Narodziła się nowa gwiazda

Stanisław Barszczak, Lepszym aniołom naszej natury,

Nie ma nic silniejszego niż serce ochotnika… Tak więc wybaczcie mi tę odwagę, by zabrać tutaj głos. A wiecie dlaczego? Bo nie mogę porzucić człowieka samego w epoce terroryzmów i powszechnej globalizacji! To wiedzcie najpierw, że nie staram się być szlachetny, wręcz obawiam się tego. A pomysł posiadania więcej miłości niż posiadłem jej kiedykolwiek, jak i wiedza o tym, że już nigdy nie mógłbym jej posiąść, dopiero to przeraża mnie jeszcze gorzej niż cokolwiek innego. Ktoś mi podpowiada już: jakkolwiek jest jakaś bitwa o zasrane wzgórze, to wiesz, zrezygnuj za wczasu. Jest jedna rzecz, którą możesz zrobić. Możesz zrezygnować teraz. Możesz odmówić prowadzenia tej rozmowy. Osobiście powiem tedy: widzisz, nie mogę tego uczynić. Nie można zostawić człowieka. Nie można zostawić go w tym ataku na jakieś tam rządy choćby najpiękniejszej góry.  Tutaj góra symbolizuje dla mnie uczucia ludzkie, które trzeba zdobywać nieustannie. Nie można tak tego zostawić- osobiście nie zgadzam się na to. Głos z trzeciego rzędu zaraz mi podpowiada- że to wszystko jest w rękach Boga-a może Bóg naprawdę chce tego, w taki sposób właśnie. Przecież wszyscy, ale to wszyscy umrą. I my stracimy górę. Nawet jeśli ktoś zdobędzie wzgórze- co im zostało, co nam zostało- co po wszelkiej amunicji, oto nasi najlepsi ludzie odeszli? Istotnie więc przekonuję sie, że nie mogę odmówić, nawet nie mogę wycofać się, nie mogę zostawić piechura, by walczył sam o wzgórze. To są moi ludzie, moi chłopcy. Boże, pomóż mi, nie mogę tak rozstać się z nimi… To było 12 grudnia 1981, oto Wojciech Jaruzelski uczuł się gnany losem, by ogłosić rano, że będzie żyć w niesławie. Padało całą noc, jak mi się zdawało. Następnego dnia była niedziela, trzynastego grudnia. Z prószącym śniegiem zaczęły się internowania przywódców Solidarności. Nastało Boże Narodzenie, ale nie jako dzień czy sezon – choć było oczekiwanie, obietnica pokoju, tak i obowiązek przebicia zasłony prostoty, oddzielającej mnie od całego wszechświata, bardziej atrakcyjnej odpowiedzialności, z racji na tę samą noc, prawdziwej chrześcijańskiej antycypacji tego, że Bóg Wszechmogący, sam Bóg, w momentach ciszy tej nocy uczynił skok w nieznane między to, co boskie i ludzkie i gminne zarazem dla nas wszystkich. Zapanowało oczekiwanie i wyzwanie: a ja znaleźć spokoju nie mogłem, znaleźć radości, która nie byłaby moja, znaleźć przebaczenia i być pojednanym- podczas gdy w rzeczywistości, mój jedyny grzech i moja jedyna cnota, wtedy i teraz, to była moja samotność. Oto duchy przechadzały się w moim sercu. A marzenia nie są tą męczarnią ludzką ostatnią. Często zaczynają się od uniesienia różnego od mojego doświadczenia w życiu. Cierpienie przychodzi, gdy czuję, że szczęście ustępuje, a ja usiłuję je za zatrzymać, i smucę się z tego powodu. Czy płaczę za każdym razem otwarcie, tego też nie wiem. Ale nawet już wtedy nie wiedziałem, jak wiele z tego mógłbym ukazać komuś, kto widział mnie kiedy te marzenia mnie ogarniały.  A potem poznałem przyjaciela. W jakiś sposób zapragnąłem stać się lepszym dla niego, wiedząc, że on posiadł na nowo jedyny instynkt walki. A to było coś, czego potrzebowałem, żeby uwierzyć – że wszyscy ludzie gdziekolwiek są, mają godność cenić własne życie. I to już wystarczyło, bym ujrzał wystarczająco ramię tego, który rzuca cię wilkom. I wtedy znowu rozmyślałem o przyjacielu, szczególnie gdy zastanawiałem się nad samym sobą. Kim jesteśmy naprawdę? Czy jesteśmy teraz reprezentantami naszych najgorszych uczuć, czy raczej tych najlepszych? Bo spodziewamy się czegoś zawsze, i marzymy by znaleźć gdzieś wiarę. Ale zaraz potem wątpliwość rozprzestrzenia się, nierzadko przy naszym udziale, jako ciemny strumień cieczy, karmiony nie tyle przez świat poza nami, co przez jakieś źródło w naszych duszach. Wiara i wątpliwość pojawiają się w naszym życiu, jak dwóch gości, przybywających bez zaproszenia i pozostawionych ich zachciankom. A my karmimy ich obu wciąż, a gdy opuszczają nas wreszcie, zapamiętujemy głos każdego z nich i pytamy się, który z nich wyrażał nasze prawdziwe serca -gdy oba to czyniły. Pojawia się w związku z wiarą i wątpliwościami pierwsza odpowiedź myślna wreszcie: jeśli ludzie kiedyś byli równi, powiedzmy kiedy walczyli o niepodległość Stanów Zjednoczonych w Ameryce, ci wszyscy Polacy, Czesi, Anglicy i Murzyni, istotnie byli oni równi wszędzie, i naprawdę nie było czegoś takiego jak cudzoziemiec, obcokrajowiec- byli tylko ludzie wolni i niewolnicy. W wojnie secesyjnej Ameryki, wszystkie rzeczy zostały zamienione, moc, ideały, stara moralność, praktyczna konieczność wojskowa. To, co pozostaje na zewnątrz nich, wydaje się, to musi być pokusa, aby być bogiem. Bo konflikt istnieje w sercu każdego człowieka, między racjonalnym a irracjonalnym, między dobrem a złem. A dobro, nie zawsze zwycięża. Czasami, ciemna strona zwycięża to, co Abraham Lincoln nazwał lepszymi aniołami naszej natury. Każdy człowiek otrzymał punkt krytyczny. Ty i ja także. Jeśli jest coś w życiu o czym wiem, że jest prawdziwe, to jest to, że samo życie jest kwestią ducha.Człowiek ze złamanym duchem, którego dusza nie była karmiona niczym innym z wyjątkiem przekonania, że trucizna w jego własnym sercu jest udziałem całej ludzkości; taki człowiek nie ma nadziei na nic poza pragnieniem, żeby każdy, kogo spotyka podzielał jego niedolę- taki człowiek jest rzeczywiście chory, i jego ciało, jakkolwiek zdrowe w swej potencjalności, jest skorumpowane. Natomiast  osoba z wyznaczonym sobie celem, ogrzewana wrażeniem, że mimo wszystkich swoich niedociągnięć, coś w niej mieszka, że jest zdolna do kochania i bycia kochaną, taka osoba może znieść wszystko, jak wierzę wszystko może, i wszystko znosi. Ciało tej osoby zagoi się szybciej od tego, co wyobrażają sobie medyczne głowy i umysły. Przezwycięży ból; w wielu przypadkach nie będzie czuć go w ogóle. Tak więc w rzeczy samej to, o co walczymy nawzajem, to jest to, żeby każdy z nas zawsze był zdrowy!(jest to fragment opowieści o Polskiej Solidarności z 1980 roku, będzie kontynuacja)

Leave a comment