No dobrze

Stanislaw Barszczak, Misja Chrystusa otwiera nowy swiat—–
Kiedys przed laty napisalem opowiesc o “dumnym rycerzu”. Jest to ballada o krzyzowcu, a jej gleboki sens zawarłbym teraz w słowach popularnej piesni: “Wolniej, wolniej wstrzymaj konia. Dokąd pędzisz w stal odziany? Może tam gdzie błyszczą w dali
Jeruzalem białe ściany. Pewnie myślisz że w świątyni zniewolony Pan twój czeka, zebyś przyszedł go ocalić, zebyś przybył doń z daleka! Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia. Byłem dzisiaj w Jeruzalem. Przemierzałem puste sale, Pana twego nie widziałem. Pan opuścil święte miasto, przed minutą, przed godziną. W chłodnym gaju na pustyni z Mahometem pije wino. Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia. Chcesz oblegać Jeruzalem. Strzegą go wysokie wieże, strzegą go mahometanie. Pan opuścił święte miasto. Na nic poświęcenie twoje! Po cóż niszczyć białe ściany, po cóż ludzi niepokoić. Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia. Porzuć walkę niepotrzebną. Porzuć miecz i włócznię swoją. I jedź ze mną, i jedź ze mną. Bo gdy szlakiem ku północy podążają hufce ludne, ja podnoszę dumnie głowę i odjeżdżam na południe…” Czy nasze uczucia, milosc, bojowanie codzienne- to walka w erze kosmosu niepotrzebna? Mielismy wlasnych Krzyzowcow, wspomne tylko, ktorzy z Rzeczypospolitej jechali do Ziemi swietej, by ja bronic przed “niewiernymi”… A teraz w Polsce jestesmy powolani, by czcic pamiec matek i ojcow szczegolnie. Przypomina mi sie tutaj piekna piesn:”Gdy zapłonał nagle swiat bezdrożami szli przez śpiący las. Równym rytmem młodych serc, niespokojne dni odmierzał czas. Gdzieś pozostał ognisk dym, dróg przebytych kurz, cień siwej mgły …A tylko w polu biały krzyż, nie pamięta już, kto pod nim śpi … Jak myśl sprzed lat, jak wspomnień ślad, wraca dziś pamięć o tych, których nie ma… Żegnał ich wieczorny mrok, gdy ruszali w bój, gdy cichła pieśń. Szli, by walczyć o twój dom wśród zielonych pól – o nowy dzień. Bo nie wszystkim pomógł los wrócić z leśnych dróg, gdy kwitły bzy. Nawet w szczerym polu biały krzyż nie pamięta już, kto pod nim śpi …”(por. K.Klenczon, Biały krzyż) Uwazam, ze naszym bohaterom wschodzące słońce swieci jeszcze wciaz, i dzisiaj zabłyśnie im znów, i będą wolni jak czlowiek z domu na wzgorzu, o ktorym mowi ta piesn: “Był dom co stał na wzgórzu, wśród chmur i burz… pieknie w promieniach wschodzacego slonca on lsnil. W tym domu mieszkal człowiek, wspominał on często tam jego miłość. Z okien tego domu wypatrywal jej i po kryjomu, wylewal niejedną łzę. Ten dom znal te historie… ale to nie wróci juz.” Moze znamy inne wersje “Domu wschodzacego slonca”: “Już słońce zaszło w dali i mgła się ściele do stóp. Idziemy dalej i dalej tam, gdzie tylko ciemność i chłód. Zniszczone potem twarze, zmęczony pusty wzrok. Szczeniacki świat naszych marzeń, prysł zdeptany setką stóp. Nie raz nas los doświadczył, nie raz byliśmy na dnie, lecz nikt się z nas nie skarżył, bo nasz świat nie lubi łez. Niewielu z nas zostało, a resztę zabierze czas. By wrócić sił za mało już…a zresztą świat ‘przeklął nas’. Nie mówcie nic nikomu, wędrówki mam już dość. Ja wrócić chcę do domu- tam gdzie na mnie czeka ktoś.” Za czarne chmury zagląda już noc, w łóżeczku mały chłopiec śpi. Sen jakiś dziwny wykrzywił mu twarz, pod powiekami łza lśni. Wczoraj wieczorem dowiedział się on, że jest w Orleanie taki dom. Wschodzącym Słońcem nazwali go tam, i żyją w nim chłopcy jak on… nadzieja nie zgaśnie w nich- ze będą wolni jak on… “Gdy słońce wschodzi hen nad piękny kraj, gdzies wśród łąk, gdzies wśród wzgórz, daleki słychać śpiew. Gdy pyta ktoś i nie wie nikt, a to moja pieśń, szalona myśl, ze ptakiem chciałem być…O ptaku mój, tak chciałbym ja tak jak Ty, pośród wzgórz, być wolnym, wzbić się ponad step pośród chmur i łąk I lecieć tak jak Ty. Tak szybko mija czas i marzenia me, staną się jak skrzydła Twe prawdziwe- jak Twój lot. Będzie tak, jak chciałeś Ty, bo ja nigdy już nie wzniosę się hen ponad losu mrok…” Za prymasem Stefanem Kard. Wyszynskim zabierajacym glos w Katedrze sw Jana w ogarnietej wojna Warszawie poeta pisze:”Pocisk dom rozwalił, nie masz matko domu, pali się Warszawa, pali znika w ogniu i w dymie. Pali się Warszawa, pali, znika w ogniu i w dymie. Krwawią nasze serca, pieką nasze rany. Jeszcze mi pozostał matko ten ostatni już granat. Nie płacz matko, nie płacz, nie mnóż mej udręki… Padli moi przyjaciele i już pusto jest wokół. Padli moi przyjaciele i już pusto jest wokół. Żegnaj miasto, żegnaj, rośnie łuna krwawa. Przyjdą po mnie, przyjdą inni, i znów będzie żyć Warszawa. Przyjdą po mnie, przyjdą inni, iznów będzie żyć Warszawa.” A matka znow odpowie: “Ech! Ptaku mój ty nie wiesz sam, jak chciałabym twe skrzydła mieć, jak chciałabym wśród chmur twych żyć, jak chciałabym twe serce mieć. Gdy słońce zaśnie, gdy zapadnie mrok, zniknie też smutna moja pieśń, stęskniona myśl. I spyta ktoś nie zgadnie nikt, a to mój był głos, szalona myśl, ze ptakiem chciałam być…Ech! Ptaku mój ty nie wiesz sam, jak chciałabym twe skrzydła mieć, jak chciałabym wśród chmur twych żyć. Jak chciałabym twe oczy mieć, nie widzieć łez i zła…” Dokad szedlem, tam twoja byla pomoc Matko Boza. Wypraszaj mi laske przebywania wsrod polskich lanow zboz…Zupełnie przypadkiem dziś ten plik fotografii w ręce mi wpadł. Na zdjęciach sprzed paru lat, jesteśmy nieśmiali tak, inni tak, inni tak… Ale pamiętam nas z tamtych lat, ztych niemodnych słów. Pewnie znów się będziesz ze mnie śmiał, ze się rozmarzyłe tak, z mam skłonność do lirycznych nut. A potem wymyslalem cię nocą przy blasku świec, nauczyłem się ciebie po prostu chcieć. Wystarczyła mi chwila niewielka, byś imię miał, byś po prostu się stał… Przepiekne slowa wyspiewuje Anna German: “W słońcu w uśmiechach dzieci, w kwiatach w świergocie ptactwa, w rzek zakolach, w chabrach co skrzą się w młodych owsach, w nasturcjach brzozach i topolach, w morzu co zdaje się ulatać unosić błękit, w jedno splatać z niebem pogodę tak jak one … W poszumie lasów wichrów dzwonie, w ciszy co snem otula pola Kujaw, Pomorza i Mazowsza, w spokoju starców i snach matek Polska, Polska….Ojczyzna nasza, nasza Polska. Gdziekolwiek staniesz wszędzie tam, przydrożnym krzyżem zakpi olcha. Słyszysz. To idzie polskie wojsko, powstańcy i obrońcy granic, polegli wymordowani. Słyszysz. To idą dziarsko nasi, to idzie nieugięta Polska, przez mróz i wicowe, przez zawieje, przez przebiśniegów srebrny śmiech, przez sad wiśniowy gdy bieleje, kwitnący jakby znowu śnieg obsypał, gęsto pośród drzew. Przez koncert pszczół lipcowych w polu, a potem przez kwitnące wrzosy, dojrzewającą jabłek czerwień. Przez spracowane ojca dłonie, które nie ciążą i nie bolą… Ręce wznoszące dom bez przerwy Polski, Polski. Ojczyzny naszej Polski, Polski w dolinach osłoniętych cieniem, na wzgórzach porośniętych łąk, w jeziorach głębiach i płyciznach, gdziekolwiek jestem jest mój dom, gdziekolwiek jesteś jest twój dom. Własny i wierny jak sumienie i nierozłączny jak cierpienie. Gdziekolwiek jesteś … jest Twój dom. Jest twój dom, jest twój dom. Słońce pośrodku wszystkich słońc. Dom, dom, dom…” Wtem zaslyszalem bijace dzwony pobliskiej swiatyni: “Gdy słońce wschodzi hen nad piękny kraj, Gdzieś tam, daleko stąd, Kościelny słychać dzwon. I pyta ktoś i nie wie nikt, a on, Wzywa nas, gdzie ludzie są, Pragną Jezusa… Więc pójdźmy razem, Ty i ja, Gdzie słychać wciąż “Marana tha”. Młody bracie w Chrystusie, Opuść swój domj, opuść swój kraj, Idź, gdzie ten słychać dzwon. Gdy słońce zgaśnie, gdy zapada zmrok, Wspomnij tych, którzy tam są, Gdzie słychać ten dzwon. Gdzie wzdycha wciąż spragniony Boga lud, Gdzie dżungle są, bananów moc, I gdzie kapłanów brak… Wiec czsami chcę wyjechać na wieś, gdzie się zatrzymał w polu czas, chcę w nieruchomym stawie, zobaczyć swoję twarz. Chcę wyjechać na wieś, dojrzałe wiśnie z drzewa rwać. W glinianym piecu upiec chleb ostatni może raz… Ale zaraz powraca mi tez swiadomosc misji Chrystusa, o porzuconej milosci, ktora bynajmniej otwiera mnie na wciaz nowy swiat.

Leave a comment