Stanisław Barszczak, Święty Ojciec Pio potrzebuje Cię,
W dniu 4 września 2013 roku, to jest w ubiegłą środę, a nie we wtorek, jak to sobie planowałem, dotarłem po wielu trudach do San Giovanni Rotondo, które znane jest jako miejscowość i gmina we Włoszech, w regionie Apulia, w prowincji Foggia. Według danych na rok 2004 gminę zamieszkuje 26 078 osób, 100,7 os./km². San Giovanni Rotondo to miejsce życia św. Pio z Pietrelciny. Miasteczko samo leży w łańcuchu gór na południowej stronie Gargano około 500 m n.p.m. u podnóża góry Castellano. Jego topograficzne położenie podobne do szwajcarskiego krajobrazu, piękną i czarującą panoramą urzekło mnie właśnie teraz, kiedy przybyłem tu po raz trzeci. Ku północy, góry pokryte zielenią drzew, krzewów i aromatycznych ziół, tworzą cudowne tło dla miasta, które leży na łagodnym zrębie. Na linii horyzontu od wschodu do zachodu rozciągają się pobliskie góry; na południe prawie jednolite wzniesienie niższych wzgórz. Z centrum miasta natomiast, gdzie wzgórze stopniowo wznosi się ku wyższej części, na zboczu góry, podobno rozciąga się szeroka panorama ku równinom Tavoliere i Murgi w Bari, ku górom Vulture i tym w Irpina i Molise. Z pobliskiego placu Ojców Kapucynów cieszy mnie wspaniały widok Zatoki Manfredońskiej i Adriatyku. San Giovanni Rotondo, tak niewielka i mało znana miejscowość, zasłyneła dopiero wtedy, gdy przybył tu stygmatyk i mistyk św. Ojciec Pio, który przez ponad 50 lat żył tutaj i działał. Jeszcze za jego życia San Giovanni Rotondo stało sie tętniącym życiem centrum pielgrzymkowym, a po jego smierci ruch pielgrzymkowy znacznie wzrósł. Dziś rocznie odwiedza je ok. 7 milionów osób. Ojciec Pio urodził sie w Pietrelcinie, niedaleko Benevento 25 maja 1887 roku. W 1903 roku wstapił do zakonu Kapucynów, a w 1910 roku został wyświęcony na księdza. 20 wrzesnia 1918 roku podczas modlitwy na chórze kościelnym pojawiły sie po raz pierwszy stygmaty na jego dłoniach, stopach i boku. Na polecenie przełożonych i papieża Ojciec Pio był wielokrotnie poddawany badaniom lekarskim, które wykluczyły próbę samookaleczenia, oraz ingerencje osób trzecich. Kapucyn najwiekszą popularność zyskał wśród ludzi, którzy przybywali do San Giovanni Rotondo celem wyspowiadania się u niego. Rocznie zakonnik dostawał kilka tysięcy listów z prośbami o modlitwę i wstawiennictwo. Pio z Pietrelciny, właściwie Francesco Forgione, prezbiter i włoski kapucyn (OFMCap),stygmatyk i święty Kościoła katolickiego, syn Grazio Mario Forgione (1860–1946) i Marii Giuseppa de Nunzio Forgione (1859–1929), urodził się 25 maja 1887 roku w Petrelcinie. Pietrelcina była rolniczym miastem w południowych Włoszech w regionie Kampania .Jego rodzice pracowali jako chłopi. Został ochrzczony w pobliskiej kaplicy świętej Anny, która stoi przy murach zamku. W tej samej kaplicy służył później jako ministrant. Miał on starszego brata, Michele, i trzy młodsze siostry, Felicitę, Pellegrinę i Grazię. Grazia została późniejbrygidką. Klasztor Kapucynów, w którym żył i pracował Brat z Pietrelciny pozostaje nieco oddalony od zabudowań. W klasztorze znajduje się cela nr 5, którą Brat zajmował od chwili przybycia do S. Giovanni Rotondo do roku 1968. Jest w niej łóżko, Krucyfiks, skrzynia na bieliznę, szafka nocna, biurko, dwa krzesła i przymocowana do ściany półka z książkami. Mogłem ją oglądać zza szyby wmontowanej w otwór w jednej z ścian celi. Naprzeciw usytuowana jest mała kapliczka z figurą Maryi Dziewicy umieszczoną w niszy; w kaplicy tej Ojciec Pio odprawiał mszę w okresie odosobnienia od 11 czerwca 1931 r. do 15 lipca 1933 r.; msza trwała około trzech godzin. Budowę klasztoru rozpoczęto w 1538 r. dzięki staraniom mieszkańców i na ich koszt oraz za zgodą arcybiskupa Siponto, kardynała Jana Marii z Monte S. Sabino, późniejszego papieża Juliusza III. Teren wraz z wiejskim domem i studnią został przekazany w darze przez Orazio Antonio Landiego. W 1540 r., bracia objęli jego posiadanie dając świadectwo Bogu świętobliwym życiem i otrzymując w zamian Jego opiekę. 1540 rok, początek budowy kościoła. 1 lutego 1575r. zatrzymał się tam Camillo De Lellis, który po długiej rozmowie z ojcem Angelo, przełożonym klasztoru, postanowił zmienić swe życie. 1811 rok, klasztor zostaje zamknięty po raz pierwszy, 1818 rok, ponowne otwarcie klasztoru. 1867 rok, na początku roku zamknięty jest znowu. 1867, 20 października: klasztor, kościół, teren, meble i sprzęt przejęte zostają przez Gminę San Giovanni Rotondo do celów przewidzianych art. 20 ustawy o sekularyzacji z dn. 7 lipca 1866 roku. Do roku 1908 klasztor funkcjonuje jako przytułek dla ubogich. 1904 rok, ojciec prowincjał Pio z Benevento czyni wielokrotne starania u władz gminy o odzyskanie klasztoru. 1909 rok, ojciec prowincjał Benedykt z San Marco in Lamis odzyskuje klasztor i na początku września bracia ponownie obejmują jego posiadanie. 1916 rok, 28 lipca, przybywa Ojciec Pio z Pietrelciny. Od tego momentu dzieje klasztoru będą splatać się z postacią błogosławionego Ojca. Obok kościoła klasztornego w 1959 roku stanął nowy kościół. Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej. Składa się na nie stary kościółek i nowa bazylika. Oba obiekty poświęcone są Matce Bożej Łaskawej. Pomiędzy klasztorem a nowym sanktuarium wznosi się Kościół Najświętszej Panny Anielskiej. Zbudowany w 1540 r. z miejscowego kamienia z Montenero i uszkodzony podczas trzęsienia ziemi w roku 1629. 5 lipca 1676 rok: niezwykle uroczyście konsekrowany i oddany opiece Matki Bożej Łaskawej. Posiada zgrabną lunetę, w której przedstawiona jest Madonna z Dzieciątkiem, św. Franciszek i św. Michał Archanioł. Po bokach drzwi znajdują się dwie płyty położone przez władze gminy San Giovanni Rotondo dla upamiętnienia dwóch dat: pięćdziesięciolecia kapłaństwa Ojca Pio (10 sierpnia 1910 r. – 10 sierpnia 1960 r.) oraz pięćdziesięciu lat jego pobytu w San Giovanni Rotondo (1916 – 1966). Wewnątrz należy zwrócić uwagę na ołtarz św. Franciszka, przy którym Ojciec Pio odprawiał Mszę św. w latach 1945 – 1959. Nowa bazylika: wzniesiona wg projektu architekta Giuseppe Gentile z Boiano (Campobasso). Obok małego kościółka, który nie był już w stanie pomieścić ogromnej ilości pielgrzymów napływających do S. Giovanni Rotondo, zostało wzniesione nowe sanktuarium. 2 lipca 1956: początek budowy. 1 lipca 1959: uroczyste poświęcenie przez biskupa Foggi, Paolo Cartę. 2 lipca 1959: kardynał Federico Tedeschini dokonuje koronacji obrazu Matki Bożej Łaskawej. Trzynawowa; na końcu nawy środkowej, na ścianie apsydy widoczna jest imponująca mozaika, przedstawiająca Matkę Bożą Łaskawą, zrealizowana według projektu prof. Bediniego przez watykańską szkołę mozaiki. Na ołtarzach naw bocznych umieszczonych jest osiem mozaik, wykonanych w watykańskiej szkole wg projektów prof. Antonio Achilliego i ojca Ugolino z Belluno (tylko mozaika przedstawiająca Matkę Boską Różańcową). Po wyjściu z sanktuarium, z lewej strony można wejść na Via Crucis. Prace nad budową tej obszernej Drogi Krzyżowej rozpoczęły się w maju 1968 r., niedługo przed śmiercią Ojca Pio. Jednak największym dziełem Ojca Pio była budowa potężnego szpitala dla ubogich, nazwanego “Dom ulgi w cierpieniu”, który po szesnastu latach zabiegów Ojca Pio został otwarty w 1956 roku. W 1925 roku Ojciec Pio zapragnął takiego domu, gdyż chciał, aby mieszkańcy S. Giovanni Rotondo mogli leczyć chorych we własnym szpitalu. Dzięki hojnym datkom udało mu się przekształcić były klasztor w mały Szpital Miejski św. Franciszka, o dwóch salach z odpowiednim wyposażeniem i dwudziestoma łóżkami. W 1938 roku trzęsienie ziemi powaliło budynek. Wówczas Ojciec Pio wpadł na pomysł, aby wybudować klinikę blisko klasztoru. Budowę rozpoczęto w maju 1947 r.; z całego świata napływały ofiary na budowę kliniki, która została otwarta 5 maja 1956 roku. Ojciec Pio nazwał ją Domem Ulgi w Cierpieniu i jest ona najbardziej wymownym świadectwem jego dzieła. Barbara Ward, brytyjska dziennikarka akredytowana we Włoszech i osoba zajmująca się dziełami humanitarnymi, odegrała ważną rolę w uzyskaniu dotacji dla tego projektu, w wysokości 325 000 dolarów, z Administracji Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy. W roku 1957 papież Pius XII zwolnił Ojca Pio ze ślubu ubóstwa po to, by mógł on szczegółowo nadzorować swój projekt. Przeciwnicy Ojca Pio wykorzystywali to wydarzenie, jako broni służącej do ataku na jego osobę, oskarżając go o sprzeniewierzanie funduszy .
Obecnie Dom Ulgi w Cierpieniu stał się prawdziwym ośrodkiem szpitalnym: liczba łóżek od początkowych dwudziestu wzrosła do prawie tysiąca dwustu. Pewnego wrześniowego dnia wchodzę do klasztoru, tym razem od strony bazyliki. Stara część klasztorna, gdzie znajduje się muzeum, a w nim cela Ojca Pio, -otwarta jest w godz. 5.30-19.00. Kościół czynny jest od 8.00 do 19.00. Bazylika-do godziny 20-tej. Dom Ulgi w Cierpieniu również dostępny jest do zwiedzania, o czym się nie dowiedziałem. Powiedzmy coś o młodości świętego Ojca. Kiedy wyjawił swój zamiar rodzicom, odbyli oni podroż do miasta Morcone oddalonego 21 km od Pietrelciny, gdzie znajdował się klasztor kapucynów, by przekonać się, czy ich syn nadaje się do tego zgromadzenia. Zakonnicy poinformowali ich tam, że bardzo chętnie przyjmą go do swego klasztoru, jednak musi on zdobyć wymagane wykształcenie. Jego ojciec udał się więc do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu pracy, tak by mógł opłacić prywatną edukację swego syna . W tym czasie, 27 września 1899 roku, Ojciec Pio otrzymał sakrament bierzmowania . Odbywając prywatną naukę, zdobył wymagane wykształcenie. 6 stycznia 1903 roku, w wieku 15 lat, rozpoczął nowicjat w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów w Morcone. 22 stycznia złożył śluby zakonne, otrzymał habit franciszkański i przyjął imię brata Pio, na cześć świętego Piusa V, patrona Pietrelciny. Zapragną kapłaństwa. Aby rozpocząć sześcioletnie studia w seminarium, pojechał do klasztoru świętego Franciszka z Asyżu .Trzy lata później, 27 stycznia 1907 roku, złożył uroczyste śluby zakonne. W roku 1910 w katedrze w Benewencie Ojciec Pio został wyświęcony na kapłana przez arcybiskupa Paolo Schinosi. Cztery dni później odprawił pierwszą Mszę świętą w kościele parafialnym Matki Bożej Anielskiej. W krótkim czasie stan jego zdrowia uległ tak dużemu pogorszeniu, że stanął na granicy śmierci, więc pozwolono mu pozostać z rodziną do początku 1916 roku . Zachował jednak habit kapucyński. 4 września 1916 roku Ojciec Pio wrócił do zdrowia i został przeniesiony do klasztoru kapucynów Matki Bożej Łaskawej w San Giovanni Rotondo. W klasztorze wraz z nim służyło siedmiu zakonników. Pozostał już w San Giovanni Rotondo do końca swego życia (nie licząc okresu służby wojskowej, ok. pięć miesięcy). W czasie I wojny światowej czterech braci z klasztoru w San Giovanni Rotondo zostało wezwanych do służby wojskowej . W tym czasie Ojciec Pio był nauczycielem w seminarium i przewodnikiem duchowym . Gdy jeszcze jeden z zakonników został powołany do wojska, Ojcu Pio została powierzona odpowiedzialność za cały klasztor. Z powodu poważnych kłopotów zdrowotnych wrócił do San Giovanni Rotondo. Został tam przydzielony do parafii Matki Bożej Anielskiej w Petrelcinie . Posługując w parafii, stawał się coraz bardziej znany dzięki cudom, których dokonywał. Jego przełożeni, widząc to, przenieśli go ponownie do klasztoru w San Giovanni Rotondo, znanego ośrodka kapucyńskiego . Ojciec Pio został tam przewodnikiem duchowym prowadzącym wielu ludzi. Uważał ich za swoje córki i synów. Jako przewodnik duchowy wskazywał na pięć zasad wzrostu duchowego: cotygodniową spowiedź, codzienne przyjmowanie Komunii Świętej, Lectio Divina, medytację i rachunek sumienia . Porównywał cotygodniową spowiedź do cotygodniowego sprzątania pokoju. Zalecał, aby dwa razy dziennie odbywać medytację i robić rachunek sumienia: raz rano – jako przygotowanie, by zmierzyć się z trudnościami dnia i raz wieczorem – jako spojrzenie w świetle łaski na przeżyty dzień. Na pytanie, jak praktycznie stosować wiedzę teologiczną, często odpowiadał swym znanym powiedzeniem: „Módl się, wierz i nie martw się”. Nauczał wiernych, by we wszystkim rozpoznawali Boga i pragnęli ponad wszystko pełnić wolę Bożą . Według dziennika ojca Augustyna da San Marco, jego kierownika duchowego, Ojciec Pio, jako młody człowiek, cierpiał na wiele chorób. W wieku sześciu lat chorował na poważne zapalenie żołądka, co przez długi czas trzymało go unieruchomionym w łóżku. Gdy miał 10 lat, zachorował na dur brzuszny. Po osiągnięciu 17. roku życia nagle rozchorował się, skarżąc się na brak apetytu, bezsenność, wyczerpanie, omdlenia i straszne migreny.
W czerwcu 1905 roku, stan zdrowia Ojca Pio był tak zły, że jego przełożeni zdecydowali się wysłać go do klasztoru w górach, w nadziei, że górskie powietrze dobrze mu zrobi. Stało się jednak odwrotnie i lekarze imając się ostatniej deski ratunku, wysłali go do rodzinnego miasta, pod opiekę najbliższej rodziny. Stan zdrowia Ojca Pio jednak do końca życia systematycznie się pogarszał. Ojciec Pio przez całe życie cierpiał na astmatyczne zapalenie oskrzeli. Miał również duże kamienie nerkowe powodujące częste bóle w brzuchu. Chorował również na przewlekle zapalenie żołądka, które przekształciło się później w owrzodzenie. Miał również stany zapalne oczu, nosa, ucha i gardła, które ostatecznie spowodowały nieżyt nosa i przewlekłe zapalenie ucha środkowego. W roku 1925, 5 października, Ojciec Pio został zoperowany z powodu przepuklin pachwinowych. Niedługo po tej operacji na szyi utworzyła mu się duża torbiel, która musiała zostać usunięta chirurgicznie. Kolejna operacja była potrzebna, by usunąć złośliwego guza ucha. Po tej operacji Ojciec Pio był poddawany leczeniu radiologicznemu, które zakończyło się najprawdopodobniej pełnym powodzeniem po zaledwie dwóch zabiegach . W roku 1956 Ojciec Pio zachorował na wysiękowe zapalenie opłucnej. Diagnoza została potwierdzona przez profesora Cataldo Cassano, który osobiście pobrał płyn surowiczy z jego ciała. Ojciec Pio przez cztery kolejne miesiące pozostał unieruchomiony w łóżku. Ojciec Pio cierpiał dużo na zapalenie stawów.
W latach sześćdziesiątych stan zdrowia Ojca Pio zaczął się pogarszać. Pomimo to kontynuował on swoje dzieła duchowe. Papież Paweł VI dał mu specjalne zezwolenie na odprawianie Mszy trydenckiej z powodu zaawansowanego wieku, w którym się znajdował i pogarszającego się stanu zdrowia . 21 września 1968 roku, dzień po 50 rocznicy otrzymania stygmatów, Ojciec Pio czuł się bardzo zmęczony . Następnego dnia, 22 września, miał odprawiać Mszę świętą. Czuł się jednak słaby i bał się, że może być zbyt chory, by ją ukończyć. Podczas celebrowania Mszy świętej Ojciec Pio wyglądał na bardzo wycieńczonego. Po jej zakończeniu był tak wyczerpany, że niemal upadł, schodząc po małych stopniach. Aby dojść do celi, potrzebował pomocy wielu współbraci kapucynów. Była to ostatnia Msza święta celebrowana przez Ojca Pio. Wczesnym rankiem, 23 września 1968 roku, Ojciec Pio ostatni raz przystąpił do spowiedzi i odnowił śluby franciszkańskie Jak zwykle miał w ręku Różaniec, jednakże nie miał już siły, by wymawiać na głos Pozdrowienia Anielskie . Do końca powtarzał słowa “Gesù, Maria” (Jezus, Maryja). Około godziny 2:30, powiedział: „Widzę dwie matki” (swoją matkę i Maryję) . O 2:30, w swojej celi w San Giovanni Rotondo, oddał ducha Bogu , wypowiadając ostatnim tchnieniem, „Maryja” . Jego ciało zostało pochowane 26 września w krypcie w kościele Matki Bożej Łaskawej. Na jego mszy pogrzebowej obecnych było 100 000 ludzi. Często słyszano jak mówił: „Po mojej śmierci będę mógł czynić więcej dobra. Moja prawdziwa misja zacznie się dopiero po mojej śmierci” . W sprawozdaniu osób, które towarzyszyły Ojcu Pio podczas konania, czytamy, że po śmierci stygmaty całkowicie zniknęły, nie pozostawiając nawet blizn . Ojciec Pio wierzył, że miłość Boga była nierozerwalnie związana z cierpieniem i że przyjmowanie wszystkich cierpień ze względu na Boga jest drogą duszy do osiągnięcia jedności z Nim. Czuł, że jego dusza jest zagubiona w chaotycznym labiryncie i pogrążona w całkowitej pustce, jak gdyby był w najgłębszej otchłani piekła. W tym czasie jego cierpień duchowych jego zwolennicy wierzyli, że Ojciec Pio był atakowany, zarówno fizycznie jak i duchowo, przez diabła . Diabeł ukazywał mu się, jako „anioł światłości”, by go zwieść oraz wielokrotnie niszczył jego korespondencję z przewodnikami duchowymi. Ojciec Augustyn da San Marco, przewodnik duchowy Ojca Pio, potwierdził to mówiąc: “Diabeł pojawiał mu się jako młode kobiety, krzyż, młody przyjaciel zakonników, ojciec duchowny, prowincjał zakonu kapucynów, papież Pius X, Anioł Stróż, święty Franciszek z Asyżu i jako Matka Boska” . W jednym ze swych listów Ojciec Pio pisze do ojca Augustyna: “Minęły dwadzieścia dwa dni odkąd Jezus pozwolił diabłu wyładowywać jego złość na mnie. Mój ojcze, całe moje ciało jest posiniaczone od bicia, które do czasu obecnego otrzymałem od naszych wrogów. Kilka razy zerwali nawet ze mnie koszulę, tak by bić mnie po nagim ciele” . Ksiądz Gabriele Amorth, egzorcysta watykański, oświadczył w wywiadzie, że Ojciec Pio był w stanie rozróżnić pomiędzy prawdziwymi objawieniami Jezusa, Maryi i świętych, a iluzjami tworzonymi przez diabła. Ojciec Pio uważnie analizował stan swego umysłu i uczuć, które odczuwał podczas objawień. W jednym ze swych listów, Ojciec Pio pisze również, że w czasie procesów o oszustwo był cierpliwy dzięki głębokiej wierze w to, że Jezus, Maryja, jego Anioł Stróż, święty Józef i święty Franciszek byli zawsze przy nim i pomagali mu . Na podstawie korespondencji Ojca Pio dowiadujemy się, że już na początku kapłaństwa doświadczał on mniej widzialnych stygmatów . Święty Jan od Krzyża w następujący sposób opisuje zjawisko stygmatyzacji: “Dusza rozpalona miłością Boga, która jest wewnętrznie przekłuwana przez Serafina, który przebija ją rozgrzanym do czerwoności prętem. To pozostawia rany na duszy powodujące, że cierpi ona z nadmiaru miłości Bożej”. W roku 1911, Ojciec Pio napisał list do ojca Benedetto z San Marco in Lamis, swego doradcy duchowego, w którym opisuje, czego od roku doświadcza: “Ostatniej nocy stało się coś, czego nie potrafię ani wyjaśnić, ani zrozumieć. W połowie mych dłoni pojawiły się czerwone znaki o wielkości grosza. Towarzyszył mi przy tym ostry ból w środku czerwonych znaków. Ból był bardziej odczuwalny w środku lewej dłoni. Był tak wielki, że jeszcze go czuję. Pod stopami również czuję ból” . W roku 1915, ojciec Augustyn da San Marco, bliski przyjaciel Ojca Pio, napisał do niego list, zadając szczegółowe pytania dotyczące jego stygmatów. Pytał, kiedy pierwszy raz otrzymał wizje, czy otrzymał stygmaty, czy czuł cierpienia towarzyszące Jezusowi Chrystusowi podczas Jego męki, czy doświadcza cierpienia powodowanego koroną cierniową i biczowaniem. Ojciec Pio odpowiedział, że otrzymywał dary wizji już od swojego nowicjatu (od 1903 do 1904 roku). Napisał również, że otrzymał stygmaty, lecz był tak przerażony tym zjawiskiem, ze błagał Pana, aby mu je zabrał. Chciał on nadal cierpieć z miłości do Jezusa, lecz prosił o zabranie widzialnych ran, gdyż w tym czasie uważał je za nieopisane upokorzenie . Widoczne rany zniknęły, lecz pojawiły się znowu we wrześniu 1918 roku . Ojciec Pio napisał, że ból w miejscu po ranach pozostał i był bardziej odczuwalny w określonych dniach i okolicznościach. Napisał ponadto, że dołączyły do tego cierpienia powodowanego koroną cierniową i biczowaniem. Nie był w stanie jednoznacznie wskazać częstotliwości tych przeżyć, ale powiedział, że towarzyszyły mu one co najmniej raz na tydzień, przez kilka lat .Te doświadczenia spowodowały pogorszenie się stanu zdrowia Ojca Pio, dlatego też dostał pozwolenie na pobyt w domu. W tym czasie, nie będąc w klasztorze, kontynuował swoje życie religijne, ucząc w szkole i codziennie odprawiając Mszę świętą. W dniu 27 lipca 1918 roku Ojciec Pio złożył samego siebie w ofierze za zakończenie wojny. Pomiędzy 5 a 7 sierpnia otrzymał on wizję, w której ukazał mu się Chrystus i przebił mu bok . W wyniku tego doświadczenia Ojciec Pio otrzymał fizyczną ranę na boku. Doświadczenie tego typu nosi nazwę stygmatyzacji lub przebicia serca. Wskazuje ono na jedność miłości z Bogiem. Następstwem stygmatyzacji był nowy, siedmiotygodniowy, okres duchowych cierpień Ojca Pio. Jeden z braci kapucynów tak opisuje ten okres: “W tym czasie jego wygląd znacznie się postarzał. Wyglądał tak jakby był martwy. Ciągle płakał i wzdychał, mówiąc, że Bóg go opuścił” . W swym liście do ojca Benedetto, z dnia 21 sierpnia 1918 roku, Ojciec Pio opisuje swe doświadczenia podczas stygmatyzacji: “Wieczorem 5 sierpnia, kiedy słuchałem spowiedzi chłopców, zostałem nagle zaskoczony widokiem niebiańskiej osoby, którą zobaczyłem oczami duszy. Miał w swej ręce rodzaj broni, jakby bardzo długi i ostro zaostrzony stalowy miecz emitujący płomienie ognia. W chwili, gdy to wszystko dotarło do mnie, dostrzegłem, że ta osoba z całą swą mocą ciska broń w moją duszę. Płakałem z trudnością i czułem, że umieram. Poprosiłem chłopca przystępującego do spowiedzi, by odszedł, ponieważ poczułem się chory i nie miałem siły, by dalej spowiadać. Ta agonia trwała nieprzerwanie aż do ranka 7 sierpnia. Nie mogę powiedzieć ci, jak bardzo cierpiałem przez ten okres męki. Nawet moje wnętrzności zostały rozszarpane przez broń. W tym dniu zostałem śmiertelnie ranny. W głębi swej duszy czuję ranę, która jest zawsze otwarta i która sprawia mi nieustanny ból”. Zapis z 20 września 1918 roku stwierdza, że bóle stygmatyzacji ustały i że Ojciec Pio był w “głębokim pokoju” . W tym samym dniu, Ojciec Pio modlił się w kościelnym chórze w kościele Matki Bożej Łaskawej. Ta sama Istota, która ukazała mu się i dokonała na jego duszy stygmatyzacji, i która uważana jest za Ukrzyżowanego Chrystusa, pojawiła się znowu i Ojciec Pio kolejny raz doświadczył stygmatyzacji . Po tym jak stygmatyzacja dokonała się, Ojciec Pio otrzymał widoczne stygmaty, pięć ran Chrystusa. Tym razem jednak stygmaty zostały na jego ciele przez następne 50 lat jego życia, aż do śmierci . W swym liście do ojca Benedetto z San Marco in Lamis, z dnia 22 października 1918 roku, Ojciec Pio tak opisuje doświadczenie otrzymania tych stygmatów: “Rankiem 20 dnia ostatniego miesiąca, w chórze, po tym jak odprawiłem Mszę świętą, uległem drzemce podobnej do słodkiego snu. […] Zobaczyłem przed sobą tajemniczą osobę, podobną do tej, którą widziałem wieczorem 5 sierpnia. Jedyną różnicą było to, że z jej dłoni, nóg i boku kapała krew. Ten widok przeraził mnie i poczułem, że ta chwila jest nie do opisania. Myślałem, że umrę, jeżeli Pan nie zainterweniuje i nie wzmocni mojego serca, które było blisko pęknięcia. Wizja zniknęła i zdałem sobie sprawę z tego, że moje ręce, nogi i bok ociekały krwią. Wyobraź sobie agonię, jaką przeszedłem i przechodzę praktycznie codziennie. Serce nieustannie krwawi, zwłaszcza od czwartkowego wieczoru do soboty. Drogi ojcze, umieram z bólu, z powodu ran i z wynikającego z tego wstydu, który czuję głęboko w mojej duszy. Boję się, że wykrwawię się na śmierć, jeżeli Pan nie wysłucha mojego szczerego błagania i nie uwolni mnie z tego stanu. Czy Jezus, który jest dobry, udzieli mi tej łaski? Czy On przynajmniej uwolni mnie ze wstydu spowodowanego przez te zewnętrzne znaki? Będę wznosił swe modlitwy i nie przestanę Go błagać, póki w Swym miłosierdziu nie zabierze go, nie ran, ani cierpienia, co jest niemożliwym, ponieważ chcę być zjednoczony z bólem, lecz te zewnętrzne znaki, które powodują mi tak wielki wstyd i upokorzenie nie do zniesienia” . Według Padre Pio Foundation w roku 1968, w momencie śmierci Ojca Pio, jego stygmaty zniknęły, nie pozostawiając blizn. Został opublikowany raport, w którym lekarze, którzy badali ciało Ojca Pio po jego śmierci, ustalili, że jest ono całkowicie pozbawione krwi . Historyk Sergio Luzzatto i inni, zarówno wierzący, jak i niewierzący, oskarżali Ojca Pio o fałszowanie stygmatów. Teoria Luzzatto mówi, że Ojciec Pio używał fenolu, by samookaleczać się. Ta teoria jest oparta na dokumencie znalezionym w Watykańskich archiwach – zeznaniu Marii De Vito, aptekarki z San Giovanni Rotondo, od której Ojciec Pio wziął 4 gramy fenolu . Podobno brał fenol też dla chłopców, którzy chorowali na hiszpankę. Mimo że Ojciec Pio chciał cierpieć w ukryciu, na początku 1919 roku wiadomość o zakonniku, który otrzymał stygmaty, zaczęła się szerzyć w świecie świeckim. Jego rany były badane przez wielu ludzi, w tym i lekarzy .Dla ludzi, którzy starali się odbudować życie po I wojnie światowej, Ojciec Pio stał się symbolem nadziei . Osoby, które żyły blisko niego, twierdzą, że po stygmatyzacji otrzymał wiele darów duchowych. Wśród nich wymieniają dar uleczania chorych, bilokację, lewitację, dar proroctwa, dar czynienia cudów, zdolność do abstynencji od snu i pokarmów (w jednej z relacji, czytamy, że ojciec Augustyn da San Marco zaobserwował przypadek, gdy Ojciec Pio był w stanie żywić się jedynie samą Eucharystią przez 21 dni), zdolność do czytania w ludzkich sercach, dar mówienia w nieznanych mu językach, dar nawracania i zapach perfum lub kwiatów wydobywający się z ran po stygmatach . Oskarżyciele Ojca Pio przedstawiali przeciwko niemu kilka zarzutów. Oskarżali go o chorobę umysłowa, niemoralne podejście do kobiet, niewłaściwe wykorzystanie funduszy oraz o oszustwo – twierdzili, że stygmaty były wykonywane fenolem, po to tylko, by zyskać sławę. Stawiali również zarzuty, że woń świętości Ojca Pio, unosząca się dookoła niego, to rezultat samowydzielającej się wody kolońskiej . Agostino Gemelli, zakonnik, lekarz i psycholog, założyciel Uniwersytetu Katolickiego Najświętszego Serca Jezusa w Mediolanie, wnioskował, że Ojciec Pio był „ignorantem i samookaleczającym się psychopatą, który wykorzystuje ludzką łatwowierność” . W roku 1923 zakazano mu uczyć nastoletnich chłopców w szkole przyległej do klasztoru, ponieważ był oskarżany o to, że jest „szkodliwym Sokratesem, który może podburzać delikatne dusze chłopców” . Miałem możność teraz obejrzenia cel klasztornych o numerach 5, 27 i 28, czytelni i Sali św. Frańciszka. W celi nr 5 widać skromny stolik, fotel, lekkie krzesło, klęczniczek. Jest podobno książeczka z życiem św. Genowefy, której historię w dzieciństwie opowiadała mi moja mama. W czytelni z kolei przekonałem się, że Ojciec Pio był koneserem książek, znalazłem „De bello Galico” Cezara, gramatykę grecką, anonse „post mortem” wybitnych osobistości jego czasu. Na korytarzach widnieją zdjęcia Ojca Pio z jego przyjaciółmi, lekarzami, modystką, wydawcą, filozofem itp. Ojciec Pio sprawował Mszę św. Posługując się ciężkim kielichem, podczas nabożeństw korzystał z lekkiej monstrancji (ostrarium). cdn
Data: 2019-06-01
Stanislaw Barszczak, Jak Jas zostal magiem. Dzisiaj w naszej afrykanskiej wiosce mamy zawody sportowe. Poniewaz przynaleze do tzw. wielodzietnej rodziny, a takich w Ghanie, moim kraju, jest bardzo wiele, z niecierpliwoscia oczekuje na szczesliwa chwila wejscia do finalu zawodow. - Mamo, mnie wybierz. Muszę się powstrzymywać, żeby nie krzyczeć. Wbijam paznokcie w drewniany kij, ściskam go mocno, żeby usiedzieć w miejscu. Krople potu ściekają mi po plecach, nie wiem, czy to od porannego upału, czy dlatego, że serce tłucze mi się o żebra. Miesiąc w miesiąc byłem pomijany. Dziś musi wreszcie być inaczej. Odgarniam śnieżnobiały kędzior za ucho i staram się nie ruszać. Mama Agba jak zwykle nie ma zmiłowania, długo przygląda się każdemu z nas, aż nie wiemy, gdzie podziać wzrok. Jej brwi ściągają się w skupieniu, pogłębiając zmarszczki na ogolonej głowie. Z ciemnobrązową skórą i w niepozornym kaftanie Mama Agba niewiele się różni od reszty wioskowych starszych. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że kobieta w tym wieku może być tak niebezpieczna. – Ekhm… – chrząka z przodu Pawel, w mało subtelny sposób przypominając, że on już przeszedł tę próbę. Posyła nam uśmieszek i obraca w dłoni ręcznie rzeźbiony kij, jakby nie mogł się doczekać, aż się dowie, którego z nas pokona w czasie dzisiejszego egzaminu. Większość chlopcow boi się pojedynku z Pawlem, ale ja nie czuję strachu. Ćwiczyłem i jestem gotowy. Wiem, że stać mnie na zwycięstwo. -Janku. Chropawy głos Mamy Agby przerywa ciszę. Słychać zbiorowe westchnienie piętnastu chlopcow, którzy nie zostali wybrani. Imię odbija się od plecionych ścian trzcinowej ahéré, aż w końcu zdaję sobie sprawę, że chodzi o mnie. – Naprawdę? – pytam. Mama Agba mlaska zniecierpliwiona. – Mogę wybrać kogoś innego… – Nie! – Zrywam się na równe nogi i natychmiast posyłam jej ukłon. – Dziękuję, Mamo. Jestem gotowy. Morze brązowych twarzy rozstępuje się przede mną. Idąc, skupiam się na moich bosych stopach ocierających się o trzcinową podłogę, sprawdzam jej przyczepność, żeby zwiększyć swoje szanse na wygranie pojedynku i zdanie egzaminu. Na czarnej macie do walki Pawel pierwszy mi się kłania. Czeka, aż uczynię to samo, ale jego wzrok tylko wznieca we mnie ogień złości. Stoi w nonszalanckiej pozie, świadczącej o braku szacunku, jakbym nie był godnym przeciwnikiem. Jakby uważał, że jestem od niego gorszy. Myśli, że nie mam z nim szans. – Ukłoń się, Janku. Choć w głosie Mamy Agby pobrzmiewa wyraźna reprymenda, nie potrafię się przemóc. Stojąc tak blisko Pawla, widzę tylko jego bujne czarne włosy i kokosowy brąz skóry znacznie jaśniejszej niż moja. To karnacja tych spośród mieszkancow okolic Accry, którzy nie wiedzą, czym jest praca w słońcu. Pawel zawdzięcza to uprzywilejowanie cichemu wsparciu ojca, którego nawet nie zna. Arystokraty, który pozbył się nieprawego syna umieszczając go w naszej wiosce. Odchylam barki do tyłu i zamiast się ukłonić, dumnie wypinam pierś. Pawel odstaje wyglądem od nas o śnieżnobiałych włosach. Od tutejszych chlopcow bezustannie zmuszanych do kłaniania się takim jak on. – Janku, nie każ mi się powtarzać. – Ale Mamo… – Ukłoń się albo zejdź z ringu! Nie marnuj naszego czasu. Nie mając wyboru, zaciskam zęby i pochylam głowę. Na ustach Pawla rozkwita nieznośny uśmieszek. – Czy to takie trudne? – Kłania się znowu, choć nie musi. – Lepiej przegrać z honorem. Wśród chlopcow rozlegają się tłumione chichoty. Mama Agba ucisza je stanowczym gestem. Rzucam im złowrogie spojrzenie, po czym koncentruję się znowu na postaci przeciwnika. Zobaczymy, komu będzie do śmiechu, gdy wygram. – Na miejsca. Obaj cofamy się do krawędzi maty i unosimy swoje kije. Drwiący uśmieszek spełza z ust Pawla, a jego oczy zwężają się w szparki. To instynkt zabójczy. Patrzymy na siebie i czekamy na znak. Mama Agba przeciąga tę chwilę w nieskończoność, wreszcie woła: – Do boju! I od razu muszę się bronić. Nawet nie zdążyłem pomyśleć o wyprowadzeniu ataku, a Pawel już doskakuje do mnie z prędkością geparda. Bierze zamach kijem, mierząc w moją szyję. Ale choć za plecami słyszę stłumione okrzyki chlopcow, ani na moment nie tracę zimnej krwi. Pawel jest szybki, lecz ja potrafię być jeszcze szybszy. Unikam ciosu, wyginając się mocno do tyłu. Pawel nie czeka, aż się wyprostuję – wyprowadza kolejny atak, tym razem tnąc kijem z góry na dół z siłą chlopaka dwa razy większego od siebie. Rzucam się w bok i przetaczam po macie, a kij z trzaskiem uderza o trzciny. Pawel już bierze następny zamach. – Janku! – ostrzega mnie Mama Agba, lecz nie potrzebuję jej pomocy. Jednym płynnym ruchem przechodzę w kucki i wyciągam kij do góry, parując uderzenie Pawla. Trzcinowe ściany aż się zatrzęsły od głośnego trzasku. Moja broń też jeszcze drży, kiedy Pawel zamachuje się znowu, tym razem za cel obierając moje kolana. Odbijam się z wysuniętej do przodu nogi, robię koziołka w powietrzu ponad jego wyciągniętym kijem. Oto moja pierwsza szansa, by przejść do ataku. Wykorzystując pęd, wyprowadzam pierwszy cios. Z mojego gardła dobywa się stęknięcie. Pawel kontruje, przerywając mój atak, zanim na dobre się zaczął. – Cierpliwości, Janku! – woła Mama Agba. – Nie spiesz się. Obserwuj i reaguj. Czekaj na atak. Tłumię wzbierający w piersi jęk i kiwam głową. Cierpliwości, powtarzam sobie. Poczekaj na lepszą okazję… – Właśnie, Jan– odzywa się Pawel cicho, żeby nikt poza mną nie usłyszał. – Słuchaj się Mamy Agby. Bądź grzecznym padalcem. No tak, mogłem się tego spodziewać. To słowo. Ta wstrętna obelga. Wypowiedziana niby od niechcenia. Zawinięta w arogancki uśmieszek. Bez namysłu wyrzucam kij przed siebie. Mija brzuch Pawla o włos. Czeka mnie za to straszliwe lanie od Mamy Agby, ale i tak było warto. Nagrodą jest wystraszone spojrzenie mojego przeciwnika. – Ej! – Pawel spogląda w stronę Mamy, oczekując od niej interwencji, ale nie ma czasu się poskarżyć. Wielkimi oczami patrzy, jak obracam kij do kolejnego ataku. – To nie jest trening! – woła, uskakując przed ciosem w kolana. – Mamo... – Sam sobie nie poradzisz? – pytam ze śmiechem. – No dalej, Paul. Lepiej przegrać z honorem! W oczach Pawla pojawiają się gniewne błyski. Wygląda jak lworożec gotowy do skoku. Wściekle zaciska dłonie na kiju. Zaczyna się prawdziwa walka. Ściany chaty Mamy Agby szeleszczą, gdy nasze kije uderzają o siebie. Wymieniamy cios za cios, wypatrując szansy na kontrę, która przesądzi o wszystkim. Dostrzegam okazję i wtedy… – Uch! Kuląc ramiona, zataczam się do tyłu, fala mdłości podchodzi mi do gardła. Przez chwilę martwię się, że Pawel połamał mi żebra, lecz ból w brzuchu rozwiewa tę obawę. – Stop! – Nie! – przerywam Mamie Agbie zachrypniętym głosem. Z wysiłkiem wciągam powietrze do płuc i wspierając się kijem, prostuję plecy. – Nic mi nie jest. Jeszcze nie skończyłem. – Janku… – zaczyna Mama, lecz Pawel nie pozwala wybrzmieć jej słowom. Już mknie w moją stronę z ogniem w oczach, jego wyciągnięty kij prawie muska mi głowę. Gdy bierze nim zamach, uskakuję na bezpieczną odległość, a potem, łapiąc Pawla na wykroku, dźgam go z całej siły w mostek. – Uch! – Pawel zatacza się do tyłu z twarzą wykrzywioną bólem. Jeszcze nigdy podczas walki w chacie Mamy Agby nie został przez nikogo trafiony. Nie zna tego uczucia. Nie czekając, aż dojdzie do siebie, okręcam się i uderzam go w brzuch. Już mam zadać ostateczny cios, gdy rudawe płachty u wejścia do chaty rozchylają się i do środka wpada zdyszany Zbyszek z rozwianą białą grzywą. Szuka wzrokiem Mamy Agby. – Co się stało? Zbyszek ma łzy w oczach. – Przepraszam – kwili cicho. – Zasnałem. Ja… ja…– Wyduś to z siebie, dziecko! – Nadchodzą! – wykrzykuje wreszcie. – Są już blisko! Groza tej chwili na moment wysysa mi całe powietrze z płuc. Zresztą nie tylko mnie. Wszyscy jesteśmy sparaliżowani strachem. Instynkt przetrwania bierze jednak górę. – Prędko! – rzuca Mama Agba. – Nie ma czasu! Podnoszę Pawla z podłogi. Oddycha ciężko, ze świstem, ale musi wziąć się w garść. Chwytam jego kij i zbieram pozostałe. W chacie panuje wielkie zamieszanie. Wszyscy zacierają ślady. W powietrzu fruwają metry jasnej tkaniny. Powstaje armia trzcinowych manekinów. Czy zdążymy? Trudno powiedzieć w tym rozgardiaszu. Ja robię swoje: chowam kije pod matą ringu, żeby nikt ich nie zobaczył. Ledwie skończyłem, Pawel wpycha mi do rąk drewnianą igłę. Biegnę na swoje stanowisko, gdy płachty znów się rozwierają. – Janku! – woła ostro Mama Agba. Zastygam w bezruchu. Wszystkie oczy patrzą teraz na mnie. Nie czekając, aż się odezwę, Mama daje mi po głowie, aż czuję gorące mrówki na plecach. – Wracaj na swoje miejsce! – rzuca surowo. – Musisz się jeszcze wiele nauczyć. – Mamo Agbo, ja…Nachyla się bliżej z błyskiem prawdy w oczach. Odwrócenie uwagi… Próbuje zyskać dla nas więcej czasu. – Przepraszam, Mamo Agbo. Wybacz mi. – Wracaj na swoje miejsce. Zagryzam wargę, żeby się nie uśmiechnąć, i zwieszam przepraszająco głowę, zerkając kątem oka na strażników, którzy weszli do chaty. Niższy, jak większość okolicznych żołnierzy, wyglądem przypomina Pawla: kokosowy brąz zwieńczony czarną czupryną. Mimo że otaczają go sami nastokatkowie, trzyma dłoń na rękojeści miecza. Zaciska na niej palce, jakby spodziewał się, że któryś z nas go zaatakuje. Drugi strażnik, wysoki i poważny, jest od niego dużo ciemniejszy. Stoi blisko wejścia, ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Widocznie ma w sobie choć odrobinę wstydu. Obaj na żelaznych pancerzach noszą dumnie znak króla Sarana. Samo spojrzenie na ozdobnego białego lamparta, symbol monarchy, który ich tu przysłał, przyprawia mnie o ścisk żołądka. Z ostentacyjnym nadąsaniem wracam do trzcinowego manekina. Czuję tak wielką ulgę, że nogi prawie się pode mną uginają. Miejsce, które jeszcze przed chwilą było ringiem, teraz całkiem przekonująco udaje warsztat krawiecki. Po chwili spojrzalem na manekiny wykonywane przez dziewczyny z wioski ozdobione jasnymi materiałami w charakterystyczne wzory Mamy Agby. I przypomnialem byl sobie, ze dziewczyny z naszej wioski obszywaja brzegi rodzimych koszul tymi pieknymi wzorami juz od wielu lat. Mama Agba przechadza się między rzędami chlopcow i przygląda się ich zainteresowaniu jakim oni obdarzaja teraz zwykle manekiny. Mimo nerwów uśmiecham się, widząc, jak ignoruje nieproszonych gości. – W czym mogę pomóc? – pyta w końcu. – Zbieramy podatek – odbąkuje ciemniejszy strażnik. Mamie Agbie wydłuża się twarz. – Zapłaciłam w zeszłym tygodniu. – Nie chodzi o podatek od handlu. – Drugi strażnik toczy wzrokiem po białowłosych sympatycznych nastolatkach. – Wzrosły opłaty za padalce. Wy ich macie dużo, więc będzie was to kosztować. No tak. Ściskam koszulę manekina z taką siłą, że aż bolą mnie palce. Królowi nie wystarczy pognębić mieszkancow wioski. Musi jeszcze ukarać każdego, kto próbuje nam pomagać. Zaciskam zęby, starając się nie myśleć o strażniku, o bólu, jaki mi sprawiło tamto słowo. Padalce. Nieważne, że nigdy nie będzie nam dane stać się magami. W ich oczach wciąż jesteśmy glistami. I nie będziemy niczym więcej. Usta Mamy Agby zmieniają się w cienką kreskę. Przecież nie wytrzaśnie tych pieniędzy spod ziemi. – Podwyższyliście już podatek od mieszkancow naszej wioski w zeszłym miesiącu. I dwa miesiące temu. Jaśniejszy strażnik robi krok do przodu i sięga po miecz, jakby chciał pokazać, że nie będzie się z nikim patyczkował. – Może byłoby mądrzej nie zadawać się z glistami. – Może byłoby mądrzej nas nie okradać. Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Nie zdążyłem się ugryźć w język. Wszyscy w chacie wstrzymują oddech. Mama Agba sztywnieje, jej ciemne oczy błagają mnie, bym zamilkł. – Nie możecie bez końca podnosić podatków – oznajmiam. – Ibawici nie zarabiają więcej niż do tej pory. Skąd mamy wziąć tyle pieniędzy? Strażnik zbliża się niespiesznym krokiem. Korci mnie, żeby sięgnąć po kij. Mogłbym zwalić mężczyznę z nóg jednym precyzyjnym uderzeniem; jednym celnym pchnięciem zmiażdżyłbym mu gardło. Dopiero po chwili dociera do mnie, że miecz tego strażnika nie jest zwykłym mieczem. W pochwie pobłyskuje czarne ostrze, metal droższy niż złoto. Majacyt. Stop przygotowany przez króla Sarana przed obławą. Broń stworzona po to, by osłabić naszą magię i wypalać dziury w naszych ciałach. Tak jak czarny łańcuch, który zawiesili na szyi Mamy. Potężny mag moze przezwyciężyć jego moc, ale większość z nas jest bezsilna wobec tego rzadkiego metalu. Choć sam nie władam żadną magią, i tak dostaję gęsiej skórki, gdy strażnik zbliża się do mnie z majacytowym ostrzem. – Na twoim miejscu trzymałbym język za zębami, brzdacu. Ma rację. Powinienem milczeć. Schować urażoną dumę do kieszeni. Dożyć jutra. Ale gdy tak stoimy twarzą w twarz, muszę walczyć ze sobą, żeby mu nie wbić drewnianej igły w to błyszczące piwne oko. Może ja powinienem być cicho. A może on powinien umrzeć. – Sam trzymaj… Mama Agba odpycha mnie tak mocno, że się przewracam. – Proszę. – Wręcza mu garść monet. – Mamo, nie… – odzywam się, ale zamieram pod jej groźnym spojrzeniem. Zamykam usta, podnoszę się i chwytam wzorzystej koszuli manekina. Strażnik przelicza brzęczące brązowe monety w dłoni. W końcu odchrząkuje. – Za mało. – Musi wystarczyć – odpowiada Mama Agba z nutą desperacji. – To wszystko, co mam. Nienawiść aż we mnie kipi, parzy mnie od wewnątrz. To nie w porządku, że Mama Agba musi błagać o litość. Unoszę wzrok i natrafiam na spojrzenie strażnika. Błąd. Nie zdążyłem się odwrócić i ukryć obrzydzenia. Mężczyzna chwyta mnie za włosy. – Au! – krzyczę z bólu. Strażnik rzuca mnie na twarz i przygniata kolanem do ziemi. Na chwilę tracę dech. – Może i nie macie pieniędzy – mówi – ale za to padalcow jest pod dostatkiem. – Chwyta mnie brutalnie za udo. – Zacznę od tego. Robi mi się gorąco, łapię powietrze ustami, zaciskam dłonie w pięści, żeby nie było widać, że się trzęsę. Chcę krzyczeć, chcę mu połamać wszystkie kości, ale słabnę z każdą sekundą. Jego dotyk upokarza mnie i unicestwia. Na chwilę znów staję się mlokosem, bezsilnym jak wtedy, gdy żołnierz wywlekał jego matkę z domu. – Dość! – Mama Agba odsuwa strażnika i przygarnia mnie do piersi, warcząc jak lworożka broniąca młodych. – Dałam wam pieniądze, na więcej nie liczcie. Precz stąd. Podrażniony jej zuchwałością strażnik sięga po miecz, ale ciemniejszy towarzysz chwyta go za ramię. – Chodź. Musimy obejść całą wieś przed zmierzchem. – Wypowiada te słowa spokojnie, ale jakby zaciskając przy tym szczękę. Może ujrzał w naszych twarzach własną matkę albo siostrę, może przypominamy mu kogoś, kogo chciałby chronić. Jego towarzysz na chwilę zastyga w złowieszczym bezruchu. Wreszcie zdejmuje rękę z miecza i tylko tnie nas wzrokiem. – Nauczcie te karaluchy pokory albo ja to zrobię – ostrzega Mamę Agbę. Potem kieruje spojrzenie w moją stronę. I choć leje się ze mnie pot, w środku czuję mróz. Strażnik mierzy mnie wyzywającym wzrokiem. Tylko spróbuj, mam ochotę odszczeknąć, ale język wysechł mi na wiór. W milczeniu patrzymy, jak mężczyźni wychodzą, słuchamy, jak odgłosy podkutych butów nikną w oddali. Siła opuszcza Mamę Agbę; przypomina teraz płomień świecy zdmuchnięty przez wiatr. Podpiera się na manekinie, żeby nie upaść. Już nie jest śmiertelnie groźną wojowniczką, którą znam, lecz starą, niepozorną kobietą. – Mamo… Chcę jej pomóc, lecz dostaję od niej po łapach. – Odejdz! Głupi. Tak mnie nazwała w joruba, języku magów zakazanym od czasu wielkiej obławy. Tak dawno nie słyszałem naszej mowy, że upływa chwila, zanim sobie przypominam, co to słowo znaczy. – Na bogów, co w ciebie wstąpiło? Znowu wszystkie oczy w ahéré zwracają się na mnie. Nawet Zbyszek spogląda z wyrzutem. Ale jak Mama Agba może na mnie krzyczeć? Czy to moja wina, że strażnicy są złodziejami? – Próbowałem cię bronić. – Bronić mnie? – powtarza z niedowierzaniem Mama Agba. – Wiedziałeś, że nic nie wskórasz swoim gadaniem. Za to niewiele brakowało, a wszyscy byśmy przez ciebie zginęli! Robię krok w tył, zaskoczony surową oceną. Nigdy wcześniej nie widziałem w oczach Mamy Agby tak głębokiego rozczarowania. – Skoro nie wolno mi się im przeciwstawić, co my tu w ogóle robimy? – Głos mi się łamie, ale powstrzymuję łzy. – Po co nam trening, jeśli nie możemy się bronić? – Na litość boską, Janku, pomyśl trochę! O innych, a nie tylko o sobie. Gdybyś zrobił krzywdę tym ludziom, kto by obronił twojego ojca? Kto uratuje Tomka, gdy strażnicy przyjdą szukać krwawej pomsty? Otwieram usta, lecz nie wiem, co odpowiedzieć. Ona ma rację. Nawet gdybym zdołał pokonać kilku strażników, nie poradzę sobie z armią. Prędzej czy później mnie znajdą. Prędzej czy później złamią ludzi, których kocham. – Mamo Agbo? – odzywa się cienkim głosikiem Zbyszek. Stoi ze łzami w oczach, uczepiony luźnych spodni Pawla. – Dlaczego oni nas nienawidzą? Mama zgina się pod niewidzialnym ciężarem. Wyciąga ramiona w stronę Zbyszka. – To nie tak, moje dziecko. Oni nienawidzą tego, kim miałeś się stać. Zbyszek wtula się w Mamę, szata tłumi jego łkanie. Mama Agba rozgląda się po izbie, patrzy w oczy innym chlopcom, którzy powstrzymują płacz. – Janek spytał, co my tu robimy. To ważne pytanie. Często rozmawiamy o tym, jak walczyć, a nigdy o tym dlaczego. – Mama sadza Zbyszka na podłodze i kiwa dłonią na Pawla, żeby przyniosł jej stołek. – Musicie pamiętać, że świat nie zawsze tak wyglądał. Był czas, kiedy wszyscy stali po jednej stronie. Mama Agba sadowi się na siedzisku, a zainteresowani jej slowami chlopcy zbierają się wokół niej. Codziennie Mama kończy zajęcia opowieścią lub baśnią, nauką z dawnych czasów. Zwykle siadam z przodu i chłonę każde słowo. Dziś trzymam się z boku, bo jest mi wstyd. Mama Agba miarowo pociera dłonie. Mimo tego, co się wydarzyło, na jej ustach migocze niewyraźny uśmiech, uśmiech, który potrafi wywołać tylko jedna opowieść. Nie mogę się oprzeć, podchodzę bliżej, przeciskam się między chlopcami. To nasza historia. Opowieść o nas. Prawda, którą król usiłował pogrzebać razem z naszymi zmarłymi. – Na początku Orisza była szczęśliwą krainą uświęconych magów. Każdy z dziesięciu klanów został obdarzony przez bogów inną mocą. Jedni władali wodą, inni panowali nad ogniem. Jeszcze inni czytali w myślach, a nawet sięgali wzrokiem poza czas! Choć wszyscy dobrze znamy tę opowieść – od Mamy Agby, od rodziców, których straciliśmy – nie przestaje robić na nas wrażenia. Z wypiekami na twarzy słuchamy o magach posiadających dar uzdrawiania i wywoływania chorób. Nachylamy się bliżej, kiedy Mama Agba opowiada o poskromicielach dzikich zwierząt, o magach trzymających w dłoniach światło i mrok. – Wszyscy magowie rodzili się z białymi włosami – to był znak, że dotknął ich palec bogów. Używali swoich darów, by służyć ludowi Oriszy, a w zamian otaczano ich szacunkiem. Ale nie każdy przychodził na świat z darem. – Mama Agba zatacza dłonią koło. – I dlatego świętowano narodziny nowego maga, cieszono się na widok białych loków. Ci mali wybrańcy do ukończenia trzynastego roku nie byli w stanie używać magii. Dopóki ich moce się nie objawiły, nazywano ich "boskimi." Zbyszek z uśmiechem unosi brodę: bo juz wie, ze jest mieszkancem cudownej krainy Orisza. Mama Agba chwyta między palce pasmo jego białych włosów, znak szczególny, który nauczono nas ukrywać przed światem. – Magowie stali się pierwszymi królami i królowymi Oriszy. To były czasy bez wojen… Pokój jednak nie trwał wiecznie. Gdy rządzący zaczęli nadużywać magii, bogowie za karę pozbawili ich mocy. Razem z magią zniknęły białe włosy… W kolejnych pokoleniach podziw dla magów stopniowo przeradzał się w strach przed nimi, a strach w nienawiść. Nienawiść zaś w przemoc, w pragnienie wytępienia magów. W izbie zrobiło się teraz jakby ciemniej. Wszyscy wiemy, co było dalej. Noc, której nigdy nie wspominamy i której nigdy nie zapomnimy. – Dopóki magowie mieli swoje moce, byli w stanie się bronić i trwać. Ale jedenaście lat temu magia zniknęła. Tylko bogowie wiedzą dlaczego. – Mama Agba zamyka oczy i wydaje z siebie ciężkie westchnienie. – Jednego dnia magia żyła, następnego umarła. Tylko bogowie wiedzą dlaczego? Z szacunku dla Mamy Agby gryzę się w język. Mówi tak, jak wszyscy dorośli, którzy widzieli wielka obławę na własne oczy. Z rezygnacją. Jak gdyby bogowie odebrali nam moc, żeby nas ukarać, a może pod wpływem kaprysu. W głębi duszy znam prawdę. Domyśliłem się jej, kiedy zobaczyłem magów innych wiosek w kajdanach. Bogowie umarli razem z naszą magią. Już nie wrócą. – Tamtego nieszczęsnego dnia król Saran nie wahał się ani chwili – ciągnie Mama Agba. – Wykorzystał moment słabości magów i zaatakował. Zamykam oczy, stawiam tamę łzom. Widzę łańcuch, który zarzucili na szyję Mamie. Krople krwi lądujące w piasku. Wspomnienie Obławy przepełnia trzcinową chatę, nasyca powietrze smutkiem. Tamtej nocy wszyscy straciliśmy bliskich, którzy byli magami. Mama Agba wstaje z westchnieniem, znów nabiera siły, z której jest znana. Patrzy po kolei na wszystkich chlopcow w izbie – jak generał przeglądający swoje wojsko.– Uczę sztuki kija każdego chętnego do nauki, bo zawsze znajdą się na tym świecie ludzie, którzy będą chcieli zrobić wam krzywdę. Ale tutaj szkolę chlopcow poległych magów. Choć nie macie już w sobie mocy, aby w przyszłości stać się magami, nadal cierpicie z powodu nienawiści i przemocy. Oto dlaczego tu jesteśmy. Oto dlaczego trenujemy. Mama gwałtownym ruchem dobywa własny rozkładany kij i uderza nim o trzcinową podłogę. – Wasi przeciwnicy noszą miecze. Dlaczego uczę was władania kijem? Powtarzamy chórem mantrę, którą nam wpoiła: – Uderza zamiast ranić, rani zamiast okaleczać, okalecza zamiast zabijać. Kij nie unicestwia. – Uczę was walki w ogrodzie, abyście na polu walki nie byli jak ogrodnicy. Daję wam siłę do walki, ale umiar także jest siłą, którą musicie posiąść. – Mama zwraca się do mnie: – Macie bronić tych, którzy sami się nie obronią. Oto prawda kija. Chlopcy kiwają głowami, a ja wbijam wzrok w ziemię. Znowu prawie doprowadziłem do tragedii. Znowu wszystkich zawiodłem. – No dobrze… – wzdycha Mama Agba. – Wystarczy na dziś. Pozbierajcie swoje rzeczy. Ciąg dalszy jutro. Chlopcy z ulgą wychodzą jeden po drugim. Chcę pójść w ich ślady, lecz pomarszczona ręka Mamy Agby chwyta mnie za ramię. – Mamo… – Milcz – ucina. Ostatni chlopcy rzucają mi współczujące spojrzenia. Łapią się odruchowo za pupy, jakby w myślach liczyli, ile dostanę batów. Dwadzieścia za nieposłuszeństwo… Pięćdziesiąt za odzywanie się bez pytania… Sto za to, że prawie nas wszystkie zabiłes… Nie. Sto batów byłoby zbyt pobłażliwą karą. Wstrzymuję oddech i szykuję się na ból. To nie potrwa długo, mówię sobie. Skończy się, zanim… – Usiądź, Janku. Mama Agba podaje mi kubek z herbatą, po czym nalewa sobie. Ciepłe naczynie ogrzewa mi dłonie, słodka woń napoju wypełnia nozdrza. Marszczę brwi. – Dodałaś trucizny? Kąciki jej ust drgnęły, ale ukrywa rozbawienie pod surową miną. Ja ukrywam swoje w kubku z herbatą, upijam łyk i rozkoszuję się smakiem miodu. Obracam kubek w dłoniach, wodzę palcami po lawendowych koralikach wzdłuż brzegu. Mama też miała taki kubek, tylko ze srebrnymi paciorkami – na cześć Olimpu, i bogini życia i śmierci. Wspomnienia na chwilę pozwalają mi zapomnieć o rozczarowaniu Mamy Agby, lecz gdy smak herbaty zanika, znów ogarnia mnie gorzkie poczucie winy. Mama Agba nie powinna musieć znosić takich szykan. Nie z mojego powodu. – Przepraszam. – Skubię koraliki na krawędzi kubka, żeby nie podnosić wzroku. – Wiem… Wiem, że tylko przysparzam ci kłopotów. Mama Agba, tak jak Pawel, jest Oriszanką, w której nie drzemią żadne magiczne moce. Przed Obławą myśleliśmy, że bogowie decydują o tym, kto się rodzi szczesliwym mieszkancem naszej wioski, a kto nie; teraz, gdy magia zniknęła, nie rozumiem, czemu właściwie służy to rozróżnienie. Mama Agba nie ma białych włosów jak my, mogłaby się wtopić w resztę Oriszan i uniknąć prześladowań. Gdyby się z nami nie zadawała, strażnicy pewnie daliby jej spokój. Jakaś cząstka mojej duszy chciałaby, żeby Mama Agba nas porzuciła i oszczędziła sobie tych cierpień. Jako dobra krawcowa pewnie mogłaby sprzedawać ubrania i nieźle z tego żyć. – Zaczynasz coraz bardziej ją przypominać, wiesz? – Mama Agba upija łyczek herbaty i się uśmiecha. – Zwłaszcza gdy krzyczysz, podobieństwo jest zatrważające. Odziedziczyłeś jej gniew. Nie wierzę własnym uszom. Mama Agba nie lubi rozmawiać o tych, których straciliśmy. Żaden z nas tego nie lubi. Aby ukryć zaskoczenie, upijam kolejny łyk herbaty. – No dobrze. – Z twarzy Mamy Agby znika uśmiech, a pojawia się na niej wyraz troski. – W czasie Obławy byłeś jeszcze dzieckiem. Bałam się, że zapomnisz. – Nie potrafiłbym, nawet gdybym chciał. Jak mogłbym zapomnieć tę twarz niczym słońce? Właśnie tę twarz staram się pamiętać. Samą twarz, a nie zwłoki ze strużką krwi na szyi. – Wiem, że walczysz dla niej. – Mama Agba przesuwa dłonią po moich białych włosach. – Ale król jest bezwzględny, Janku. Prędzej wymorduje wszystkich poddanych, niż przymknie oko na bunt wioski. Kiedy przeciwnik nie ma honoru, trzeba obrać inne, mądrzejsze metody walki. – Takie jak okładanie tych drani kijem? Mama Agba się śmieje, aż marszczy jej się skóra wokół mahoniowych oczu. – Obiecaj mi tylko, że będ ziesz ostrożny. Że poczekasz na odpowiedni moment do walki. Chwytam Mamę Agbę za dłonie i chylę przed nią nisko głowę na znak szacunku. – Obiecuję, Mamo. Więcej cię nie zawiodę. – To dobrze, bo jest coś, co mam zamiar ci pokazać, a nie chciałabym potem tego żałować. Mama Agba sięga za pazuchę i wydobywa spod szaty krótki czarny pręt. Wstrząsa nadgarstkiem, a pręt wydłuża się i zmienia w lśniący metalowy kij do walki. Odskakuję odruchowo. – O bogowie! – wyrywa mi się. Muszę ze sobą walczyć, żeby nie chwycić tego arcydzieła. Czarny metal pokrywają prastare symbole, każdy z nich przypomina o jednej z lekcji udzielonych nam przez Mamę Agbę. Moje oczy, niczym pszczoły zwabione przez nektar, zatrzymują się najpierw na akofenie: dwa skrzyżowane ostrza, miecze wojny. „Odwaga nie musi grzmieć” – wspominam jej słowa. „Męstwo nie musi oślepiać”. Obok mieczy widnieje akoma, serce cierpliwości i tolerancji. Tamtego dnia… Dałabym głowę, że tamtego dnia dostałam od niej lanie. Każdy kolejny symbol odsyła mnie do innej nauki, innej opowieści, innej mądrości. Spoglądam wyczekująco na Mamę. To prezent czy raczej narzędzie, którym wymierzy mi karę? – Proszę. – Kładzie gładki pręt na mojej dłoni. Natychmiast wyczuwam jego moc. I ten ciężar żelaza… Oto broń stworzona do gruchotania czaszek. – Czy to się dzieje naprawdę? Mama twierdząco kiwa głową. – Walczyłeś dziś jak wojownik. Zdałeś egzamin. Wstaję, żeby zakręcić kijem, by ucieszyc się jego siłą. Metal tnie powietrze jak nóż. Żaden wystrugany przeze mnie drewniany kij nie był tak zabójczy. – Pamiętasz, co ci powiedziałam, kiedy zaczynaliśmy treningi? Potwierdzam skinieniem głowy i przedrzeźniam zmęczony głos Mamy Agby: – Jeśli zamierzasz się bić ze strażnikami, lepiej naucz się wygrywać. Dostaję od niej po głowie, ale trzcinowe ściany izby rozbrzmiewają jej serdecznym śmiechem. Oddaję kij, a Mama Agba uderza końcem o ziemię i broń składa się z powrotem w krótki pręt. – Ty już wiesz, jak wygrywać – mówi. – Mam tylko nadzieję, że będziesz wiedział, kiedy się bić. Gdy znowu wręcza mi kij, duma miesza się we mnie z bólem. Bojąc się otworzyć usta, obejmuję ją w pasie, wciągam nosem znajomy zapach świeżo upranej tkaniny i słodkiej herbaty. Mama Agba na moment sztywnieje, ale przytula mnie mocno, kojąco. Potem się odsuwa, żeby coś powiedzieć, lecz w tej samej chwili płachty u wejścia znów się rozchylają. Odruchowo chwytam czarny pręt i dopiero po sekundzie rozpoznaję mojego starszego brata Tomka. Wysoki, potężnie zbudowany, w jego obecności trzcinowa chatka wydaje się nagle dużo mniejsza. Mięśnie ma napięte, ścięgna rysują się wyraźnie pod ciemną skórą. Spomiędzy czarnych włosów obficie ścieka mu na czoło pot. Gdy napotykam jego wzrok, ostry niepokój przeszywa mi serce. Uslyszalem tylko ostatnie slowa: -"Do domu..." Tata oczekiwal mnie juz u wejścia do chaty. Był pozny wieczor, a ja jeszcze podjalem z nim rozmowe. On w koncu powiedzial mi dawno pamiętne slowa: "Pokażę ci góry..." A pamietasz tato nasza piosenke. I jeszcze raz przed pojsciem spac wspolnie zanucilismy znana nam piesn: 1. - Witaj mój przyjacielu, tak długo cię nie widziałem. -Witaj mój mały, czas spedzony z Toba, zawsze jest piekny. - Powiedz mi przyjacielu, w twojej ojczyźnie, jak tam jest? - Z pewnością jest inaczej, jak znasz to z domu... Spiewamy wspolnie: - Chodź, pokażę ci góry, orla na wietrze... - A ja pokażę ci tulipany, które są wszędzie. - A potem bedziemy śpiewac piosenki o tęsknocie i czyms więcej, o tym, co czynie chetnie, kiedy jestem bardzo radosny. 2. - Witaj mój przyjacielu. Wiesz, czasami marzę nawet o księżycu... - Witaj mój mały, marzysz o nim, bo jego światło było juz nie raz wychwalane i bylo tego warte. -Och, zebym byl tylko juz dzisiaj tak duży, jak dorośli... - I ja czasami tego bym chcial, zebym był zaskakiwany, jak to bylo, gdy byłem dzieckiem - zebym byl jak orzeł na wietrze. Wspolnie powtarzamy: - Chodź, pokażę ci góry, - A ja pokażę ci tulipany, które są wszędzie... A nasze wysnione przedtem i radosne piosenki, będziemy śpiewać zawsze i wszedzie.
View all posts by sbarszczak2009