylko cud może utrzymać mnie przy życiu, jak niestety jest cudem to, że dotąd jeszcze żyję. (24 I 1915) Pielgrzymem będąc – odwiedziłem 60 krajów, zrozumiałem raz: nie można całkowicie posiadać Boga… I co mi Panie powiesz, przebacz za olśnienie z daleka: Ty jesteś owym “okrutnikiem,” który mi otwiera w sercu głębokie rany, chociaż ich wcale nie widać; “Ty zabijasz,” nie troszcząc się wcale, by mnie wskrzesić w Twojej ojczyźnie! Ach, jak osamotniony się czuję, mój Boże i mój najmłodszy Zbawicielu, na tej pustyni świata! Wybacz ten czysty głos wołający o sprawiedliwość tej generacji ludzi. Ale ty wiesz, z jakim szczęściem powracałem zawsze zza mórz i oceanów do mojej ziemskiej ojczyzny, w której bynajmniej już mnie nie ma. Bo objęła tę ziemię w posiadanie młoda generacja ludzi, zapewne ładniejsza i szlachetniejsza zarazem. Ale tym więcej powiem, że czułem się w mej ojczyźnie w tych powrotach zawsze więcej szczęśliwy… Choć moje ukrzyżowanie jeszcze trwa, w agonię wszedłem przecież bardzo dawno, szczególnie z ‘ostatnim’ wyborem mojego kapłaństwa. Ale powiedz mi Ojcze, kiedy ona się skończy? Do kiedyż chcesz odraczać moje ‘Consummatum est’ (Wykonało się)? Ach, Ojcze, nie bądź nadal tak twardy wobec Twego dziecka. Zresztą, ja zawsze będę wymawiał ‘Fiat’ (Niech się stanie wola Boga), słowa zupełnego poddania się. (13 XI 1918) Z pewnością nigdy nie będę wysłuchany, ponieważ mam serce pokryte błotem winy, a mój język stał się świętokradzki w najwyższym stopniu. (10 XIII 1914) Czuję, że moje płuca nieco się rozszerzają i oddycham jakby czystym i orzeźwiającym powietrzem; czułem, że to powietrze przenika wszystkie tkanki mojego ciała, biegnie przez moje żyły i dochodzi do każdej cząstki krwi… Czuję wyraźnie śmierć; widzę że łatwo dostosowuje się ona do różnych okoliczności. Poczułem że serce jest wolne i rozległe jak morze; przykre myśli, uciążliwe leczenia; udręki życia, cały ów stóp goryczy, przykrości, oschłości, rozczarowań i mąk, które dręczyły moją duszę, znika jak gdyby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, także nawet ich sobie już nie przypominałem… Ojcze, pisz do mnie częściej, będę o Ciebie spokojniejszy. To wiedz, że przyjaźń z Ojcem zabarwiona jest nie pustym sentymentalizmem, lecz prawdziwym, nadprzyrodzonym, duchowym uczuciem, wynikającym “z serca, które kocha Ciebie żarliwie, całkowicie świętą miłością przed Boskim Oblubieńcem” (23 VIII 1916) Ta serdeczna przyjaźń jawiła się zawsze również w sposobie składania Ojcu życzeń imieninowych i świątecznych. Najczęściej to była jedynie pamięć modlitewna. Ale jestem zobowiązany teraz do uzewnętrznienia uczucia i czułości, które inspirowały mnie zawsze. Nie chodziło o stereotypowe sformułowania, lecz o wyrażenie miłości i wdzięczności (15 III 1913) Jako prawdziwy przyjaciel, radowałem się i cierpiałem z osobami, którem kochał i uczestniczyłem intensywnie zarówno w ich godzinach radości, jak i smutku (23 IV 1920) Kochałem wszystkich serdecznie i pragnąłem odwzajemnienia swej miłości: to bardzo ludzkie uczucie, które zawsze umiałbym jednak wciąż jeszcze bardziej oczyszczać i sublimować.(11 X 1921) Eseje moje ukazują stopniowe działanie łaski, doskonalącej naturę, przebóstwiając ją stopniowo na różnych etapach przebytej drogi. Czytaj je dla dobra następnych pokoleń Polaków, i posyłaj dalej. Nie posyłam pocałunku, ponieważ to jest zbyt mało, za trudy, które ponosisz dla mnie. Posyłam Ci to wszystko, co mam w sercu dla Ciebie, czyli nieskończoną miłość. (styczeń 1912) Jednakże zawsze miałem Cię obecnego przed Jezusem Chrystusem. Niech tymczasem moje serce mówi za mnie. (28 II 1912) Ale powiedz mi Ojcze o tym i nie milcz. Ty jesteś jedyny spośród ludzi, który mi jeszcze- być może – pozostaje. Jezus w dwójnasób powiększy Twoje zasługi dla nieba.(16 II 1915) Chcesz wiedzieć, jak się toczą sprawy w moim życiu duchowym. Lecz jak mam Ci powiedzieć to co czuję? Uwierz mi, że to jest właśnie to, co stanowi najwyższy szczyt mojej wewnętrznej męki. Żyję w wiecznej nocy teraz; ciemności są najgęściejsze. Zatem tęsknię za światłem, a to światło wcale nie przychodzi, a jeśli czasem słaby jego promień jest widoczny, co zdarza się zbyt rzadko, to sam ponownie zapala w mojej duszy najbardziej rozpaczliwe pragnienia, aby widzieć ponownie błyszczące Słońce. Te pragnienia są tak silne i gwałtowne, że bardzo często usycham i bardzo cierpię z miłości do Boga. Nadto wydaje mi się, że umieram w każdym momencie i chciałbym umrzeć, aby nie czuć ciężaru ręki Pana Boga, która przygniata mego ducha. Cóż to znowu jest? Jak mam postępować, aby wydostać się z tak godnego pożałowania stanu? Czy to jest Pan Bóg, który działa we mnie, czy to jest ktoś inny? Mam Twój list, w którym odpowiadasz mi: Pokusy przeciw wierze z późniejszymi odruchem nieufności, rozpaczy i bluźnierstwa, są podstępami szatana lub towarami z jego sklepu, które chciałby sprzedać duszy. Podczas gdy on męczy i dręczy dla przewrotnego celu, dusza dzięki łasce zdobywa wierność w walce i stałą pogardę dla jego ponęt. Jestem skłonny wierzyć, że ponury obraz przeszłego życia i ostre bóle ducha i ciała, które mu towarzyszą nie są Bożym działaniem, lecz raczej męką szatana, zwłaszcza wtedy, kiedy poznanie przeszłości odnosi się do aktualnych grzechów ciężkich albo do śmiertelnych aktów niewdzięczności. Wszystko, co pochodzi od Ciebie w czynię, w słowach i uczuciach jest bardzo miłe Panu Bogu, ponieważ jest wykonywane pod wpływem ogólnego posłuszeństwa. Są pewne chwile, kiedy jestem atakowany przez gwałtowne pokusy przeciw wierze. Jestem pewny, że moja wola nie poddaje się im, ale moja wyobraźnia ożywia się i ukazuje w tak jasnych kolorach pokusę, która błąka się w umyśle, że ta przedstawia grzech nie tylko jako coś obojętnego, ale nawet jako coś zachwycającego. Z tego rodzaju się jeszcze te wszystkie myśli zniechęcenia, nieufności, rozpaczy. Wobec tak wielkiej walki ogarnia mnie paniczny lęk, drżę i ciągle zadaję gwałt samemu sobie i jestem pewny, że dzięki łasce Pana Boga, nie upadam. Ojcze, dodaj do tego wszystkiego Mroczny obraz życia minionego, w którym nie widzi się niczego innego, jak tylko własną marność i niewdzięczność wobec Pana Boga. Czuję, że mój duch pęka ze smutku i jestem przeniknięty bezgranicznym zawstydzeniem. Czuję, jakbym był przygniatany przez wielki ciężar i jakby moje kości trzeszczały i odłączały się jedną od drugiej. Czuję to bolesne działanie nie tylko w najskrytszych zakątkach ducha, lecz także w ciele. Tutaj także jestem napastowany przez ogromną obawę, czy być może Pan Bóg nie jest twórcą tego dziwnego zjawiska. Wątpliwością, która mnie zawsze opanowuje i prześladuje wszędzie, jest to, że nie wiem, czy to co robię, jest miłe Bogu, czy nie. Jakiż chaos jest w głębi mego serca! Jaką tajemnicą jestem dla samego siebie! Powraca pokusa i natrętna myśl, że dusza zawsze upada i to często w grzech ciężki. Dołącza się męka gorszenia bliźniego i obawa że zostanę zasłużenie obarczony jakimiś nadludzkimi obowiązkami. Odczuwam słabą miłość do Boga, rozproszenie umysłu i niezdolność do pilnej medytacji. Choć jestem świadom, że tylko w skupieniu zdolny jestem do wielkich rzeczy. To wiem jednak, że z każdym podarowanym mi przez Słońce Nieskończonej Dobroci dniem, Pan Bóg staje się coraz większy w oczach mojego umysłu, a ja widzę Go na niebie mojej duszy, która spowiadać się gęstą mgłą. Czuję Go blisko siebie, a widzę Go z bardzo, bardzo daleka. Ze wzrostem tych pragnień Bóg staje mi się coraz bliższy i odczuwam Go, ale te pragnienia sprawiają, że widzę Go ciągle bardzo oddalonego. Mój Boże! Jakie to dziwne! Chcę pozostawać obdarowany miłością Boga i bliźniego zawsze. Dlatego jeśli jestem ciężarem dla was, jeśli moja praca was nie zadowala, to powiedz mi jasno, na miłość boską; pójdę gdzie indziej, aby prosić o gościnne przyjęcie w ‘domu matki’. O ilu sprawach chciałbym Ci powiedzieć, Mój Kochany Ojcze! Jak silna i bezradna jest potrzeba serca, aby wyżalić się przed Tobą. (10 X 1917) W porównaniu z tym, co cierpię fizycznie, duchowe walki mojego życia są o wiele większe, chociaż moje fizyczne cierpienia są także ciągle coraz większe. Pragnąłem, Drogi Ojcze, nie mówię, wielu godzin wytchnienia, ale przynajmniej jednej w ciągu dnia. Ale działa się zawsze we mnie, wokół mnie, we wszystkim i dla wszystkiego najświętsza i najmilsza wola Boga, ponieważ ona umożliwia mi wytrwanie do końca. (10 I 1911) Moje serce jest przebite, jest zmienione w strzępy przez to krawcowe i bezlitosne ‘męczeństwo’ (zasłużenia na niebo). Kiedy wiem, że jakaś osoba cierpi na duszy lub ciele, to czegóż bym nie zrobił u Pana, aby ją z tego wyzwolić. Jakże trudno jest żyć sercem! Trzeba mi umierać w każdym momencie śmiercią, która nigdy nie zabija, by żyć – umierając i umierając- żyć. (20 XI 1921) Przed jakąkolwiek ‘stratą’ człowieczą – modlę się, aby ludzie mogli się zawsze pogodzić z wolą Bożą. Otrzymałem Twój list, a w tym samym czasie również Twoją miłość; jest mi przykro, że nie mam odpowiednich słów, aby podziękować Ci za nią w sposób godny tak, jak na to zasługujesz. Lecz to, co mnie najbardziej boli, to bycie niezdolnym do okazania mojej wdzięczności czynami tak, jakbym pragnął.(14 III 1910) Przez Ciebie Drogi Ojcze ślę przesłanie dla ‘towarzyszy broni’,którzy trwają jeszcze w swoich ‘ziemskich’ redutach- placówkach i obejmują nowe wciąż cytadele ich ducha. Kochani Księża maryjnej Archidiecezji, ponieważ nie umiem wyrażać wdzięczności, życzę wam, by Pan Jezus wynagrodził wam stokrotnie za waszą miłość do mnie. Przesyłam wam życzenia wzrastania w łasce nie tylko z poczucia synowskiej miłości do ‘mojej Archidiecezji’, ale dlatego, że jestem do tego zobowiązany za całą troskę, której się podjęliście o moje zdrowie nie tyle fizyczne, ile duchowe. To jest święta powinność, której nie mógłbym zaniechać bez popełnienia wykroczenia. Chciałbym przynajmniej raz, kochani, przynieść wam moim słowem uśmiech i sprawić radość. Największą ofiarę, jaką złożyłem Panu Bogu, była faktycznie moja niemożność życia w parafii. Jest prawdą, że odesłany “do domu”- nadal cierpiałem, lecz zawsze byłem w stanie wykonać swoje obowiązki. A to nigdy nie było możliwe, kiedy żyłem ‘na parafii’. Na litość Boską! Ojcze, nie osądzaj mnie tak surowo! Jezus Chrystus jest tak dobry! On nie jest tak surowy i wymagający, jak ten świat… Najdroższy Ojcze, bądź pobłażliwy wobec wszystkich, a zwłaszcza wobec takiego jednego, który poświęcił się bez zastrzeżeń Jezusowi i duszom. (23 X 1921) Bynajmniej otrzymuję gorycze zamiast pocieszenia wciąż bynajmniej, podobnie jak Hiob. Ale staram się ufać Panu Bogu, ponieważ nic złego nie może spotkać tego, kto szczerze dąży do miłowania Boga i kochania Go tak, jak najlepiej potrafi. Żarliwe tęsknoty, aby widzieć Słońce Nieskończonej Dobroci, po jakimś promieniu, który przenika zwykle trwającą ciemność i które to tęsknoty doprowadzają mnie do omdlenia z miłości Bożej nie są i nie mogą być niczym innym jak tylko działaniami Ducha Świętego. Pozostawiam je w spokoju i nie staram się je tłumić, ponieważ nie można iść dalej siłą woli, bo to bez udziału woli przychodzi od Tego, który może wszystko… Niech przyjaźń, współczucie, wdzięczność, uprzejmość pozostaną cechami charakterystycznymi mojej osobowości na wieczność. Nie byłem obdarzony przez naturę łagodnością i słodyczą. Zaletę uprzejmości zdobyłem mozolnym wysiłkiem woli wspomaganym przez łaskę. Moim jedynym ubolewaniem jest to, że mimo woli i czasami nieświadomie zdarzało mi się trochę podnieść głos, gdy napominałem ludzi. Przepraszam Cię Mamo i do zobaczenia w niebie. Chociaż modlę się, jęczę, uskarżam się na to przed naszym Panem, to On jeszcze nie wysłuchał mnie w pełni. Jestem trawiony miłością Boga i miłością bliźniego… Nie czuję niczego innego, jak tylko to, aby mieć i chcieć to, czego chce Bóg. Tyle jest obietnic, które złożyłem Jezusowi i Maryi. Pomóżcie mi modlitwami waszymi i modlitwami innych ludzi do końca je zrealizować. Najdroższy Ojcze, z wielką serdecznością ściskam Cię i całuję. (6 I 1917) I proszę udziel mi na drogę ostatnią błogosławieństwa. Pan Jezus niech zawsze będzie życiem Twego serca, podtrzymuje je w każdej próbie i przemienia je w Siebie samego.
Twój biedny syn i bardzo Cię kochający w Jezusie Chrystusie ksiądz Stanisław