przyjąć miłosierdzie

Stanisław Barszczak— W boskim bukłaku…

Przed oczami mam obraz z Bazyliki świętego Piotra w Rzymie. Umycie nóg w Wielki Czwartek 2016 przez papieża Franciszka. „W tym znaku jest coś skandalicznego,”zauważył papież. To prawda… sam Bóg wcielony pochyla się z pokorą i czułością do moich stóp, aby mnie grzesznemu, służyć, aby mnie zbawić. To jest istota skandalu, który miał miejsce w Wieczerniku prawie dwa tysiące lat temu. Pozwólcie sobie umyć nogi… Dzisiaj z Piotrem z Wieczernika Chrystus wskazuje, że pierwszym sensem gestu Jezusa nie jest etyczne wezwanie do czynienia dobra innym. Na pierwszym miejscu jest to, aby pozwolić sobie umyć nogi. Pozwolić Bogu, by mnie kochał, przyjąć miłosierdzie Boga. W geście mycia nóg “widoczna jest całość posługi Jezusa w życiu i śmierci,” zauważył papież emeryt Benedykt. Sługa Boży niesie nasze brzemię. Chodzi o naśladowanie miłości Jezusa. Na poziomie serca wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Jezus bez wierzchniej szaty przypomina nam, że nieważny jest ubiór, ale serce. W ten sposób kościół akcentuje sprawę elimanacji ubioru, tak ważnego przez wieki, odsłania czy też otwiera nas na przyszłe wieki. Bo ostatecznie będziemy sądzeni według serca, co kościół skrzętnie podkreśla.

Niestety zdarzały się chwile w moim kościele pełne niepokoju. „Dawaliśmy swoją moralną zgodę na krzywdę i dawaliśmy swoją moralną zgodę na zbrodnię. I z tego będziemy się musieli tłumaczyć, ” zauważył Jan Kott (Lawina i kamienie).  O tych chwilach pisał laureat Nagrody Nobla Imre Kertesz: “Czyżby nie zdawał Pan sobie sprawy z tego, że kościół katolicki przez 40 lat wspólpracował z władzami komunistycznymi i oddał w ręce policji tych księży, którzy traktowali poważnie swoje powołanie i stan kapłański? Kościół nie był gotów. A tym samym nie był też gotowy na uratowanie samego siebie, na uratowanie chrześcijaństwa. Czym jest dziś chrześcijaństwo? Pustą upolitycznioną formułą. Jeśli spojrzymy szerzej: wyniszczoną kulturą europejską. Nie łudźmy się: oficjalne, zinstytucjonalizowane kościelne formuły dotyczące wiary są wewnętrznie puste i dotyczy to każdej wiary, każdego kościoła, każdej grupy wyznawców.”(Ostatnia gospoda. Zapiski, 2016)

Dzisiaj nie mamy myśleć w tych samych kategoriach, w jakich myślały społeczeństwa dwadzieścia pięć lat temu. W zdrowych demokracjach nowoczesne wyzwania diagnozują różne zespoły, które opierają się spornym lobby.Ale jeśli brakuje pracy poznawczej w ugrupowaniach politycznych, to korzenie gniją… należy podejmować strategie pozytywnych działań. A świat z ocieplonym klimatem stanie się jeszcze bardziej ludzki. Anna Achmatowa otwierała przed nami przestrzeń przetrwania na ludzkiej ziemi: “Wszystkich niepogrzebanych składałam do grobu. Ja wszystkich opłakałam- a kto mnie opłacze?(1958)/…/ z twarzą jak Petersburg zimą wypowiada słowa bielsze ni śnieg. “Nie pod cudze skrzydła i niebiosy. W złej godzinie ja się nie schroniłam, lecz narodu mego dzieląc losy, tam gdzie on na swoje nieszczęście byłam.”(1961) “Każde drzewo jest drzewem krzyżowym. Każdy kłos- ciałem Pańskiej Wieczerzy. Aż modlitwy przeczystej słowem, ból męczeńskich ran się uśmierzy.” ”Magdalena z krzykiem włosy rwała, uczeń trwał jak skamieniały w mroku. Lecz na Matkę, co w milczeniu stała, nikt się nie ośmielił podnieść wzroku.” Z poezją otwieramy się wciąż na wiarę zapisaną w biblii: “Ty zapisałeś moje życie tułacze; przechowałeś ty łzy moje w swoim bukłaku.”(ps. 56,9)

Te i inne myśli nurtują moje serce. A podejmuję je podczas zamierzonej kolejnej, jeszcze nie spełnionej podróży do Kalifornii. A byłem tam przed laty. I co zapamiętałem… Gdy dotarliśmy do Los Angeles, nad Oceanem Spokojnym zachodziło „mętnoczerwone” słońce, a zza wzgórz podnosił się niewiarygodnie wielki księżyc. I oto jakbym się znalazł jak na planie filmu/../ Jakieś pięćdziesiąt mil na wschód od Los Angeles wjeżdżam autokarem do pustynnej Kalifornii i do płynącego z głośnika hard rocka zaczyna się wplątywać pouczający głos ewangelickiego kaznodziei z fal miejscowego chrześcijańskiego radia. Pastor wyjaśnia Chrystusową przypowieść o talentach, naprędce wyjaśnia sens przypowieści i na koniec przypomina, że spodziewa się zobaczyć nas wszystkich jutro rano w kościele. Kto będzie w pracy, ten może kupić jutrzejszą mszę na kasecie audio za dwadzieścia dziewięć dolarów dziewięćdziesiąt dziewięć centów lub na płycie CD za trzydzieści dziewięć dziewięćdziesiąt dziewięć… Z Bogiem! Zaczynają się reklamy. Wyłączam radio. Pół godziny drogi od każdego bardziej ucywilizowanego i kosmopolitycznego miasta w tym państwie, w pewnym oddaleniu od drapaczy chmur, czai się inna Ameryka, w której jeszcze poruszają się cienie pielgrzymów.

Innym razem znalazłem się w redakcji „The Jerusalem Post” – mojej ostatniej nadziei – czekam około półtorej godziny, obserwując wchodzących i wychodzących ludzi. W którymś momencie sięgam po porzuconą niedzielną gazetę i biorę się do przeglądania ogłoszeń o pracy. W rubryce ‘fotografia’ jest raptem pięć ogłoszeń, z czego jedno dotyczy zatrudnienia szkolnego fotografa… Nagle słyszę znany mi głos Redaktora Naczelnego, z którym przeprowadziłem kilka bardzo obiecujących rozmów mailowych, będąc jeszcze w bezpiecznie odległej Polsce. Pan Steven ściska mi rękę odrobinę dłużej, niż jest to przyjęte. Patrzy mi w oczy wzrokiem, w którym nie wyczuwam niczego nawet odrobinę przypominającego sympatii! Ani też wrogości. Po prostu czysta obojętność. Jesteśmy na korytarzu. Opowiadam, od jak dawna pracuję nad takimi i takimi rzeczami. Znaleźliśmy się w jego biurze,informuję go o tym, że mam własną stronę w internecie. Pan Steven zrobił mi zdjęcie na tle otwartego okna redakcji, za oknem bogatsza dzielnica Jerozolimy. Nagle odzywa się komórka Steve’a, odbiera, macha mi na pożegnanie, odwraca się i rusza w głąb korytarza, Patrzę, jak odchodzi między jasnoszarymi ścianami korytarza. Chciałbym być teraz naiwny. Chciałbym umieć wierzyć ludziom. Nawet ludziom o miękkich dłoniach, w marynarkach od Armaniego, z fałszywym brytyjskim akcentem, o pustym błękitnym spojrzeniu. Teraz więc Jerozolima jak poprzednio Kalifornia pochłaniała wszystko, co zbierałem przez całe lata – sprzęt, plany, marzenia, pomysły. Ta nowa Kalifornia studziła mój entuzjazm, wysysała energię i w ciągu niewielu miesięcy ogołociłaby mnie niemal do nicości, gdyby nie Jezusowa misja, która stąd wypływa. Ziemska Kalifornia, rozumiałem to coraz bardziej, nie potrzebowała mnie i moich zdjęć. Pozostał mi Jezus, wewnętrznie przylgnięcie do niego i do jego misji.

 

Leave a comment