Gdy jesteś tu znika strach, bo jesteś tu- wszystko uda się

Stanisław Barszczak —Listonosz dzwoni dwa razy—

(na kanwie bestsellera Romain Sardou, Nikt mu się nie wymknie)

Wstęp
Viktoria znalazła miejsce dla wynajętego samochodu w samym końcu wyasfaltowanego parkingu. Przełknęła z trudem ślinę i wsunąwszy rękę do kieszeni żakietu, zaczęła się bawić kluczykami od samochodu. Był poniedziałek, o dziewiątej rano Viktoria uczestniczyła w spotkaniu zespołu w Waszyngtonie, które odbyło się dwa piętra pod ziemią w oświetlonej jarzeniówkami. W sali bez okien David Sharp, szef Wydziału do Sprawa Uprowadzeń Dzieci i Zabójstw Seryjnych, siedział u szczytu długiego prostokątnego stołu konferencyjnego, mając po swojej lewej ręce Viktorię, a po prawej twarze innych agentów. Zamordowana została lokalna działaczka społeczna. Na ciele ofiary znajdują się ślady, które wskazują na mord rytualny. Sprawą zajmuje się prokuratur z San Francisco Timothy Calagan. Pomaga mu Viktoria Soloviov. W rzeczy samej okazało się bowiem, że mieszkańcy miasteczka skrywają tajemnicę. Ale Viktoria polubiła swoja sprawę. Nadal wierzę, że znajdę miłość, mawiała do siebie. A ze swoich porażek postanowiła wyciągnąć wnioski. W swoim życiu trzymała w dłoniach wiele bukietów kwiatów. Sama dostała kwiaty od mężczyzny jedynie dwa razy. Bukiet numer jeden (pomarańczowe frezje), był prezentem na osiemnaście lat od jej pewnego poważnego chłopaka. A drugim (zachwyczające peonie) obdarował ją Piotr, z którym planowała spędzić życie. Niestety, rozstali się kilka lat temu. On powiedział tylko cztery straszne słowa: „Nie pasujemy do siebie.” Jest styczeń. Obliczyłam, że od września byłam na czterdziestu dwóch randkach. Przeczytałam sobie o nich na progu Nowego Roku i zamierzam wyciągać wnioski. Napisałam w internecie: „Niektórzy mężczyźni tylko bawią się kobietami. Oszuści, żonaci, popaprańcy.” Wychodzi na to, że jest coraz więcej atrakcyjnych, sympatycznych samotnych kobiet. Ubywa za to mężczyzn, gotowych na poważne zobowiązania. Albo ich po prostu nie spotykam! A ja? Olśniło mnie. Jestem zbyt ufna. Zawsze zakładam, że spotkam kogoś uczciwego, dobrego, miłego. To błąd. Powinnam być mniej naiwna. Pozwalałam wiele razy, aby to mężczyźni zadawali mi pytanie i decydowali o tym, gdzie i kiedy się spotkamy! Błąd. Ja też powinnam ich odpytywać, powinnam wymagać podstawowych informacji o sobie. A więc mam piękny bukiet. Ale w życiu tak się nie da: iść na randkę i od razu znaleźć tam miłość. Oczekuję zbyt wiele. Skończyłam z tym. Teraz zaczynam żyć, a nie analizować. Miłość to nie praca naukowa. Wczoraj moja szefowa wyjechała na pokazy florystyczne. Robię szaloną rzecz. Zamykam kwiaciarnię już godzinę wcześniej, bo idę na dyskotekę- a muszę się jeszcze wyszykować. Już nie oczekuję, że znajdę dziś miłość życia, tylko chcę się zwyczajnie dobrze bawić. Ale jedno się na pewno nie zmieni. Nie przestanę czekać na prawdziwe uczucie.
-(Viktoria zwracając się Mike’a) Ktoś musiał tego dokonać. Okropna rzecz. Śmierci w bezpiecznej kopalni. Jest faktem, że górnicy pracują w obrębie wulkanicznego krateru, który wypełnia się niebieskimi płomieniami, które powstają w kontekście oparów siarki z tlenem. I że w ttej historii pojawiają się też ludzkie dramaty. W pobliżu wewnętrznego, turkusowego jeziora, w bardzo trudnych warunkach pracują górnicy, którzy zbierają siarkę. Mężczyźni za głodową stawkę noszą codziennie na plecach ładunki nawet do 100 kilogramów. Kobieta nie może dać im więcej ponad serdeczność życia w domu. W pobliżu krateru ogromne agregaty warcały i parowały niczym wywietrzniki metra, wiatr szarpał fluorescencyjną żółtą taśmę, .. Nisko nad ziemią wisiał helikopter, obmacując reflektorami masyw lasu-kosodrzewiny. Nikt nie przewidział tąpnięcia. A opis mordercy, który to uczynił, a który zawarty w twoim artykule jest tak odrażający i niepochlebny, że pod pewnymi względami podbudowuje hipotezę, iż telefoniczny rozmówca to morderca. Tylko telefoniczny rozmówca mógł tak ostro zareagować: „skompromitowałeś się… zniesławiłeś się.”
Viktoria była na szczęście osobą systematyczną, nie miała więc żadnych trudności z odszukaniem jej samochodu na parkingu. Po tym roboczym spotkaniu skierowała się bezpośrednio do swojego hotelu. A Mike pomknął na południe w kierunku wybrzeża. Minął kampus Uniwersytetu, potem wziął skręt na pełnym gazie z Bulwaru i już był pół przecznicy od domu, w sercu dzielnicy, otoczonych murami posiadłości, na zamieszkanie których Karen nie byłoby stać nigdy. Przed domem baldachim fikusowców i dębów skutecznie rozjaśniało już światło księżyca. Stała tam również samotna latarnia na rogu posesji, która oblewała trawnik przytłumionym żółtawym blaskiem. Mike znalazł się szybko w środku pokoju z telewizorem. Mrużąc oczy odczytywał logo kanałów: euro-sport i inne. Mike po raz pierwszy od dwóch miesięcy odwiedzał dom. Niedzielne popołudnia miał zwykle spokojne. Ale nie dzisiaj. Od chwili kiedy gazeta ukazała się z jego artykułem, telefon nie przestawał dzwonić.
-Założyli mi podsłuch w telefonie, czy tak? Jeszcze przed spaniem nie przestawał pytać Mike. Ktoś na dodatek zadzwonił teraz do drzwi. W piątek wieczorem Karen wracała do domu powietrzną kolejką dojazdową kusującą wzdłuż sześćpasmowego parkingu, jakim stawała się w godzinach szczytu autostrada. Karen zamyśliła się: czemu nie można mieć na własność gwiazd, nie ma wesela, nie ma ludzi…a z smutku najdłużej żyje pamięć. Pomyślała o Johnie- gdy nuciła sobie: nie szukaj mnie w Argentynie.Tory biegły piętnaście metrów ponad poziomem gruntu estakadą wspartą na betonowych słupach. Siedząca przy oknie Karen patrzyła z góry na kable linii energetycznych, wierzchołki drzew i kryte dachówką dachy domów podmiejskiego osiedla, które jeszcze nie tak dawno uchodziło za ciche i spokojne. To czas nas goni, więc nie spóźnijmy się, westchnęła. Widziała najbliższą stację, każdy pociąg ruszał, to ją bardzo interesowało, ale gdy zauważyła na peronie strażnika z pistoletem u boku i wzdrygnęła się . Domy zamienione w fortece. Uzbrojeni strażnicy na stacjach. Przedziały pełne samotnych podróżnych nie odzywających się do siebie i skrzętnie unikających kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Przypomniało jej się tamto lato osiemdziesiątego któregoś roku, kiedy bawiąc w Europie pojechali z Mikem pociągiem Eurocity do Berlina. W środku nocy pociąg zatrzymał się. Kilka osób wysiadło, o wiele więcej wsiadło. Wysiadła na końcu i ruszyła przez odkryty peron ku schodom ruchomym, którymi strumień pasażerów zjeżdżał na przebiegającą kilkanaście metrów niżej ulicę… O czwartej po południu zaszła w aurze ogromna zmiana, z nad zatoki San Francisco napłynął tuman gęstej, przenikliwie zimnej mgły, redukując widoczność na Union Square do około dwóch przecznic. Wiktoria szybko znalazła się w domu.
II
Przestępca zostawił swojej „ostatnie proroctwo” w samochodzie Karen, stąd Karen pozostawała zaniepokojona, o czym Mike nie chciał wiedzieć.
-Karen, nie bierz mnie pod włos twierdząc, że dzisiejsza wybitna proza jutro będzie w kuble na śmieci. Mój tekst nie odejdzie w niepamięć, bo moje ‘wypociny’ są już w Internecie.
Karen namacała okulary leżące na nocnym stoliczku, i szybko, ale bez przesady- bo nie chciała nadal niepokoić męża- zsunęła się z łóżka. Wybiegła na ganek i kiedy schylała się po gazetę, wiatr podwiał jej bieliznę powyżej halki. Mimo swej nagości stała na ganku ogłuszona nagłówkiem „seryjny morderca uderza znowu.”
W salonie paliło się światło i Mike widział jak na dłoni wszystko, z Karen jego małżonką włącznie. Siedziała teraz w niebieskim sweterku i szortach na sofie, wyciągnięte nogi wspierała na ławie. Czytała wertowała czasopisma, bo sobie mówiła człowiek jest zadziwiający, ale arcydziełem nie jest. A Mike widział w Karen jego sekretarkę. Brenda przyszła do „Tribune” przed dziewięciu laty. Ona i Mike byli jeszcze wtedy stanu wolnego. Szybko wpadli sobie w oko. Po próbnym okresie wspólnych lunchów przyszedł czas na wspólne kolacje, a potem trzy noce w tygodniu w mieszkaniu Mike’a. To właśnie w łóżku z Brendą Mike zdradził jej, że „Tribune” musi zwolnić niekompetentnego zastępcę wydawcy. Z kolei ona w łóżku powtórzyła tę wiadomość zastępcy wydawcy. I teraz postaw szanowny Czytelniku na dynamiczność, indywidualność w trzecim tysiącleciu… Nie jest bezpiecznie wycofywać się z gry, nie dowiedziawszy się, przeciwko komu się gra, ale z drugiej strony kontynuowane przez sekretarkę spotkania z Mike’em byłyby delikatnie mówiąc niewłaściwe. Życie nasze ma dwa dzieciństwa, ale nie ma dwóch wiosen, to juz ktoś powiedział. To nie do wiary, z jak przymkniętymi oczyma, przytępionymi uszami i senną myślą idziemy przez życie. Ale trzeba podążać za swem marzeniem, podążać wiecznie – zawsze, usque ad finem.
Mike obudził się punktualnie o siódmej trzydzieści rano. Leżał na wznak wpatrzony w łopatki obracającego się nad łóżkiem wentylatora i zastanawiał się, dlaczego ilekroć nie musi wcześnie wstawać, wewnętrzny zegar biologiczny budzi go z precyzją godną odliczania przed startem statku kosmicznego. A teraz już pędził nadbrzeżną Bayshore Drive w stronę skupiska nagich masztów sterczących niczym zimowy las nad przystanią jachtową Coconut Grove. Przed kondominium Yacht Harbor był kilka minut po piętnastej. Wyskoczył z samochodu i pognał do wind, by wjechać na dwudzieste piętro, na którym mieszkał John, jego współpracownik. Ale go nie zastał w domu. W kwestii notorycznych zabójstw liczył na jego fachowe wsparcie. Granatowy mercedes skręcał w ślad za nim z Bayshore Drive. Serce zabiło mu mocniej. Kamienne mury po obu stronach odcinały drogę ucieczki. Stanał na wychodzącym na zatokę Biscane balkonie nadbudówki, Mike rozkoszował się lutowym chłodnym rześkim porankiem. W końcu zaintrygowany niską temperaturą wciągnął szorty i koszulę, wzuł sportowe obuwie i wybrał się na przebieżkę. Biegł asfaltową alejką na północ wzdłuż Biayshore Drive, ruchliwej, trzypasmowej ulicy przecinającej Coconut Grove, i naśladującej z grubsza nieregularny kształt linii brzegowej…. Armada zakotwiczonych jachtów…
-Wsiadaj- warknął John
-Dlaczego mnie cholera gonisz- wysapał Mike i wsunął się na fotel pasażera i zatrzasnął drzwiczki. i skierował na swoją spoconą twarz wszystkie dysze nawiewu z deski rozdzielczej. John zjechał gwałtownie na pobocze i ostro zahamował. Samochód zakołysał się na nierównościach i zatrzymał. Na skroni Johna pulsowały dwie purpurowe żyłki, patrzył z uśmiechem, jak Mike wysiada z wozu na wysypane żwirem pobocze.
Mike zwracał uwagę na stadka białych czapli, na kilka krytych falistą blachą szałasów. Na to poczucie zagubienia porządku świata. To stanowiło niewątpliwie jeden z uroków dla turystów podróżujących bez określonego celu. Ściany były tu gołe. Kraty. Zamiast okiennic w oknach więzienie. Mike dostrzegał kątem oka więźniów w mijanych celach. Jeden miał długie dresy. Inny nagi od pasa w górę, pokryty był tatułażami, jeszcze inny miał ręce jak konary drzewa. Odnosił wrażenie, że przystępuje do więziennego bractwa, a ci ludzie nie mogą się już doczekać ceremonii inicjacyjnej… Chciał ścigać ludzi nie za to, że łamią prawo, lecz za to, łamią i uchodzi im to płazem.

III
Telefoniczna rozmowa z Mike’em zasiała w Viktorii ziarenko niepokoju. Wspomniał na dodatek o jego młodości. Był wtedy dwudziestoletnim studentem na wiosennych feriach…
Po drugiej stronie słuchawki w tym samym czasie Karen chciała wyrazić coś najbardziej rozsądnego. -Kocham cię. Zamrugała powiekami, trochę zaskoczona. Uśmiechnęli się do siebie, po czym Mike odpukał w niemalowane i ruszył do drzwi.
Viktoria wyszła spod prysznica i narzuciła na siebie biały hotelowy szlafrok frotte. Mokre włosy owinęła w ręcznik kąpielowy. Była zbyt zajęta, żeby zadzwonić do któregoś ze swoich stałych znajomych i umówić się na kolację, zamówiła była posiłek do pokoju. W tym sam czasie przeglądała protokół autopsji ze sprawy… Skonsumowała już połowę bogatej w proteiny sałatki groszkowej, kiedy dotarło do niej, że przenosi jedzenie do ust czytając kolejny tekst z gazety. Zaterkotał telefon na nocnym stoliku Poderwała się do pozycji siedzącej… W ustach miała sucho, serce waliło jak młotem. Budzik wskazywał 4.27. Telefon stał w zasięgu ręki na nocnej szafce, ale miała już na koncie tyle fałszywych alarów, że policja kampusu zaczęła ją nazywać małą dziewczynką, która boi się wilka. Odetchnęła głęboko, odrzuciła koc i zsunęła się z łóżka, Miała na sobie bawełnianą koszulę nocną sięgającą do pół uda, a na nogach małe skarpety. Stawiając ostrożnie kroki wyszła na korytarz w długi, mroczny tunel wyłożony zielonym, wytłaczanym chodnikiem. W ciemnościach zaćwierkał trzy razy ścienny zegar z kukułką. Przełknęła z trudem ślinę, uspokajając nerwy. Dorośnij wreszcie, pomyślała. Przestań bać się wilka. Pomimo włączonego ogrzewania chłód przenikał do szpiku kości. Przez otwarte drzwi wpadła do środka fala zacinającego deszczu. Wciągnęła powietrze do środka w płuca, żeby krzyknąć, i w tym momencie czyjaś dłoń, zakryła jej usta, a mocny ciężar pchnął od tyłu na kolana, a potem na brzuch. Nie mogła oddychać ani z go z siebie zrzucić.
Przyszedł następny dzień. Viktoria znalazła Mike’a w domu. Mike biedził się jeszcze nad swoim artykułem do niedzielnego wydania gazety. – Mam nadzieję, ze do poniedziałku pan skończy – mruknęła sprzątaczka, wsypując jego śmieci do wielkiego pojemnika na kółkach. Zaraz potem z Viktorią znaleźli się nad zatoką San Francisco. Mike’owi ciarki przeszły po plecach na myśl, że ten facet śledzi Viktorię i zna miejsce jego pobytu. Dlatego jeszcze w domu od razu poinformował o tym nowym incydencie telefonicznie prokuratura z San Francisco Timothy Calagana. To sprawa życia i śmierci! Proszę mnie nie lekceważyć! W słuchawce trzasnęło.. Jednak bezprzewodowy telefon działał tylko w obrębie mieszkania… Ale istotnie ktoś w San Francisco sieje zamęt społęczny, niepokoi nawet policję, zaatakował Viktorię Soloviov. Po lunchu Viktoria wracała autostradą wijącą się najbliżej morza. Potrzebowała czasu dla siebie. Otwórzmy się na bezpieczeństwo otoczenia, mawiała kiedyindziej. Ocean, jakby był zbyt wielki, zbyt potężny na pospolite cnoty, nie zna ani współczucia, ani wiary, ani prawa, ani pamięci. Wiktoria przeżywała te uczucia teraz jedno za drugim. To co poprzedniej nocy przeżywała, chciała o tym jak najszybciej zapomnieć. Ale w morskiej scenerii czas zdawał się jej darem bogów, danym po to, aby go użyła maksymalnie dla dobra swej psyche… Port morski tonął w słońcu.Viktoria z Mike’em z pokładu staku są zapatrzeni w sylwetkę miasta rysującą się na tle wielkiego portu po drugiej stronie zatoki. Śródmieście miasta rozrosło się znacznie w porównaniu z tym, co pamiętała z wczesnego dzieciństwa. Wieża… Viktoria zatrzymała wzrok na imponującym gmachu redakcji nad samym brzegiem. Następnie wzrokiem odprowadzała ludzi spacerujących po wielkiej promenadzie…Aż statek poszedł z szybkością dziesięciu węzłów.

IV
Viktoria wyszła wcześnie z domu córki. W pokoiku były zdjęcia, figurki, fragmenty ozdób w jaskrawych kolorach, wszystko bez wyjątku inspirowane kulturą amerykańskich Indian z czasów ich świetności. Niemożliwie kiczowate. Pod ścianami regały z masą książek. Były tez różowe poduszki, lalki, plakaty z aktorami. Normalny pokój zwykłej nastolatki…Chciała w ten sposób jakby zapomnieć o sprawie kopalnii. Miała jednak polecenie pewnych odwiedzin. Viktoria znała drogę więc prowadziła samochód automatycznie, zerkając od czasu do czasu na sfalowane połyskujące w słońcu wody zatoki. Na bezlistne lasy i brązowe sfalowane pola. Wybrała się sama do Tymothy’ego Calagan, Zatopiona w myślach, kochała się w rozpamiętywaniu owych emocjonujących chwil przedświtu pod jego domem. Pięć minut później wjeżdżała już do spokojnego miasteczka, zabudowanego starymi, pochodzącymi z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych domami w farmerskim stylu. Większość zmodernizowana niedawno przez młodszych lokatorów, miała nowe dachówki i pomalowana była na jasne pastelowe kolory. Nieliczne domy, zapewne zamieszkiwane wciąż przez pierwszych właścicieli, wyróżniały się firankami w oknach i fikuśnymi pajacami na trawnikach. Viktoria znalazła ulicę i numer domu. Przejrzała się w lusterku. Straszny przypadek zapyziałej samochodowej gęby, ale trudno. Wróciła kawałek chodnikiem i jeszcze raz sprawdziła adres. Nacisnęła dzwonek i czekała, obmyślając plan, jak ukarać przestępcę. cdn.

Leave a comment