Od Zamku Anioła nad Ziemie Mazowsza i polskiego Śląska

Stanisław Barszczak— Europejska pieśń o Rolandzie—

Okazuje się, że mam za sobą długie spacery o których chciałbym Wam nieco teraz opowiedzieć, i tak: koło wieżowców w Buenos Aires, następnie z Umbryjskiej Foggii do San Giovanni Rotundo(śladami Ojca Pio), nad słoneczną Sekwaną w Paryżu, do Katedry św. Pawła w Londynie nad kamienną Tamizą, zaraz potem pod Opactwem Westminster spojrzenie na wypoczywającego na swym tronie A. Lincolna. Ale możecie wiedzieć jeszcze coś więcej o tych moich podróżach do współczesnego świata. Był czas, że wspinałem się do Zamku w wysokim Edynburgu, po śladach z XI stulecia wielkich tutejszych patriotów, odwiedzałem tamtejszą wieżę-mauzoleum Waltera Scotta… W muzeum z ptakami z całego świata w Manchesterze usłyszałem polską mowę, to był ojciec i syn. Stosunkowo niedawno spaceruję przy Placu Aleksandra w Berlinie. Gdy tam przyjechałem samochodem po raz pierwszy, z powodu mgły nie było widać pięknej sylwetki znanej na całym świecie wieży telewizyjnej; dopiero rankiem następnego dnia pokazała mi się ona w oknie hotelowym w całej okazałości. Ale już przedtem spełniły się mojej dziecięce marzenia, stanąłem na bruku Placu Czerwonego w Moskwie, odwiedziłem Kremlowskie świątynie. Z pobytu w Rosji niezapomniane chwile łączę także z Sankt-Petersburgiem, z ujrzeniem zbiorów Ermitażu i wycieczką kanałami Newy. Czy uwierzycie, otóż pewnej nocy spacerowałem kilka kilometrów na lotnisko w Sandefjord, oddalone ok. 100 km od Oslo, stolicy Norwegów. A wcześniej znalazłem się w pałacu przy nabrzeżu w Oslo, w którym co roku wręczana jest Pokojowa Nagroda Nobla. W styczniu 2009 roku z nasza grupą pielgrzymów z Olsztyńskiego Domu Rekolekcyjnego wjechaliśmy na najwyższy wieżowiec w dalekim Meksyku, skąd widziałem zielone dachy Bazyliki Matki Bożej z Guadelupe. Innym razem schodziłem ku nabrzeżu w bardzo mi bliskiej Lizbonie. A teraz chciałbym wspomnieć te miejsca, z którymi wiążę moje bardzo indywidualne przeżycia, mianowicie wyjazd początkiem lutego 2012 roku do czerwonej z uwagi na zabudowę centrum Bolonii, oraz ujrzenie Dniestru w Kijowie, nawiedzając Stacje Drogi Krzyżowej, tam urządzonej w lesie, bardzo blisko tej potężnej rzeki. Przerastało coś moje obecne siły, poczułem się małym i nic nie znaczącym bywalcem z innej epoki. A potem, co mnie uderzyło osobiście, to biała klinkierówka rozłożona na ulicach Kutaisi w Gruzji, która jasno zaświadcza o sercach tutaj mieszkających. Gdy byłem w tym roku w marcu w Betlejem, zobaczyłem drogę do Bazyliki Narodzenia Naszego Pana Jezusa Chrystusa również wyłożoną pięknymi białymi klinkierówkami, ale zaraz następnego dnia ukryto ją pod obfitą warstwą rozlanego asfaltu. Tak więc widzicie, bywa się tu i ówdzie, do końca życia nie zapomnę moich odwiedzin w dalekiej Indiach, ale w bardzo mi bliskiej krainie Kerali. Ludzie z temperamentem naszych Ślązaków, a ja mogłem tam, w stolicy diecezji Trivandrum, m.in. przewodniczyć liturgii w języku angielskim. To bardzo osobista pielgrzymka do świętej Kerali. Ostatnio spacerowałem do centrum La Rochelle we Francji w pobliżu prześlicznej przystani z jachtami, chciałoby się od razu tam usiąść i płynąć, płynąć.. ku niebieskiej krainie. Owszem przystań pojawiła się w moim życiu po raz kolejny, tym razem w Dubrowniku. Tam ostatnio przy nabrzeżu w dzielnicy Port Gruż, w kościele świętego Krzyża, do którego miałem zaproszenie, uczestniczyłem we Mszy świętej niedzielnej. Jedyne uczucie słowiańskiej solidarności. Ach te spacery ku Staremu Miastu, i widok tych ślicznych, olbrzymich kilkunasto-piętrowych okrętów- statków pasażerskich: MSC Orchestra, Holland Ameryka Line, Mein Schaff, machałem aż usiadłem na pożegnanie Statku Grand Celebration, który odpływał w siną dal wybierając kurs na pełny Adriatyk. Był tam lunch z samymi Jezuitami, a jakże, do których musiałem „wdrapać się” po kamiennych schodach wysoko, nawiedzając wcześniej Kościół św. Ignacego. A już miałem za sobą koncelebrę w kościele św. Błażeja, i samotnie tam trzymającego odwieczną straż rycerskiego Rolanda(pomnik naprzeciwko świątyni). Gdybyście teraz mieli życzenie, powiedzmy jedyne i nieodwołalne, to zaprosiłbym Was, Kochani Moi Czytelnicy, na most Karola na Wełtawie w Pradze, albo może na most Ponte Vecchio we Florencji, symbol Zakochanych, czy most w Mostarze, który nie przestaje wiekami łączyć muzułmańską wschodnią stronę miasta z zachodnią katolicką. Niechby to była jedyna granica naszych serc, które musimy wyleczyć z stale czyhających na nas złych emocji i niekłamanego resentymentu. Kiedy obchodziłem dokoła Stare Miasto w Dubrowniku i spojrzałem w dół, ale to bardzo głęboko- bo w fosie, która tam była wypełniona wodą. teraz urządzono trasę szybkiego ruchu- dlatego zaraz przemyśliwałem o przedziwnych zakamarkach ludzkiego serca i co z tego wyszło. Ano posłuchajcie. Serce ludzkie, jest ono ożywiane splotem żył, które nierzadko skrywają się bardzo głęboko, tak jak teraz ta droga wokół Old City Dubrownika. Wierzyć sercu, to uważałbym za nasze priorytetowe zadanie, jako chrześcijan epoki Trzeciego Tysiąclecia od narodzenia Jezusa Chrystusa. Tam ten głęboki wąwóz ukryty w skałach dziś pełny jest jadących non stop samochodów, pod sercem Dubrownika, tj. Starego Miasta, które kształtem swej dawnej zabudowy, przypomina przedsionki i komory ludzkiego serca. Dzisiaj co prawda ludzie tam wchodzą na mury miasta, bo można za 30 kunas obejść dokoła to śliczne miasteczko w przeciągu godziny, ale czy sercem pozostają z sobą solidarni, czy chronią swoje ludzkie serce przed schorzeniami naszych czasów, czasów- tak bardzo nie rozumiejących pragnień każdej osoby do życia w wolności, usłyszenia sprawiedliwości, odchodzenia z tego świata w miłości. Mamy w Polsce ruiny kościółka w Trzęsaczu nad polskim Bałtykiem, każdy chyba to wie, ale one nieustannie zaświadczają tylko jakby o Polaku bez serca, i tak sobie myślę, do św. Franciszka przemówił Chrystus, nasz Pan: „Franciszku, odbuduj mój kościół.” Jest łaska, ale co my możemy uczynić bez pieniędzy… W Dubrowniku nie jadłem ziemniaków, nieco „schudłem”, ale napisy uliczne powtarzały znamienne słowa A. Lincolna: „nie jest ważne jaka jest godzina w życiu, ale jakie jest życie w godzinach.” (nie znam jeszcze biegle chorwackiego, tylko czytam w tym języku). To we mnie budowało jedyną świątynię ludzkiej osoby, otwartą i gościnną dla „każdego” Boga, w każdej religii. I ten wymowny ruch ciałem mieszkańca Dubrownika.. Muszę przyznać się Wam szczerze, wszędzie gdzie jechałem, czy też udałem się już w podróż, musiałem zawsze dać coś z siebie. Przygotowanie pielgrzymki wciąż mnie dużo kosztuje. Ale radość po powrocie do ojczyzny bywa tutaj roztargnieniem jedynym i niepowtarzalnym w całym moim życiu. Nie zamieniłbym jej nawet na ponowne odwiedziny plaż w odwiedzonych krajach, w których ludzie reprezentują swoje obyczaje i nietuzinkową kulturę, nadto porozumiewają się jakże w odmiennych językach. A bywało się na plaży w Goa, w Mumbai w pobliżu Rezydencji Tal Mahal, w Les Minimes (La Rochelle), Batumi, Copa Cabana w Dubrowniku, na Teneryfie, w Nazare (Portugalia), w Abidżanie (Wybrzeże Kości Słoniowej), w Marsylii, Pafos (Cypr), w Atenach, w Acapulco, w Ostii, w Dubaju, na Majorce i w Barcelonie. Wożę ze sobą różaniec, Papa Franciszek powiedział ostatnio, że różaniec jest zawsze częścią jego życia. To piękne. Zakochany jestem w placach miejskich i rondach z ulicami rozchodzącymi się na wzór gwiazdy. Taki rozkład ulic zapamiętałem odwiedzając mój młodzieńczy Szczecin, do takich placów przylgnąłem następnie w Atenach, a ostatnio jeden gwieździsty plac widziałem nawet w Monachium. Jak powiedziałem, odwiedziłem wiele miejsc godnych zapamiętania. Kościół z ambonką, z której perorował Jan Kalwin w Genewie, tamtejszą wysepkę z popiersiem Rousseau. Z Florencji nie zapomnę liturgii z Kanonikami w Katedrze. W San Giovanni Rotundo uścisnąłem dłoń Założycielowi Stowarzyszenia Apostołów Jezusa Ukrzyżowanego, po dziewięćdziesiątce jest, „ale dobrze się trzyma.” W Schiacca, a wcześniej w Ostendzie chodziłem po śladach Odysseuszowej Penelopy. A mogłem wypożyczyć rower bezpłatnie. W Abidżanie ucieszyłem się z lunchu w tamtejszej wspólnocie Księży Marianów. W Buenos Aires podszedłem pod wieżowce w pobliżu akwenu La Plata. W Los Angeles spacerowałem w Hollywood po Alei Gwiazd. W San Francisco Jezuici już przygotowywali się na Żłóbek Betlejemski. Zajechałem na kąt świata w San Diego w Kalifornii, gdzie stróżuje w polskiej Parafii święty Maksymilian Kolbe. W Brukseli podchodziłem pod wieżowce Unii Europejskiej, ale zawsze gdy tylko jestem muszę spojrzeć na przepiękną olbrzymią elewację Pałacu Sprawiedliwości, którego sobowtóra w nieco mniejszej skali oglądałem w Monachium. Pewnego dnia znalazłem się w Eindhoven, by wejść do skromnego muzeum z obrazami skrywanymi jakby na trzecim piętrze, bukiet kwiatów Picassa, inne dzieło Kokoszki. W Madrycie- do którego muzeum El Prado ustawiłem się w kolejce po moich odwiedzinach Bonifacio na Korsyce i wertowaniu w pamięci Mszy świętych sprawowanych w Bazylice Matki Bożej de la Garde, stróżującej z wysoka miastu Marsylii- „przywitała mnie” swym autoportretem Sofonissa malarka. W Lourdes- poza modlitwą w Bazylice i przy Grocie Objawień Matki Jezusa i naszej Królowej, w sąsiedztwie rzeki Gave- znalazłem czas na wycieczkę w wysokie Pireneje, jakby w poszukiwaniu Rolandowej legendy. Do „czerwonej” Tuluzy powróciłem po raz drugi, uczestnicząc w sympozjum naukowym o Emanuelu Levinsie. W Budapeszcie stoi piękna Katedra, nie tak duża, na jej frontonie obejrzałem film-grę świateł pewnego dnia. Jestem po pielgrzymkach z Ojcami Gabrielistami do Saint Laurent sur Sevres i na wyspę Krapanij w Chorwacji. Tam jakbym słyszał słowa: spiesz się Stasiu, po z ociepleniem klimatu pójdziemy pod wodę- otóż istnieje prognoza, że do 2150 roku ta mała wysepka Krapanij, z klasztorem franciszkańskim i niedawno otwartym pięknym hotelem, z jej 170 mieszkańcami, znajdzie się pod wodą. Był potem Lipsk, moja podróż na Targi Książki, bywało się w pięknych, jasnych Halach pełnych książek, ale również na spotkaniu z Artystami w przepięknej Kamienicy niedaleko kościoła, w których organistą był Jan Sebastian Bach. Odwiedzałem później Norymberskie Planty i plątaninę miejskich asfaltowych uliczek na rzece, piękne zachowano tam mury miejskie, wybierzcie się tam do opery. Jeśli jesteście w Kolonii, to niezapomnianym przeżyciem będzie spojrzenie na jej bajkową Katedrę. W Dortmundzie ja już wybrałem się do miejskiego teatru, gdzie za aktora byłby z pewnością znów Karol Wojtyła, a obecnie święty z Wadowic. Nigdy nie zapomnę atmosfery przy nabrzeżu Stavanger w Norwegii, domki z drewna są tam prześliczne, rozmachu zabudowy Kopenhagi, jak też rozmów z biskupami odwiedzanych miejsc. Malmo (Szwecja) -rozwlekłość zabudowy, koguty na wieżach Rygi, Dubaj- specyficzna „przejrzystość” nowoczesnego miasta, Zagrzeb- dwie osady: Gradec na górze i Kaptol z katedrą katolicką na dole, w Sztokholmie zza szyb pociągu podziwiałem z kolei bliskość skał. „Ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję mój kościół.” Mój święty Piotr przechadza się pewnie teraz ulicami Poznania, ale wciąż domaga się wierności łasce. Jeszcze pojedyncze głosy słyszę w Polsce: Księdza A. Bonieckiego z Krakowa i Biskupa Marka Jędraszewskiego z Łodzi tylko. Ale przed nami expose Pani Premier Ewy Kopacz, co ono przyniesie tej mojej krainie nad Wisłą, oby dobrobyt i szczęście, czego Wam i sobie w ten piękny wrześniowy, a Rolandowy poranek życzę.

Leave a comment