Sztuka “Z buntownikiem za pan brat”, autor Stanisław Barszczak, część pierwsza

Z buntownikiem za pan brat autor, Stanisław Barszczak —–motto: “W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu, na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru taki, że widz, niechcący wstrzymuje się u progu, myśląc, że święty we śnie zwrócił twarz od muru i rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi. Nad łożem tym i grobem świeci wizerunek Królowej nieba, która z świętych chórem schodzi i tron opuszcza, nędzy spiesząc na ratunek. Palm, kwiatów wiele aniołowie niosą, skrzydłami z ram lub nogą występują bosą. Gdzie zaś od dołu obraz kończy się ku stronie, w którą Stanisław Kostka blade zwracał skronie jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci: niby, że po obrazu stoczywszy się płótnie, upaść ma jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię. I nie zleciała dotąd na ziemię – i leci.” —–(C.K.Norwid) Osoby dramatu: Papież Pius V; Jan Kostka, ojciec Stanisława, od 1564 r. kasztelan Zakroczymski; Małgorzata z Kryskich z Drobina, matka Stanisława; Jan Biliński, magister Stanisława; Albert- brat matki, wsławił się poselstwami z ramienia króla polskiego do Rzymu, do cesarza Ferdynanda i do króla Hiszpanii Filipa II; Stanisław- brat matki, wojewoda mazowiecki; Piotr Kostka- biskup chełmiński; Ojciec Franciszek Antonio w Wiedniu; Francisco de Borja y Aragón, generał zakonu Jezuitów; Ojciec Piotr Canisius w koledżu w Dylindze; Paweł, Wojciech, Mikołaj, bracia Stanisława; Anna, siostra która wyszła za Radzimowskiego; Jadwiga, wyszła za Warymskiego; Ernest, przyjaciel Stanisława w Wiedniu; Mateusz Michoń, siejący ferment w koledżu w Dylindze; Luteranin, Krzysztof Wachenschwarz (wymienia się często jego inne nazwisko jako Kinderberg); Stanisław Warszewicki- współnowicjusz, kronikarz Stanisława; studenci, nauczyciele, szlachcice ziemi Zakroczymskiej. Przedmowa: Mazowsze wyróżniało się wśród landów Rzeczpospolitej Obojga Narodów przywiązaniem do wiary katolickiej. Była to jedyna dzielnica, gdzie nie było protestantów. Rodzina Kostków stanowiła w XVI wieku trzon katolicyzmu. A w Płocku przebywali członkowie rodziny królewskiej… Nie są to wyznania twórcy pokątnej literatury erotycznej. Z gaf młodzieńczych Stasia tutaj mało, uczciwie powiem. Błądzić i sądzić, są to dwie czynności o przeciwstawnej naturze. A Stanisław porusza się w świecie określonym, od młodości trzymał życie na wodzy. W poszukiwaniu cudu nie ma takich występków, by z zewnątrz nie ozdabiały się pozorem cnoty. Poeta, który pamięta dzieje szesnastowiecznej Europy napisał: “Lecz litość wyższa jest ponad moc berła, tron jej znajduje się w sercach królewskich, znakiem widomym jest Boga samego; boską stać się może ziemska potęga, gdy sprawiedliwość ozdobi litością.” Tak więc bracie posłuchaj muzyki skomponowanej teraz do życia Stanisława, zakroczymskiego panicza. “Większa chwała musi mniejszą stłumić.” Skreślam te kilka zdań dla Ciebie. Wszystko co mam, będzie stało otworem dla twoich potrzeb i zamierzeń, byś nie był sam. Piszę o Stanisławie, Bóg go stworzył, dlatego uznać go trzeba za człowieka, za jednego z nas. (Dużo informacji zaczerpnąłem przez internet, dialog Prowincjała Piotra Kanizjusza z Stanisławem oparłem na fragmencie “Szeszenia” Ethela Liliana Voynicha. Ale w moim zamierzeniu mój tekst ma być relacją Stanisława i Pawła Kostków, a szczególnie wspomnieniem Mikołaja Kostki, brata Stanisława, którego życia autor jednak nigdy nie poznał do końca. Zdarzenia opisane w tym dramacie, z uwagi na brak konkretnych studiów autora, tu i ówdzie odbiegają od rzeczywistości- ale bardzo mało. Dla koneserów i znawców historii niech istotnie stanowią licentia poetica autora dramatu. Chciałbym wreszcie, aby kochani Czytelnicy zachowali wiele serdeczności dla bohaterów tej opowieści, i to na zawsze… przyp.aut.) Część I Jedną z najlepszych rzeczy, jakie mogą ci się przydarzyć w życiu, jest szczęśliwe dzieciństwo. Moje było bardzo szczęśliwe. Miałam ukochany dom i ogród, mądrego guwernera, ojca i matkę łączyła wzajemna miłość, dzięki czemu cieszyli się szczęściem małżeńskim i rodzicielskim. Patrząc wstecz uświadamiam sobie, że nasz dom był domem prawdziwie szczęśliwym. W dużej mierze dzięki mojemu ojcu, człowiekowi niezwykle zgodnemu. Dzisiaj ta zaleta nie bywa zbytnio podkreślana. Ludzie interesują się raczej, czy ktoś jest zdolny, pracowity, czy przyczynia się do pomyślności ogółu. Według współczesnych standardów mój ojciec prawdopodobnie nie cieszyłby się aprobatą- był człowiekiem leniwym. W tamtych czasach się nie pracowało, jeśli dysponowało się dochodami, które zapewniały niezależność- nie oczekiwano tego. Podejrzewałem zawsze, że i tak ojca nie uważano by za szczególnie dobrego pracownika. Codziennie rano opuszczał nasz dom w Rozstkowie i udawał się do swojego Przasnysza. Przyjeżdżał dorożką do Rozstkowa w porze obiadu, następnie zajeżdżał jako pan dziedzic do pobliskiego Turowa, pojawiając się w domu dopiero w porze przebierania się do kolacji. W sezonie spędzał dni w Przasnyszu, bo też miał od roku nowe obowiązki Zakroczymskiego kasztelana. A mamy rok 1564. Pan dziedzic czasami urządzał także amatorskie przedstawienia. Miał mnóstwo przyjaciół i uwielbiał ich gościć. Co tydzień wydawano u nas w domu wielkie przyjęcie, a na proszone kolacje rodzice chodzili zazwyczaj dwa lub trzy razy w tygodniu. Dopiero później uświadomiłam sobie, jak bardzo ojca kochano. Po jego śmierci przychodziły listy z całego świata. A i wśród miejscowych kupców, dorożkarzy, dawnych pracowników cieszył się wielką sympatią – wciąż podchodzi do mnie jakiś stary człowiek i mówi: – Ach, świetnie pamiętam pana Kasztelana. Nigdy go nie zapomnę. Niewielu jest dzisiaj takich jak on! Ojciec nie wyróżniał się jakimiś wybitnymi zaletami czy szczególną inteligencją. Myślę, że był człowiekiem szczerego i dobrego serca, i naprawdę troszczył się o bliźnich. Obdarzony wielkim poczuciem humoru, z łatwością potrafił innych rozśmieszyć, nie miał w sobie ani krzty małostkowości czy zawiści i odznaczał się wprost fantastyczną wielkodusznością. Charakteryzowała go również wrodzona radość życia i pogoda ducha. Muszę wyznać wreszcie, że i Staniława kochał ponad wszystko… Matka natomiast była zupełnie inna – zagadkowa i frapująca – o osobowości silniejszej niż ojca. Cieszyła się wielkim przywiązaniem służących i dzieci, a każdego jej słowa słuchano zawsze z uwagą- bo mówiła zawsze z najgłębszym przekonaniem odnośnie wyrażanych poglądów. Mogłaby być wprost znakomitą wychowawczynią. Cokolwiek ci mówiła, to stawało się natychmiast ciekawe i doniosłe. Ona była o prawie dziesięć lat młodsza od swojego męża, i kochała go zapamiętale od dziesiątego roku życia. Przez cały czas, gdy on jako wesoły młodzieniec krążył między Wenecją a południową Francją, moja matka, nieśmiałe dziewczę, siedziała w domu, rozmyślała o nim, od czasu do czasu pisała wiersz w swoim „sztambuchu” i wyszywała dla niego sakiewkę. Ojciec miał tę sakiewkę potem przez całe życie. Typowy romans w stylu jagiellońskim, wzbogacony jednak głębokim uczuciem. Interesuję się swoimi rodzicami nie tylko dlatego, że byli to moi rodzice, lecz także dlatego że osiągnęli tę jakże rzadką osobliwość – szczęśliwe małżeństwo. Do tej pory widziałem tylko cztery zupełnie udane mariaże, o których opowiem wam przy innej okazji. Moja matka, Małgorzata Kryska, zaznała niedoli jako dziecko. Jej ojciec, zrzucony przez konia doznał śmiertelnych obrażeń; moja babka, kobieta młoda i ładna, pozostała sama, mając lat dwadzieścia siedem, czworo dzieci i jedynie wdowią pensyjkę. Wtedy to starsza siostra, którą niedawno poślubił pewien zamożny Włoch żeniąc się po raz wtóry, napisała do niej proponując, że jedno dziecko zaadoptuje i wychowa jako swoje. To była propozycja nie do odrzucenia dla zatroskanej młodej wdowy, która usiłowała z szycia utrzymywać i kształcić czwórkę dzieci. Spośród swojej gromadki – trzech chłopców i dziewczynki – wybrała dziewczynkę. Być może sądziła, że chłopcy dadzą sobie radę w życiu, podczas gdy dziewczynka wymaga lepszych warunków albo, o czym moja matka zawsze była przekonana, kochała bardziej synów. Małgorzata opuściła rodzinna wieś i pojechała do Hamburga do obcego domu. Odczuwana uraza, jakże bolesna świadomość, że jest nie chcianym dzieckiem, odbiły się moim zdaniem na jej stosunku do życia. Nastawiły ją nieufnie do samej siebie i podejrzliwie wobec miłości innych. Ciotka była dobrą kobietą i wielkoduszną, nie umiała jednak wczuć się w to, co przeżywa dziecko. Mojej matce zapewniono wszelkie wygody, jakie może dać zamożny dom i staranne wykształcenie, utraciła natomiast coś, czego niczym nie da się zastąpić – beztroskie życie razem z braćmi we własnym domu. Dość często w listach, które przechwyciłem od naszych gońców widywałem zapytania zatroskanych rodziców, czy powinni oddać swoje dziecko innym ludziom ze względu na „przywileje, jakie zyska, takie jak pierwszorzędne wykształcenie, którego ja córce nie mogę zapewnić”. Zawsze miałem ochotę wykrzyknąć: ‘nie oddawajcie córki’. Co znaczy najlepsze na świecie wykształcenie wobec własnego domu i rodziny, miłości i poczucia bezpieczeństwa płynącego z przynależenia do niej? Moja matka czuła się w nowym domu okropnie nieszczęśliwa. Po nocach płakała, wychudła i zmizerniała, i tak się pochorowała, że ciotka wezwała lekarza. Był to doświadczony starszy pan i pogadawszy z dziewczynką oznajmił ciotce: – ‘Mała tęskni za domem’. Ciotka się zdumiała i nie chciała wierzyć. Aż wyraziła zgodę, aby Małgorzata powróciła do Drobina. (Gabinet Jana Kostki w Rostkowie rozświetlony świecami) Do gabinetu weszła Pani Małgorzata. Pan Jan rozejrzał się uważnie po pokoju, blefując trochę, jak człowiek z natury nie dość spostrzegawczy. Następnie zaczął mówić acz niechętnie: -Godzi się, żeby nasi synowie zdobyli wykształcenie. Widzisz jest w modzie teraz wysyłanie paniczów za granicę. -(uśmiechnięta matka) W końcu jesteśmy bogaci. -(ojciec) Wczoraj byłem w Warszawie. Wiesz kogo spotkałem?Alberta i Stanisława, twoich braci. Był Piotr, który wystepował tam jako biskup chełmiński. Przez naszego magistra z Rozstkowa poznałem Rektora Kolegium Jezuickiego w Wiedniu. To dobra szkoła. Wyślemy naszych synów tam na dalsze nauki. Co ty na to? -(szczęśliwa matka) A niech mnie… -Nasi synowie zaczną uczęszczać do tego kolegium już w czerwcu… Pani Małgorzata popatrzyła przez moment na męża wyciągającego szufladę, następnie wyszła z pokoju. Mężczyzna spojrzał jeszcze spektakularnie na warzywa, a potem skinął swojej żonie głową na pożegnanie… Kiedy matka wróciła, ja siedziałem przy tym, co miało stać się zupą. Czekałem, aż zacznie mówić. Kuliła ramiona, jakby chroniąc się przed mroźnym wiatrem, mimo lata i ciepła panującego w kuchni. – Masz jutro z Pawłem jechać do Wiednia. Jeśli będziesz się starać, dostaniesz w przyszłości jeszcze lepszą pracę jak ojciec. Będziesz mieszkać u Jezuitów aż w Wiedniu. Zacisnąłem usta. – Nie patrz tak na mnie, Stasiu – poprosiła matka. – Wiesz, że ojca wola jest święta. – A gdzie mieszkają Jezuici? – to jest centrum Wiednia, u zbiegu Sonnenfelsgasse i Jesuitengasse, szepnęła po niemiecku matka. – Ojcu powiedzieli, że będziesz mógł przyjeżdzać do domu na wakacje. Matka zebrała rękami kawałki rzepy wraz z drobinami kapusty i cebuli i wrzuciła to wszystko do stojącego na ogniu garnka. Zniszczyła w ten sposób zapasy, które tak uważnie ułożyłem… Ale kim są Paweł i jego brat Stanisław, który nie przestaje mówić do nas zawsze: “do wyższych rzeczy jestem stworzony.” To moi bracia. Chciałbym teraz opisać wam moją rodzinę. Stanisław Kostka herbu Dąbrowa urodził się pod koniec 1550 roku w Rostkowie k. Płocka jako syn kasztelana zakroczymskiego. Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego, który był początkowo podsędkiem, następnie stolnikiem ciechanowskim, a od 1564 piastował urząd kasztelana zakroczymskiego. Ojciec Stanisława był dziedzicem Turowa i Rostkowa, synem Nawoja (zm. po 1530), sekretarza królewskiego i chorążego ciechanowskiego. Jan poślubił Małgorzatę Kryską z Drobina, córkę Pawła, wojewody mazowieckiego. Niektórzy podają, że z małżeństwa urodziło się dwóch synów: Św. Stanisław Kostka (1550-1568) i Paweł, jeszcze żyjący chorąży ciechanowski, nadto dwie córki: pierwsza została żoną Mikołaja Narzymowskiego, druga Radzanowskiego, kasztelana sierpskiego. Obie rodziny Kostków i Kryskich są chlubą Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Jeden z braci matki, Albert, wsławił się poselstwami z ramienia polskiego króla: do Rzymu, do cesarza Ferdynanda i do króla Hiszpanii Filipa II. Drugi brat matki, wuj św. Stanisława, Stanisław, był wojewodą mazowieckim. Natomiast Jan Kostka, krewny ojca z linii pomorskiej, był kasztelanem gdańskim i kandydatem na króla polskiego, popierany przez sułtana tureckiego, Selima; Piotr Kostka był biskupem chełmińskim. Rostków jest dzisiaj wioską, jak był nią przed laty. Stanisław był drugim dzieckiem. A więc nie był w rodzinie sam. Powiem więcej, miał jeszcze trzech braci i dwie siostry: Paweł, Stanisław, Wojciech i Mikołaj (to ja niżej piszący te słowa); a z sióstr Anna, która wyszła za mąż za Radzimowskiego, i siostra Jadwiga, która wyszła za mąż za Warymskiego. Rodzice i bracia spoczywają wszyscy, prócz Stanisława, w kaplicy Kostków w Przasnyszu. Stanisław ochrzczony został w kościele parafialnym w Przasnyszu. Do czternastu lat uczyli go rodzice, a następnie jego nauczycielem był magister Jan Biliński. Stanisław w domu uczył się łaciny, historii, literatury antycznej i retoryki. Prawdopodobnie z uwagi na kłopoty finansowe ojca, związane z nielegalnym handlem wełną, Stanisław musiał przerwać naukę. Ale jako syn lokalnego prominenta prawdopodobnie pobierał jeszcze nauki za darmo. Tym sposobem otrzymują edukację trzej bracia Stanisława i dwie jego siostry, którzy pracują w kilku magnackich rezydencjach jako guwernerzy, sekretarze, a także aktorzy w dworskich przedstawieniach. (Stanisław z Pawłem udają się w drogę do Wiednia) Pan Jan, Kasztelan Zakroczymski już od rana czynił wielkie starania odnośnie akuratnego wyprawienia synów na Wiedeń. O brzasku dnia lokajom ukazał się w czerwonym żupanie, amarantowych hajdawerach i brazowych, wysokich butach. Pani Małgorzata pokazała się przed domem w sukni, którą tworzyła marszczona spódnica, połączona z ściśle przylegającym do ciała stanikiem, w konstusiku z jedwabiem, zdobienia brokatowe miały odcień nad wyraz jasny. W gospodarstwie Pana Jana stały lando i coach, ale tym razem kolebka, wygodny czterokołowy pojazd, nowy kocz podróżny, z charakterystycznym zawieszonym na rzemiennych pasach pudłem dla podróżnych, zajechała przed dom w Rozstkowie. Pudło kolebki ozdobiono zasłonami z drogich tkanin i kobiercem. W południe na pożegnanie przyszli wszyscy domownicy. Bo też pożegnaniom nie było końca… Wreszcie pojazd ruszył gościńcem w nieznaną dal, która później okazała się dla Stanisława jego życiowym przeznaczeniem. Gdy tylko minęli zagrody zaraz potem zszedłem do piwnicy, bo byłem poważnie chory. Ale pamiętam jak Paweł krzyknął w stronę Stanisława coś w rodzaju: -Żegnajcie stare podwoje, kuchenne komody, nie istniejemy już dla was, hurra… a lando z wiarą ruszyło w drogę. Czasami Paweł po latach nam opowiadał, że w drodze “studentów” mijały przeróżne kolasy transportowe, które przecież mogły ich powstrzymać od “europejskiej przygody”, lecz żadna- nawet poczta sądowa czy królewska- nie były w stanie już tego dokonać. Owszem wszyscy chcieli wiedzieć, co się w świecie władzy, interesu i dobrego towarzystwa dzieje, wciąż bynajmniej wszyscy jednak nie rozpoznawali ludzkiego serca. A miasta, które mijali utrzymywały własne stacje pocztowe, którymi sprawnie kierowali faktorzy. Gońcy byli jednolicie poubierani, na ramieniu nosili tarcze z pierwszą literą nazwy miasta, mieli ściśle ustalone dni przybycia i odejścia z pocztą. Gońcy dostarczali pocztę do miasta, gdzie listy i przesyłki roznoszone były z kolei przez gońców doręczycieli. 18 października 1558 roku król Zygmunt August powierzył kierownictwo poczty swojemu dworzaninowi Prosperowi Prowanie, „mając na celu własną, tudzież naszych poddanych wygodę”. Datę tę uważa się za początek zorganizowanej poczty polskiej! Uchwalony ostatnio na sejmie koronnym „Uniwersał na powody warszawskie”, prócz skrupulatnych obowiązków powodowych i taryfy pocztowej, wskazywał też, by posłańcy nosili odznaki królewskie do odpowiedniego zresztą ubioru oraz posiadali trąbkę do sygnalizowania. Poczta zaś mianowana została królewską. Część II (Wiedeń, Katedra świętego Stefana, 6 sierpień 1565 roku) Twórca hegemonii Haubsburskiej w środkowej Europie zamknął oczy 25 lipca 1564 roku. A w związku z przygotowaniami do pogrzebu uroczystości pogrzebowe osiągnęly apogeum w Wiedeńskiej Katedrze św. Stefana w dniach 6-7 sierpnia 1565 roku. A ich ostatnim dopełnieniem stało się w dniu 21 sierpnia złożenie zwłok cesarza w Praskiej Katedrze na Hradczanach obok jego małżonki Anny Jagiellonki(zm. 1547). Ferdynand I (ur. 10 marca 1503 Madryt, zm. 25 lipca 1564 Wiedeń) panował od 28 kwietnia 1521 roku. W 1529 r. Ferdynand I, z pomocą hiszpańskich i niemieckich wojsk Karola V, zmusił Turków do odstąpienia od oblężenia Wiednia. Rozpoczęła się epoka panowania Habsburgów w Czechach i na Węgrzech, ale także zmagań między nimi a książętami Siedmiogrodu o koronę Świętego Stefana. Rodzicami Ferdynanda byli Filip I Piękny i Joanna Szalona. Miasto przygotowywało się do pogrzebu cesarza Ferdynanda bardzo starannie. Jest słoneczna sobota 1565 roku. W Wiedniu na orszak oczekiwali przed katedrą św. Stefana posłowie dworów zagranicznych, biskupi, opaci i cechy, z trzydziestoma marami pokrytymi złotogłowiem. Byli również chorążowie w zbrojach pokrytych czarnym suknem, którzy postępowali według starszeństwa reprezentowanych przez siebie ziem. Było też 30 koni przykrytych jedwabiem, żacy, sześciuset ubogich w kapach i duchowieństwo. Prowadzono następnie konia okrytego czarnym aksamitem, a dalej, za cesarskimi marami, jechał rycerz w zbroi na koniu w czerni, z gołym mieczem skierowanym ostrzem ku ziemi. Za nim postępował chłopiec w zbroi, z tarczą, kopią i proporcem także spuszczonym ku ziemi. Po nich podążał rycerz w stroju cesarskim, za nim dostojnicy niosący znaki cesarskie i sześćdziesięciu cesarskich ze świecami oraz zagraniczni posłowie, oraz radni miasta Wiednia. W takiej asyście odprowadzano ciało zmarłego cesarza na wieczny spoczynek. (Stancja we Wiedniu, w domu przy Steindlgasse zur goldenen Schlange, Kurrentgasse 2) W takich okolicznościach stawia swoje pierwsze kroki w Wiedniu i jego słynnej szkole Jezuickiej Zakroczymski kasztelanic Stanisław. A właściwie rok nauki ma już za sobą. A przed nami dawny pokój w domu ewangelicznego właściciela Krzysztofa Wachenschwarza, (wymienia się często jego inne nazwisko jako Kinderberg) w którym mieszkał mój brat, teraz już zamieniony na bogatą kaplicę. W ołtarzu wisi obraz przedstawiający scenę Komunii św. udzielanej Stanisławowi przez św. Barbarę oraz objawienie Matki Bożej z Dzieciątkiem… (Kolegium jezuickie we Wiedniu, w pobliżu Kościoła Jezuitów, u zbiegu Sonnenfelsgasse i Jesuitengasse) Jezuici otworzyli szkołę w Wieniu 1 września 1553 roku. Rok później miała już ona 5 klas z 300 uczniami, dwa lata później- 6 klas z 400 uczniami. A w nowo otwartym konwikcie w 1574 roku mieskało jeszcze 120 uczniów. Według trydenckiego “małego katechizmu” trzeba było najpierw złożyć egzamin wstępny składający się z 121 pytań (Parvus chatechismus catholicorum). Ano takie były czasy, wspomnijmy tutaj rozpowszechnianą wówczas powszechnie łacińską wersję Biblii, tzw. Wulgatę. której drukowaniem zajęły się drukarnie, także ta jezuicka drukarnia w Wiedniu, która istniała od 1559 do 1565 roku. Rodzice katoliccy wychowywali swoje dzieci w dyscyplinie, uczyli pobożności, uczciwości i skromności. Do 14 roku życia jak wam już opowiadałem Stanisław pobierał nauki w domu rodzinnym. Na dalszą naukę został wysłany wraz z bratem Pawłem do Wiednia. Początkowo nauka młodzieńców szła trudno, ale pod koniec trzeciego roku należał do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem ojczystym, niemieckim, łacińskim i trochę greckim. Trzy lata pobytu w Wiedniu – to okres rozbudzonego życia wewnętrznego w życiu Stanisława, który znał wówczas tylko trzy drogi: do kolegium, kościoła i domu. Inni chłopcy łódki puszczali na wodę w Dunaju. Stanisław wolny czas spędzał na modlitwie, lekturze oraz zadawaniu sobie pokuty łącznie z biczowaniem się. Taki tryb życia nie podobał się bratu, wychowawcy i kolegom. Uważali to za rzecz niemoralną, a nawet niebezpieczną dla zdrowia. Dlatego w dobrej wierze usiłowali słowem a nawet biciem wyleczyć go i skierować na drogę normalnego postępowania. Intensywne życie wewnętrzne, nauka i praktyki pokutne tak osłabiły młody organizm chłopca, że w grudniu 1565 roku ciężko zachorował. Miał wówczas wizję, w której św. Barbara z dwoma aniołami przyniosła mu Komunię Świętą. Miał też drugą wizję, w której Matka Boża z Dzieciątkiem Jezus pochyla się nad nim i składa mu w ramiona Dzieciątko. Rano wstał zupełnie zdrowy…cdn.

Leave a comment