Anton Pawłowicz Czechow, opowiadanie pt. Бабы , w moim tłumaczeniu, autor

(Jest to już szósty i ostatni fragment przetłumaczonej przeze mnie opowieści Antoniego Czechowa pt. Sierota, proszę nie brać mi za złą monetę przemienionych imion głównych bohaterów, w oryginale opowiadanie nosi tytuł Бабы)
Dobranoc – powiedziała Zofia, wstając – i to tak, żeby Olbrzym nie chwycił.
Obie cicho weszły na podwórze.
-Ja odeszłam i nie słyszałam tego, co on opowiadał o Maszence – powiedziała Barbara ścieląc sobie pod oknem.
– Ona nie żyje, mówi się w więzieniu. Męża otruła.
Barbara położyła się obok Zofii, pomyślała i powiedział cicho:
– Ja bym swojego Aloszę zamordowała i nie żałowała.
– Bzdury pleciesz, ale niech Bóg cię błogosławi.
Kiedy Zofia już zasypiała, Barbara przytuliła się do niej i szepnęła jej do ucha:
-Dawaj, Olbrzyma i Aloszkę pozbawimy życia.
Zofia zadrżała i nic nie powiedziała, a potem otworzyła oczy i długo, nie mrużąc oczami , wpatrywała się w niebo.
– Ludzie poznają- powiedziała.
– Nie dowiedzą się. Olbrzym już stary , to mu czas, żeby pomarł, a Aloszka, powiemy, od pijaństwa zmarł.
– Straszne… Bóg zabije .
– A niech tam..
Obie nie spały i milcząco nie przestawały myśleć.
– Zimno – powiedziała Zofia, zaczęły drżeć na całym ciele. – Musi ranek już być blisko … Śpisz?
– Nie … Ty mnie nie słuchaj, gołąbku – szepnęła Barbara. – zła wróżba na nich, przeklętych, ale już sama nie wiem, co mówię. Śpij, po prawdzie to już jutrzenka, zorza wschodzi. Śpij.
Obie wyciszyły się, uspokoiły się jakoś i szybko zasnęły.
Najwcześniej od wszystkich obudziła się starucha. Obudziła Zofię, i obie poszły do szopy , aby wydoić krowy. Alosza kompletnie pijany, bez harmonijki; na piersiach i kolanach miał kurz i słomę, oczywiście teraz pozbywał tychże po drodze. Kołysząc się poszedł do szopy i bez rozbierania ułożył się w saniach i natychmiast zaczął chrapać. Gdy od wschodzącego słońca jasnym płomieniem zapaliły się krzyże na kościele, a następnie okna i przez zroszone rosą trawy podwórza przesunęły się cienie drzew a także studziennego żurawia Mateusz Sawicz wyskoczył i zaczął się krzątać.
– Kózka , wstawaj! – Zawołał . – Czas zaprzęgać ! Ale to już (co żywo)!
I zaczął się poranny zgiełk. Młoda Żydówka, w brązowej sukni z falbankami, przyprowadziła konia na podwórze do wodopoju. Skrzypiał żałośnie studzienny żuraw, załomotało wiadro … Kózka senny, ospały, z rosą, siedział na wózku, leniwie ubierał surdak i słuchał, jak ze studni bryzgała woda z wiadra, od zimna wzruszał ramionami.
– Ciotka – krzyknął Mateusz Sawicz do Zofii – zachęć tobołkiem mojego chłopaka, żeby szedł zaprzęgać!
I w tym momencie Olbrzym krzyknął z okna:
– Zofiu, weź od Żydówki za wodopój kopiejkę! Jak mam zwyczaj…
Na ulicy tam i z powrotem biegały owce, i beczały; kobiety krzyczały na pastucha, a on grał na flecie, klaskał batem lub odpowiadał im ciężkim, ochrypłym basem. Na podwórko pobiegły trzy owce, a nie znajdując bramy, szturchały płot. Z powodu hałasu obudziła się Barbara, pościel podniosła do ramion i poszła do domu.
– Ty byś choć owce wygnała! – krzyknęła do niej starucha. – Jaśnie pani (wielka dama)!
-Jeszcze co! Będę ja na was, hrabianki, pracować – szemrała Barbara, wchodząc do domu.
Podsmarowali wóz i zaprzęgli konie. Z domu wyszedł Olbrzym z rachunkami w dłoniach, usiadł na ganku i zaczął liczyć, ile kolejno wychodzi za nocleg, za owies i za wodopój.
– Drogo, dziadku, za owies liczysz sobie – powiedział Mateusz Sawicz.
– Jeśli drogo, nie biorę. My, kupiec, nie przymus.
Kiedy podróżnicy udali się do powozu, aby usiąść i odjechać, na moment spowolniła ich jedna okoliczność.
Kózka nie miał czapki.
– Gdzie ty świniaczku ją podziałeś? – Krzyknął ze złością Mateusz Sawicz. – Gdzie ona jest?
A Kózka aż twarz wykrzywił z przerażenia, pobiegał koło powozu, a nie znalazłszy jej tam, pobiegł do bramy, a następnie pod okap. Pomagali mu ją szukać starucha i Zofia .
-Ja ci uszy oberwię! – krzyknął Mateusz Sawicz. –draniu(poganinie) skończony!
Czapkę znaleziono na dnie powozu. A Kózka rękawem zrzucił z niej siano, i nieśmiało, a wciąż z wyrazem przerażenia na twarzy, jakby w obawie, żeby nie został uderzony od tyłu, (po kole) wsiadł na wóz. Mateusz skrzyżował ręce (do modlitwy za dobrą podróż), stangret ściągnął lejce, i powóz z trudem ale ruszył z miejsca, a następnie szybko wytoczył się z podwórka.(koniec)

Leave a comment