Stanislaw Barszczak, Tajemnica Emily (III)

cd.

IV

Willa Doria Pamphilj w Rzymie.

Alessandro wrócił z jego podróży włoskiej do Rawenny. Z Kard. Aldobrandinim mieli się spotkać jeszcze raz w pałacu Doria Pamphilj w Rzymie. To jest wspaniały pałac, posiada 100 pokoi.

Kard. Aldobrandini wyszedł z gabinetu i poczuł pragnienie, coś mówił do siebie.

-Gdybym był kilka lat młodszym… Boże, jak mi nie dasz wody, to Cię znać nie chcę, popatrz że jestem obrabowany, ktoś wykradł mi obraz. Kuba, czemu stoisz a nie idziesz po wodę? Kuba wyczuł, że kardynał był zmęczony, zaraz poprosił o protokolarny pocałunek pierścienia. Znał powołanie kardynała.

Słoneczny gabinet Kard. Aldobrandiego, na spotkanie przybył Kard. Aleksandro, który w stosunku do Kard. Aldobrandiego zachowywał zawsze pewną słabość, ale między obydwoma nie było najmniejszego zbliżenia. Kard. Aldobrandini teraz reprezentuje dumę  urzędu, ale za służbą podaje kawę w porcelanie z Fanza mówiąc.

-Czy Wasza Eminencja pamięta Polskę. Przez moich finansowych współpracowników ze Śląska otrzymałem informację, że w roku 1589 w będzińskiej parafii św. Trójcy, przy okazji paktów będzińsko-bytowskich o zrzeczenie się roszczeń Maksymiliana Habsburga do tronu polskiego gościł kardynał Hipolit Aldobrandini, późniejszy papież Klemens VIII. Podano tam kawę, która przez dłuższy czas była uważana za napój pogański, którego nie powinni pić chrześcijanie, ponieważ daje nienaturalne pobudzenie. Widzisz Eminencjo dopiero Klemens VIII, który jako nuncjusz apostolski odwiedził Polskę, Klemens wypędził szatana z kawy, dokonał konsekracji „pogańskiego napoju.” To była ta mała błahostka, która jako zwycięska karta w tej grze mogła coś udowodnić.

Aleksandro był przekonany co do tego, że Klemens VIII jakkolwiek wrażliwy, to jednak już nie ruszyłby palcem, aby Aldobrandiniego ratować. I Aldobrandini udowodnił z zimną krwią, ze stoickim spokojem, że on był poinformowany o wszystkim dobrze, ale o samym Alessandro nie został poinformowany. Obydwaj, i papież i kardynał mieli tajemnice. Ale już po chwili zaczął nowy dyskurs Alessandro.

-Urzędy, które Eminencja sprawuje zachowują znaczne procenty od dochodów, dobrze to wiecie. Przerażające, ale niewinni właściwie nikogo nie obchodzą. Kiedy się czyta o morderstwie, nikogo nie napawa grozą obraz, powiedzmy, wątłej staruszki w sklepiku tytoniowym, która się odwraca po tytoń dla młodego bandyty, a ten ją napada, bije, dopóki nie zatłucze na śmierć. Nikt się nie przejmuje jej przerażeniem, jej bólem ani tą ostatnią litościwą chwilą utraty świadomości. Nikt nie odczuwa męki ofiary – każdy współczuje jedynie mordercy, bo przecież jest taki młody… Dlaczego miałby uniknąć egzekucji? W tym kraju zabijało się wilki. Nie próbowaliśmy uczyć wilka mieszkać z jagnięciem – skutek, sądzę, byłby wątpliwy.

-Deportację, ją widzę jako słuszną karę, zauważył Kardynał Aldobrandini.

-Jedyną nadzieję upatruję w wyroku skazującym takie indywiduum na przymusową służbę dla dobra całego społeczeństwa, Alessandro uparcie kontynuował zaczętą myśl. Przestępca mógłby, na przykład, wybierać między kubkiem cykuty a poddaniem się eksperymentom medycznym. Niemniej podkreślam, liczą się tylko niewinni: ci, którzy żyją tutaj i teraz, uczciwie i nieustraszenie stawiając czoło światu, ci, których trzeba chronić przed krzywdą. Jedynie oni są ważni.

Nazajutrz po odjeździe Alessandro doszło do zatargu między kard. Pietro Aldobrandinim a papieskim legatem w Romanii kardynałem Bonifacio Caetani.

V

Jest luty 1606 roku, Alessandro udał się na audiencje do Klemensa VIII. Pogodny krajobraz, rozmowa ma miejsce w alei lipowej w Watykanie.

-Jakie Eminencja przynosi wieści?

-Kard. Aldobrandini na pewien czas udaje się na dwór księcia Sabaudii Karola Emanuela.

Po chwili Aleksandro wyjmuje kartkę i czyta fragment jego listu do Emily Rodriguez:(…) Mam przed oczami historie miłości księdza katolickiego do dziewczęcia oddanego mu na wychowanie. Jest to niezwykła opowieść o zakazanej miłości. Ksiądz Ralph de Bricassart staje przed poważnym wyborem: zrezygnować z kapłaństwa dla Meggie czy też zdobywać coraz wyższe stanowiska w hierarchii kościoła. Podjęcie decyzji staje się jeszcze trudniejsze, ponieważ dziewczyna odwzajemnia jego uczucie a on tak bardzo chciał poświęcić swoje życie Bogu. Wielce Czcigodna Pani Emily: Nie mógłbym Pani kochać tak moc­no, gdy­bym nie kochał bar­dziej grę organową. Życie jest jak sta­tek – to znaczy, wnętrze stat­ku. Ma wo­doszczel­ne ko­mory. Człowiek wy­nurza się z jed­nej, za­myka, ryg­lu­je drzwi i znaj­du­je się już w następnej. Tak więc trzeba nam z fali przyjaznej korzystać,  inaczej okręt nasz zatonie… Nie było mnie przy Pani wiosną… Chwila róży spełnia się nie krócej niż chwila cisu. Adieu.

Alessandro pragnął się z Emily spotkać w Bonifacio na Korsyce. Teresa di Gallusa, Emily wchodzi na statek, który popłynie do Bonifacio na Korsyce. Bo tam mieli się spotkać. Taki obraz nosi ze sobą.

-Eminencja widzi, niespodziewanie Klemens VIII znajduje nowe słowa odpowiedzi, moje źródło to jest wiara. Miłość Jezusa niech będzie gwiazdą, która prowadzi Cię do Niego. Jezus da tobie odwagę byś zniósł trudy z zasługą. Musimy wiedzieć, że Jezus nas kocha, i to miłością ogromną! Teraz miłość, to nie uczucie, choćby na odległość, lecz walka! To nie Bóg przyczyną katastrof, ale my sami! Musimy nieskończone oczekiwania spełniać…Służba jedności, nowa możliwość myślenia, działania, możliwości modlitwy, czy to widzi Eminencja. Rzeczywista prawda przez moc Ducha! I ja ulegam tajemnicy władzy!

W takt Fadów portugalskich zasypiam, by zerwać sen, coś na kształt wizji, koncertu w Wenecji, wielka artystka, łaźnia publiczna, mało zarysowane postaci; powstaje jakiś prorok, jakby szwoleżerowie w różowych, amarantowych strojach, kirasjerzy z hełmami, metalowymi czubami, kozacy w płaszczach. To dla nas Chrystus cierpiał, pokazał nam drogę, abyśmy szli po śladach. Przez jego cierpienia jesteśmy uzdrowieni, zbawieni. Święta Teresa powiedziała: Nawet gdyby nie było nieba, ani piekła, kochałabym Cię dla twoich ran Jezu, bo miłość jaką mam dla Ciebie nie potrzebowała nadziei. Widzisz Eminencjo, mój Bóg mi to powiedział. Więc kocham Cię mój Boże i moje jedyne pragnienie… Niech rośnie moja miłość pod szyldem wiary. Ścieżki Pana są nie odgadnione, to wie Eminencja tak dobrze jak ja.

VI

Olsztyn koło Częstochowy, Polska

Sebastian właśnie powrócił z jego podróży włoskiej przez Kraków do Olsztyna. I został poproszony o zrobienie scenografii dla przedstawienia-jednoaktówki na królewskim zamku Olsztyn. W zamku znajduje się teatrzyk. Zawsze otrzymałby mniejszą notę od barokowych teatrow z XVIII wieku, choćby prześlicznego Cuvilliés Theatre, dawniej Residenz Theater w Monachium, który znany jest jako najważniejszy teatr rokoko w Niemczech, w tej części Europy. Ale dla naszej opowieści to miejsce szczególne spotkania sztuki i historii, która na zamku Olsztyn była wciąż żywa.

Podczas prób zwierza się jedna z artystek.

-Nigdy nie radziłam sobie z grami; nie potrafię i już się nie nauczę przemawiać; tak łatwo poddaję się sugestiom, że dopiero w samotności uzmysławiam sobie, co naprawdę myślę albo co powinnam zrobić. Nie umiem rysować; nie umiem malować; nie umiem modelować ani rzeźbić; nie umiem się śpieszyć bez wpadania w popłoch; nie umiem jasno się wypowiadać – o wiele lepiej wyłożę rzecz na piśmie. Upieram się przy zasadach, ale przy niczym więcej. Wiem, że jutro jest wtorek, lecz jeśli ktoś czterokrotnie powtórzy, że środa, po czwartym razie uznam ten fakt ze wszelkimi konsekwencjami.

Zabiera głos Szymon, jeden z olsztyñskich statystów dla jednoaktówki.

-Czy wiecie, że podczas oblężenia przez wojska Maksymiliana Habsburga zamek olsztyński chociaż nie został zdobyty , jednak na skutek ostrzału artyleryjskiego mocno ucierpiał. Naprawa dachów i odbudowa uszkodzonych murów wymagały natychmiastowej pracy. Joachim Ocieski pod koniec swojego starostwa w Olsztynie co mógł, to zrobił aby przywrócić zdolność obronną zamku. Wojska Maksymiliana zniszczyły natomiast sam Olsztyn. Zamoyski uprzedził Maksymiliana i obsadził Kraków wiernym sobie i nowemu królowi wojskiem, a także dał rozkaz staroście Karlińskiemu, aby umocnił mury obronne zamku Olsztyn, który był poważną twierdzą nadgraniczną. Zamoyski liczył się z tym, że Maksymilian może zechce ją zdobyć. Wojsko Maksymiliana po nieudanej próbie zdobycia Krakowa, wspomagane przez polskich zwolenników arcyksięcia ze Stanisławem Stadnickim, ruszyło na północ na Siewierz i Krzepice i w połowie grudnia 1587 roku stanęło pod murami zamku w Olsztynie. Załoga liczyła wówczas 80 żołnierzy. Karliński zaopatrzył zamek w broń i żywność oraz wzmocnił załogę forteczną przez pobór okolicznej szlachty. Gdy wojsko Maksymiliana dowodzone przez M.E. Lichtensteina przypuściło szturm, zostało odparte przez załogę zamku, podobnie jak kolejne ataki. Oddziały niemieckich landsknechtów i rajtarów nie były w stanie przełamać oporu załogi fortecznej, aby wedrzeć się do zamku. Maksymilian zamierzał już zwinąć oblężenie i odejść z wojskiem spod zamku, ale zmienił zamiar, kiedy Stadnicki, uderzył na dwór Karlińskiego w Karlinie, spalił go i złupił oraz porwał jego 6-letniego syna. “Diabeł łańcucki” zasugerował dowódcy wojsk Maksymiliana, aby dziecka Karlińskiego użyć jako tarczy ochronnej podczas szturmu na twierdzę. Tak też się stało. Jednak kiedy Niemcy prowadząc piastunkę z dzieckiem na przedzie oddziału, zbliżyli się do bramy zamkowej, Karliński chwycił zapał armatni i zawołał “Zanim stałem się ojcem, wpierw byłem synem ojczyzny”, i odpalił działo. Dziecko zginęło na miejscu. Wszystkie działa z murów zamkowych dały ognia kładąc trupem żołnierzy Maksymiliana. Po tym wydarzeniu Niemcy dali za wygraną, w pośpiechu zwinęli oblężenie twierdzy odeszli. Kasper Karliński po olsztyńskiej tragedii już nigdy nie odzyskał zdrowia.

Gdy hetman Zamoyski, po zwycięstwie pod Byczyną 24 stycznia 1588 roku, w której wziął do niewoli Maksymiliana obchodził uroczystość zwycięstwa w Krakowie, wezwał Karlińskiego aby przybył do stolicy po odbiór nagrody, ten jednak nie był wstanie odbyć tej podróży. Podziękował więc Zamoyskiemu , tłumacząc, że wiek i stan zdrowia nie pozwalają mu przybyć do Krakowa. Udał się natomiast do Częstochowy na Jasna Górę, by w modlitwie szukać ukojenia. Tradycja mówi, że ostatnie lata życia Karliński spędził na Jasnej Górze i tam wkrótce pomarł.  A o jego bohaterstwie piszą m.in. Fredro, Syrokomla, Władysław Bełza i inni (informacje zaczerpniete przez internet, podkr. autora opowiesci).

Noc ściele się nad osada pod Olsztynskim zamkiem. Tym razem światła lamp przygasły z racji na burzliwą pogodę.  Huragan wieje jakby prosto z pieca i niesie ciężki, słodkawy aromat, jak gdyby wchłonął wonie wszystkich strząśniętych po drodze kwiatów – bzów i dzikich róż, szałwi i ohydnych bieluni, heliotropów i krzewów kreozytowych; jakby owionął je wszystkie swoim rozpalonym oddechem i przeniósł wprost do ukrytej przed światem doliny-wąwozu. Naturalnie kwiatów nie brakuje i w samym wąwozie. Można by wręcz powiedzieć, że przedzamcze jest zadziwiająco zielonw. Niektóre rośliny przywiał tu z daleka właśnie ten palący wicher, inne zakiełkowały z odchodów wędrujących tędy dzikich sarenek; jeszcze inne rozpleniły się z ogrodów pałacu marzeń, który niezagrożony włada tym skrawkiem Polski. Te ostatnie to obce kwiaty, orchidee i lotosy, nie przycinane i nie podlewane odkąd ogrodnicy, którzy się nimi opiekowali, odeszli, zostawiając zielone zakątki (niegdyś tak przez nich cenione) na pastwę natury. Z niewiadomych powodów wszystkie rosnące tu kwiaty mają w sobie jakąś gorycz. Nawet wygłodniałe sarny, polne wiewiórki, przepłoszone ze swoich odwiecznych terenów przez turystów odwiedzających fabrykę snów, nie zabawiają tu dłużej u stop zamku. Owszem, spacerują po skalnych grzbietach, zapuszczają się w dół stromych zboczy, a ciekawość – zwłaszcza wśród młodszych osobników – sprawia, że przeskakują spróchniałe płoty i walące się ściany i docierają do sekretnych zakamarków ogrodu, ale nigdy nie zostają tam zbyt długo.  Może nie chodzi tylko o to, że płatki kwiatów i liście drzew gorzko smakują. Może wokół zapuszczonych łąk słychać w powietrzu zbyt wiele szeptów, których dźwięk płoszy zwierzęta. Może za dużo obcych istot ociera się o ich drżące ciała, gdy przemierzają zarośnięte ścieżki. Może pasąc się na zdziczałych trawnikach podnoszą wzrok, dostrzegają w stojącym przed nimi posągu cień życia i, przerażone swoją omyłką, rzucają się do ucieczki. A może czasem wcale się nie mylą.  Ta ziemia u stóp zamku, wydaje się, jest za pan brat z ewentualnościami, które mogą nigdy się nie ziścić. Najwyraźniej czuje się to w taką noc jak ta, kiedy wonny wiatr wzdycha nad pustynią, a mieszkające w dolinie dusze tęsknią za tym, o czym śniły, że do nich należy – albo za tym, o czym śniły, że śnią. Ich głosy są tak ulotne, że ludzkie ucho nie byłoby w stanie ich wychwycić, nawet gdyby był w dolinie ktoś, kto nasłuchuje – a to się zdarza od wielkich dzwonów tylko. Chociaż nie, to nie jest do końca prawda. Od czasu do czasu trafia się jakiś nieustępliwy człowiek, któremu udaje się znaleźć drogę do tej doliny luksusu i łez- może to być turysta, a nawet cała rodzina turystów, która uprze się zbadać to, co nieznane, leżące w bok od wytyczonej w przewodniku trasy. Będą szukać miłosnego gniazdka słynnego amanta, liczyć na przelotne spotkanie z gwiazdą, która niczego nieświadoma wyjdzie z psem na spacer. 
Bywa i tak, że ktoś zakrada się do stop góry zamkowej celowo, wiedziony niejasnymi wzmiankami w historii w literaturze. Ci nieliczni goście są ostrożni; można by nawet powiedzieć, że żywią coś w rodzaju nabożnej czci do tego miejsca. Wszyscy jednak, bez względu na to, jak przybyli, opuszczają podzamcze tak samo: w pośpiechu, oglądając się nerwowo przez ramię. Nawet najwięksi prostacy, którzy twierdzą, że nie ma w nich ani krzty duchowości, uciekają zaniepokojeni tym, co wyczuwają w powietrzu. Przekonują się, że ich szósty zmysł jest znacznie bardziej wyczulony niż sądzili. Dopiero kiedy wymkną się natrętnym cieniom murów i padnie na nich blask neonów na Olsztynskim Rynku Zachodzącego Słońca, wycierają lepkie od potu dłonie i zachodzą w głowę, czego się wystraszyli w tak niewinnie wyglądającym miejscu. 

– Pańska żona miała już dość zwiedzania zamku, panie Profesorze? – zapytał ojciec Kazimierz widząc, że drugiego dnia przystojny, smutny mężczyzna w średnim wieku przyszedł sam. 
– Ta pani nie jest moją żoną – odparł Profesor– Ach tak… – Współczujący ton zdradzał, że mnich nie pozostał bynajmniej obojętny na wdzięki Heleny. – Żałuje pan tego, prawda? 
– Owszem – przyznał nieco skrępowany Profesor. 
– To bardzo piękna kobieta. 
Mówiąc, mnich obserwował twarz Profesora, ale ten nie miał ochoty na dłuższą spowiedź. 
– Jestem jej menedżerem – wyjaśnił. – Poza tym nic nas nie łączy. 
Jednakże ojciec Kazimierz łatwo nie rezygnował. 
– Po tym, jak wczoraj państwo poszliście, – mówił, a ojczysty język polski zaznaczał się delikatnie w jego angielskim – jeden z braci stwierdził, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką widział w życiu… Cielesną kobietą, naturalnie – dodał po chwili wahania. 
– Nawiasem mówiąc: ma na imię Helena – powiedział Profesor. 
– Wiem o tym, wiem – przytaknął pospiesznie braciszek, przeczesując palcami splątaną, siwiejącą brodę. Zerknął z ukosa na Profesora. 
Trudno byłoby o większy kontrast niż stanowili ci dwaj: krągły Kazimierz o zaczerwienionej twarzy, w przykurzonym brunatnym habicie, i szczupły, elegancki Profesor w jasnym płóciennym kontuszu. 
– Jest gwiazdą teatralną, tak? 
– Widział ojciec któraś z jej ról? 
Kazimierz skrzywił się, odsłaniając garnitur zaniedbanych zębów. 
– Nie, skądże. Nie oglądam takich rzeczy. W każdym razie niezbyt często. Ale w Olsztynie jest taki mały teatr i niektórzy młodsi braciszkowie bywają w nim dość regularnie. Oczywiście uwielbiają artystki. I jest jeszcze taka… jak to się mówi? Przeurocza kobieta? 

– Następnym razem wybiorę się z którymś z braci, żeby ją zobaczyć. 
– Tak się zastanawiam… Czy ojciec zdaje sobie sprawę, jakiego rodzaju kobiety gra Helena?

Helena była urocza, wiodła wygodne i pogodne życie, mieszkając z ojcem w Indiach. Jednak pewnego dnia została wysłana do rodzinnego Londynu, aby tam uczyć się na pensji. Szybko zyskała sympatię szkolnych koleżanek i nauczycielek. Nic nie zapowiadało jednak zmiany, która dokonała się pewnego październikowego popołudnia, gdy miała lat siedemnaście. Okazało się, ze ukochany ojciec Heleny nie żyje i od tej pory dziewczynka nie ma już ani rodziców, ani środków do życia. Ale nie przestała marzyc, wykazując umiejętności radzenia sobie z trudnymi życiowymi sytuacjami wybornie.

Tej niedzieli odwiedziła ją mama, znalazły się w gospodzie św. Gerwazego, zagrała chłopkę. Z  czasem odsłania się mrożący krew w żyłach portret mściwej, niezamężnej chłopki, która pod maską dobroci ukrywa poczucie krzywdy, zawiść i niechęć, pragnąc za wszelką cenę zniszczyć rodzinę, a zwłaszcza szczęście młodej, pełnej temperamentu dziewczyny. Z początku cel jej wydaje się bliski; jednak dzięki kilku rozważnym decyzjom matrymonialnym i finansowym rodzina odzyskuje majątek, a ona sama zgorzkniała i rozczarowana, zapada na zdrowiu i umiera.

Profesor Jan- wysłany do krakowskiego uniwersytetu, by studiować agronomię, miast tego zakochuje się w angielskiej literaturze i wsiąka w akademickie życie, tak odmienne od dotychczasowej jałowości. Jednak to tylko chwilowy uśmiech losu. Z biegiem lat i on doświadcza szeregu rozczarowań: małżeństwo z „odpowiednią” familią odgradza go od własnych rodziców, jego kariera staje się dokuczliwa, żona i córka oddalają się od niego, a doświadczenie ożywczej miłości kończy się groźbą skandalu. Zagłębiający się w sobie profesor stopniowo odkrywa stoicki spokój przodków i konfrontuje się z konieczną samotnością.

Przed Kopernikiem człowiek naprawdę wierzył, że tu, na ziemi, mieszka w samym centrum boskiego wszechświata, a wszystkie małe światełka na niebie wiszą tam jedynie dla jego przyjemności i rozrywki i po to, żeby mu rozświetlać ciemności. Kopernik udowodnił, że nasza planeta nie jest ośrodkiem niczego, ale jest tylko jedną z wielu bryłek z kamienia i pyłu poruszającą się w przestrzeni i trzymaną w niewoli przez ogromną kulę ognia wielokrotnie od niej większą. Był to potworny cios dla naszego ja.

– To wódka? – słabym głosem zapytała Helena…
– Na litość boską, queen Emily– zachrypiał Profesor– czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.

W czasie swej świetności zamek składał się z 5 zasadniczych części: dwu przedzamczy oraz zamku dolnego, środkowego i górnego. Po pd-wsch stronie wzgórza znajdował się wjazd, który prowadził przez most zwodzony oraz bramę, umieszczoną w wieży, połączoną z murami obronnymi. Dalej znajdowało się pierwsze, wydłużone podzamcze z zabudowaniami gospodarczymi. Od zamku dolnego oddzielone ono było murem z bramą. W zamku dolnym stały budynki gospodarcze oraz dom mieszkalny zwany Kamieńcem. Kolejna brama prowadziła do zamku średniego, usytuowanego u podnóża okrągłej wieży. Ta część z zamkiem górnym połączona była mostem zwodzonym nad sofą i bramą w murze przy wieży. Umieszczono tutaj kuchnie i trzy tzw. pokoje królewskie (sypialnia, jadalnia i sala sądowa).

Charakterystycznym elementem miejsca jest gotycka baszta (donżon) z II połowy XIII wieku o wysokości 35 m, w dolnej części okrągła, w górnej ośmiokątna, z kamienia, a w XV w nadbudowana z cegły. Służyła jako więzienie, zmarł w niej śmiercią głodową Maćko Borkowic – wojewoda poznański z rozkazu Kazimierza Wielkiego. Drugie podzamcze znajdowało się w części pd-zach, z kwadratową basztą obserwacyjną zw. Sołtysią. Cały zamek otoczony był murem obronnym.

Warownia olsztyńska jest przykładem gotyckiej budowli zamkowej (typu wyżynnego), w jej konstrukcję włączono wapienne ostańce oraz krasowe groty, co pozwala ją zaliczyć do grupy zamków jaskiniowych.

Na zamku znajdowała się kaplica, ale też teatr. Na scenie zamkowej  nie mogło występować więcej niż trzech aktorów. Przybywali z daleka i tworzyli tu wizje polskiej arkadii, idealnej krainy, w której panuje ład spokój i radość, zawyrokował Kazimierz.

(fin)

Leave a comment