Błogosławionych Świąt Wielkanocnych moim Czytelnikom życzy autor blogu

Kolejny fragment opowieści Antoniego Czechowa pt. –Sierota–(część druga)
Boża wola, nic na to nie poradzisz. Kiedy z żoną żegnał się w zagrodzie – nic to, kiedy spojrzał po raz ostatni na skład siana z gołębiami, zalał się rumieńcem na twarzy. Przykro było patrzeć. Początkowo, Maszenka, żeby nie było nudno, wzięła do siebie matkę; ta mieszkała z nią do urodzin, kiedy urodził się ten oto Kózka i pojechała ku Obojanom do innej córki, także pożenionej i została Maszenka sama jedna z niemowlęciem. Pięciu mężczyzn przy bryczce, wszyscy ludzie pijani, niegrzeczni; koń, a jakie tam drogi, spójrzcie: a to ogrodzenie się zapadło, a to sadza w kominie się zapaliła – nie na umysł kobiecy, zaczęła tedy przez sąsiedztwo z każdą błahostką kierować się do mnie. Cóż, przyjdziesz, zamówisz, doradzisz… Zwykły przypadek, a bez tego przyjdziesz do domu, wypijesz herbatę i porozmawiasz. Byłem młodym człowiekiem, rozumny, lubiłem porozmawiać o wszelkiego rodzajach rzeczach, ona także była wykształcona i uprzejma. Schludnie się ubierała, a latem chodziła z parasolem.
Czasami, zacznę jej mówić o cudach albo o polityce, jej w to graj, ona częstuje mnie herbatą i dżemem … Jednym słowem, żeby długo nie rozpisywać się, powiem ci, dziadku, nie minął rok, kiedy zawstydzał mnie duch nieczysty, wróg ludzkiego rodu. Zacząłem zauważać, że w jakim tylko dniu nie pójdę do niej, to mnie jakoś mdli, słowo daję mnie jakoś nudno. I tak zacząłem obmyśliwać w szczegółach, jak znów z nią się spotkać. “Mówię do niej, że nadszedł czas, aby wstawiła skrzydła na zimę do okien” i cały dzień marudzę z nią, wkładam ramy i jeszcze wymyślam, jak tu dwie ramki na jutro zostawić. “Powinniśmy policzyć gołębie Wańkowe, czy które nie poginęły” – i wszystko tak jakoś (kręciło się)… Mówię z nią przez sztachety, i wreszcie, żeby nie było daleko chodzić, zrobiłem w płocie dziurę-furteczkę.
Na tym świecie od żeńskiej połowy wiele zła i wszystkiego zgorszenia. Nie tylko my grzeszni, ale i święci mężowie byli uwodzeni. Maszenka mnie od siebie nie odstręczała. Zamiast tego, żeby męża pamiętać, i siebie trzymać w ryzach, ona mnie pokochała. Zacząłem zauważać, że było jej nudno i że umyślnie chodziła koło płotu i przez szczeliny na moje podwórze zagląda. Zawirowały w mojej głowie mózgowia, a to od fantazji. W czwartek w Wielkim Tygodniu idę wcześnie rano, przed świtem , na rynek, przechodzę obok jej bramy, a tam kusi nieczyste; spojrzałem – ona jakby przechodziła furtkę z siatką na górze – i stoi na podwórku, już na jawie, i dogląda kaczek.
Nie mogłem się oprzeć i krzyknąłem. Ona podeszła i spojrzała na mnie przez kratę. Twarz biała, oczy delikatne, senne … Spodobała mi się bardzo, i zacząłem mówić jej komplementy, oto nie jesteśmy przy bramie, a na imieninach, a ona zarumieniła się, śmieje się i całą wpatruje się w moje oczy, nie mrużąc ich. Straciłem rozum i zacząłem wyjaśniać jej swoje względem niej uczucia miłości… Otworzyła bramę, wpuściła, i od tego poranka zaczęliśmy żyć jako mąż i żona .
Z ulicy na podwórze wszedł przygarbiony Aloszka, i sapiąc, i nie patrząc na nikogo, pobiegł do domu; ale po minucie wybiegł z domu z harmonijką i dzwoniąc w kieszeni miedziakami, spoglądając w biegu na słoneczniki, zniknął za bramą .
– A kto jeszcze jest ciebie? – Zapytał Mateusz Sawicz.
– Syn Aleksy – odpowiedział Olbrzym. – Poszedł na spacer, łajdak. Bóg go garbem skrzywdził, tak i my nie bardzo go karzemy.
– I na spacery z dziećmi i wszystkimi chodzi – westchnęła Afanasjewna. . – Przed obrazem olejnym żenili go, i myśleli nieustannie – jak lepiej, a on, dajcie pokój, stał się gorszy .
– Wszystko na nic. Tylko cudzą dziewkę uszczęśliwili za nic – powiedział Olbrzym.
Gdzieś za kościołem zaśpiewali wyborną a smutną piosenkę. Nie można było rozróżnić słów i słychać było tylko głosy: dwa tenory i bas. Ponieważ wszyscy przysłuchiwali się jej, w zagrodzie zapanowała cisza.
Naraz dwa głosy przerwały piosenkę wybuchowym śmiechem, a trzeci, tenor, nadal śpiewał a nawet wziął taką wysoką nutę, że wszyscy odruchowo spojrzeli w górę, jakby jego głos w swojej wysokości sięgał do samego nieba. Barbara wyszła z domu i, zasłaniając oczy dłonią, jakby przed słońcem, spojrzała na kościół.
– To klerycy Popa z ich nauczycielem – powiedziała.
Ponownie wszystkie trzy głosy zaśpiewały razem. Mateusz Sawicz westchnął i kontynuował:
– Ano tak się mają sprawy, dziadku. Dwa lata później dostałem list od Wańki z Warszawy. Pisze, że jego przełożeni wysłali go do domu dla ‘podreperowania się’. Niezdrowy. W tym czasie ja juź wyrzuciłem bzdury z mojej głowy, i mnie z dobrą niewiastą poźenili, z kolei ja nie wiedzałem tylko, jak z kochanką (sprawę) rozwiązać. Każdego dnia wybierałem się, aby porozmawiać z Maszenką, ale nie wiedziałem, z której strony do niej się zbliżyć, żeby babiego pisku nie było. (przeczytali Państwo fragment przetłumaczonej przeze mnie opowieści Antoniego Czechowa pt. Sierota, cdn.)

Leave a comment