Z buntownikiem za pan brat, autor Stanisław Barszczak, część druga

(Wielka ucieczka, 10 sierpień 1567)
O świcie 10 Sierpnia 1567 roku Stanisław wychodzi poza mury Wiednia. Wtem przypomniał sobie posłyszane wczoraj słowa Ojca Franciszka Antonio: -W sercu twoim szczęście gości, więc nie tamuj swej radości/…/ A jeśli cię cenić, jak sam siebie cenisz, to zasłużyłeś na wiele… – Po chwili wspomniał także świeżą uwagę Ernesta, ostatniego przyjaciela w tym wielkim mieście: – Pokonani muszą odejść. Ale czekaj cierpliwie, aż czas dojrzeje. – Stanisław ma zarazem w pamięci Jezusowe słowa:- Kto mnie wybierze, musi wszystko, co ma, na szalę rzucić! I oto teraz pieszo, w przebraniu, ucieka z Wiednia. Ale on wie, że w pogoń za nim ruszy jego brat Paweł, że ich spotkanie nastąpi pewnie przy kościółku w Altötting. Tę okolicę pomiędzy Marktl nad Innem i Altötting ujrzał miesiąc temu we śnie. Odtąd nie marnował już ani chwili, skończyły się ‘wyjścia’ z kolegami na tańce, Stanisław zaczął na serio uczyć się niemieckiego. Nadto był już bardzo głęboko przekonany o świętości pewnego Jezuity w Rzymie, przekazywane z usta do ust pobożne słowa Ojca Frańciszka Borgiasza rozświetliły w nadzwyczajny sposób jego ostatnie tęsknoty, wszędobylskie marzenia. I mimo dwóch lat, które upłynęły od wielkich ceremonii pogrzebowych cesarza Ferdynanda, naraz stanął mu przed oczami obraz rozświetlonej świecami wielkiej katedry świętego Stefana w Wiedniu.
Jest 6 sierpień 1565 roku. Twórca hegemonii Haubsburskiej w środkowej Europie cesarz Ferdynand zamknął oczy 25 lipca 1564 roku. Uroczystości pogrzebowe osiągnęly apogeum w Wiedeńskiej Katedrze św. Stefana w dniach 6-7 sierpnia 1565 roku. A ich ostatnim dopełnieniem stało się w dniu 21 sierpnia złożenie zwłok cesarza w Praskiej Katedrze na Hradczanach obok jego małżonki Anny Jagiellonki. Ferdynand I panował 43 lata. W 1529 r. Ferdynand I, z pomocą hiszpańskich i niemieckich wojsk Karola V, zmusił Turków do odstąpienia od oblężenia Wiednia. Rozpoczęła się epoka panowania Habsburgów w Czechach i na Węgrzech, ale także zmagań między nimi a książętami Siedmiogrodu o koronę Świętego Stefana. Rodzicami Ferdynanda byli Filip I Piękny i Joanna Szalona. Miasto przygotowywało się do pogrzebu cesarza Ferdynanda bardzo starannie. Jest słoneczna sobota 1565 roku. W Wiedniu na orszak oczekują przed katedrą św. Stefana posłowie dworów zagranicznych, biskupi, opaci i cechy, z trzydziestoma marami pokrytymi złotogłowiem. Są również chorążowie w zbrojach pokrytych czarnym suknem, którzy postępują według starszeństwa reprezentowanych przez siebie ziem. Następnie 30 koni przykrytych jedwabiem, żacy, sześciuset ubogich w kapach i duchowieństwo. Za nimi prowadzony jest koń okryty czarnym aksamitem, a dalej, za cesarskimi marami, jedzie rycerz w zbroi na koniu w czerni, z gołym mieczem skierowanym ostrzem ku ziemi. A za nim postępuje chłopiec w zbroi, z tarczą, kopią i proporcem także spuszczonym ku ziemi. Po nich podąża jeszcze rycerz w stroju cesarskim, za nim dostojnicy niosący znaki cesarskie i sześćdziesięciu cesarskich ze świecami oraz zagraniczni posłowie, oraz radni miasta Wiednia. W takiej asyście odprowadzane było ciało zmarłego cesarza na wieczny spoczynek.
W tym momeńcie Stanisław zobaczył się w nowym świetle, już pełnego dnia. Poderwał się naraz, jakby broniąc się przed nadciągającą burzą, a to jego organizm przypominał mu właśnie o skradzionej nocy. Krajobraz stawał się coraz sielski, niebiański. Po chwili Stanisław przyzwolił więc na inne jeszcze nurtujące go myśli, które wstrząsnęły nim do głębi podczas godzin spędzanych ostatnio samotnie na stancji w domu luteranina Krzysztofa Wachenschwarza. Tak więc decyzja pozostania w zakonie Jezuickim była podjęta. W tak wewnętrznej decyzji rodzice nie będą mogli mu przeszkodzić, nie bedą w stanie powstrzymać go nakazując mu powrót w rodzinne strony. Teraz tylko trzeba mi dobrze przygotować serce i umysł na rozstanie ostatnie z Ojcem i z rodzeństwem, a brat Paweł w tej kwestii mi nie pomoże, co do tych prawd poczuł się nagle mocno przekonany. A więc trzeba mi wybrać zupełnie inny kierunek wymarszu z miasta, wyjść inną bramą, ażebym nie został tak szybko rozpoznany podążając po nieznanej drodze. Przed kilkoma miesiącami posłyszał z ust kolegów o Jezuickim nowicjacie w Dyllindze i jego sławnym przełożonym Piotrze Kanizjuszu. Zapragnął tego kapłana za wszelką cenę poznać. I teraz to pragnienie może się spełnić…
Stanisław ma już za sobą pogoń sług brata Pawła; w nowym przebraniu przetrwał jednak dwadzieścia dni. Właśnie ujrzał miasto, o którym wiele słyszał, Altötting. Tam znajduje się główne sanktuarium maryjne i ośrodek pielgrzymkowy nie tylko regionu Bawarii, ale i innych landów niemieckich. Początki kultu maryjnego w Altötting wiązane są z postacią św. Ruperta z Salzburga, zwanego Apostołem Bawarii. Tutaj, według tradycji, Święty miał nawrócić Ottona, księcia Bawarskiego oraz wielu jego poddanych, przyczyniając się tym samym znacznie do chrystianizacji tych ziem. Na początku VIII wieku św. Rupert wzniósł na miejscu dawnej świątyni pogańskiej kaplicę poświęconą Matce Bożej i umieścił w niej cudowną figurę Maryi. Do naszych czasów zachował się jej kształt z końca XIII wieku. W 1489 r. w Altötting miały miejsce dwa cudowne wydarzenia. Dwaj miejscowi chłopcy stracili życie, jeden z nich podobno pod kołami wozu pełnego zboża, a drugi- utopił się w rzece. Po żarliwej modlitwie zrozpaczonych matek przed figurą Matki Bożej chłopcy jednak zostali przywróceni do życia. Wieść o tych wydarzeniach sprawiła, iż Altötting zaczęły nawiedzać tysiące pielgrzymów. Miasteczko Altötting przechodziło różne koleje losu, m.in. po dwukrotnym najeździe Węgrów w IX i X wieku przez blisko 200 lat leżało w ruinie, nigdy jednak nie ucierpiała jego cudowna kaplica i figura Matki Bożej, zwanej Czarną Madonną lub Naszą Kochaną Panią. Na przestrzeni wieków okolice Altötting wolne były od klęsk nieurodzaju, głodu i zaraz pustoszących te tereny. Ośrodkiem życia religijnego w Altötting, niezmiennie od wieków, pozostaje cudowna kaplica, zwana Kaplicą Łask, ze słynną figurą Matki Bożej (Łaskawej). Rzeźba ma 65 cm wysokości i przedstawia Maryję trzymającą na prawej ręce Jezusa, a w lewej – berło. Duża dłoń Jezusa symbolizuje ogrom rozdawanych łask. Bardzo liczne wota umieszczone w kaplicy świadczą o doznawanych tu łaskach i cudach. W kaplicy znajdują się też urny z sercami władców Bawarii. Przez wieki bowiem zapisywali oni w testamencie swe serca Matce Bożej z Altötting, jako dowód wielkiej miłości i czci do Niej. Do sanktuarium przybywają Niemcy i Austriacy, ale nie brak także pielgrzymów z Polski, Francji i Hiszpanii. Liczną grupę stanowią chorzy. Niektóre pielgrzymki przybywają pieszo, zwłaszcza z diecezji Passau, na terenie której leży Altötting… U przeźroczystego źródła pobliskiej rzeki Inn zasiadł Stanisław, usłyszał naraz głos kopyt końskich. Ktoś jechał bardzo szybko w brożce, w karecie bogato zdobionej. Był to paradny pojazd o otwartej, prostopadłościennej skrzyni, nakrytej czterospadowym baldachimem, wspartym na słupach. To nie była już kolebka, nawet nie basztarda, ale brożka, która posiadała na bokach malowidła, płaskorzeźby i inne złocenia. Stanisław podnosi się i przygląda jeźdźcowi. To jego brat Paweł popuściwszy cugle podąża teraz do niego. Koń w pianie, twarz jego brata rozpalona bardziej niż słońce.
Uderza nas postać rozważnego zazwyczaj Pawła, którego postawa tym razem nie jest wolna od jakichś nadzwyczajnych względów czynionych wobec uciekiniera… W Wiedniu psotnik okrutny. Tutaj u stóp Matki Boskiej Paweł w niebieskim sajanie. Był to rodzaj kaftana czy też sukni obcisłej do pasa z doszytą krótką spódniczką, sięgającą do połowy uda i uszytej z połączonych ze sobą wycinków koła tworzących regularne rurkowate fałdy. Sajan miał szeroki, kwadratowy dekolt i szerokie, bufiaste rękawy ujęte w połowie ramienia i w dolnej części przedramienia szerokimi pasami. Sprawiało to razem wrażenie nadmiernie rozbudowanego torsu. Dodatkowymi ozdobami tego stroju były obszycie u dołu i koło szyi z aksamitnej listwy oraz szerokie, naszyte pasy z wzorzystej tkaniny lub haftu. Szeroki dekolt odsłaniał marszczony przód i rękawy koszuli z cieniutkiego płótna. Dekolt zdobiony pasami haftu, wykonany tutaj z czarnego jedwabiu ‘a trapunto’; czarny adamaszek u szyi, na głowie czarno-biały czepiec wykonany z cienkiej tkaniny, z węzłem ściągającym, umieszczonym pod klejnotem. Przód czepca był wzniesiony wysoko w górę, tym sposobem poszerzał kształt głowy, na plecy zarzucony kapelusz filcowy o dużych, odgiętych ku górze brzegach. Twarz Pawła czerwona, grzywka zaczesana na lewo. Kasztelanic miał na sobie płytkie, głęboko wycięte trzewiki, zawiązywane lub zapinane na biegnący w poprzek podbicia pasek, o szerokich przodach. Na wierzchu miał jeszcze długą, luźną i fałdzistą błękitną szubę o szerokich, niezapinanych połach z białymi gwiazdkami; z długimi, luźno od ramion zwisającymi dekoracyjnymi rękawami, stąd widoczne były w całości bufiaste rozcinane rękawy ubioru spodniego. Szuba podbijana była futrem, które tworzyło dodatkowo duży kołnierz i wąskie obszycie z błamów z futra popielic. Paweł miał szerokie, bufiaste spodnie do kolan, rodzaj pludrów. A obok niego jechali słudzy. Uderzał ekstrawagancki strój landsknechtów z schlitzami, w oczy rzucają się bufy ich pluderhosen z sutymi podszewkami, z nacinaniami, przez które wysuwały się podszewki w odmiennym kolorze dla zachowania kontrastu…
Stanisław w tym czasie ujrzał się na tle małego, a zaraz potem dużego domu przy gościńcu. Nagle tuż obok niego przebiegł karzeł o pustych oczach. Właściwie nie było w tym nic nadzwyczajnego. Stanisław nie dziwił się nawet zbytnio słysząc, jak poprawny karzeł szeptał do siebie: “O rety, o rety, na pewno się spóźnimy”. Dopiero kiedy karzeł wyjął z kieszonki od kamizelki jakieś preciozum, spojrzał nań i puścił się pędem w dalszą drogę do kaplicy w Altotting, Stanisław zerwał się na równe nogi. Przyszło mu bowiem na myśl, że nigdy przedtem nie widział karła w kamizelce z preciozami. Płonąc z ciekawości pobiegł na przełaj przez pole za karłem i zdążył jeszcze spostrzec, że znikł za żywopłotem z pielgrzymami. Wsunął się więc za nim do tłumu pątników nie myśląc o tym, jak się później stamtąd wydostanie.
Już po zmieszaniu się Pawła z tłumem pątników, któremu przewodził tutejszy Biskup, Stanisław prowadzi ze soba monolog:
-(Stanisław)Nie chciałbym spotkać świętego!
-(Ernest) A dlaczego nie!
-(Stanisław) Stajesz się tym kim nie byłeś, zmieniasz teraźniejszość… A ja chciałbym widzieć siebie na nowo narodzonego. Spójrz, za sprawą Marii, matki Jezusa, Bóg stał się interesującym człowiekiem. I tak dzięki Bogu przeszukując nasze dusze jesteśmy wręcz poszukiwaczami złota. Wiesz co ci powiem, otóż prowadzę przetarg z każdym, kto przebywa ziemie Jagiellonów… Otóż najpierw widzę właśnie obrazy ojczyste, jakąś ‘pierwszą’ historię w moim umyśle nieskończoną, kiedy głowa moja pełna wojny; a dopiero potem ta cudowna a stwórcza historia wyczarowuje się wreszcie z osobistych zapytań w ten sposób rozbudzonych mocno we mnie.
-(Ernest) Nam trzeba było iść na wschód, nie na zachód.. Widzisz, car Iwan grozi terrorem, przeraża- ale Rosjanie nie zostawią mocy, oni nie zignorują świata.
Z kaplicy Matki bożej w Altötting Stanisław posłyszał śpiewy pielgrzymstwa i narodu niemieckiego.
-Ach, och! Ernest westchnął wpatrując się w rozmodlonego Stanisława.
… cdn. (jest to fragment nowej mojej opowiesci o świętym Stanisławie Kostce, zatytułowanej “Z buntownikiem za pan brat”. Fakty opisane tutaj stanowią licentia opetica autora opowieści, X.SB)

Część III
“Świat zawsze zdaje się zwodzić ozdobom- kochanek zwykle wyprzedza zegary. Dziesięćkroć prędzej mkną gołębie Venus, chcąc złożyć pieczęć na nowej miłości.”(W. Shakespeare)
Ale nie było łatwo Stanisławowi wykonać polecenie otrzymane z nieba. Jezuici nie mieli bowiem zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to nie mógł Stanisław liczyć, o czym juz tutaj wspomnieliśmy. Zdobywa się więc Stanisław na heroiczny czyn: organizuje ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to pamiętnego 10 sierpnia 1567 roku. W trzy tygodnie później Ojciec Franciszek Antonio z wiednia pisał w tej sprawie do Rzymu, do O. Generała Franciszka Borgiasza:
1 września 1567 rok (list Ojca Franciszka Antonio do O. Generała Franciszka Borgiasza)
-“Pewien młody Polak, szlachetny rodem, lecz bardziej jeszcze szlachetny cnotą, który dwa całe lata nalegał (o przyjęcie do zakonu)… zawsze jednak spotykał się ze stanowczą odmową, bowiem nie wyszłoby to na dobre, by mógł zostać przyjęty bez zgody rodziców, nie tylko z tego względu, że był naszym konwiktorem i bez przerwy uczniem naszego gimnazjum, lecz również z innych przyczyn. Nie mając nadziei, by tutaj wstąpić do zakonu, wyruszył przed niewielu dniami w nieznanym kierunku z zamiarem próby, czy w innym miejscu przypadkiem nie mógłby wypełnić swego ślubu. Był on wielkim przykładem stałości i pobożności; wszystkim drogi, nikomu nie przykry; chłopiec wiekiem, ale roztropnością mężczyzna; mały ciałem, ale duchem wielki i wyniosły. (…) Również legatowi papieskiemu poddawał sugestie, by naszych do tego (przyjęcia do zakonu) nakłonił. Lecz wszystko na próżno. Dlatego postanowił wbrew woli rodziców, braci, znajomych i powinowatych udać się gdzie indziej i na innej drodze szukać dostępu do Towarzystwa Jezusowego. A gdyby się to również gdzie indziej nie powiodło, zdecydował całe życie pielgrzymować oraz prowadzić odtąd w miłości do Chrystusa życie najbardziej wzgardzone i ubogie (…) Mamy nadzieję, że działo się to nie bez rady Bożej, iż w ten sposób odszedł. Taki był bowiem zawsze stały, że wydaje się, że do tego nakłoniła go nie dziecinna zachcianka, lecz jakieś niebiańskie natchnienie”.
List ten zawiera cenne szczegóły: Stanisław nosił się z myślą wstąpienia do jezuitów już od dawna, gdy tylko z nimi zetknął się w Wiedniu. Nakaz, jaki otrzymał od Matki Bożej, był jakby niebieską aprobatą i ponagleniem. Co więcej, jest wyraźna mowa o złożonym ślubie. Potwierdza również list ów, że Stanisław prowadził wówczas bardzo intensywne życie wewnętrzne. Świadkowie procesu kanonicznego zeznali, że miał nawet ekstazy. Tak zgoła odmienny tryb życia Stanisława musiał niepokoić jego najbliższe otoczenie w domu luterańskim i wywoływać gwałtowne rekacje. Nie rozumieli bowiem jego stanów mistycznych. Sam także Stanisław w egzaminie przednowicjackim w Rzymie 25 października 1567 roku napisze, że już przed rokiem złożył ślub wstąpienia do jezuitów.
– Kochany Erneście/…/ “przebyłem w zdrowiu już połowę drogi (…) Niedaleko od Wiednia dogonili mnie dwaj moi słudzy, których poznawszy schowałem się do pobliskiego lasu i w ten sposób uszedłem ich rąk. Przebyłem już wiele wzgórz i lasów. Kiedy koło południa pokrzepiłem swoje ciało znużone u przeźroczystego źródła, usłyszałem naraz głos kopyt końskich. Podnoszę się i przyglądam jeźdźcowi. To mój brat, Paweł. Popuściwszy cugle podąża do mnie. Koń w pianie, twarz brata rozpalona bardziej niż słońce. Możesz sobie wyobrazić, mój Erneście, w jakim musiałem być wtedy strachu, nie mając możności ucieczki. Stanąłem dla nabrania sił i pierwszy zbliżając się do jeźdźca proszę jako pielgrzym o jałmużnę. Zaczął dopytywać się o swojego brata. Opisał jego ubranie, wzrost i wygląd. Zwrócił uwagę, że był podobny do mnie. Odpowiedziałem, że nad ranem, tędy przechodził. Na to on, nie tracąc chwili, spiął ostrogami konia i rzuciwszy mi pieniądz popędził w dalszą drogę. Podziękowałem Najśw. Pannie, Matce mej, i by uniknąć następnej pogoni, skryłem się do pobliskiej groty, gdzie przeczekawszy trochę, puściłem się w dalszą podróż”.
Za poradą O. Franciszka Antonio, wiernego przyjaciela, który był wtajemniczony w plany Stanisława, może nawet sam mu poradził, gdzie się najpierw ma zwrócić i dał mu też list polecający do św. Franciszka Borgiasza, Stanisław jak juź wiem udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo w drodze pochwycony, ale do Augsburga, gdzie przebywał Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy zawiedziony wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. Ale Stanisław wówczas w istocie rzeczy chciał wiedzieć więcej o cudzie w Augsburgu. Historia cudu w Augsburgu ma swój początek w chwili, gdy pewna kobieta wpadła na myśl, by przechowywać konsekrowaną Hostię u siebie w domu. Po przyjęciu Komunii podczas porannej Mszy Świętej, wyjęła Hostię z ust i zaniosła do domu, gdzie zalepiła Ją w woskowanym pudełeczku, tworząc w ten sposób coś na wzór prostego relikwiarza. Najświętszy Sakrament pozostawał w jej domu przez pięć lat. Dopiero w 1199 roku, pod wpływem wyrzutów sumienia, kobieta wyjawiła prawdę kapłanowi, który natychmiast przeniósł Hostię do kościoła Świętego Krzyża. Kapłan otwierając woskowy relikwiarz zauważył, że część Hostii przemieniła się w ciało pokryte czerwonymi smugami. Następnie okazało się, że ciała nie można rozdzielić z powodu scalających je cieniutkich żyłek. Wtedy kapłani uznali że było to prawdziwie Ciało Jezusa Chrystusa. W otoczeniu wiernych i kapłanów z wielu parafii, biskup zbadał cudowną Hostię i zarządził, by złożona w woskowym relikwiarzu, przeniesiona została do katedry. W czasie wystawienia Hostii w katedrze, trwającego od Wielkanocy do świąt Jana Chrzciciela, miał miejsce następny cud. Na oczach wiernych Hostia koloru krwi powiększył się i rozsadziła woskowy relikwiarz. Decyzją biskupa cudowna Hostia i cząstki wosku złożone zostały w kryształowym naczyniu i zwrócone do kościoła Świętego Krzyża. Tamże cudowna Hostia przechowywana jest pod szkłem już ponad 400 lat, zachowując doskonale nienaruszony stan.
Stanisław w Augsburgu jednak nie zastał prowincjała, dlatego podąża dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze Jezuici mieli swoje kolegium. Trafił jednak Stanisław na moment krytyczny. Właśnie wystąpiło z zakonu dwóch tamtejszych Jezuitów, przeszli na protestantyzm. Wywołało to silny ferment w kolegium, na czele którego stał Polak – Mateusz Michoń. Nie dziw więc, że w takiej sytuacji nie mogło być mowy o przyjęciu Stanisława do zakonu. Nie odrzucono jednak jego prośby, ale przyjęto go na próbę. Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Z całą pewnością zawód ten przecierpiał boleśnie Stanisław. Ufny jednak w Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej.
Po powrocie do Dylingi Ojciec Piotr Kanizjusz bał się jednak przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na Jezuitach w Wiedniu. Ale opowiem wam coś więcej o tej historii. Posłuchajcie. Stanisław stanął w Dylindze, i teraz przebiegł pokój swym bezszelestnym krokiem, który zawsze irytował jego współmieszkańców. Oto drobny, smukły młodzian, w końcu doczekał się jedynego spotkania z tym mężem, o którym tyle dobrego już słyszał. Nowicjat-Koledż mieścił się w budynkach starego klasztoru. “Przed dwustu laty czworokątne to podwórze było całkiem puste, krzewy rozmarynu i lawendy bramowały wysoki parkan. Ale balsamiczne zioła dotąd kwitły i wydawały woń w uroczy wieczór letni, choć nikt ich już nie zrywał, by z nich sporządzać leki. Kępki dzikiej pietruszki i orlika wyrastały wśród gracowanych ścieżek, a wodotrysk pośrodku podwórza zakryły paprocie i pryszczeńce. Róże rozrosły się dziko, ich kolczaste łodygi snuły się w poprzek ścieżyn. Po bokach płonęły ogromne czerwone maki; duże naparstnice opadały na zmierzwioną trawę, a stara winna latorośl, zdziczała i bezpłodna, oplotła swe pędy koło zaniedbanego niespliku, który liściastą głową potrząsał z wolna ze smutnym jakimś uporem. Jeden róg ogrodu zajęła olbrzymia kwitnąca magnolia – gąszcz ciemnych liści tu i ówdzie upstrzonych śnieżnobiałym kwieciem.” Prosta ława drewniana oparta była o jej potężny pień; na niej usiadł Ksiądz Piotr. Stanisław, skromny posługiwacz w kuchni, nie mogąc wykrztusić z siebie mocnego słowa odnośnie swojej przydatności w Nowicjacie, zauważając także na twarzy “ojca” pewne wątpliwości, zwrócił się doń w słowach:-A teraz odejdę – rzekł- chyba że mogę jeszcze być na coś potrzebny. – Nie będę już pracował, ale chciałbym cię jeszcze trochę zatrzymać, jeżeli masz czas, spokojnie zarispostował Ksiądz Kanizjusz. – O, tak!- odrzekł Stanisław. Oparł się o pień drzewa i poprzez ciemne gałęzie patrzył w spokojne niebo, na którym zapalały się zwolna pierwsze blade gwiazdy. Marzycielskie, mistyczne oczy, koloru ciemnobłękitnego, pod czarnymi rzęsami, odziedziczył po matce. Ksiądz Piotr odwrócił głowę, by ich nie widzieć, – Mein Junge, wyglądasz, jakbyś był ogromnie znużony – Cóż poradzę? – W głosie Stanisława brzmiało lekkie rozdrażnienie, które tamten wyczuł natychmiast. – Nie trzeba było odchodzić tak prędko z Wiednia ; jesteś zupełnie wyczerpany po tamtych nocach. Powinienem był stanowczo nalegać, byś wypoczął należycie przed wyjazdem z Dylingii. – Ach, ojcze, na co by się to przydało? Nie mogłem przecież po moich spotkaniach z Matką Bożą pozostać w tamtym domu (chodzi o dom luterański w Wiedniu). Ten Luteranin byłby mnie doprowadził do obłędu! – Nie żądałbym, żebyś pozostał u swych krewnych – łagodnie odparł Ksiądz Piotr. – Wiem dobrze, że byłoby to dla Ciebie czymś najgorszym. Żałuję jednak, że nie przyjąłeś zaproszenia swego ojca do powrotu do domu w jakimś to Rozstkowie, czy tak?; miesiąc spędzony w jego domu byłby cię uczynił zdolniejszym do dalszej pracy. – Nie, ojcze, nie mógłbym, naprawdę! Rodzice są bardzo dobrzy i serdeczni, ale oni tego nie rozumieją…martwią się z mego powodu…Czytam to na ich twarzach…Zapewne próbowaliby mnie pocieszyć i mówiliby o moim szczęściu ziemskim. To Matka Boża, która ukazała mi się z Dzieciątkiem, z moich chorób światowych mnie uleczyła zupełnie. A teraz ja bardzo marzę o wstąpieniu do stanu duchownego.
-Co więc, mój synu? Stanisław zerwał kilka kwiatów ze zwisającej gałęzi naparstnicy i nerwowo miął je w palcach. – Nie mogłem znieść tego miasta (mowa o Wiedniu) – zaczął po chwilowej pauzie – Na każdym kroku sklepy, gdzie stąpnę, wszędzie to samo. Każda kwiaciarka na ulicy ofiarowuje kwiaty…jak gdyby teraz były mi potrzebne! Wreszcie ten cmentarz…Nie, musiałem stamtąd uciec! o chorobę przyprawiał mnie sam widok tego miejsca…”Urwał nagle i usiadł rwąc w strzępy dzwoneczki naparstnicy. Zapanowało milczenie tak długie i głębokie, że nareszcie podniósł oczy, zdumiony, iż ksiądz nic nie odpowiada. Mrok już zapadał pod rozłożystym drzewem magnolii i wszystkie przedmioty wokół zacierały się z wolna, dość jednak było jasno, by Stanisław mógł widzieć, jak śmiertelnie blada stała się twarz Księdza Piotra. Zwiesił głowę na piersi, a prawą ręką kurczowo obejmował brzeg ławy. Młodzian odwrócił oczy, zdjęty trwożnym zdumieniem. Miał wrażenie, że niechcący stąpił na ziemię świętą. Boże! – pomyślał – jakże mały i samolubny jestem wobec niego! Gdyby mój smutek był jego własnym, nie mógłby go głębiej odczuwać. W tej chwili Ksiądz Piotr podniósł głowę i rozejrzał się wokoło. – Nie chcę cię zmuszać, byś tam wracał, zwłaszcza teraz – rzekł tonem najbardziej pieszczotliwym – musisz mi jednak przyrzec, że postarasz się wreszcie o zupełny wypoczynek.” Sądzę, że najlepiej będzie, gdy je spędzisz z dala od Dylingii. Nie mogę pozwolić, byś zapadł na zdrowiu. – A ty, kochany Księże, gdzie zamierzasz wyruszyć po zamknięciu nowicjatu? – Jak zwykle, ruszę z uczniami w góry i tam ich ‘poumieszczam’. Ale w połowie września, gdy zastępca dyrektora wróci z wakacji, postaram się wyjechać w Alpy, by mieć jakieś urozmaicenie. Pojechałbyś ze mną? Zabrałbym cię chętnie na kilka górskich wycieczek, gdzie mógłbyś też poznać alpejskie mchy i porosty. Tylko obawiam się, czy w moim towarzystwie nie byłoby ci za nudno? – Kochany Księże! – Stanisław ujął jego ręce w sposób „demonstracyjnie przesadny”. – Oddałbym wszystko w świecie, aby móc wyjechać z tobą, kochany Księże. Tylko…nie jestem pewny…- urwał. – Sądzisz, że ci nie pozwolą? – Oczywiście, że ojcu w Przasnyszu to będzie nieprzyjemne, ale zakazać mi przecież nie może. Mam siedemnaście lat i mogę robić, co mi się podoba. A Paweł ostatecznie jest tylko przyrodnim moim bratem i nie widzę powodu, dla którego miałbym mu być posłuszny. – Jeśli jednak sprzeciwi się stanowczo, to sądzę, że lepiej byłoby go nie drażnić; to mogłoby jeszcze pogorszyć twe stosunki domowe… – Pogorszyć się już nie dadzą! – porywczo zawołał Stanisław. – Zawsze mnie nienawidzili i będą nienawidzić…bez względu na moje postępowanie. Zresztą, jakżeby Paweł mógł się sprzeciwiać memu wyjazdowi z tobą, mym kochanym Księdzem- spowiednikiem? – Zważ, że jest szlachcicem. W każdym razie lepiej będzie napisać do niego i zaczekać na odpowiedź, jak się na to zapatruje. Tylko staraj się pisać spokojnie, mój synu, wszak postępowanie twoje musi być niezależne od tego, czy cię ktoś kocha czy nienawidzi. Napomnienie udzielone zostało w formie tak łagodnej że Stanisław lekko się tylko zarumienił. – Tak, wiem o tym – odpowiedział wzdychając – ale to tak trudno… – Żałowałem, że nie mogłeś przyjść do mnie we wtorek wieczór – rzekł ksiądz Piotr przechodząc na inny temat. – Przyrzekłem wpierw jednemu z kolegów, że przyjdę na zebranie w jego mieszkaniu. Byliby na mnie czekali. – Jakież to było zebranie? Stanisław zdawał się zmieszany tym pytaniem. – To…to nie było zebranie zwyczajne – odparł zacinając się nerwowo. – Przybył jeden student o imieniu Mateusz i wygłosił mowę…rodzaj wykładu. – Cóż on wykładał? Artur się zawahał. – Ojcze, czy nie będziesz żądał, bym ci wymienił jego nazwisko? Bo przyrzekłem… – Nie będę ci w ogóle zadawał żadnych pytań, a jeśli zobowiązałeś się do tajemnicy, to musisz ją, oczywiście. zachować. Sądzę jednak, że mogłeś już nabrać do mnie zaufania. – Rozumie się, kochany Księże. Mówił nam…o naszych obowiązkach względem narodu Wybranego i Boga…i…względem nas samych. no i o tym…w jaki sposób moglibyśmy przyjść z pomocą… – Z pomocą, komu? – Ludowi…i… – I? – Narodowi Wybranemu. Zapanowało długie milczenie. – Powiedz mi, Staszku – ozwał się ksiądz Piotr tonem bardzo poważnym. -Mateusz z jego towarzyszami obrażają matkę Bożą, Stanisław zerwał znów garść naparstnic. – Posłuchaj, kochany Księże, jak to się stało – zaczął spuszczając oczy. – Zaraz po moim przyjeździe tutaj do Dylingii, poznałem wielu studentów, wszak pamiętasz? Otóż niektórzy z nich poczęli opowiadać o wszystkich tych sprawach i pożyczali mi książki. Nie zajmowałem się tym zbytnio, bo spieszyłem zawsze na spotkanie z matką Bożą. Ale podczas moich długich nocy; wówczas zacząłem myśleć o tych książkach i o tym, co słyszałem od studentów…i zastanawiałem się, czy mieli słuszność i…czy…Pan Bóg byłby z tego zadowolony. – Czy pytałeś Go o to? – Głos księdza Piotra drżał lekko. – Często, kochany Księże. Nieraz modliłem się do Niego, by mi powiedział, co mam uczynić. Żadnej jednak nie otrzymałem odpowiedzi. – I nigdy o tym nie rzekłeś ani słowa, Staszku, sądziłem, że mi ufasz. – Kochany Księże, wiesz dobrze, że ci ufam! Istnieją jednak rzeczy, o których mówić nie można z nikim na ziemi; muszę otrzymać odpowiedź wprost od Boga. Widzisz przecie, że chodzi tu o całe moje życie, o duszę. Ksiądz odwrócił się i wlepił oczy w osłonięte cieniem gałęzie magnolii. Zmierzch wieczorny był już teraz tak gęsty, że twarz księdza miała wyraz upiorny, niby oblicze czarnego ducha wśród czarniejszych jeszcze gałęzi. -Przez całe dwa dni ostatnie dni – począł znów Stanisław głosem znacznie cichszym – nie mogłem myśleć o niczym. Aż… zachorowałem. Wiesz, kochany Księże, że nie mogłem przyjść do spowiedzi. – Tak, wiem. Będziemy widzieć teraz, jak profesorowie walczą o Boga, modlitwa to jedyna a słuszna rzecz do zrobienia teraz. Ksiądz Piotr tak charakteryzuje rozpoczęcie tej jedynej bitwy o katolików w Dylindze w obliczu schizmy Mateusza Michonia, który przeszdł na luteranizm: dla rozpoczęcia bitwy ranek jest porą najodpowiedniejszą, bo wieczorem to już czas rozpoczynania wojny. Widzisz, wódz armii musi być zdolnym skazać na śmierć nawet rzeczy, które kocha. Zgadzam się na twoja podróż do Rzymu.- Żołnierz musi zwyciężać, aby uratować swoją i innych duszę, jednym tchem Stanisław wykrztusił to z siebie. -Jesteś idealistą, pochwalony bądź za to, wymówił ostatnie słowo ksiądz Piotr.
W tej miejscowości (Dylinga nad Dunajem) ówczesny prowincjał Jezuitów niemeickich, Piotr Kanizjusz, wystawił jak najlepsze świadectwo młodemu kandydatowi do zakonu i skierował na dalszą naukę do Rzymu. Tak więc po kilku tygodniach w końcu doceniono Stanisława pokorę, pracowitość i pobożność i skierowano wraz z dwoma innymi kandydatami do Rzymu. Przedziwnym zrządzeniem Opatrzności Stanisław, kasztelanic polski, a mój brat, znalazł się najpierw w Sigmaringen. To miasto znajduje sie w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia, w rejencji Tybinga, w regionie Bodensee-Oberschwaben. Sigmaringen dzięki swojemu dogodnemu położeniu, gdzie krzyżowały się drogi handlowe, w naszych czasach stało się znacznym ośrodkiem rzemieślniczo-przemysłowym i handlowym. Dużą rolę odgrywa tam rzeka Dunaj. Liczne ustawy nakazywały usuwanie przeszkód takich jak młyny, tamy, groble. Władze miejsca starały się utrzymać tamy i mosty w należytym stanie, pobierano na nich zapewne specjalne cła, funkcjonowała też pewnie komora celna. Były tam czerpalnie wody z Dunaju, wytyczano wreszcie miejsca pod koszary wojskowe. Pierwsze zakłady przemysłowe powstały na tym terenie już w średniowieczu. Rozwijało się tu górnictwo i hutnictwo, przetwórstwo metalu między innymi produkcja broni, wydobywano rudy ołowiu, miedzi i srebra. Stanisław dowiaduje się, że spłonęła drewniana kuźnica; podpalanie miejscowych kuźnic było praktykowane jako ucieczka przed bankructwem sług rodu Hohenzollern-Sigmaringen. Ten niemiecki ród arystokratyczny, posiadający tytuł książęcy, to jedna z katolickich gałęzi rodu Hohenzollernów. Rodzina wywodzi się od hrabiego Karola II, syna Karola I, ostatniego hrabiego Hohenzollern. Przed kilkunastu laty nastąpił podział hrabstwa między trzech synów Karola I. Część objęta przez Karola II nosiła nazwę Hohenzollern-Sigmaringen, od będącego siedzibą rodziny zamku Sigmaringen. Stanisław, mój brat schodząc do Dunaju mógł cieszyć się wspaniałym widokiem zamku Sigmaringen. A w tę stronę skierował się za podszeptem jednej z tamtejszych franciszkanek tercjarek, ażeby u Hohenzollernów szukał finansowego wsparcia na drogę do Rzymu. Stanisław przechodzi obok kuźnicy w Singeringen, którą ogarnął pożar. Do spalonej drewnianej zabudowy kuźnicy przychodzi jakaś niewiasta z dziećmi, wdowa po robotniku i domaga się odszkodowania za jego śmierć, na co hrabia Karol Hohenzollern opowiada: „(…) cham umyślnie podłożył łeb pod koło, jemu się nie chciało pracować, a jemu się chciało okraść kuźnicę”. Hrabia Karol Hohenzollern, który właśnie napawa się widokiem przygasającego pożaru, daje jej jakieś pieniądze i każe się zgłosić po odszkodowanie za kilka dni. Później rozmawia z synem Karola hrabią Hohenzollern także Stanisław. Hrabia jest człowiekiem zimnym, obojętnym, ale i mądrym, gotowym do wszystkiego, prawdziwym Hohenzollern… Dom Hohenzollernów, rodzina książąt-elektorów Brandenburgii, książąt Prus, książąt Dolnego Śląska w latach 1543-1549, 1556-1558, hrabiów Hohenzollern od około 1050 roku po dziś dzień (Hohenzollernowie dali początek dynastii cesarzy Niemiec w latach 1871-1918, królów Prus w latach 1701-1918, królów Niemiec w latach 1867-1871, w latach 1852-72 w Sigmaringen-Gorheim otwarto Nowicjat Jezuicki, w naszym stuleciu żywotne w Italii jest Bractwo Paska św. Franciszka (Cordigeri), zatwierdzone przez Sykstusa V w 1585, którego konfraternie działały przy kościołach franciszkanów, także w księstwach niemieckich. Tercjarze wydawali liczne owoce świętości, przyp. autora). To jeszcze wam powiem, że pierwsze wzmianki o rodzinie pochodzą z miasta Hechingen w Szwabii z XI wieku. Nazwę przyjęli od ich dziedzicznego zamku Hohenzollern Burg. Zawołaniem rodowym jest ‘nihil sine Deo’ (nic bez Boga). Rodzinny herb, najpierw zaadoptowany w 1192 roku, zaczął się jako prosta tarcza srebrny soból. Głowa i ramiona psa myśliwskiego zostały dołączone w 1317 roku do herbu Fryderyka IV. Później dzielenie na czterech części wcieliło inne gałęzie rodziny. Podział rodu nastąpił na dwa gałęzie: katolicką – zamieszkiwali w Szwabii i protestancką gałąź we Frankonii. Stanisław skierował się zatem do katolików w Sigmaringen i widocznie otrzymał jakieś wsparcie na dalszą drogę, skoro cały i zdrów zawitał w wiecznym mieście, w Rzymie…cdn

Leave a comment