W cieniu Częstochowy Olsztyńska legedna

Stanisław Barszczak— tego dnia śni mi się Polska dumna i piękna jak nigdy—

W tym tygodniu powróciłem do „Siódmego krzyża.” Akcja tej powieści Anny Seghers toczy się w Niemczech jesienią roku 1936. Główny bohater, Georg Heisler, wraz z sześcioma innymi więźniami ucieka z obozu koncentracyjnego Westhofen. Komendant obozu przysięga, że w ciągu tygodnia zbiegowie zostaną złapani, postawieni pod krzyżami z drewna i poddani torturom. Mijają dnie, pod sześcioma krzyżami tkwią odnalezieni więźniowie, lecz siódmy krzyż, ten przeznaczony dla Georga, wciąż stoi pusty…To dramatyczna, bardzo dobrze skomponowana, a zarazem pięknie napisana powieść o przeżyciach mężczyzny, który ucieka przed pościgiem i szuka pomocy u dawnych znajomych i u przygodnie spotkanych ludzi. A oto przewodnie mysli tej pięknej ksiązki.”Są rzeczy na świecie, które można zmienić. I takie których zmienić nie można. (…) Ty nie umiesz nic znieść. A teraz są takie rzeczy, które musi się wytrzymać. One i tak miną. – Każdy robi tak, jak go matka nauczyła. – W każdej chwili gotów jest umrzeć tak, jak wprawdzie nie zawsze żył ale zawsze pragnął żyć: odważnie i spokojnie. – Każdy człowiek, przed którym wyłania się groźba nieszczęścia, sięga do żelaznych rezerw, które w nim tkwią. Dla jednego tą żelazną rezerwą może być jego idea, dla drugiego wiara, trzeci myśli wyłącznie o swej rodzinie. Niektórzy nie mają nic. Nie mają żadnej żelaznej rezerwy i jest w nich pustka. Zewnętrzne życie ze wszystkimi swymi okropnościami może wedrzeć się do ich wnętrza i wypełnić je po brzegi. – Jeśli człowiek skazany jest na czekanie, na prawdziwe czekanie, które ma zdecydować o życiu lub śmierci, o którym nie wie się z góry, jaki obrót weźmie i jak długo potrwa, godziny czy dnie, wówczas człowiek ucieka się do najdziwniejszych środków, aby zwalczyć czas. Stara się chwytać minuty i zabijać je, wznosi przeciw czasowi rodzaj tamy, ciągle usiłuje zatykać szpary w tej tamie, nawet wtedy, gdy czas przewala się już nad nią. – Jeśli człowiek słabnie z bicia i choruje z bezsenności, wtedy traci bystrość umysłu. Wówczas najprzebieglejszy staje się otępiały i głupi.” Chciałbym w mym życiu ukazać nasze konflikty wewnętrzne: choć teraz nie pragniemy mówić o walce sumienia z lękiem, wahaniu: pomóc – nie pomóc? Niektórzy pomogliby, ale boją się… tortur dzisiaj, kary… Przykładem takiego zastraszonego człowieka jest stary tapeciarz, który martwi się, że Georg Heisler zapuka do jego drzwi:”- Żeby tylko nie przyszedł. Jeśli przyjdzie, jesteśmy tak czy owak zgubieni. – Dlaczego tak czy owak, ojcze? – Że też ty tego nie pojmujesz. Wyobraź sobie, przychodzi, daję mu znak, ostrzeżenie, co się stanie wtedy ze mną, z nami? A teraz wyobraź sobie, przychodzi, widzę, jak nadchodzi, ale nie daję mu żadnego znaku. Nie jest przecież moim synem, jest mi obcy, gorzej niż obcy. Więc nie daję mu żadnego znaku i wtedy łapią go. Czy tak można?” Takie i inne refleksje towarzyszą mojemu obecnemu zyciu, szczególnie kiedy spaceruję lub podróżuję rowerem po Olsztyńskim rynku… „Kiedy po raz pierwszy prowadziła mnie po Kazimierzu moja duża piękna przyjaciółka, nie rozglądałam się po widokach, pochłonięta dziwnością samej drogi. Dziwność polegała na tym, że – skoro tylko opuściłyśmy Rynek – drogi właściwie już wcale nie było. Szło się bez niczyjego sprzeciwu podwórkami, między ścianą a ścianą, po kładkach, śmietnikach, tu przez strumień, ówdzie pod ruchomą żerdzią płota, bruzdą, polem, sadem, cudzą zagrodą. Przyjaciółka odsuwała dzieci, kozy, unosiła w górę lub przydeptywała druty kolczaste, czarowała psy. Ludzie wyglądali zza niziutkich okien, odprostowywali grzbiety i patrzyli obojętnie, jak idziemy pośrodku ich życia, “pisała o Sandomierzu Maria Kuncewiczowa. Dla mnie Olsztyn, to Kazimierz Marii Kuncewiczowej, miasteczko sportowców i artystów… „Miasteczko czarowne, bo się poczęło z miłości. Z miłości króla do ubogiej Żydóweczki, Estery. Miasteczko magiczne, bo każdy, kto w nim choć trochę pomieszka, zaczyna czuć w sobie królewską żądzę tworzenia. – Ach, malować! ach, pisać! ach, kochać… – wzdychają młodzi i starzy, patrząc w nocy na ruiny zamku prześwietlone księżycem.” „Księżyc, wydźwignąwszy się z brzeziny, był z początku ciężki i gorący, rozjarzył pół nieba, w twarze ział czerwonym blaskiem(…) Przestaliśmy troszczyć się oń, zagapieni w księżycowy pożar.”

Leave a comment