Moja Europa

Stanisław Barszczak, Latarnik z Chorwacji

Mój tekst mógłby nosić tytuł „Po drugiej stronie idylli.” Albowiem trzeba rozjaśnienia spraw podstawowych. Kiedy ostatnio zawitałem w Ottobeuren, oczarował mnie ten niemiecki land Bayer królestwem stylu w czarodziejskiej naturze. Uczułem się jak w krainie rodem z powiesci Mannowskich- a dookoła ściany śniegu, którego tak brakuje teraz w mojej ojczyźnie. Tam las na nas czeka, niczym osiemset lat już chroniona nasza puszcza w Białowieży. Podobno Książę(Herzog) potrzebuje tylko klucza, do klasztoru Benedyktynów osobiście wszedłem po znajomości. Piękna, monumentalna budowla, jeszcze piękniejsza ta bawarska świątynia. Ale jak powiedziałem, to nie są włoskie Dolomity, gdzie wałęsamy się od ucieczki do ucieczki, choć jest to miejsce szczególne, które ubrane w tym czasie w biały puch, jakby dla mnie, przywołuje mi teraz na myśl dziewiętnastowieczne podróże  Europejczyków do sanatoriów, „do wód”, do Baden-Baden, Salsomaggiore Terme itp. Ale nie o tym chciałem wam pisać. I nie zamierzałem też zapowiadać  kataklizmów, zarazy (ebola), pożarów- jak ten w Troi i innych miastach i centrach wschodniej przestrzeni Morza Śródziemnego 1200 lat przed Chrystusem. Za to powiem, Polska jest mi najcenniejsza, bo to nawet nie poczęstunek kawą i ciastkiem w pociągu Intercity z Poznania do Kutna gratis, ale obraz z architektonicznym łukiem rzymskim w pośrodku, za którym szerzy się „epokowy” pożar. Tamten rzymski pożar przypomina mi nasze współczesne biedy i błędy. Ale rozpocznę inaczej. W Chorwacji przed stu pięćdziesięciu laty, w 1876 roku, zbudowano latarnię z samego żelaza. Pierwszą taką latarnię zbudowano w 1818 roku. Latarnia ‘Susec’ prezentuje się nad brzegiem morza bardzo okazale, tutaj od dwu stuleci wiatru jakby się już nie bali. Podglądamy latarnię z pewnej perspektywy, stoi na wysokim brzegu jakby osobliwa stacja badawczo- meteorologiczna, a której jedyny obraz zachowałem w pamięci dzięki lokalnej stacji meteorologicznej z ulicy Ludwika Waryńskiego w Ząbkowicach, krainie mojego dzieciństwa; a także jako inne osobliwe miejsce z mojego dzieciństwa -niczym Ząbkowicka „struga”, ku której wędrowaliśmy z kolegami w czasie wakacji, by się wykąpać. W ‘Susec’ można zanurzyć wiadro w studni, jak to czyni teraz Alicja. A gospodarzem w tym miejscu jest P. Iwan Kwinta, skądinąd stolarz samouk. Susec, to kraina, która ciągnie się kilometrami- nie ma tutaj żadnego sklepu, żadnej ulicy, żadnego portu, nic. Za to latarnia widoczna jest na 100 metrów, a z pobliskich wzgórz prezentuje się okazale, wznosi się jak katedra zbudowana na wybrzeżu klifowym. Ktoś powiedział, to jest przestrzeń dziecięca, i to na wyspie… Urlop tutaj, to jest uczucie mieszkania w pośrodku morza, w poszukiwaniu nowej ziemi. Supermarket jest daleko. Tutaj można upiec chleb, robić masło, swój rytm można  znaleźć w tej rodzinie, jak w jakiś wysoko zawieszonych górach świata. To miejsce jest przede wszystkim znane z pasji gry na trąbce. A w czas słoty tutaj nie istnieje żaden strach przed mokrymi spodniami, ot zwyczajne życie, które składa się z próśb i podziękowań… Za mną wiele dni spędzonych poza moją izdebką, przebyłem tysiące kilometrów, Europa nie ma dla tajemnic. Ale nawet teraz nie wiem co mam wam opisać, czy pisać powieść o przeznaczeniu młodej dziewczyny, jakby nowej Marii Stuart- królowej Szkocji, uwięzionej i torturowanej podczas dyktatury w Argentynie. Miałem ochotę zacząć pisać, lecz szczególnie nie od siebie. Pisać opowieść byłoby sposobem wyzwolenia się od mojej historii. W mym podróżach ku współczesnemu światu udało mi się jak sądzę spotkać świadków niekłamanych wydarzeń, więc zacząłem wreszcie mówić nie od siebie… Wybaczenie innemu człowiekowi  przechodzi przez przebaczenie sobie, przez odczucie bólu innego, a nie przez negację człowieczeństwa innego. Jak przeżyć w oderwaniu od wolności? Chciałbym wbudować się w przebaczenie raczej aniżeli w zemstę. I to jest moje wyzwanie życie, to być znaczy szczęśliwym w teraźniejszości. Trzeba przestać robić bzdury, a podjąć swój lot. Polska jest moim kokonem, przyjeżdżam tutaj aby zaczerpnąć u źródła, czuję się bardzo protegowany, mogę być sobą. Ale mówić o sobie jest zadaniem emocjonalnym bardzo silnym- i chciałbym być na wakacjach od samego siebie. A trzeba zrozumieć to szybko teraz, ludzie są niecierpliwi. Trzeba ulecieć, podnieść się na własnych skrzydłach. W świecie można studiować teologię nie będąc katolikiem, żydem czy muzułmaninem. Jest rezurekcja, wniebowstąpienie, cuda. W Berlinie ludzie chodzą do kościoła, w którym modlą się wyznawcy tych trzech religii razem. Bo dla mnie Jezus jest więcej jak chrześcijaninem, to być „human,” człowiekiem. W moim doświadczeniu rzeczy jest pełno takich, o których nie mogę powiedzieć. Pisać, to sposób mówienia rzeczy w rękawiczkach, ponieważ świat nie jest gotowy przyjąć to, co ja mam do powiedzenia. Przejść przez filtr opowieści, to pozwoliło mi uczynić refleksję o rzeczach o których myślałem będąc „na uwięzi.” Mój tekst, to hyper kod o nas samych. Te opisane rzeczy- to wolność przede wszystkim. Moja matka umarła, gdy byłem jeńcem Europy, ale ona jest często ze mną teraz. Nawet teraz przyświeca mi jej latarnia wolności, jakkolwiek mama umarła. To obecne teraz życie uczynione jest z kontaktów z światem duchowym i niewidzialnym. Wszyscy przeżyliśmy w momencie naszego życia doświadczenie, które pozwala na punkt zapytania. To co jest nadzwyczajne w życiu realizuje się w dialogu. To nudne byś silnym, nawet bajecznym, wierzę że trzeba czynić drogę przejrzystą, tam i z powrotem. Trzeba dawać się, obdarzać się luksusem bycia małym. Wolność to iść naprzeciw wyzwaniu przeznaczenia czy też uczynienia, tworzenia się. Może znacie grę Sudoku, to jest magię kwadratu, z którym wykonujemy setki operacji. Powiem wam Kochani, jestem magikiem- a wy mi zaufajcie! W najnowszą podróż po Europie zabrałem dużo ciepła mojego serca, ale czuję się takim latarnikiem bynajmniej z Chorwacji, którego marzenia krążą jeszcze w małym świecie, choć jakkolwiek najczystrzej a ludzkiej fantazji. W dziewiętnastym stuleciu kolej żelazna nie tyle zabierała wolność, co sięgała doń, wchodziła na salony ostatniej wolności. W domu nie osiągamy żadnego pośpiechu, dążenia i przyspieszenia. Więc pojechałem, by w drodze ludzi spotkać. Albowiem świat staje się teraz gościnny „na podróże.” Mój pociąg, powiedziałbym, mój pulman jest moim zamkiem, tam czuję się u siebie. My train is my castle. A podróżując w drodze bynajmniej nie tylko do samego siebie, sięgam bo teraźniejsze bogactwo ludzkiego życia i je wam przedkładam. W pociągu, pulmanie-busie, przestrzeń zamyka się przez widok z okna. I jestem otwarty na mnogość refleksji. Przywołam teraz jedną z nich. W dzieciństwie „wyrzucano mnie” z hałasem i trzaskiem w okresie wakacji nad morze, do Niechorza (miejscowość koło Trzebiatowa), chyba w poszukiwaniu dla mnie przyszłego mojego przeznaczenia, czy też w poszukiwaniu najlepszego dla mnie owocnego zmieszania Północnego miejsca w mym życiu. W tym czasie zajmowałem trzecie miejsce w dzienniku szkolnym. Nadszedł rok 1974, Monachium. W Niechorzu obejrzeliśmy razem transmitowany przez polską telewizję pamiętny mecz  i to oberwanie chmury podczas walki Polski z Niemcami, gdy sięgaliśmy po bardzo szczęśliwe, jak się później okazało, trzecie miejsce drużyny na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej. Jeszcze nigdy nie bylismy wyżej notowani w dziejach Piłkarskich Mistrzostw Świata. To Północne miejsce w przyszłości okazało się dla mnie zbawienną krainą wielkiej wolności, której tyle wydaje mi się jeszcze zawdzięczę. Pólnocne przysłowie mówi, nie mamy żadnej herbaty (keine Tee), musimy umrzeć! Kraina przestronna, co się zowie szeroka i twarda (mięsista, z krwi i kości). Moja kraina wielkiej wolności zaczęła się w Niechorzu, powiem nawet to- już wtedy nie byłem w stanie udać się na niedzielne nabożeństwo, choć tak bardzo tego pragnąłem. To była inna epoka. System socjalistyczny w mojej ojczyźnie usiłował wychowywać mnie i moich rówieśników z daleka od mojego rzymskiego, katolickiego kościoła. W perspektywie tej Północnej wolności znajduje się sklep spożywczy  P. Guntera Janssena, przytulny bar z pólnocną ceremonią picia herbaty. Wydaje mi się, że już w Niechorzu bywałem na plaży, jak w jakimś istniejącym opodal po dziś dzień barze herbacianym… A więc będziemy odtąd mówić o krainie wolności, która jeszcze przed nami… Pod koniec stycznia 2015 roku odwiedziłem portugalskie Porto. I znowu uczułem się, tym razem jak w Kijowie, tak jak nie było łatwego dostępu do rzeki Dniestru,  tak i w Porto do rzeki Douro przedzierałem wąskimi uliczkami starówki. Piękna szeroka rzeka z zawieszonymi nad nią sześcioma żelaznymi mostami. Tam w Porto przekonałem się, nie tyle po spotkaniu s Księdzem Arcybiskupem w jego okazałej Rezydencji, ale naocznie, jak wiele mam twarzy. Czytamy w Objawieniu św. Jana Apostoła: „Patrzyłem i oto ujrzałem bramę(franc. la porte), która otwiera się w niebie. Pierwszy głos…” Niczym dziesiąte proroctwo chciałbym zachęcić was teraz, Kochani moi Czytelnicy, do obrony podstawowym praw ludzkich dziejów. Chciałbym, żeby historia trzech minionych stuleci była odmienna. Pragnąłbym, żeby historia posuwała się do przodu innym torem, ażebym mógł w taki czy inny sposób zmienić przeszłość. W Objawieniu św. Jana jest mowa o ubranych w białe szaty. W przeszłości biali kolonizowali wiele ziem poprzez przemoc i wyzysk. Tę przeszłość można zmienić, a człowiek czarny może wyrazić się wreszcie poprzez swoją twarz… Tak więc w mym przeznaczeniu skierowałem się na północ. A przed oczami mam teraz jeszcze inny obraz, oto ludzie Afryki stoją na brzegu Morza Śródziemnego i wyciągają ręce ku Europie, jako Ziemi Obiecanej. Jak oni, tak i ja popatrzyłem jeszcze raz na północ, stanąłem na brzegu uskoku skalnego, a raj u mych stóp. I pomyślałem, osobiście przed laty urodziłem się przecież w Tarnowskich Górach, na Śląsku, a teraz muszę zejść w dół, przejść Morze Śródziemne, by w końcu zmienić Europę, tę ziemię w mleko i miód bogatą, wejść śmiało do ostatniej Ziemi Obiecanej, przypisanej tej generacji, moim ludziom. Z gór muszę zejść w doliny, i myślę, że moje pokolenie ze mną. Muszę wybrać się na rekolekcje w góry. To bardzo smutne, że zaginęła tam moja koleżanka, którą z pomocą Bacy mogłem wreszcie odnaleźć. Bo przecież tam spotkałem Bacę przy motelu w restauracji, który mi radził iść w dolinę, by tam moją koleżankę szukać. I tam ją znalazłem. Bo to nie ja „ją zabiłem.”(por. Raskolnikow)A kraina była piękna, jodły, smreki, szum rzeki, bajeczny pawilon z „wodami.” Po nocy w namiocie rano przy wschodzie słońca w dolinie ujrzałem strumyk, jeziorko, kruka. I to było bardzo piękne. Jak mój pobyt ostatni w Catanii na Sycylii, celebry w katedrze u świętej Agaty czy nieco wcześniej udział we Mszy świętej narodów (ekumenicznej) w Katedrze Notre Dame w Paryżu. I powiem wam na koniec, w Paryżu teraz krzyczą, jest odwaga gestów, „świętoszek” przeobraża się w białego, na szczęście jest jeszcze „czysty.” A teatry proponują zmiany miejsc i funkcji aktorów po wielekroć. Aktorzy jakby grali swe role nawet przy braku publiki. Ale my nie zatrzymujemy się teraz na cudownych ich aktorskich rolach, ale na tym, jak bywają oni widziani w świecie i jak zmieniają się w czasie… A przy okazji powiem wam, zaszedłem w styczniu do ogrodu Luksemburgskiego. A więc w czasie kiedy Pan Prezydent mówi: „chcę dokończyć cele strategiczne…” i  ubiegać się o reelekcję. Zapraszam was teraz tam i ja na wiosenną skądinąd przechadzkę.(fin)

Leave a comment