Warto przeczytać 39

Stanisław Barszczak, Wybrzeże Kości Słoniowej,

Wstęp

Przed rokiem znalazłem się na Wybrzeżu Kości Słoniowej w środku Afryki. Jak do tego doszło? Mówiąc urzędowo, to miałem tam sprawy finansowe. Ale także inne, otóż dzięki wielkiej gościnności Ojca Stanistawa Skuzy, Pallotyna z rodzinnej Polski odwiedziłem Sanktuarium Matki Bożej Pokoju w Yamoussoukro. Po obiedzie ruszyliśmy samochodem dyplomatycznym ku miastu, które obecnie jest stolicą tego Państwa. Przejechaliśmy rue de St. France, route de Daloa, route d’Abidjan, rue de la Fondation, oglądamy z za szyb samochodu Pałac Kongresu, weszliśmy do okazałego wieżowca, Hotelu Prezydent, nawiedzamy wielodzietną rodzinę Pana Kościelnego z Bazyliki, dokarmiamy kajmany w pobliżu rezydencji Prezydenta Państwa, zaglądamy do znanej Ojcu Stanisławowi rodziny prowadzącej kawiarnię w centrum przy route de Daloa, spaceruję na zakonnej farmie. Wrażeń nie sposób opisać. Ta opowieść jest jakimś echem tamtej podróży, ale jej geneza sięga moich lat Ząbkowickich (1995-2005). Tomasz Kowalski jest pierwszym bohaterem Wybrzeża Kości Słoniowej, siłą napędową rodziny Kowalskich, ma żonę i czwórkę dzieci. Pod wieloma względami powieść jest po prostu ankietą na temat osobowości Kowalskiego. Jego wiek nie jest określony, ale ponieważ ma 14 letniego syna, to przyznaję, że Tomasz ma od trzydzieści do pięćdziesięciu pięciu lat. Kowalski ma silne i nieco niekonwencjonalne przekonania, które często sobie przeczą. Uważa, że religia jest zmanipulowana i twierdzi, że jest to niemożliwe, aby wierzyć w Boga, którego wynalazki sam może poprawić. Tomasz z postury nie za wysoki, za to już nieco ‘szpakowaty’ twierdzi, że jego najlepsze wynalazki opierają się na cudownym organizmie człowieka, nawet wtedy, gdy szydzi w obliczu kruchości człowieka. Kowalski potępia cheeseburgery jako niezdrowe, a stałe palenie cygar śmierdzącym zajęciem. Twierdzi, że się brzydzi europejską pop-kulturą, telewizją, polityką, czasopismami, ale uważa także, że nie można winić za wszystko prezydenta Państwa. Pomimo swojej niechęci do Europy chce tam wrócić. Nastoletnim synem Tomasza jest Paweł, który będąc narratorem tej opowieści służy tutaj jako głos rozsądku i pojednania.

I
Gdzieś na wysokości drogi prowadzącej na lotnisko w Katowicach-Pyrzowicach jedziemy wyeksploatowanym Fordem autostradą, Tomasz mija rezydencję swojego pracodawcy, pana Podolaka, i wjeżdża do małego miasta w Księstwie Siewierskim, jest letnie południe w dalekiej Polsce. Przez cały czas ojciec opowiada o barbarzyńcach i dzikusach, jak straszna jest Europa. Gdy przejeżdżają blisko pracowników migrantów, którzy zbierają dzisiaj plony z pola pana Podolaka, a na co dzień pracują w jego warsztacie samochodowym, Ojciec trzyma w ustach peta Marlboro… To oni nazwali mnie Paweł, a jestem synem protagonisty Tomasza Kowalskiego, stałym towarzyszem mojego ojca, w wyjątkowej sytuacji obserwuję go na postępującej drodze ku manii i do ewentualnego kryzysu- zarazem jako ojca stały towarzysz i najlepszy słuchacz. Ale urodziłem się po ucieczce matki z krainy dzieciństwa, ogarniętej powojennym szukaniem szczęścia. Jak widzicie jestem w idealnym stanie, by ocenić inwencyjną genialność i czar ojca. Z dorastaniem jednak mój osąd zmienia się, zresztą będziecie mogli sami o tym się przekonać na kanwie tej opowieści. Niepozorne wydarzenia, takie jak pobyt ojca w szpitalu psychiatrycznym, gdy byłem młodszy i jego szokujące podejścia do leczenia, zaczynają z czasem nabierać większego znaczenia. Gdy ojciec zaczyna utrzymywać, bez żadnych dowodów, że Europa została zniszczona, a on jest ostatnim białym człowiekiem żywym, jestem już wystarczająco dojrzały, by zażądać na to dowodu. Ja jednak namawiam mamę, by wzięła rodzinę na wybrzeże lub do jakiegoś domu na prowincji.

Pan Tomasz Kowalski czyli mój ojciec, to genialny, rozmowny, wybuchowy, maniakalny wynalazca. Ojciec jest zlepkiem sprzeczności, gardzącym religią i europejską pop-kulturą, bo oto umie odmówić zakupu produktów zagranicznych. Gdy jest niedoceniony w pracy, impulsywnie postanawia przenieść rodzinę w tropiki. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej kupuje Jeronimo, odosobnione miejsce, gdzie tworzy komfortową wieś. Jednak Tomasz staje się dosyć łatwowierny i z urojeniami, ostatecznie niszczy wszystko, co kiedyś zbudował. Gdy Tomasz prowadzi jego rodzinę do dżungli, staje się jeszcze bardziej psychicznie niezrównoważony, ostatecznie powodując własne zniszczenie. Na początku opowieści, Tomasz jest bardzo krytyczny wobec europejskiej pop-kultury, włączając w to jej system edukacyjny, religijny jako społeczeństwa konsumpcyjnego, którego symbolem pozostaje ser w aerozolu. Tomasz pracuje jako złota rączka i idealny partner na każdą okazję dla lokalnych rolników. Po ostatnim wynalazku Tomasza, który jest chłodno przyjęty przez jego pracodawcę, impulsywnie pakuje rodzinę i wyjeżdża w daleki świat. ‘To miejsce cuchnie klozetem,’ powiedział gdy wjechaliśmy do Dąbrowy Górniczej. Na głowie miał czapkę z daszkiem, a kierował z łokciem w oknie samochodu. -‘To nie jest Gimnazjum dla dziewcząt, ale zobacz, one są one tutaj niezłe. Spójrz na ten zderzak, Wiktoria, na jej wymiary. Ona jest tak duża, że jedenaście podobnych stworzą z pewnością jakąś okazałą dwunastkę. A że tłusta, to i nie zdrowa. Te dziewczyny są jak cheeseburgery.’ Po czym wsadził głowę w okno i powtórzył :’ Ale cheeseburgery!’‘Czy naprawdę zdjąłeś buty i pokazałeś temu policjantowi twoje zdrowe palce?’ –‘A czy prosiłeś mnie…,’ powiedziałem. –‘Słusznie,’ powiedział (ojciec). ‘Popatrz… ale udziec, ale kawał mięcha.’

W domu, już w łóżku przypominam sobie opowieści ojca z czasów, kiedy brał czynny udział jako konwojent w Ruchu „Solidarność”. Zwracam uwagę na to, że wojna polskiego Związku Robotniczego Solidarność z Rządem była o wysoką stawkę, mianowicie o wolność sumienia i zrzeszania się, o równy start młodych w życie dorosłych, o godną pracę i takie również wynagrodzenie za nią. Wspominam historia, którą Tomasz opowiadał mi o tym, jak rodzina pomyślnie zaaklimatyzowała się w Dąbrowie Górniczej, żyjąc na samowystarczalnej farmie, kiedy pan Podolak usłyszał o sławie Tomasza jako wynalazcy. Zamożny rolnik podjechał na farmę pod Dąbrową Górniczą i błagał Tomasza, by przyjechał do pracy dla niego. W gospodarstwie pokazuje panu Podolakowi jego najnowszy wynalazek, który on nazywa albo Karzeł, albo Doktor Podolak. Później, w pomieszczeniu ‘chłodni Podolaka’ znajdujemy płaszcz z norek Pani Podolakowej, wisiał w szopie dla ochrony przed molami podczas upalnego lata. Obydwaj trudnią się przy rutynowych pracach do trzeciej po południu. Kopią przepustnicę, gdy troje dzieci przejeżdżają obok na rowerach. Krzyczę coś… Podolak przychodzi do domu Tomasza po wieczerzy. Jacek i bliźniaczki: Jasia i Stasia są w łóżku, matka zasypuje wysypkę na moich ramionach kalaminą. Powierzam jej swoje obawy. On boi się, że coś strasznego może zdarzyć się, szczególnie ojcu. Ojciec wysyła mnie do łóżka, gdy pan Podolak zjawia się. Skradam się od tyłu i podsłuchuję. Podolak chce, żeby ojciec użył swojego wynalazku ochładzając stodołę, żeby ze stodoły zrobił lodziarnię. W ten sposób rolnik będzie mógł zmagazynować więcej szparagów. Tomasz odmawia. Podolak prosi Tomasza, by zbudował inny obiekt chłodni, ale ponownie Tomasz odmawia. Tomasz twierdzi, że wszystkie zabiegi Podolaka powinny mieć finał, sprzedać niektóre z zebranych szparagów, a jego problem zostanie rozwiązany. ‘On zbyt dużo gromadzi tego, co traci już na cenie,’ Tomasz wręcz stwierdzi.

Podczas rozmowy pan Podolak przypadkowo siedzi na ‘Tomaszowym’ krześle, w jego fotelu do masażu hydraulicznego. Tomasz śmieje się z pana Podolaka, opisując zasady jego użycia… Zaraz następnego dnia ojciec oświadcza, że rodzina będzie zakupiona. Idziemy do zrzutu pomyślałem. Jakkolwiek Tomasz pracuje dla Podolaka, to jednak dla mnie pozostaje niemożliwym do pomyślenia, żeby mój ojciec jeszcze miał kogoś nad sobą, jakiegoś szefa. W gospodarstwie, dwóch mężczyzn… W rzeczywistości doszło do tego, że rodzinna farma podupadła, ponieważ Tomasz nie sadził ani używał pestycydów. Potem doszło do tego, że ponieważ Tomasz nie chciał jeść pestycydów, dlatego został zamknięty w instytucji, którą on po swojemu nazwał go Pałacem Ślubów. Po uwolnieniu Tomasz był piękny, za wyjątkiem tego, że zapominał okazjonalnie imion swoich dzieci. Rodzina przeniosła się do Krakowa z niczym. Tomasz lubił zaczynać od zera… Zmęczony tym wspomnieniem wreszcie odkładam ‘Morawagina’, powieść Blaisa Cendrarsa, w której lekarz psychiatra uwalnia niebezpiecznego szaleńca z zamkniętego zakładu w Szwajcarii, by uciec z nim do Rosji ogarniętej gorączką rewolucji lat 1904-1908, i poddaję się magii wypoczynku… Na nocnej szafeczce leży inna jeszcze powieść, na otwartej książce widnieje nazwisko autora: José Saramago. ‘Kamienna tratwa’ to powieść dość nietypowa w dorobku José Saramago, bo napisana według poetyki realizmu magicznego. Cała akcja powieści zdominowana jest jednym wydarzeniem: pewnego dnia Półwysep Iberyjski oddziela się od reszty Europy i zaczyna dryfować w nieznanym kierunku po oceanie.

II
Budzę się w nocy w mocnym przekonaniu, że ojca nie ma w domu. To nie jest tak, że nie mogłem słyszeć chrapania Tomasza. To po prostu jest jakby dziura w domu Tomasza, w którą on właśnie się zanurzył. Ale po kolei. Mieliśmy w Polsce „trzęsienie ziemi”- Rok 1980, strajk robotników w polskich fabrykach, następnie rozstania, wychodzenia z przymusowego internowania, porzucanie wojska. Teraz z rodziną znalazłem się daleko od Polski w środku Afryki… Ale już widzicie, przypomniałem sobie, Tomasz opuścił chatę… Obawiając się o bezpieczeństwo ojca, wsuwam się w jego kalosze i spaceruję po polu wokół domu. Z leśnej werandy obserwuję “dzikusów,” którzy z zapalonymi pochodniami chodzą po polach. Procesja ‘zawodzących’ jakąś pieśń nuci grupa mężczyzn, budują krzyż w polu. Przerażony zauważam, jak podnoszą zmarłego na krzyż i wieszają go tam. I jestem przekonany, że zmarły to mój ojciec. Nagle pracownicy-migranci gaszą swoje światła i biegną w moim kierunku. Nie mam wyboru, muszę uciekać…

Następnego ranka Tomasz uśmiecha się, gdy jedzie obok meczetu w Bouaké i kieruje się na północ w stronę Katiola, obok czerwonego pola, gdzie na polnej drodze stoi znak zakazu wstępu na ten teren, pisze ’nie przejeżdżać’. Miasteczko Katiola leży w pobliżu wąwozu porośniętego wzdłuż górnej krawędzi eukaliptusami, który przechodzi w mroczną, bagnistą dżunglę, zamieszkaną przez kolibry, węże i hałaśliwe małpy. Okolica jest piękna, lecz mało kto zapuszcza się w te strony, gdyż autobusy zjeżdżające w dolinę mają przykry zwyczaj wypadania z drogi, toteż turystyka jest dla miejscowych cokolwiek niepewnym źródłem dochodu. W kościele, wzniesionym przez kolonialnych przodków obecnych mieszkańców na cześć Świętej Dziewicy z Bagien, stoi płacząca figura, będąca ponoć jednym z największych dzieł sztuki swej epoki oraz źródłem natchnienia dla rzeźbiarzy. Przewodniki mają niewiele do powiedzenia na temat Katiola i przeważnie ograniczają się do wzmianki, że na przekór urodzie i historycznej roli miasteczka niełatwo tu dotrzeć, droga bowiem jest zdradliwa, a niewielu przecież ma ochotę wędrować przez las. Jeden ze starych przewodników głosi nawet, że Katiola to twór zrodzony z miejscowej legendy, przekazywanej z ust do ust przez podróżników, i że droga prowadzi po prostu w głąb moczarów. W Katiola może z daleka widzieć stadion sportowy, hotel Parawely, budynek nowoczesnego liceum, posterunek policji oraz dworzec kolejowy. Tym razem Tomasz nie skręca na małą rzekę w kierunku Dabakala. Bo uwielbia jechać kotliną Bandama, przez błota de Tortiya. Innym razem kiedy tylko ‘bierze go chandra’, to jedzie do Yamoussoukro albo jeszcze dalej do Bouaflé. To miasteczko rozłożyło się nieopodal rzeki Bandama między jeziorem (Lac de Kossou) a Parkiem Narodowm Marahoué. Wszędzie pełno zieleni i polnych dróg. A raz to nawet Tomasz pojechał na południe kraju, autostradą d’Abobo, następnie skierował się na zachód do San Pedro, by wrócić do Abidjanu nad Zatoką Grand Bassam. Obejrzał z bliska dzielnice metropolii: Cocody, Marcory, Koumassi, Adjame (tu kwitnie ‘czarny’ rynek), Banco Nord, Yopougon, Plateau, Treichville, Niangon, Riviera, Locodjro, Abobo Doume, Bietry (Boulevard de Marseille, Szkołę Ojców Marianów Notre Dame d’Afrique de Bietry). Wrócił zachwycony po odwiedzinach Parku Narodowego Banko w Abidjanie. Ale już przed nami otwiera się widok na ‘małpi dom’, to tutaj Tomasz zatrzymuje swojego traka. Stoi tam dom zgrzybiały, znany jako ‘małpi dom’. Wewnątrz gołe materace są na podłodze w każdym pokoju. W pokojach jest pełno śmieci takich, jak puszki od sardynek i zużyte opakowania po żywności. Dom wygląda na opuszczony. Ale są też prywatne drzwi i wiaderko dla kąpieli z gąbką. Rozładowuję z ojcem traka i zanosimy rzeczy do domu. Tomasz twierdzi, że przetransportowany tutaj jego wynalazek da mieszkańcom możliwość przechowywania mleka i będą mieć przyzwoite jedzenie od czasu do czasu.
Ojciec zabiera większość sprzętu z jego licznych wynalazków i przyrządów. Rodzina rzadko odwiedza sklepy. One rosną przeważnie z ich własnej żywności, i zawsze istnieje ryzyko leniwych, opuszczających się urzędników, skoro w sklepach widać dzieci w ciągu dnia. Bardzo chciałbym iść do szkoły i nauczyć się języka Mande. Czuje się jak dziwak, gdy widzę inne dzieci. Wolę także smak ciasta komercyjnego, tak jak bliźniaczki chleb bananowy matki. Młodsze dzieci także są podekscytowane zakupami. Jacek zamierza patrzeć na rowery szybkościowe, a bliźniaczki mają nadzieję na lody. Jestem zszokowany, gdy rodziny trafia do Katiola, w pobliżu miasta Bouaké. Tam, oni zakupują baseballowe czapki dla dzieci, kompas… Tego wieczoru kiedy Kowalscy jedzą kolację, ktoś puka do drzwi. To są pracownicy wędrujący tzw. migranci. Jeden z nich wywija od niechcenia maczetą w ręku. Ci ludzie przedstawiają się ojcu z maczetą, w podziękowaniu za wannę “Robak”. Następnego dnia rano, gdy Tomasz wychodzi, zauważam, że ludzie powiązali mnóstwo czerwonych wstążek do gałęzi drzew na podwórku Tomasza. To jest ostatnia rzecz, jaką zauważam, gdy ojciec wychodzi.. Ojciec bierze swoje narzędzia, skrzynkę, cały sprzęt kempingowy, który rodzina nabyła w dniu poprzednim. Zostawiamy wszystko w domu – talerze, łóżka, zasłony, radio matki, kota, który zasypia na fotelu hydraulicznym. Ojciec zostawia drzwi do domu uchylone. Jedzie ciężarówką do Beoumi, gdzie rodzina zabierze się na statek rzeczny. Wszystko jest gotowe….

Kowalscy płyną z Beoumi na statku jeziorem de Kossou, następnie rzeką Bandama na południe, w środku nocy. Podczas śniadania jadalnia jest zaludniona. Dwie inne rodziny zajmują trzy stoły. Wielebny Ojciec Gustaw zajmuje dwa stoły. Był kiedyś błyskotliwym profesorem filozofii politycznej na jednym z uniwersytetów Środkowego Zachodu Europy. Wielu swoich studentów wprowadził w świat wielkiej polityki i interesów. Teraz jest misjonarzem na jeziorze de Kossou, i prowadzi rodzinną modlitwę wyśpiewując głośno hymn przed każdym posiłkiem. Codziennie głośno prowadzi spotkanie modlitewne na pokładzie. Kiedy Czcigodny Ojciec Gustaw cytuje Biblię, mówiąc, że ostatni będzie pierwszym, ojciec poprawia go, wskazując, że fragment Ewangelii świętego Łukasza faktycznie brzmi “mężczyźni przyjdą z północy i południa i zasiądą przy stole w Królestwie Bożym.” I oto zaiste niektórzy z ostatnich, którzy będą pierwszymi, a niektórzy pierwsi, którzy będą ostatnimi.” Wkrótce wielebny ojciec Gustaw jest tak urażony, że ledwo odzywa się do ojca.

Emilka z rodziny Ikeotuonye mówi mi o swojej szkole w Bouaké i o jej ojca dwóch kościołach, w Bouaké i Yamoussoukro. Ona pyta mnie czy może być moją dziewczyną. Mówię, że tak, ale to musi pozostać tajemnicą. Odwiedzam mostek statku, gdzie kapitan Smolik mówi mi, że życie na Wybrzeżu Kości Słoniowej jest łatwe. Na wybrzeżu nie potrzebujecie prawie żadnych ubrań i możecie po prostu zebrać i otrzymać pokarm do jedzenia. Kapitan ostrzega, że dżungla nie jest miejscem dla mnie bynajmniej. To tak jak zoo, mówi. Poza tym, zwierzęta są na zewnątrz, a ludzie są w klatkach. Kapitan pokazuje mi jego sonar. Kiedy wracam na pokład, Tomasz jest oczywiście zazdrosny. Nakazuje mi, bym wspiął się na szczyt ‘stodoły’, na ogromną belkę ubezpieczającą kable, która wystawała nad jezioro. Wspinam się i zabezpieczam to miejsce, ale bardzo niechętnie.

Gdy statek ściąga ku Tiemokoro, rodzina Ikeotuonye aranżuje spotkanie z chórem tutejszych dziewcząt ubranych na różowo. Nikt nie spotyka się z Kowalskimi. Myślę o tym, że nigdy nie widziałem tak wielu ludzi stojących wokół nic nie robiąc. Mijają kobietę w podeszłym wieku w rannych pantoflach, która sprzedawała pomarańcze za drogą. Ojciec kupuje sześć pomarańczy i dzieli je na ćwiartki. Rodzina spaceruje po miasteczku tego wieczoru. Tu jest brudno, zanieczyszczone ścieki nie mają ujścia. Oni nocują w schodzącym w dół hotelu. Następnego dnia rano ojciec przeprowadza rodzinę do hotelu o nazwie Gardenia, który znajdował się na terenie jeszcze bardziej schodzącym w dół. On twierdzi, że większość ludzi w mieście, w tym ojciec Gustaw mają broń. Ojciec poświęca swój czas czarując lokalnych mieszkańców. Jednym z tych ludzi jest Pan Heniek. Pewnej nocy, matka i dzieci powrócili ze zwiedzania podmokłego i cuchnącego terenu, i zastali kogoś w ich domostwie…

Ojciec przekonuje Pana Heńka, żeby przewiózł rodzinę i ich sprzęt przez rzekę do Niamoué w nocy, w jego małej łodzi, ‘henryczku’. Tomasz przywołuje gapiów, by pomogli mu załadować łódź jednym z jego ulubionych akrobacji – wykonywaniem stu pompek. Pan Heniek nazywa Tomasza “Ojciec”, przypuszczając, że to jest jego imię, bo usłyszał je od dzieci, które nazywały go Ojciec. Tomasz ofiaruje się sterować łodzią, ale Heniek stwierdza mocno, że to jego łódź i że to on jest kapitanem. Zasypiam, a kiedy budzę się, to ojciec steruje łodzią. Ojciec twierdzi, że wyrzucił Pana Henryka za burtę, a ja mu wierzę. Matka zapewnia mnie, że Pan Henryk jest pod pokładem i śpi. Kiedy rodzina dociera do przystani w Niamoué, ojciec odmawia zatrzymać łódź. Natomiast kontynuuje kierować łódź rzeką Bandama ku Narodowemu Parku Assagni, ponieważ twierdzi, że jest wystarczająco głęboka, ażeby poniosła ‘henryczka’ dalej. Podróżują do Agbagnador Laguny.cdn.

Leave a comment