Getsemani czlowieczego dziecinstwa i noc, jakiej nigdy nie bylo!

Stanisław Barszczak, Getsemani czlowieczego dziecinstwa i noc, jakiej nigdy nie bylo! Zamiast encykliki, Rozwazanie swietej agonii.

Wstep

Coz za przeskok od tego leniwego zycia do gwaltownych wzruszen, jakie dala niespodziana smierc mojej matki! Niebawem wylonily sie nowe obyczaje I namietnosci. Z dniem 15 maja 2005 caly narod spostrzegl, iz wszystko, co dotad czcil, bylo nad wyraz smieszne, nieraz wstretne. Odejscie w zaswiaty mojej matki zaznaczyl upadek dawnych pojec: narazanie zycia stalo sie rzecza modna. Zrozumiano, iz aby byc szczesliwym po wiekach obludy i gnusnosci, trzeba naprawde ukochac ojczyzne i dokonywac bohaterskich czynow. O historii, z której pragnę zdać relację, dowiedziałem się pół wieku temu w “domu matki” , jako mlody kaplan siedząc na fotelu w naszym domu na ulicy Zwiazku Orla Bialego w Zabkowicach, i zajmując się lekturą czasopisma oprawionego w brazowa tekturą. Nie pamiętam już dokładnie czy były to wypisy z wydawnictwa, ale pamiętam tytuł czasopisma dokladnie, mianowicie “Na szerokim swiecie”. Rzeczywiście w edycji pojawił się w 1936 roku przedruk pt. “Trzy dni, ktore wstrzasnely swiatem”. Zawierał on między innymi historię ostatnich dni Jezusa. Miejscem akcji, która ma wiele punktów wspólnych z ta opowiescia sa rejony nad Wisłą. Legenda, jako że jeździec na koniu zjawiał się na grobli zawsze gdy groziło jakieś niebezpieczeństwo, nie pochodzi jednak z stamtad a jest wymyslem autora tej opowiesci. Większość bohaterów noweli jak i ich szczegółowe charakterystyki zostały wymyślone przez autora. Przy ich tworzeniu bazował on jednak na prawdziwych osobach. Wzorem dla Hajki był lekarz z Zabkowic, ktorego obdarzylem zdumiewajacym talentem do matematyki, mechaniki. Nie byl samoukiem ale swiadomym altruista medycznym w naszym miasteczku, który sam doszedł do zdumiewających osiągnięć spolecznych. Kiedy umarl na jego pogrzebie byla polowa parafii. Tak umial zjednac sobie jego mieszkancow. Uwazalem za celowe wprowadzic do opowiesci zmyslone atrybuty osobowosci naszego medyka, jakoby potrafił budować zegary morskie, teleskopy czy organy. W dziele są też inne zmyslone ślady idei finansjera grobli, który czynnie zajmował się problematyką związaną z polderami. Wszak jezdzil on na wczasy az do Swinoujscia. Również literacki dom wójta zdaje się być łudząco zbieżnt z posiadłością Panstwa Goleniewskich w Zabkowicach.

1. Pomorska puszcza

Po calonocnym, ulewnym deszczu dzien nastal pogodny, parny. Ociekajaca wilgocia puszcza plawi sie teraz w cieplych promieniach. Przemykajacy gorami Lekki wiaterek omiata czuby drzew, straca krople dzdzu, ktore splywaja po lsniacych konarach niczym pot po ramionach olbrzymow. W dole, gdzie zalega mrok, nie dociera najlzejszy powiew – bija duszne opary, pachna mocniej trawy, igliwie, butwiejace liscie. Ulewa wyrzadzila szkod co niemiara. Wsrod wiatrolomow, suszek, wykrotow walaja sie swiezo oblamane galazie drzew. Spod ciemnozielonego kozucha mchow na sedziwym grabie wyziera straszliwa rana: nawalnica odlupala czesc pnia. Rozwalona dziupla – nie wiadomo czyja – zieje pustka. Tylko smuzka bialej mgielki snuje sie wokol niej niczym strzep kobiecego stroiku… Wsrod leszczyn, dzikich jabloni, lip, buczkow, posrod plataniny paproci, zielsk, galezi slychac skwir ptakow nad straconymi gniazdami. Miedzy grube pnie kilku swierkow, co stercza samotnie na skraju poreby plamiacej mnostwem czarnych pniakow zgnilozielony uplaz wzgorza, zsuwalo sie slonce plawiac sie w miedzianym blasku, podobnym do przejrzystego kurzu, nieruchoma warstwa nawislego nad daleka widownia. Odblaski jego lsnily jeszcze na krawedziach chmur, wyzlacajac je i zabarwiajac szkarlatem, wrzynaly sie miedzy faldy szarych klebow i szklily na wodach. W bruzdach sciernisk i podorywek jesiennych, na sapowatych niwkach i swiezych karczowiskach, gdzie staly smugi wody po niedawnej nawalnicy, mienily sie rude plamy jak kawalki szyb przepalonych. Na szare, przyklepane skiby padal uciazliwy dla oczu, zwodniczy cien fioletowy, piaszczyste wydmy zolkly – zielska na przykopach, krzaki na miedzach mialy jakies nie swoje, chwilowe barwy. W glebokiej kotlinie, otoczonej ze wschodu, polnocy i poludnia podkowa wzgorz obdartych z lasu, plynela struga rozlewajac sie w zatoki, bagna , w szeroko rozlane szyje, powstajaca tam wlasnie ze zrodlisk zaskornych. Dokola wody na torfiastym kozuchu rosly gaszcze trzcin, wysmukle sity, tataraki, kepy niskiej rokiciny. Nieruchoma czerwona woda swiecila sie teraz spod wielkich lisci grzybienia i szorstkich wodorostow w postaci bezksztaltnych plam bladozielonych. Nadlecialy stadkiem cyranki, krazyly kilkakroc z wyciagnietymi szyjami, przerywajac cisze melodyjnym, dzwoniacym swistem skrzydel, zataczaly w powietrzu elipsy coraz mniejsze- wreszcie zapadly w trzciny, z loskotem rozbijajac wode piersiami (na Sardyni byly to flemingi, przyp. autora opowiesci).

2. Perspektywa Boga.

Blota nalezaly do dworu. Dawniejszy mlody dziedzic taplal sie po nich z wyzlem za kaczkami i bekasami poty, poki wszystkich lasow nie wycial, pol nie zostawil odlogiem i wyleciawszy nagle z dziedzictwa nie oparl sie az w Warszawie, gdzie teraz wode sodowa w budce sprzedaje. Gdy nastal nowy, madry dziedzic, biegal po polach z kijkiem i czesto nad blotami stawal, w nosie dlubiac. Gmeral w bagnie rekami, kopal, mierzyl, wachal- az wreszcie wymyslil rzecz dziwna. Kazal karbowemu najmowac dzien w dzien chlopow do kopania torfu, szlam na pola wywozic taczkami, na kupy skladac, a dziury kopac precz, poki sie nie wybierze miejsca na sadzawke; wowczas groble fundowac, dol na druga sadzawke wybierac nizej, az ich sie kilkanascie uzbiera; wtedy rowy rznac, wody napuszczac, rury drewniane-mnichy wstawiac i ryby sadzic… Do wywozenia torfu najal sie zaraz Walek Gibala, bezrolny wyrobnik, na komornym siedzacy w pobliskiej wiosce. Gibala u dawnego dziedzica sluzyl za formala, ale u nowego sie nie utrzymal. Nowy dziedzic i nowy rzadca po pierwsze ordynarie i pensje zaraz zmniejszyli, a po wtore szukali w kazdej rzeczy zlodziejstwa. U dawnego dziedzica kazdy formal pol garnca owsa swojej parze koni ujmowal i garsc wieczorkiem do szynkarza za tytun, za bibulke, za kapke gorzalki… We zniwa tu i owdzie po chlopach zarabiali Waldek z zona; ale zima i na przednowku marli, glod straszliwy, nieopisany. Ogromny, koscisty, z zelaznymi miesniami chlop wysechl jak wior, sczernial, zgarbil sie, zeslabl. Gdy karbowy zapowiedzial kopanie na lace, obojgu az sie oczy zaswiecily. Sam rzadca trzydziesci kopiejek od wyrzucenia saznia kubicznego obiecal… Ale zaraz potem po “dwadziescia kopiejek” powiada. Waldek po takiej zapowiedzi poszedl do karczmy i “schlal sie ze zlosci jak bydle”. Na drugi dzien “babe wypral i pojal ze soba do roboty.” I teraz oto z dala noc idzie: dalekie, jasnoniebieskie lasy sczernialy i rozplywaja sie w pomroce szarej, na wodach blask, przygasa, od stojacych przed zorza swierkow padaja niezmierne cienie… Drzewa traca wypuklosc, brylowatosc, kolor naturally i tkwia w szarej przestrzeni tylko jako plaskie ksztalty o dziwacznych zarysach, czarne zupelnie. W nizinie zsiada sie juz mrok gesty i pociaga chlod, pojawia sie strach przejmujacy czlowieka. Pomroka idzie niewidzialnymi falami, pelznie po zboczach wzgorz, wciagajac w siebie jalowe barwy sciernisk, wykrotow, osypisk, glazow… Waldka babe strach ogarnia, ona zachowuje sie jak chora. “Mgly ida jak zywe ciala, podpelzaja do niej chylkiem, zabiegaja z tylu, cofaja sie, czaja znowu lawa sina coraz natarczywiej. Klada na niej wreszcie wilgotne swe rece, wsiakaja w cialo az do kosci, drapia w gardzieli i lechca w piersiach.” Wtedy przypomina sie jej dziecko… moca nerwow pracowala. I polecialy z oczu lzy gorzkie, grube lzy bezmyslnego bolu – w ten gnoj zimny i cuchnacy. Mgly nad szczytem olszyn murem nieruchomym stoja… a w dole “dwoch nedzarzy widma”… a w glebinie niebios rozniecila sie gwiazda wieczorna, plonie drzac i ciska w poprzek mrokow ubogie swoje swiatelko.

3. Bal w hotelu nadmorskim.

Czarnoskory trebacz byl wspanialy, podobnie jak klarnecista, ale to perkusista tchnal zycie w melodie… Przeslanie rytmu bylo prymitywne, ale sygestywne – pean na czesc milosci celebrowanej w mroku, gdy ciala poruszaja sie w narastajacej rozkoszy zmierzajac ku chwili, w ktorej zatrzyma sie czas. Perkusista byl Waldek. Na jego twarzy malowalo sie skupienie, lecz w szarych oczach byl tez jasny usmiech, znak najczystrzego zadowolenia, jakie dawala mu swobodnie plynaca muzyka. Lena, obserwujaca Waldka ze zdumieniem, czula jego radosc. Kryla sie ona w intensywnym wibrowaniu dzwieku, w narastajacym temple i precyzji ruchow muzyka. Przed wszystkim jednak plynela z faktu, ze w tym momencie Waldek sprawial wrazenie zupelnie nieswiadomego, kim jest ani gdzie sie znajduje. Nie miala pojecia, w jaki sposob Waldek stal sie czescia tego przedstawienia ani tez, jak dlugo one trwalo. Zdumiona byla, iz ozywil te czesc swojej osobowosci, ktora od pewnego burzliwego popoludnia na pewnej wyspie uwazala za martwa. Gdy mu sie teraz przygladala, narastal w niej lek, ze swa obecnoscia psula Waldkowi radosc z gry. Dlaczego? Czy tak wlasnie nie bylo dotad. Powodowana niepokojem, zaczela przesuwac sie w tyl i zniknela w tlumie. Wzrok utkwiony miala w twarzy Waldka; on one podniosl oczu. Byla zadowolona, ze nie moze go juz dostrzec za sciana postaci, bo oznaczalo to, ze i on jej nie zobaczy. Znalazla sie znow w glownym holu, gdy jazz rosl ku pulsujacemu crescendo… Ostatnia nuta, z jakiegos powodu, ktorego Lena nie moglaby wyjasnic, przyniosla ulge. Na dziedzincu panowal chlod i wzgledny spokoj. Lena skierowala sie zatem w tamta strone. Waldek spotkal ja kolo drzwi i obiecal przylaczyc sie za kilka minut, z nowymi kieliszkami szampana. Lena znalazla sobie miejsce na niskim murku i usiadla przygladajac sie tancerzom. Wsrod par tanczacych pod drzewami dostrzegla Ele i Bogdana. Dobrze razem wygladali, sprawiali nawet wrazenie nieco wyrafinowanych. Moze z powodu strojow – Bogdan w smoking i Ela w sukni naszytej paciorkami, ktore lsnily, gdy padalo na nie swiatlo malenkich zaroweczek. Orkiestra oglosila pieciominutowa przerwe i Ela z mezem zeszla z parkietu. Powiedzial mu cos, a on skinal glowa i odszedl – najprawdopodobniej w poszukiwaniu baru. Ela zostala w cieniu jednej z fontann. Lena zobaczyla jakiegos mezczyzne, ktory odszedl od grupy stojacej przy drzwiach, a nastepnie okrazyl oswietlone drzewo i gawedzacych pod nim ludzi. To byl Gienek. Pomyslala przez chwile, ze dostrzegl ja. Jednak to Ela byla jego celem. – Gienek – powiedziala. – Czy pan mnie nie poznaje? – A powinienem? – zapytal, odwracajac wzrok. – Jestem Ela, siostra Lent. Wzial mnie pan chyba za nia; jej zdjecie w tej sukni zamieszczono we wszystkich gazetach podczas ostatniego karnawalu… Slowa Leny brzmialy lobuzersko. – Juz pani powiedzialem: potknalem sie – wymamrotal Gienek cicho. Ela rozesmiala sir wysokim glosem. – Lena jest gdzie tutaj, gdyby chcial Pan z nia porozmawiac… Moze powinienem zalatwic to z pania… Wzrok Gienka wedrowal po ciele Eli, az w koncu kobieta oblala sie rumiencem. Ela z trudem lapala powietrze. Widac bylo, ze jest zaintrygowana slowami Gienka. Wtem spostrzegla siostre. – Nie sadze, by panski pomysl byl dobry. Moja siostra jest tam, za panem. – Jeszcze nie ucieklas? – Prosze, mow dalej – zachecila go z promiennym usmiechem. – Jestem pewna, ze twoi wyborcy uczestniczacy w tej gali beda zachwyceni. Musiala podziwiac jego zdolnosci aktorskie… Szarpnieciem oswobodzila palce z jego uscisku. – Chcialem cie zawiadomic, ze jedziemy nad jezioro, do restauracji… jesli nie masz ochoty jechac ze wszystkimi, z przyjemnoscia pomade z toba do domu, gdy ich odwieziemy. – Nie – Nocna i stosunkowo dluga podroz limuzyna sam na sam z Waldkien nie byla tym, z czym chcialabym sie teraz zmierzyc. Lena ruszyla ku drzwiom budynku. Nalezalo sie jeszcze pozegnac i zamienic kilka slow ze znajomymi, ktorych mijala idac przez zatloczone sale… Oboje spostrzegli, ze ich okazaly samochod jest ciemny i pusty. – Mozemy zaczekac w samochodzie. Wsunal reke do kieszeni swego szytego na miare wieczorowego garnituru. Lena odetchnela z ulga. Waldek westchnal cichutko…

4. Grobla nad Baltykiem

-Wlasnie jechalem przez las. Jadąc na koniu przy grobli usłyszałem odgłosy innego jeźdźca, którego jednak nie mogłem dostrzec, widząc jednocześnie przemykający cień. Szybko dostrzegam światła gospody, przybywam na miejsce i opowiadam tom com przezyl. Owe zwierzenia wywołują poruszenie wśród obecnych tam gości. Od mojej opowiesci w karczmie zrobilo sie cieplej a nawet jakby jasniej. W rezultacie zabiera glos nasz stary belfer i opowiada historię Hajki. Hajka, syn geodety, spędza większość swojego czasu, pomagając ojcu w pracy. Trzyma się z dala od rówieśników i bierze udział w pomiarach i obliczaniu pasów ziemi. W wolnych chwilach uczy się hiszpanskiego i nosi się z zamiarem przeczytania dzieł Euklidesa, znajdujących się w posiadaniu jego ojca. Zdaje się on być zafascynowany morzem oraz groblami i spędza noce, wpatrując się w fale uderzające o wały przeciwpowodziowe. Zastanawia się nad zwiększeniem ochrony przed gwałtownymi przypływami poprzez usadowienie grobli pod bardziej płaskim kątem w kierunku morza. W domu przy świetle świecy tworzy ich różnorakie modele, które następnie testuje w pojemnikach na wodę, wywołując sztuczną falę. Jego ojciec szybko staje się niechętny w stosunku do jego poczynań i erudycji. Ale nadarza sie sytuacja. Gdy wójt grobelny Ferenc zwalnia swojego pomocnika, Hajka stara się o jego miejsce i zostaje przyjęty. Także i tutaj częściej pomaga on w obliczeniach i planowaniu, niż w stajniach, co wprawdzie podoba się samemu Ferencowi, ale nie przysparza mu sympatii u jego zwierzchnika Marcina. Konflikt między nimi jeszcze się zaostrza gdy jest on w stanie zainteresować swoją osobą córkę wójta, Ele… Niedługo potem umierają ojcowie Hajki i Eli, a protagonista otrzymuje w spadku dom i ziemię. Kiedy przychodzi czas na wybór nowego wójta grobelnego, raz jeszcze dochodzi do nieporozumień z Ferencem. Tradycyjnie aby móc sprawować ten urząd, trzeba udokumentować wystarczającą ilość własnych połaci ziemskich . Jako iż Hajka nie spełnia tych wymagań, na stanowisko ma zostać powołany pełnomocnik. Jednak podczas spotkania ze starszym wójtem, Ela oznajmia, że zaręczyła się z Hajka, a dzięki ich małżeństwu jej przyszły mąż otrzyma wszystkie ziemie należące do jej ojca. Tym sposobem protagonista dostaje wymarzoną pracę. Hajka nosi się z zamiarem użycia nowego rodzaju grobli, którą wymyślił i zaplanował jeszcze w dzieciństwie. Przed jej starą częścią nakazuje wzniesienie innej, co ma przynieść mieszkańcom nowe poldery, a co za tym idzie miejsce uprawne dla rolników. Zwyczaje chłopów mówią jednak, że we wznoszonej konstrukcji należy umieścić „coś żywego”. Wcześniej odkupywano od Cyganów małe dzieci, które następnie zasypywano żywcem w masach piasku. Sam Hajka nie wyraża jednak zgody na ową procedurę. Także w momencie gdy robotnik chce pogrzebać psa, wójt ratuje zwierzę. Cała społeczność utwierdza się więc w przekonaniu, że nad groblą będzie ciążyła klątwa. Mieszkańcy wioski są również zaniepokojeni siwym koniem wójta, którego ten odkupił w bardzo złym stanie od pewnego wędrowcy. Według miejscowej ludności zwierzę nosi w swoim szkielecie upiór Jozefa, o którym słuch zaginął zaraz gdy zakupił konia. On sam jest także łączony z diabelskimi mocami, a nawet określany szatanem. Niezadowolenie budzi również fakt, iż Hakja posiada grunty w nowych polderach, przez co sam zyska na budowie grobli. Dniami obserwuje on jej konstrukcję, objeżdżając ją na jego siwym koniu. Nowa grobla trzyma się solidnie w obliczu licznych przypływów, jednak stara część , która jest najbardziej wysunięta w kierunku morza, jest przez wójta zaniedbywana. Lata później, gdy nadchodzi przypływ stulecia i stara konstrukcja grozi pęknięciem, adwersarz Hajki, Marcin nakazuje przekłucie nowej grobli, mając nadzieję na skierowanie siły wody na pobliskie poldery . Wójt jednak wzywa do siebie robotników i nakazuje zaprzestanie dalszych prac. Skutkuje to pęknięciem starej konstrukcji. Z obawy o życie męża, Ela wraz z chorą umysłowo córką Danka, udają się na groblę. Przerażony Hajka widzi z oddali jak woda przedziera się z impetem i porywa jego rodzinę. Zrozpaczony udaje się na swoim siwym koniu na miejsce i znika w otchłaniach wodnych, wypowiadając słowa: -Panie, zabierz mnie, ocal pozostałych. Na tym kończy się opowiadanie belfra. Wskazuje on na to, że inne osoby zapewne opowiedziałyby tę samą historię w inny sposób. I tak wszyscy mieszkańcy wioski są przekonani, że do szkieletu konia po śmierci Hajki znów ktos powrócił…

5. Rozwazenienie swietej agonii

Osobiscie chcialbym wyrazic tutaj oburzenie, że z pracowitego człowieka, jakim był Hajka, robi się upiorną postać. A co do wzniesionej przez wójta konstrukcji to wam powieść, ze nadal dobrze się sprawuje, choć opowiedziane zdarzenia miały miejsce przed niespełna stu laty… Henryk Sienkiewicz pragnal, zeby jego dziela “trafily pod strzechy”, do kazdego polskiego domu i nie tylko. Stad na koniec przekazuje wam pewna informacje o tworczosci Pabla Picassa. Ongis artista bedac w Warszawie namalowal “Syrenke”. Najswiezsza informacje o jego obrazie znalazlem ostatnio w ubikacji w warszawskich “wiszacych tarasach”. Otoz Syrenka teraz wisi na scianie boku mieszkalnego w miescie Kolo. “Daleko tobie do republiki, kraju moj! Trzeba by wiekow, by nauczyc wszystkie dzieci, ze sa rownymi mi, ze nie ma pierworodnych i pasierbow.” Zrobmy wszystko, by rany na wspolczesnym obrazie Polski nie zabliznialy sie “blona podlosci.” Wewnetrzny pejzaz duszy, rycerskosc. Kontrast, zmienny nastroj, gwaltowna zmiana tonacji, to niebywaly styl pisarski Emila Zoli i Stefana Zeromskiego… Ozywa pamiec wydarzen, ktore ci ludzie, ich bohaterowie, chcieliby zepchnac na samo dno swiadomości. W nowelach Zeromskiego, uderzaja w nich echa lasu. (Patrz, Jan Rozlucki w “Echach lesnych”). Ale rowniez – walka Gibalow o prawo do istnienia w “Zmierzchu”. Tam opisana zwierzeca praca pary bezrolnych chlopow szlamujacych staw od rana do nocy. W “Doktorze Piotrze” tragiczna koniecznosc wyboru pomiedzy miloscia do matki i stron ojczystych a odpowiedzialnoscia za wyzysk obywateli, robotnikow, z ktorego sie bezswiadomie korzystalo. “Odbite, wypedzone glosy drzaly kedys za swiatem i zza swiata wolaly. Przelekle, niewymowne wracaly z dali, z moczarow, gdzie nikt nie chodzi, gdzie straszy.” Wnioski z polskiej historii nasuwaja sie tutaj oczywiste. Nie chcialbym byc w skorze “stanczykow galicyjskich”, ktorzy byli winni kleski powstania 1864. Zarazem pragne widziec “nedze” wspolczesnych obywateli mojej ojczyzny. Jestesmy po wyborach do parlamentu europejskiego. Otoz “nikczemnosc moralna, zbior wszystkiej najgruntowniejszej, najwszechstronniejszej glupoty, nicosc patriotyczna, slamazarnosc,” to cos powtarzamy w naszych dziejach. Nie wiem, czy w moich opowiesciach pojawilaby sie tak okrutna bezwzglednosc zwierzecia walczacego o byt (jak to mialo miejsce u Zeromskiego). Ale u mnie pojawilby sie wymiar jeszcze bardziej uniwersalny. Uwazam, ze sytuacje popowstaniowa, rodem a okupowanej i pod zaborami bedacej Pokski, juz miala miejsce wszedzie na swiecie. Na razie jest to jednak uniwersalizm niechciany. Naturalizm powtorzyl sie wczesniej, chocby podczas wypral krzyzowych, w XIV stuleciu, gdy szalala “czarna ospa”, nastepnie w czasie wojny trzydziestoletniej. Markietanki, zolnierze z pola bitwy wynosili rzeczy i ubrania po zmarlych, sciagali buty z nieboszczyka, a najczesciej wszelkie kosztownosci… W naszych czasach mamy demokracje. Zeromski znow powiedzialby: Precz z tytulami – ksiaze i pan. Zetrzyjmy slad haniebnych lat. Zawsze bywalem pid wrazeniem jego dziel. Na przyklad przed nami “Echa lesne” -rzecz o trzebieniu lasu… Siedze z orderami, pan general, pisarz, geometra, dwie partie chlopow, urzednicy… Budzi mnie adjutant, strzaly… I ja tam bylem. Kazalem zlozyc sad polowy. Pluton zolnierze, w lesie zastrzelili. Jakie czynimy przygotowanie do smierci… Nad grobem mojej matki, zaraz tez Zeromskiego bohatera, Rymwida kapitana, patrze w moje “szelmowskie oczy,” i widze, ze na tej ziemi, tutaj juz wszyscy sa siwi… stad moj patos moralny i niepokoj o postawe czlowieka. Przywiazanie do ziemi ojczystej, do piekna jej prostego krajobrazu, ukochanie niepodleglosci i uczucie odpowiedzialnosci za los calego narodu, za los jego majbardziej cierpiacych synow. I ja napisalem wam tutaj jakby o pchaniu na ciezkich taczkach blota i szlamu, wykopanego ze stawu, celem zbudowania nowej grobli. Jak mozecie sie przekonac z mojego zyciorysu naocznie, zjezdzilem caly swiat, by groble fundowac nad polskim morzem. Akwen olbrzymiej wody, a wczesniej pewna struga, towarzyszyla mi od lat niemowlecych. W latach radosnego dziecinstwa w Zabkowicach chodzilismy z kolegami nad struge, aby sie wykapac… Chcialbym rozmilowac was w pracy dla Polski. Bo widzialem w zyciu takze rozpaczliwy rozlam spoleczenstwa polskiego, ciemnote i jego zdziczenie, ktorego wiekowa niewola i nedza i konserwatyzm szlachecki kiedys wepchnely na droge wrogosci i walki klas. Czy kapitalizm wchlonie demokracje? Jeszcze tego nie wiem. Opowiesc te skreslono w zimie 2005 roku, o trzy godziny drogi od Warszawy; nie moze tu byc wiec zadnej wzmianki o wydarzeniach wyborczych 2019 roku. Wiele lat wprzody, gdy papiez Polak z ewangelia Jezusa Chrystusa przebiegal Europe i swiat, traf pomiescil mnie na stancji w domu pewnego kanonika; bylo to w Olsztynie, szczesliwej osadzie. Pobyt przeciagnal sie dosc dlugo, mielismy czas zaprzyjaznic sie z kanonikiem… Oglaszam te opowiesc nic nie zmieniajac w rekopisie z roku 2005… Czuwajcie, gdyz nieprzyjaciel nie spi. Coz wam powiedziec, tym razem? Zawczasu uzbrojcie sie w orez modlitwy, abyscie nie zostali zaskoczeni i wciagnieci w grzech. Epoka nasza ma takze godzine mrokow. Tutaj chcialbym stanac z wami, kochani moi czytelnicy, w Ogrodzie Getsemani w Jeruzalem, tam gdzie Jezus byl szczegolnie doswiadczany. Ale po kolei. Jezus oddaliwszy ich (tzn. apostolow) odchodzi na rzut kamieniem i kladzie sie twarza ku ziemi. Jego dusza tonie w morzu udreki i dotyka najprzenikliwszego smutku. (przyp. autora eseju, “bo sam tego chcial”). Zlowieszcze cienie przemykaja w blada noc. Ksiezyc wydaje sie nabrzmialy krwia. Wicher porusza drzewami i przenika do kosci. Cala przyroda zdaje sie drzec w tajemnym przestrachu! O Nocy, jakiej nigdy nie bylo! Getsemani, oto miejsce, gdzie Jezus sie modli. Odziera swoje swiete Czlowieczenstwo z sily, do jakiej ma ono prawo dzieki zjednoczeniu z Osoba Boska. Zanurza je w czelusc smutku, trwogi, upodlenia. Jego duch wydaje sie pograzony… Widzi juz teraz cala swoja Meke… Jezus od pierwszej chwili wszystko przyjal, na wszystko sie zgodzil. Dlaczego to krancowe przerazenie? Bo wystawil swoje swiete Czlowieczenstwo niczym tarcze, w ktora bija ciosy Sprawiedliwosci, zniewazanej grzechem. Jego osamotniony duch zywo odczuwa wszystko, co przyjdzie Mu wycierpiec. Za taki grzech, taka kara… Jest zmiazdzony, bo sam wydal sie na lek, na slabosc, na skonanie. Wydaje sie dochodzic granic cierpienia, lezy wyciagniety twarza ku ziemi przed Majestatem swego Ojca. Swiete Oblicze Czlowieka – Boga, ktore cieszy sie blogoslawiona wizja Boga, lezy w pyle ziemi, zmienione nie do poznania. Moj Jezu! Chcesz nauczyc mnie, owladnietego pycha, ze aby obcowac z niebem, musze pochylic sie az do ziemi. Padasz, by odkupic moja arogancje. Chylisz sie az do ziemi, jakbys chcial zlozyc na niej pocalunek pokoju, pogodzic niebiosa z ziemia… W Getsemani Jezus wyciaga ramiona i modli sie. Jaka bladosc smiertelna okrywa Jego twarz. Blaga Ojca, ktory odwraca sie od Niego. I wie, ze tylko On moze zadoscuczynic nieskonczonej Sprawiedliwosci (obrazanemu Bogu) I pogodzic Stworce ze stworzeniem. Pragnie, domaga sie tego. Ale cala Jego natura wzdraga sie przed taka ofiara. Duch wszakze jest gotow na unicestwienie i twarda walka trwa… A jednak widzac Cie slabym i ponizonym mozemy Cie prosic Jezu, zebys wzial na siebie cala nasza slabosc, zebys dal nam swoja sile. Pragniesz nas nauczyc, ze tylko w Tobie mamy pokladac cala nasza ufnosc, nawet jesli niebo wydaje sie ze spizu. Ten sam Jezus- chociaz wie, ze nie zostanie wysluchany, “bo sam tego pragnie,” jednak modli sie. (“Oddal ode mnie ten kielich”). Jakaz zawrotna tajemnica! Chwiejnym krokiem idzie do uczniow. “Szymonie, spisz?” Jakze nagle czuje sie samotny i odepchniety! Zwraca sie ku innym: “Nie mogliscie wiec czuwac jednej godziny ze Mna? Przynajmniej we wlasnym interesie, czuwajcie i modlcie sie”. – O moj Jezu, ilez szlachetnych dusz, wzruszonych Twoimi skargami, trwa u Twego boku w Ogrodzie Oliwnym, dzielac Twa gorycz i smiertelne udreczenie! Ilez serc poprzez wieki wielkodusznie odpowiedzialo na Twoje wezwanie! Oby pocieszyly Cie i oby, dzielac Twoje cierpienia, mogly wspolpracowac w dziele zbawienia… Zauwazmy chrzescijanskie znaczenie Boga Ojca w zyciu ludzi wierzacych: zdeptana chwala Ojca przez kazdy grzech z osobna… Ale teraz w Getsemani, dwie sily, dwie milosci scieraja sie w Jezusa sercu. Zwycieza obrazona sprawiedliwosc. Jezus drzy jak lisc. -Ojcze, pragne Twojej chwaly, ale nie za te cene! Nie zebym Ja, sama Swietosc, az tak zostal splamiony grzechem. Jezus uprasza o jakis inny sposob zbawienia… Bez odpowiedzi jednak. Budzi uczniow, ale juz nic nie mowi. -Jezu moj! Jakze ogromna troske czytam w Twoim sercu, przepelnionym udreka… teraz Jezus wrecz pada na ziemie. -Moglbym uznac prawdziwa wartosc ceny, jaka ja place, by czlowieka odkupic i dac mu zycie dziecka Bozego – wydaje mi sie ze slysze takie skargi Zbawiciela… Jezus widzi czlowieka, ktory nie wie, bo nie chce wiedziec… ktory bluzni Bozej krwi… Ale garstke ludzi, ktorzy skorzystaja z Jego krwi juz widzi w Getsemani. Wiec wstaje, idzie niezwyciezony… -A ja Jezu pragne uczestniczyc w Twojej swietej agonii. Tym bardziej, ze jestem niemowleciem w trwaniu i odpowiedzi na twoja najwieksza milosc do czlowieka. Wrecz nie znam Ciebie wcale. I swiadom jestem, jak bardzo raczkuje zaledwie chodzac po ziemi, i nie trafiam w istote zycia mojego. Ale wreszcie jestem przekonany, ze powiedzie mi sie na drodze do stawania sie madrym czlowiekiem, bedac w pokoju z Toba- bo tylko z Toba – Jezu, moge adorowac moj zapomniany bialy krzyz ziemskiej wedrowki do nieba i ku braciom w pelni, i moge z powodzeniem przejsc ku ostatniej dojrzalosci w wierze. Ida lata a moj bialy krzyz nie zna juz, kto pod nim spi. Coz mam tutaj wspomniec Jezu? Oby moja dusza upoila sie Twoja krwia i nakarmila sie chlebem Twojej bolesci ostatecznie! Amen.

Leave a comment