w dowod wdziecznosci mojej mamie

Stanislaw Barszczak, Śmierć papieża: 

Długie i jakby sztuczne, nie podarowane mi życie zamierzam opisac, czyli już nie moje, ale z tonami ostatniej dali… A powinienem opisywać rzeskie, młodzieńcze, dojrzale a podarowane życie przekazać Wam wlasnie… Jestem chłopcem mniejszym i wątlejszym od innych. Z pomarszczonej kryzy wyrasta cienka, blada szyja i ginie pod długim podbródkiem. Wargi sa wąskie i zaciśnięte, nozdrza drgaja lekko, a z pięknych ciemnych oczu jedno tylko jest ruchome. Patrzy czasem spokojnie i smutno, a drugie tymczasem utkwione bywa w zawsze ten sam kąt, jak gdyby już było sprzedane i poza nawiasem… Kochalem się zawsze w szkolnych labiryntach. Tam grywalismy z kumplami w ping ponga. Czasami tedy podczas długich popołudni widywano mnie jak przebiegalem wzdłuż starych portretów towarzyszy partyjnych jasne a następnie ciemne korytarze, nic nie mówiąc… Ale jeszcze z większą przyjemnością szedłem później nad staw. Tam spędzałem całe dni w parku, innym razem wędrowałem daleko w lasach bukowych albo na wrzosowiskach. A były na szczęście w Zabkowicach psy, które mi towarzyszyły; był tu i owdzie domek dzierżawcy czy ‘folwark’, gdzie dostać mogłem mleka i chleba, i owoców; a zdaje mi się, że wolności używałem dość swobodnie, nie dając się zastraszyć, przynajmniej w najbliższych tygodniach, myślą o wieczornych biesiadach. Nie rozmawiałem prawie z nikim, bo samotność radowała mnie… Nastepnie w kosciele zostałem ministrantem… Ksiadz Proboszcz zapraszał mnie na plebanie na Swieta; wtedy na końcu stołu uśmiechał się do mnie bez przerwy, obwisłymi wargami, twarz jego wydawała się większa niż zwykle, jak gdyby miał maskę… A w ogóle to żyłem w świecie prawników, ktorzy w ostatnich godzinach swego życia uświadamiaja sobie marność swej dotychczasowej egzystencji… Juz jako dojrzaly chrzescijanin wybrałem wolność ostatecznie porzucajac wszelkie granice i poczulem się jak cesarz Tyberiusz w Villi Jovis na wyspie Capri. To tam spędził ostatnie lata życia, pozostawiając kontrolę nad imperium w rękach prefekta …Idzie się tam pod górę, między skałami, krzewami cytryn, ogrodami i willami w kwiatach szeroką ścieżką wykutą przez rzymskich niewolników dwa tysiące lat temu. Kto ma kłopoty z sercem musi często przystawać, bo droga jest długa i stroma – zaczyna brakowac tchu. Ale oto jesteśmy u celu. Wierzchołek wielkiej góry wieńczą okazałe budowle, różnych kształtów i jakości, połączone przejściami, korytarzami, schodami i krużgankami -zawiła jest architektura tego zrujnowanego kompleksu. Na samym szczycie stoi imponująca rozmachem i okazałością willa Tyberiusza. Tutaj przez ostatnie jedenaście lat swojego życia (w latach 26-37 naszej ery) miał swoją siedzibę cesarz największego wówczas imperium świata – Tiberius Claudius Nero. Za jego panowania, na wschodnich rubieżach jego państwa, żył, nauczał, a potem został ukrzyżowany Jezus Chrystus. Z willi Tyberiusza rozciąga się jeden z najpiękniejszych widoków na ziemi, widoków słonecznych, śródziemnomorskich. Morze jest seledynowe, a dalej, za fioletową mgiełką widać linię włoskiego brzegu. Nic tu nie ogranicza człowieka i ponieważ patrząc stąd, świat zdaje się nie mieć końca, i my poddajemy się złudzeniu, jak pisze Ryszard Kapuscinski, że oto dotykamy wieczności. Nie dziw, że spośród tysiąca możliwości Tyberiusz to właśnie obrał miejsce. Budził się rano i wychodził na dwór. Dziedziniec przedpałacowy jest niewielki. Nie mógł być większy, bo ten dziedziniec zaraz, po kilkunastu krokach, kończy się przepaścią. Opieram się o metalową barierkę i spoglądam w dół: kręci mi się w głowie, nogi słabną, robią się jak z waty – przepaść: ściana skały prostopadle spada kilkanaście pięter w dół – do morza. Kołysząca się tam łódka wygląda jak mała łupinka. Ta zawrotna przepaść niemal tuż przy wyjściu z willi cesarza zaczyna mnie intrygować. Bo trzeba uświadomić sobie, co działo się w tym miejscu w czasach Tyberiusza. Kiedy cesarz zamieszkał tu, miał 67 lat. W młodości wysoki, postawny, piękny, był już zniszczony latami wojaczki, dalekich wypraw, intryg i spisków pałacowych. Tu, w miejscu idealnego odosobnienia, rozwinęły się w nim cechy, którymi już wcześniej się odznaczał: nieufności i podejrzliwości wobec ludzi i panicznego strachu przed złymi duchami. Tyberiusza – pisze rzymski historyk – cechowały okrucieństwo i rozpusta. Ostatnie, właśnie spędzone na Capri lata jego panowania to okres straszliwego terroru, ścinania głów na podstawie najbardziej absurdalnych donosów. Więzienia były pełne, tortury – stosowane powszechnie. Skazańców wleczono hakami na miejsce kaźni. O miejscu tym pisał Swetoniusz, że „stąd skazańców po długich i wymyślnych męczarniach kazał Tyberiusz w swojej obecności zrzucać do morza. Tam oczekiwała ich gromada marynarzy i drągami albo wiosłami miażdżyła trupy, aby w nich ani tchnienia życia nie zostało”. Tak się lubował w okrucieństwie i zadawaniu śmierci, że „żaden dzień nie minął mu bez zgładzenia człowieka”.  Ale minęły lata, a ja wybrałem wreszcie inne jeszcze miejsca, które chciałbym odwiedzić w przyszłości.  Niestety życie powiedziało dość… W rezultacie moja terazniejsza biografia, to powieść o niemożości wzajemnego porozumienia między ludźmi we współczesnym świecie. Jej bohaterowie żyją obok siebie, niewiele o sobie wiedząc. Moje życie stało się życiem gwiazdora krytyki literackiej. W tych dniach pisarz Jan Lach byl podejrzany o zamordowanie mnie, ponieważ w programie “Godzina rozmowy” wyśmiewał jedno z moich dzieł i tego samego wieczoru zniknął bez śladu. Komisarz Wedel wierzy w winę pisarza, jednak przyjaciel podejrzanego Michał Lorenc stara się na własną rękę wyjaśnić okoliczności zniknięcia krytyka… A przyroda obdarzyla nas znow bujnym listowiem tej wiosny. Tak więc zaradziłem coś na strach. Siedziałem całą noc i pisałem, a teraz jestem zmęczony jak po dalekim marszu po polach ubiegłej nocy… Nastała nowa Polska, nowa ojczyzna. Ciężko jest jednak pomyśleć, że tego wszystkiego już nie ma, że obcy ludzie mieszkają w ‘starym długim dworze’. Może być, że w białej komnacie na górze, pod szczytem, teraz śpią dziewki, swój ciężki sen wilgotny śpią od wieczora do rana. Dzisiaj dzień matki, spojrzałem w kalendarz. Ojca nie pamiętam,  ale moja matka Sybilla była zawsze przy mnie, nigdy nie pozwalała mi przed sobą klekać, pamiętam. Usiłowałem zawsze wskrzesić ją w pamięci taką, jaka była, gdy ją spotkałem po raz pierwszy, również na stacji kolejowej: tajemniczą, prześliczną, kochającą, tęskniącą do szczęścia i dającą szczęście, a nie okrutną i mściwą, jaką zapamiętałem z tych chwil ostatnich. Usiłowałem przypomnieć sobie najpiękniejsze momenty, jakie z nią przeżyłem, były one jednak na zawsze zatrute. Pamiętałem ją jedynie w jej triumfie, gdy spełnia swoją groźbę wywołania w nim nikomu niepotrzebnej, a nieukojonej skruchy” “Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której życie nie byłoby męczarnią, że wszyscy jesteśmy na to stworzeni, by się zamęczać, że wszyscy jesteśmy na to stworzeni, by się zamęczać, że wszyscy o tym wiemy i wszyscy szukamy środków, by się łudzić. Ale jeśli się raz pozna prawdę, co wtedy począć? – Po to człowiekowi dany jest rozum, by mógł się pozbyć tego, co mu jest przykre. – Słowa te były jakby odpowiedzią na myśl: ,, Pozbyć się tego, co przykre/…/Szacunek wymyślono po to, by zasłaniać to puste miejsce, gdzie winna się znajdować miłość”. Nie należy się spieszyć, ani też niczego zaniedbać. Matka “/…/ nie tylko nie miała do mnie żalu, lecz darzyła mnie za swe cierpienia miłością. Cierpiała, żaliła się i triumfowała zarazem z powodu swych cierpień, cieszyła się nimi i kochała je”. Wolność? Po co ta wolność? Szczęście polega właśnie na tym, by kochać i pragnąć, by podążać myślą za jej życzeniami, jej myślami, czyli – nie posiadać żadnej swobody. To właśnie jest szczęście… Mama, jakże chciała znać innych tak, jak znala samą siebie… A rozkosz polega nie na odkryciu prawdy, lecz na jej poszukiwaniu…Może dlatego wydaję ci się szczęśliwy teraz, mamo, ponieważ cieszę się tym, co mam, a nie tęsknię za tym, czego nie mam… Jeśli prawdziwe jest powiedzenie: ile głów, tyle rozumów, to również prawdziwe: ile serc, tyle rodzajów miłości… Ktoś z nas dwojga byl głupi. No, a jak państwu wiadomo, o sobie nigdy tego powiedzieć nie można… Jasno, z całą wyrazistością, stanęła teraz przede mna śmierć, jedyny środek zdolny wskrzesić w mym sercu miłość dla niej ostatnia- środek przesądzający jej triumf w walce, którą władający jej sercem zły duch pomiędzy nami rozpętał… Mama myślała nieustannie: “Mniejsza o to, byleby przy mnie był, a gdy jest przy mnie, wtedy nie może, nie wolno mu mnie nie kochać” Wszystko jest lepsze niż wieczna niedola, hańba, niewierność! Mama chciała mnie ożenić. Bo myslala: Kobieta to główny kamień obrazy na drodze działalności człowieka. Trudno jest coś robić kochając jednocześnie kobietę. Dlatego jedyny sposób, by móc kochać bez przeszkód – to ożenek… A potem mama odeszła na wieczny spoczynek. Gdy jednak pozostałem sam w karecie zycia, ku wielkiemu swemu zdumieniu i zadowoleniu poczułem się nagle zupełnie wolny i od tego politowania, i od dręczących mnie ostatnimi czasy zwątpień i mąk. “Czułem się jak człowiek, któremu wyrwano bolący od dawna ząb. Po okropnym bólu i wrażeniu, że wyrywają mi ze szczęki coś olbrzymiego, większego od całej głowy, chory nagle, jeszcze nie dowierzając własnemu szczęściu, czułem, że to , co od tak dawna zatruwało mi jakos życie, pochłaniało całą moja uwagę, naraz przestało istnieć i że znów moge żyć, myśleć i interesować się wyłącznie własnym zębem.” Pewnego dnia z mama odwiedzam Ciotkę Kasie i Wujka Wojtka…. Bo to byla moja rodzina Bogiem silna. Nie wiem, co ja skłoniło do odwiedzenia wujka. Ale na przykład obecność Witka budziła nie tylko u mnie, ale i u mamy uczucie, jakiego doświadcza żeglarz, gdy stwierdza na busoli, że kierunek, w którym szybko zmierza, jest całkowicie rozbieżny z kierunkiem właściwym, a on okrętu zatrzymać nie może. Żeglarz wie, że każda sekunda oddala go coraz bardziej od wytyczonego szlaku, lecz uznanie, że się z nim rozminął, równałoby się stwierdzeniu, że zguba jest nieuchronna.” Odeszła mama na wieki. I nie ma się nikogo o kogo zapytać, i nic opanowalo zycie, i jeździ się po świecie z walizką i z pudłem książek, i właściwie bez ciekawości. Co to właściwie za życie: bez domu, bez odziedziczonych rzeczy, bez psów. Gdyby się miało przynajmniej wspomnienia. Ale kto je ma? Gdyby dzieciństwo było, ale jest jak pogrzebane. Może trzeba być starym, aby dosięgnąć tego wszystkiego? Dobrze to chyba być starym… Od półtora z górą wieku, wiecznym spokojem odpoczywają  moi ziomkowie w dworskich czy zamkowych kaplicach. Toteż śmiech wielkimi falami zalewał mnie raz po razie i najzupełniej mną zawładnął. Bo teraz już po wszystkim, a ja przetrwałem. Siedzę jeszcze w swoim pokoju przy lampie; jest chłodno, bo nie mam odwagi spróbować pieca; a nuż by kopcił i znów bym musiał uciekać. Czułem się nieco wyczerpany po tym wszystkim, rzekłbym, niemal nadwerężony… Gdybym jednak nie był ubogi, kupiłbym sobie przede wszystkim dobry piec i paliłbym czystym, mocnym drzewem, które jest z gór, a nie tymi namiastkami, których swąd tak ściska pierś i głowę mąci. Naraz czułem, że wzrasta we mnie odrobina lęku. Jeszcze raz wyszedłem na wieś. Coś pchnęło mnie na drugą stronę ulicy, lecz zacząłem tylko przyśpieszać kroku i zlustrowałem mimowolnie garstkę ludzi przed sobą, nie widząc na nich nic szczególnego. Ujrzałem wszakże, że jeden z nich zawsze już był przede mną…  Nie mogłem powstrzymać uśmiechu radości i uśmiechałem się wskroś wszystkiego ku słońcu, ku kwiatom. Krok miałem nieśmiały, jak krok dziecka, ale lekki niezwykle, pełen wspomnień dawnego chodzenia. Po powrocie z burzliwej przechadzki do nikąd, pomyślałem swobodniej: powinno sie czekać i gromadzić sens i słodycz przez całe jedno życie. Umiera się, jak się zdarzy; umiera się śmiercią, jaka należy do tej choroby, którą się ma. Bo odkąd znane są wszystkie choroby, wiadomo także, iż rozmaite śmiertelne zakończenia należą do chorób, a nie do ludzi; pacjent poniekąd nie ma nic do roboty… Najbliższe rzeczy mają już tony dali, ktoś je zabrał i tylko ukazał, nie podał; a co odnosi się do dali: rzeka, mosty, długie ulice i place, i wszystko, co rozrzutnością oddycha, to ustawiło tę dal za sobą… Po wystepie w Domu Kultury na temat wspolczesnej literatury słońce razilo mnie na tarasie, ukazując się na przeciw… Wtem przyszli koscielni przyjaciele do mnie, by powiedzieć mi, że zostałem wybrany papieżem Kościoła Rzymskiego… Nie wszyscy mówili głosem wystraszonym… byli bohaterowie, ktorzy śpiewali coś, mówili sobie. Po wspaniałym festynie juz odeszli. Pozostałem z własną wizja Kościoła. Obejrzałem okazyjnie księżyc w nocy, ale nagle chmury znow mi go zakryly… Powiedzą, że umarł ciężką swoją śmiercią. A śmierć przyszła ksiazeca zła i teraz trwonila…Znalazłem się u bram nieba. Smierć papieża… prawda o życiu, śmierć przyjaciel przyszła teraz aż do mojego domu, w rzeczy samej – do Watykanu. Moi swiatobliwi poprzednicy, nie wszyscy oni mieli własną śmierć. Ci mężowie, którzy ją nosili w zbroi, wewnątrz, jak więźnia, ci bohaterowie, co stawali się starzy i mali i potem na olbrzymim łożu, niby na otwartej scenie, wobec całej familii, służby i psów, dyskretnie i po magnacku oddawali ducha. I dzieci ich, nawet najmniejsze, miały nie jakąkolwiek dziecięcą śmierć – lecz skupiały się w sobie i umierały tym, czym już były, i tym, co byłoby z nich wyrosło… Odkrywamy siebie w innych…, nawet w innej ojczyźnie. A teraz moja ojczyzna jest tam, gdzie zaczyna się Rosja. W samym sercu Europy rozlozyla sie Polska, słodka ojczyzna moja. Niepodobna zrozumiec tego kraju bez jego duchowości, bez tych przyjaznych i gościnnych ludzi, z ich różnorodnością przygody życia. O nich traktują moje eseje, szkice z podróży do Austrii, Czech, Hiszpanii, Francji, Anglii, Norwegii, Rosji, Szwecji, Tajlandii, Brazylii, Argentyny, Meksyku, Stanów Zjednoczonych, Wybrzeża Kości Sloniowej i na Wyspy Kanaryjskie. To zapis wędrówek autora przez historię i dzień dzisiejszy odwiedzanych miejsc. Prawdziwa lekcja twórczego podróżowania. akie miasta podobają mi się w Polsce mojego zycia: starówka w Gdańsku,  ulice idące ku pobrzezu Motlawy… katedra z kolumnach wieżyczek. Ale także Ełk z jego mocnymi budowlami. Białystok z planami jak w Krakowie i zamkiem Branickich. Kielce z “zapadnieta w grunt” katedra. Zaskakujący kolorami Poznań, Szczecin z jego skrywanymi teraz gwiazdzistym układem ulic i placów.  Piotrkowska w Łodzi… Aleja NMP w Czestochowie z żołnierzem radzieckim stojacym jeszcze na wysokim postumencie. Dzisiaj na placu Bieganskiego stoi tam skromny pomnik Marszałka Piłsudskiego. Nadto obdarzam sentymentem place starego Przemyśla. A wszędzie w polskich miastach juz tylko fragmenty dawnych epok zapisane w architekturze. Widzę jeszcze Elbląg z jego nowo budowana historia, Jelenia Górę, wieś Niechorze rozlokowana nad Baltykiem- moja kiedys a teraz już opieczentowana jedynie historia generacji- mojej i nowej, czyli wiekowa, choć z dzielnica ‘Spa and Wellness’ pod ceglana latarnia… Nawet na widokowkach wszystko pozostaje uproszczone, sprowadzone do kilku trafnych, jasnych płaszczyzn jak twarz na obrazie Maneta. I nic nie jest marne ani zbędne… Ale wreszcie juz kończę się uczyć patrzyć. A wy juz wiecie, ze wszystko co napisałem jest zle, niczyje. Żyć, podróżować, pisać. Być może najbardziej autentyczną literaturą jest dzisiaj ta, która nie posługuje się czystą wyobraźnią i fikcją, lecz mówi bezpośrednio o faktach i rzeczach, owych szalonych i zawrotnych przemianach, które nie pozwalają uchwycić świata jako całości. Wielu pyta mnie, jak to się dzieje, że nie męczą mnie dalekie i częste podróże. Męczymy się raczej w domu, we własnym mieście i własnym świecie udręczeni przez obowiązki i kłopoty, przebici tysiącem codziennych trujących strzał, przytłoczeni przez idole własnego plemienia. W dodatku to w domu rozgrywa się nasze życie, szczęście i nieszczęście, namiętność, los. Podróż, nawet najciekawsza, jest zawsze pauzą, ucieczką, doświadczeniem braku odpowiedzialności, odpoczynkiem od wszelkiego prawdziwego ryzyka… Zamierzylem jeszcze skreślić słowa o polskiej Solidarności z 1981 roku – opisać w przyszłości te moja chorobe… Nie udało się… Jak powiedziałem moje podróże do świata, to podróże przez struktury życia. .. o możliwościach albo niemożliwościach spotkania się ludzi… Ale nie traćmy chwil na słowa! ja mogę żyć tylko sercem, wy zaś żyjecie według zasad. Umieram O jednej twarzy, która zeszpecilem upadkiem z drewnianych a zakręcanych schodów mojej klasycznej willi. Nieunikniony koniec wszystkiego, śmierć – po raz pierwszy stanęła przede mna z nieprzepartą siłą. I ta śmierć tutaj, była wcale nie tak daleka jak mu się przedtem zdawało. Istniała przecież we mnie samym, czułem to. A czym była ta nieunikniona śmierć – nie tylko nie wiedziałem, nie tylko nigdy nawet o tym nie myślałem, ale myśleć nie umiałem i nie śmiałem.” Tak wiec śmierć zastała mnie jako arystokrate. Ja za arystokrację uważam siebie i ludzi takich jak ja , mogących się powołać w przeszłości na trzy, cztery uczciwe pokolenia rodzin, które osiągnęły najwyższy poziom kultury (talent i rozum to jeszcze co innego), ludzi, którzy nigdy przed nikim się nie płaszczyli, nigdy na nikogo nie liczyli, tak jak mój ojciec i dziadek. Umieram we własnym domu, gdzie nawet ściany spieszą człowiekowi z pomocą… Przyszła nowa generacja ludzi. Poczułem się jak winowajca.  Winowajca czuje się gorzej niż niewinny- o ile wie, że to z jego winy stało się nieszczęście… Okropne jest to, że my ludzie starzy, którzy mamy za sobą przeszłość – nie w miłości, ale w grzechu – nagle zbliżamy się do istoty czystej, niewinnej… Odchodzę na emeryturę mojego życia przezywana w niebiosach. Ja Quasimodo rozpętanej cywilizacji technicznej. Jakże przy tym wzruszająca była opieka udzielona  “istocie tak nieszczęśliwej przez istotę tak potworną.” Quasimodo ratujący ojczyzne ludzkich a pierwszych wartosci, skazaną na śmierć. “Bo zetknęły się i wspomogły dwie skrajne krzywdy – jedna wyrządzona przez społeczeństwo, druga – przez przyrodę.” Katedra Sw. Piotra stala sie dla mnie nie tylko społeczeństwem, lecz również wszechświatem, lecz również całą przyrodą. Nie śniłem o innych grzędach niż witraże zawsze w kwiatach, o innym cieniu niż cień kamiennego listowia, które wyrastało, bujne i pełne ptaków, z kęp saksońskich kapiteli, o innych górach niż gigantyczne wieże kościoła, o innym oceanie niż Paryż szumiący u ich stóp. Miejsca schronienia otaczano tak wielką czcią, że jak głosi podanie, moc ich niekiedy rozciągała się także na zwierzęta. Stąd na katedrze pomniki zwierzęce także… Kto będzie po mnie Namiestnikiem Chrystusa?  Nie wydaje mi się zresztą, aby błaznowal w mym zyciu wciaz jeszcze, bym zdawał sobie jasno sprawę z uczuć, które wzbudzałem i których doznawałem. “Duch, zamieszkujący w tym nieudanym ciele, musiał być z konieczności też ułomny i głuchy.” I to, co odczuwałem w tej chwili, było dla mnie niejasne, niewyraźne, nieokreślone. Tylko radość przebijała przez to wszystko, choc górowała nad nią wciaz jeszcze próżność. Ale moja posępna i nieszczęsna twarz promieniała. Bo oto wreszcie prawda została ujawniona! Lżej mi na sercu,  Panienka z Jasnej Gory musi przyznać, żeśmy ją potraktowali z największą łagodnością. My, Czestochowianie, mylnie na ogół oceniamy rozmiary terenów, o jakie powiększyliśmy nasze miasto. Od czasów Napoleona Częstochowa urosła niepomiernie, wchłaniając w siebie dwie sąsiednie wioski: Czestochowke i Stara Częstochowe. I zaiste o wiele więcej straciła na piękności, niż zyskała na wielkości… Odchodze w glorii swiatel tego miasta. A moje serce, zgodnie ze wspolczesna fizyka, bynajmniej uznaje logistyke próżni… Więc to tak! Klasztor Najswietszej Marii Panny! Najświętszą Marię Pannę oblegają w jej domu, naszą czarna Panią łaskawą!  Naraz powstał z tronu Bóg i rzecze:-“Wstań, Bogdanie! Masz słuszność! Daję ci urząd Szymona! Masz słuszność! To we mnie mierzą. Niejedna czarownica jest pod opieką kościoła, a kościół jest pod moją opieką!” Ujrzałem wyraźnie wnętrze swej duszy i naraz zadrżałem. Przerażonym spojrzeniem ogarnąłem dwie kręte ścieżki, którymi przeznaczenie wiodło dwa losy aż do punktu przecięcia, gdzie je bezlitośnie o siebie roztrzaskało. Pomyślałem o obłędnej niedorzeczności ślubów wieczystych, o bezsensie czystości, o marności nauki, religii, cnoty, o bezużyteczności Boga. Zapamiętale pogrążałem się w złych myślach coraz głębiej i głębiej, aż wreszcie wybuchnąłem wewnętrznym, szatańskim chichotem… Typowośc to koniec świata! Pozostaje synem uchodźcy,  mama zostawiła dom i zamieszkała na Slasku… I teraz każdy z nas jest w innej sytuacji. Powiedzialbym wiec, ze Tobie skrzydła dane są po to, byś ulatywał na nich w obłoki, a mnie, po to, by przypaść do ziemi i skrzydłami osłaniać pisklę przez niebezpieczeństwem… Widzisz czy rozumiesz teraz lepiej: z jakąś młodzieńczą, fałszywie pojętą ambicją obraziłem się na coś takiego w życiu, na co się nikt nie obraża. Zacząłem mieć pretensje do przebiegu wydarzeń, do samej historii. Rozpocząłem zatarg z historią i po dziś dzień wyrównuje z nią porachunki. “A bogowie grają w kości i nie pytają wcale czy chcesz przyłączyć się do gry (…) Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia (…) nie przejmują się zbytnio ani naszymi planami na przyszłość ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać – to tylko kwestia szczęścia.” Kochani, chce Wam przekazać słowo jednania. Bo slowo to ciało duszy. Człowiek rodzi się do życia – a nie by się do niego przygotowywać. Owszem tworzylem dla historii, ale zamierzylem życie podobne do życia innych zawiazac. “I oto, kiedy zaczął się walić ów złoty i marmurowy gmach złego smaku, przyszedł On, lekki, odziany w światłość, ostentacyjnie ludzki, umyślnie prowincjonalny, galilejski, i od tej chwili zniknęły narody i bogi, i ukazał się człowiek, człowiek – cieśla, człowiek – oracz, człowiek – pasterz. Wśród stada owiec o zachodzie słońca, człowiek, który nie brzmiał ani trochę dumnie, człowiek uwieczniony wdzięczną pamięcią we wszystkich matczynych kołyskach i we wszystkich malarskich galeriach świata.”

Mężczyzna powinien zacisnąć zęby i dzielić losy ojczystego kraju. Uważam to za oczywiste. Co innego kobiety, dzieci. Może w każdym życiorysie obok działających w nim osób musi uczestniczyć nieznana tajemnicza siła, postać niemal symboliczna, która przybywa na pomoc nie wzywana… Czy aby nie mieliśmy szczęścia. Trafiliśmy do najstraszniejszego z obozów karnych.

“Na początku w mróz gołymi rękami łamaliśmy gałęzie na szałasy. I nie uwierzysz, ale powoli sami się pobudowaliśmy. Postawiliśmy sobie baraki, ogrodzenie, zbudowaliśmy karcery, wieże strażnicze – wszystko sami. I zaczął się wyrąb, ścinanie drzewa. Po ośmiu wprzęgaliśmy się do sanek, woziliśmy pnie, po pierś zapadając się w śnieg. Długo nie wiedzieliśmy, że wybuchła wojna. Ukrywano to przed nami. I nagle – propozycja. Na ochotnika na front do batalionów karnych, a kto wyjdzie cało ze wszystkich bitew – będzie wolny. A potem ataki i ataki, kilometry kolczastego drutu pod prądem, miny, moździerze, całe miesiące huraganowego ognia. Nie bez powodu nazywano żołnierzy z naszych batalionów skazańcami. Kładło nas pokotem. Jak ja wyżyłem? Ależ wyobraź sobie, że to krwawe piekło było rajem w porównaniu z okropnościami obozu (…)”

Tylko nieliczni przeżyli. Ale to wiedzmy: Bog zrobi gleboka dezyzje. Objawia się zahartowane klęskami charaktery, ludzie nie zepsuci, bohaterscy, gotowi do czynów wielkich, desperackich, niezwykłych. Są to cechy bajeczne, oszałamiające, i one właśnie stanowią o moralnym obliczu pokolenia. Bog przez całe stulecia wywyższał człowieka nad zwierzę- i wznosił go ku wyżynom nie kij, ale muzyka: czar powabnej prawdy, powab jej wzorców. Kochany braciom,  siostro! śmierć to przyjaciel, talent to inna rzecz…

Zagrać w życiu dwie role…walczyć to jest życie. To nic, ze jako Namiestnik Chrystusa od lat nie obejmujesz żadnej funkcji czy nowej odpowiedzialności.  W życiu (…) istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca. Tworzyć piękno, kompleksowa a pozytywna interpretacje dobrego życia, aspektów i barwna prawdę, nieśmiertelność,  wierność Chrystusowi.

Trzeba umieć myśleć wstecz o drogach w nieznajomych stronach, o niespodzianych spotkaniach i rozstaniach, których nadejście widziało się dawno.  Była to radość dla kogoś innego. Tak więc widzicie, zacząłem pisać o dziecięcych chorobach, co poczynają się tak dziwnie w tylu ciężkich i głębokich przemianach, o dniach w cichych, bezszmernych izbach i o rankach nad morzem, o morzu w ogóle, o morzach, o nocach podróżniczych, co w dal szumiały hen w górze i z wszystkimi gnały gwiazdami… Ale zachowalem wspomnienia wielu nocy miłosnych, z których żadna nie była równa drugiej…Nadto przechowalem do dzis apel matki, żeby nie czytać przy jedzeniu…to chyba dobrze! Również jej zabiegi, żeby wszystko w mieszkaniu na czas koledy, było białe… i to uczucie (jeszcze nie jako doswiadczenie ale uczucie jeno) unosze je wciąż, niose je jeszcze, przez moje a terazniejsze juz życie… Naraz słysze miarowy szmer za oknem…Ale cierpliwie czekam na powrót wspomnień… Bo dopiero kiedy wspomnienia “krwią się staną w nas, spojrzeniem i gestem, czymś bezimiennym i nie dającym się odróżnić od nas samych, dopiero wtenczas zdarzyć się może, iż w jakiejś bardzo odosobnionej godzinie pierwsze słowo poezji wstanie pośrodku nich i z nich wyjdzie.” Owszem ktos zarzuci mi: twoje teksty nie są żadne…to prawda. Bo powstawały w moich chwilach bardzo burzliwych. Tutaj trzeci, On jest parawanem, za którym odgrywa się dramat ludzi. On jest hałasem u wejścia do księgi życia.  On opisywał dla mnie, jakby nieświadomie, historie dwojga ludzi, którzy… utrudniali sobie życie.

“A tymczasem oni mieszkają wśród ludzi, nie ci Trzeci, ale ci dwoje, o których można by mówić tak nieskończenie wiele, o których jeszcze nigdy nic nie powiedziano, mimo że cierpią i działają, i rady sobie dać nie mogą.” W moim życiu wszystko teraz jest Trzecie, właśnie ponieważ jest tak nierzeczywiste. Jeszcze wciąż przemierzam świat, choć już w teatrze z XVIII stulecia zauważam dziury, gdzie tylko mole z krawędzi lóż tłuką się w beznadziejnej próżni… Śmieszne to. Ale siedzę tu w moim pokoiku, ja, Bogdan, który skończył dwadzieścia osiem lat naszego pontyfikatu i o którym nikt nic nie wie. Siedzę tu i jestem niczym. A jednak – to nic zaczyna myśleć i myśli…Idę za wspomnieniami do szkoły, gdzie na pauzie szkolnej, jem kropkę chleba i jabłko… Ja ten chłopiec z nazbyt obszerna czapka, spójrzcie… nieustannie otwieram się na nowy swiat: byc moze wszyscy  znają najdokładniej przeszłość, której jeszcze nie było nigdy? Czy może być, że wszyscy się mylą? Ale już wybrałem wolność. W tej perspektywie widzę,  iż 

Śmierć to jedyna rzecz, której nie udało się nam całkowicie zwulgaryzować.

Bo popatrzcie: “Nigdy tak wielu nie było manipulowanych przez tak nielicznych.”

I osobiscie zapragnalem zmieniać świat. Doszedłem jednak do wniosku, że mogę jedynie zmieniać samego siebie. A ty możesz budzić mnie trzykrotnym stukaniem do drzwi, ale wiedz- już potem nie mogę zasnąć. 

Dzisiaj mam już 83 lata i jako papież  zamknąłem się w seminarium naszego życia, przeczuwajac moje podeszłe lata. Palą się tutaj dwie świece w literackiej kaplicy, jakze jasno i bialo dokola. A ja widzę u poduszki dwa plody kolo mnie: jedno to dziecko, to drugie- to smierc… A przez lustro obejrzeć moglem gęsty, prawie pożywny jakby moj uśmiech, choc juz  w zupełnie wyprzątniętej twarzy.

czerwone Gitary

Leave a comment