Stanisław Barszczak, Wybrzeże Kości Słoniowej,(cz.2)
III
Agbagnador jest “bezkresnym błotem błotniskiej ścieżyny.” Jest tu ogromne drzewo i resztki rozpadającej się chaty. Pośrodku ‘salonu’ spalony, tlący się fotel. Trzech mężczyzn: Józef, Franciszek i Antoni z tubylców sprawują tutaj pieczę, mówią językiem Kru. Rodzina przejęła ‘rezydencję’ w porzuconym kapeluszu. Opuszczona chata napełniła się porannymi modlitwami . Ojciec wybiera kwiat, podczas gdy jakiś człowiek wystawia swoją twarz przez okno. Gdy Tomasz prosi o jego imię, człowiek odpowiada, że on jest Paproć. Potem Henryk nazwał kwiat stojący opodal również paprocią, jak się nazywa ludzi, których przezwisko z racji na ostatnio noszony przez nich kapelusz brzmiało tradycyjnie ‘Jonasz’. Ojciec podobnie obstaje przy tym, by kwiat nie nazywał się Jonasz a Paproć. Stąd zwrócił się do niego w słowach: Paproć, podziel się pożywieniem z nami, tj. Kowalskimi, tak jak z kolegami z wioski, z lipami, bananami, awokado, maniokiem, cytryną i pomarańczą, serwując nam sok owocowy, albo Tuborg. Odtąd Paprocie są odzwierciedleniem tutejszych Kowalskich, dwóch rodziców i całej naszej czwórki…
Życie nie jest łatwe w dżungli. Cała rodzina trudzi się bez końca, aby zbudować na lagunie Agbagnador dom i ogród. Ojciec twierdzi, że nigdy nie potrzebuje snu. Zdaje się nawet bardziej pogodny i wesół, co uszczęśliwia także matkę. Pewnego dnia Pan Henryk wraca na ‘henryczku’ z pasażerem, Panem Struskim. Ten człowiek jest misjonarzem z San Pedro, nazywa się ‘Zawieszona Paproć’, z racji na jego posturę przypominającą szubienicę. Ojciec nie chce dać mu pozwolenia na to, by swobodnie pojawiał się w Agbagnador. Tomasz nalega na Józefka, by został z misjonarzem, następnie zmusza tego człowieka by odszedł, nawet bez posiłku i chłodnego drinku po tak długiej podróży. Po domu i galerii, które są postawione, ojciec zaczyna wspólnie z innymi nową budowlę obkładać rurą miedzianą. Zaczynam rozpoznawać znany mi kształt w nowym warsztacie- laboratorium, który powstaje bardzo szybko. Gdy przyszły żniwa i zwieziono już ziarna, ojciec daje każdemu dzień wolny. To jest ich pierwszy dzień wolny…
Konstrukcja, która wspólnie jest budowana pod kierunkiem ojca przypomina wiatrak o kilku piętrach wysokości, z metalową pokrywą, ta budowla nazywa się teraz ‘Maciuś’. Większość mieszkańców Agbagnador, w tym Paproć, myślą że ojciec zaczął produkować amok i w tym celu zbudował silos. Gdy pytają, co będzie w nim przechowywane, Tomasz enigmatycznie odpowiada, że to nie tak, że on coś tu włoży, a potem będzie wyjmował. “Powiedział, że zrobił potwora. ‘Jestem doktor Frankenstein!’, i zawył przez spawalniczą maskę.” Tomasz twierdzi, że wszystkie jego wynalazki są inspirowane przez ludzkie ciało. On twierdzi, że nie wierzy w Boga, bo on sam może ulepszyć jego dzieło. Tutejsi rolnicy przyszli, by się pogapić na ten ogromny twór. Kilku przywódców plemion wystawało tutaj, w tym pan Hopfer, pan Słodowy, pani Leokadia. Kiedy już każdy tutaj został poruszony nowym wynalazkiem, Tomasz nalegał, żebym osobiście wspiął się do wnętrza, by go uruchomić. Wysypują się wreszcie długo oczekiwane bryły lodu, którymi obdarzamy kilka pobliskich wiosek. Tubylcy przyjmują sztaby lodu, jako dobrodziejstwo przybyłej do nich cywilizacji.
Kolejnego dnia pod okiem ojca cała rodzina przemieszcza się ‘henryczkiem’ płynąc pod prąd, biorąc lód dla pobliskich plemion. Ojciec jest zdziwiony, że misjonarze nie zapanowali nad danym obszarem przynosząc kulturę europejską w postaci Pepsi i Cooli. Nieraz nawet żałuje swojego błędu, gdy widzi jak mieszkańcy pierwszej wioski zaczęli modlić się- bo sądzili tym samym, że każdy biały człowiek już musi być misjonarzem. Oni przedtem już zauważyli lód cztery lub pięć razy, przyniesiony przez misjonarzy. Gdy rodzina wraca z kolejną przesyłkę lodu, oni znajdują tubylców, którzy pobudowali małe repliki „Maciusia” i oddawali mu cześć. Zaczynam porównywać ojca z majstrem, wspominanym już tutaj przeze mnie panem Podolakiem. Zamiast uciekać z urzędu, Tomasz po prostu zrobił się sam dyktatorem swojego własnego małego świata. Tomasz szydzi z tubylców i tutejszych barmanów, ale również oczernia lokalnych awokado. Jest pierwszy dzień szkoły- październik, dzień siedemnasty, Mama zapisała bliźniaczki do trzeciej klasy. W Agbagnador dzieci Paproci pokazują nam ciemne pobliskie przejścia pośród zarośli, haszczy i lian dżungli.
Po ukończeniu chłodni Tomasz marzy o wierceniu studni, by tym samym rozpocząć uzyskiwanie obfitej energii geotermalnej z pod powierzchni ziemi. Ale zamiast tego buduje ogromną lodową górę z bloków lodu, tak, że pan Henryk może ją przewieść przez rzekę, by pokazać mieszkańcom to jedyne ‘wiaderko ryb’. Następnie oznajmia, że oni zabiorą lód do plemion het w górach. Obwieszczając swoje sukcesy, Tomasz mówi, “Czujesz się trochę, jak Pan Bóg.” Kowalscy, czyli moja rodzina i ja ostatecznie zaznaliśmy komfortowego życia w Agbagnador. Pomimo tego, że wszyscy, to jest i dorośli, i dzieci, i przywódcy szczepów, mieszkańcy tych ziem, pracują w każdej chwili dnia, to jednak cieszą się tutaj wszystkimi podstawowymi elementami życia. Gospodarstwo jest samo-wystarczające, trwałe, nie opiera się na żywności sprowadzanej z zewnątrz. A mają tylko zakład produkcyjny lodu w samym środku najbardziej interesującej krajoznawczo Afryki, a Ojciec nadal jeszcze nie jest zadowolony. Pragnie zwiększenia sławy i władzy, chciałby być uznanym jako człowiek, który wykształcił się w wymienionej dziedzinie całą dżunglę.
Ojciec budzi Jacka i mnie tuż przed świtem, aby rozpocząć przejście przez góry, by zawieść lód do afrykańskiej wioski. Ładują ogromne bloki lodu na sanki przygotowując je do podróży, wspomagani przez mężczyzn z tutejszego plemienia. Przemieszczają się przez długi, gorący dzień, z lodem topniejącym na każdym kroku. Ludzie uderzają sankami w głaz, przełamując transport lodu na dwie części. Tomasz jest niemiłosiernie pogryziony przez komary. Kiedy próbuję powiedzieć mu o komarach, on akurat odgarnia jagody, nagle jest w szoku. Wściekły na ludzi z plemion, Ojciec staje się coraz bardziej irracjonalny. Choć ma jeszcze przebłyski intelektu, gdy mówi: Koniec filozofii gdy nauka ogarnia wszystko, za to myślenie nieustannie idzie dalej. Wydaje się, że bezpowrotnie straciliśmy namysł, przytomność na rzecz nauki. Siła myślenia polegałaby na tym, żeby zmienić ludzkość. A świat na początku trzeciego tysiąclecia jest już „taki, a nie inny”, choć jeszcze nie dożył, nie dorósł do pójścia dalej… Naraz ‘budzi zachwyt’ stwierdzeniem, że chciałby zasnąć we własnym łóżku, a zaraz potem przedstawia obraz monstrum, jakby chciał każdego pożreć oczami, gdy mówi, że to się wydarzyło po raz pierwszy, żeby lód rozpuścił się kiedykolwiek na tym szczególnym zboczu górskim.
Ta wycieczka w góry jest pierwszym poważnym błędem Ojca, przynajmniej ja już tak to osądziłem, ale on nie reaguje na niepowodzenia. Choć został znacznie poniżej normy osądzony… Budzę się, aby zobaczyć, że mój ojciec osunął się na ziemię we śnie. Tomasz szybko budzi i zaprzecza, żeby kiedykolwiek zamknął oczy. Lód stopił się do wielkości piłki nożnej, ale Tomasz nie chce przyznać się do porażki. Kiedy zwracam mu uwagę, że z szczytu góry, ‘koścista’ dżungla wygląda zniszczona, niemiłosiernie zdewastowana, Tomasz sarkastycznie odpowiada, “Nigdy nie widziałeś Chicago!” Wreszcie towarzystwo pojawia się w małej wiosce wysoko w górach. Afrykańczycy stanowią tutaj różne szczepy, i żaden z mężczyzn z Agbagnador nie jest w stanie z nimi się porozumieć. Tomasz przekazuje mały kawałek pozostałego lodu naczelnikowi gminy, który jednak szybko się ulatnia. Mieszkańcy mówią Tomaszowi, żeby odszedł, ale on odmawia. Wreszcie trzech chudych, białych ubranych tylko w szortach serwują im żywność. Ojciec potwierdza, że biali ludzie są niewolnikami i chełpi się wszystkimi udogodnieniami, komfortami Agbagnador, włącznie z ogrodami, domami, bieżącą wodą, prysznicami.
Wolałbym uchronić ojca od powtarzania kłamstwa o dużym bloku lodu, jaki on przekazał Afrykańczykom. Uważam, że ojciec zostanie uratowany tylko pod warunkiem, jeśli coś poszłoby nie tak w Agbagnador. Jak w większości pobożnych życzeń tak i w życiu dzieje się więcej niż się człowiek spodziewał. Agbagnador jest dziwnie wyciszone po ich powrocie. Mimo że jest noc, nie ma światła u rodziny Paproci. Pan Struski, misjonarz, właśnie wrócił się w motorówce. Gdy Ojciec jest nieobecny to on oskarża każdego o bluźnierstwo i rozszerzanie kłamstw nauki. Zabrał z sobą jednego z Afrykańczyków, wylęknioną Paproć. Kiedy protestuję, że jego ostatnie imię jest ‘Zawieszony’ a nie ‘Paproć’, Tomasz staje się rozwścieczony. Nakazuje, żeby ‘Paproć’ wracał. Jako latorośla, które nadal pogrywają z rówieśnikami w Agbagnador., tęskniliśmy za ‘Paprocią’. Od kiedy ‘Maciek’ został wybudowany, do Agbagnador przybyło mnóstwo ludzi. Osobiście rozpoznałem trzy białe męskie ubrania, jako te, które kobiety w afrykańskiej wiosce uprały na wizytę Tomasza. Mężczyźni działają spokojni, jakby chcieli przejąć władzę nad wioskami. Pytają ojca, jak wielu mieszkańców jest Agbagnador, gdy oni przybywają, a on odpowiada że istnieją tysiące, wliczając termity. Ojciec stara się przekonać ludzi, że cała wieś jest zaatakowana przez owady. Wszyscy z domów poginęli, mówił Ojciec. Mama gotuje śniadanie dla mężczyzn, a Ojciec stara się przyspieszyć ich odejście. Gdy mężczyźni deklarują swój zamiar pozostania, ojciec mówi, że nie ma już miejsca dla nich, by mogli tutaj spać. Mężczyźni pokazują na opuszczoną chatę ‘Paproci’, ale ojciec mówi, że także jest zaatakowana przez termity, i mówi panu Henrykowi, żeby uderzył w podłogę i dach tej chaty. Po wyrażeniu uwag przez Henryka, że on nie widział żadnych termitów, ojciec jednak nadal upiera się przy swoim.
Całą noc ogień szaleje w Agbagnador. Rodzina jest bezpieczna w Assagni, ale są atakowani przez moskity. Łódź pana Henryka, ich najlepszy dom, w którym mogliby zbiec, została spalona. Dzieci śpią niewygodnie na pochylonym zboczu. Tylko ja całą noc czuwam. Tomasz śpi rano, wtedy już każdy jest przebudzony. Nikt nie chce słuchać tego, co on mówi. Matka znajduje dla dzieci kosze i pomaga im zebrać paprykę, guawy i dzikie awokado. Ona chwali dzieci z racji na szkołę w Bouaké i nauczenie się przez nich tak wiele o dżungli. Już umieją modlić do Matki Bożej Pokoju z Yamoussoukro. Ojciec wstaje po trzynastu godzinach snu, zakłada swoją czapkę z daszkiem na głowę i oświadcza, że zaledwie spał na mrugnięcie okiem. Ojciec twierdzi, że jest szczęśliwy, że Agbagnador uległo zniszczeniu, ponieważ to sprawia, że on jest wolny. On twierdzi również, że starał się rozwiązać sytuację z trzema białymi pokojowo. On obraża Assagni, nazywając po imieniu jej kapelusze i drzewo huśtawkę… Z panem Henrykiem rodzina wyprawia się na teren dżungli w kierunku morza. Matka mówi, że trzej mężczyźni nie mogliby im już zaszkodzić, ale ojciec nazywa ich “sprzątaczkami”. Ostatecznie spotykają Afrykańczyka Miakisza, który odtąd będzie z nimi dzielił produkty jego ogrodu. Człowiek ten jest jednym z Afrykańczyków, któremu Tomasz dał nasiona jako zapłatę za pracę. W związku z tym warzywa, które dzielili wspólnie rozrastały się z nasion, importowanych przez Tomasza z Bouaké. Ten człowiek daje im także swój kajak jako łódź, o nazwie ‘bibanto’, w którym podróżują w dół rzeki. Gdy rodzina opuszcza wieś, Tomasz dyskredytuje jego męski kapelusz. Ojciec nie pozwala na dotykanie komukolwiek pięciu koszy produktów, które dostarczył im pan Miakisz Twierdzi, że będą nasionami dla nowego ogrodu. Natomiast mówi, żeby rodzina zbierała “małpią żywność.” Po drodze w dół rzeki ojciec zwraca uwagę na to, że grupa będzie wkrótce w innym niebezpieczeństwie…
IV
Płynąc w dół rzeki Jacek zaczyna kwestionować ojcowski talent jako wynalazcy. Uważam, że ojciec jest wprost gnany do wymyślania hydraulicznych krzeseł i kół wodnych, ponieważ pragnie komfortu. Matka sugeruje, że ojciec jest perfekcjonistą, zmuszany poprawiać każdą maszynę, jaką ujrzy. Po kilku dniach grupa przybywa na Czerwoną Lagunę. To jest rozmoczony skrawek ziemi, w pobliżu oceanu, pokryty zielonymi glonami, to algi. Ojciec utrzymuje, żeby Henryk zostawił ich i wrócił pieszo do San Pedro. Ojciec daje Henrykowi swój zegarek odwdzięczając się mu tym samym za jego zdemolowaną łódź. Rodzina podpływa ’bibanto’ ku najbliższemu potokowi. Kiedy osiągają miejsce Ojciec deklaruje, że jest ono stosunkowo nietknięte, stawiamy na sztorc bibanto na brzegu i obozujemy koło potoka. Wkrótce ojciec planuje nowe kompletnie zasiedlanie terenu wraz z domem, kurnikiem i ogrodem. Praca jest nawet trudniejsza teraz, bez żadnych narzędzi. Ja, Ojciec i Jacek rozgrzebujemy plażę regularnie, siejąc tutaj dla nas nowe ocalenie… Nowe osiedle na Czerwonej Lagunie zostaje dotknięte przez suszę. Woda cofa się, codziennie na lagunie jest jej coraz mniej. Każdego dnia ciemne chmury zbierają się na wybrzeżu w pobliżu Czerwonej Laguny, ale po południu, one rozpraszają się bez jakiegokolwiek deszczu. Ojciec staje się coraz bardziej rozwścieczony, wyładowując swój gniew na rodzinę. Jacek wymyśla nowy pseudonim dla Ojca, nazywając go “Farter.” Aby zasilić ich sadzonki rodzina musi wykopać rowy w skorupie ziemskiej, zrobić rynny. Oni mozolnie ciągną wiadra wody, by zamoczyć przynajmniej korzenie. Ojciec projektuje mechaniczną pompę dla wody w ogrodzie, ale trzeba aż siedmiu mężczyzn do tej pracy. Ojciec nie chce jeść tutejszej żywności i mówi, że będzie chodzić bez snu, nie zaśnie, póki znowu nie spadnie kropla deszczu. Spędza noce przebudowując silnik zaburtowy. Gdy mama nazywa jego teraźniejszą pracę, po prostu -jego zabawką, to Ojciec odpowiada, że to jest jedyna rzecz, która trzyma go przy zdrowych zmysłach. Nagle niebo zaczyna grzmieć…
Deszcz w końcu przychodzi, padając mocno jak ostrza z nieba. Kowalscy, to moja rodzina, pozostają nieprzemakalni wewnątrz naszej barki, jako naszego domu. W środku burzliwej nocy jestem obudzony przez Pana Henryka. Henryk przyniósł świece zapłonowe, zapalnik gazowy i olej do silnika zaburtowego. I mówi, że rzeka rozleje się i zniszczy ogród. Mnie osobiście mówi o tym, że jeśli ojciec naprawi silnik zaburtowy i przeprawi rodzinę do Czerwonej Laguny z powrotem, to on zapewni im bezpieczeństwo. Następnego dnia rano, ogród jest zalany. Połowa sadzonek jest wygiętych i delikatnie ulegają martwocie. Tymczasem nadal mocno pada w kolejnym tygodniu, i większość ogrodu jest ulega powszechnemu zalaniu. Ojciec zaczyna się mówić o frontonie domu jako o “łuku”, jakby to była łódź. Ojciec znajduje benzynę, który Henryk zostawił. Henryk twierdzi, że to jest tylko resztka… Nagle Ojciec mówi, że uratował każdemu życie i chciałby wiedzieć, co oni mają zamiar zrobić, aby mu się odwdzięczyć. Tomasz całkowicie ignoruje fakt, że miał rodzinę w tej kłopotliwej sytuacji. Następnie gdy on zarzeka się, że w dole rzeki dopiero “jest toaleta,” a mama sugeruje wręcz, żebyśmy widzieli swoje szanse na wybrzeżu. Tymczasem rodzina przemieszcza się w górę rzeki. Jacek i Ja pracujemy w pobliżu łodzi, sondując rzekę dla jej mielizn i uważając na jej skały. Podróżujemy w milczeniu, słychać jedynie silnik zaburtowy. Głośny silnik zaburtowy zmusza wszelkie stworzenia dżungli do milczenia. Gdy mijają ludzi z tutejszych plemion w ich kajakach schodzących w dół rzeki, ojciec twierdzi, że ci mężczyźni są do tego przeznaczeni. Kiedy Ojciec nie słyszy tego, Jacek mówi, że pewnego dnia znalazł się w wydrążonym pniu i pozwolił płynąć mu z prądem rzeki w dół. Bliźniaczki powiedziały o tym Ojcu, a on nalega, żeby Jacek wszedł do małej łodzi i wypycha go ku nurtowi rzeki…
Przez trzy dni Jacek i Ja mamy karę, zmuszeni do płynięcia w pniu ciągniętym za łodzią. Gdy ojciec pozwala ostatecznie, by dwóch było z tyłu na pokładzie, jesteśmy chorzy i słońce paliło niemiłosiernie. Po jedenastu dniach podróży w górę rzeki napotykamy zamieszkaną wieś Kalafiorową. Mieszkańcy, jeden z tutejszych klanów, dzielą się z nami ich pożywieniem. Kiedy Ojciec dowiaduje się, że mężczyźni mają odrobinę benzyny, sprzedaje im w zamian jego sztuki rzeźby (bo miał dłuto), toaletę i lustro. Kiedy się z nimi żegnamy, mieszkańcy pytają, czy popłyniemy w górę rzeki dwa dni. Podali nazwę miejsca, które brzmi bardzo przyjaźnie dla mnie, jakkolwiek nie umiem wytłumaczyć sobie dlaczego. Tej nocy w hamaku na pokładzie uświadamiam sobie, że ludzie mówili ‘Yamoussoukro’ i dlaczego to jest mi bliskie… Jacek wystraszony jest przez ojca, i sugeruje wręcz, by go zabić. Wydaje się, że to jest jedyny sposób, żeby rodzina kiedykolwiek uciekła przed kontrolą tego człowieka. Ojciec…
Tylko Ja uświadamiam sobie znaczenie imienia Yamoussoukro. Benzyna tutejsza jest niedobra i stale fauluje zewnętrzne zawory. Wreszcie w przypływie wściekłości ojciec wyrzuca silnik za burtę. Rodzina używa długich pali, by zmusić łódź, by ruszyła w górę rzeki, przeciw bieżącemu prądowi strumienia, który jest łagodny, bo blisko źródła. Mijamy kilka żerdzi, podejmujemy je z myślą o nowych zasiedleniach-postojach, a matka sugeruje, żebyśmy poczynili kolejne domostwo raz na zawsze. Inni beznamiętnie zgadzają się. Tylko Ja zachęcam rodzinę, by popłynęła do Assigni. Pięć dni od wioski Kalafiorowej rodzina słyszy samolot wysoko nad głową. Ojciec zaprzecza temu, że to jest samolot, podkreślając, że to tylko głośny wiatr boczny. Od dziobu łódki zauważam puszkę po Pepsi i pustą butelkę zieloną znoszone w dół rzeki. Później tego samego dnia mama słyszy muzykę kościelną przychodzącą od strony drzew. Ojciec twierdzi, że jest to śpiew ptaków. Łódź zakręca ku brzegowi.
Gdy na tylnym pokładzie statku mama nagle budzi się opowiadam jej przyjmując jej ton głosu jak bardzo jest przestraszona. Mówię jej, że ‘w domu’ wszystko jest w porządku, ale mama mówi, że to nie powoduje żadnej różnicy. Ojciec nienawidził życia w Europie. Ona nie chce zostawić męża na pastwę losu. Bez jej przyjazdu tutaj, mówi, nie zrozumielibyśmy dżungli. Mimo to Ja i Jerry staramy się przekonać matkę do ucieczki. Przypominamy jej, że ojciec gdzieś przepadł, tym samym może nigdy nie wrócić. Gdy będziemy czekać dnia, będzie za późno. Ktoś zauważy, że brakuje kluczyków do samochodu. Nagle coś błyska za domkami Bungalow. Olbrzymie płomienie świetlne obejmują drzewa, wydzielając smród spalania benzyny. Nie chcą nas tutaj, pomyślałem. Nakazuję Jackowi chwycić bliźniaczki, a mamie mówię, że oni muszą stąd odejść. W końcu Ojciec pojawia się na brzegu, nakazując nam wracać do łodzi. Wykorzystał gaz z misji gazu, by rozświetlić łódź…
Mama kieruje skradzionym jachtem tak szybko, jak może przez ciemności, i to ponad dwadzieścia osiem mil, koleinami szlaku prowadzącego do Grand Lahou. Rzeczne błoto na ojca pachnie jak śmierć. Jego twarz jest niebiesko-biała. Wreszcie osiągają rzekę, kilku tubylców rozpoznaje samochód Ojca Misjonarza i pozdrawiają go. Mama zaczyna wydawać rozkazy, domaga się łodzi, żywności i wody. Ona opiekuje się ranami Ojca. Został postrzelony w szyję. Jego kręgosłup nie jest uszkodzony, ale czerwone żyły i sadło są widoczne w ranie. Indianie przenoszą Ojca do kajuty na łodzi i dają nam fasolę, ryż i kawę, żebyśmy zabrali ze sobą. Gdy odpływamy, Ojciec słabo bo słabo, ale podnosi głowę i pyta, czy oni płyną w górę rzeki. Mama mówi mu, że tak, kiedy już obrócili łódź, by płynąć w przeciwnym kierunku. W nocy zakotwiczamy w pobliżu wiejskiej misji. Mama domaga się jedzenia, wody i lekarstw, i otrzymuje to… nagle otwiera się przed nami ujście rzeki Bandama do Atlantyku.
Rodzina mogła nawet być zagłodzona na plaży, ale śmierć ojca zwraca uwagę na ich los. Śmierci białego człowieka jest to niezwykłe wydarzenie na wybrzeżu Moskitów. Nowiny rozchodzą się szybko. Mieszkańcy wioski nazywają Ojca białym misjonarzem. Jak będzie on nienawidzić tego! Wkrótce Pan Henryk przybywa i płacze. Cała rodzina pamięta tylko, że byliśmy zbyt głodni i wyczerpani, by płakać nad śmiercią Ojca. Pan Henryk zabiera rodzinę z powrotem do Agbagnador. Pan Henryk i nasza rodzina nie możemy uwierzyć, że ojciec nie żyje. Wyczekujemy, że przyjdzie w każdej chwili i wyda rozkazy. Jeszcze teraz słyszę głos ojca w mojej głowie, w którym on proklamuje to właśnie, że on jest ostatnim człowiekiem żywym. Po długim pobycie w dżungli, będąc już przekonany, że cały świat został zniszczony, uwierzcie mi, że nawet mocno ‘zużyta’ taksówka na lagunie Agbagnador wydaje się wspaniałym okazem rzemiosła- faktem cywilizacji.
Epilog
Jacek mieszka teraz w Indiach. Można go spotkać jadąc z lotniska Dabolim Airport w Goa trasą Pilar Old Goa Road, na północ w kierunku Old Goa, ku Bazylice Dzięciątka Jezus, albo też na pobliskiej plaży Varca. Jest astronomem i bada gwiazdy. Ostatnio przysłał mi list odnośnie najnowszych badań naszego Układu słonecznego.Porównałem te wypisy z wiadomościami z Internetu i teraz wam je podaję. Najwięcej interesuje go Olimp na Marsie. Ta najwyższa znana góra w Układzie Słonecznym znajduje się na Marsie. Jest wygasłym wulkanem, którego podstawa liczy 550 km średnicy. To sprawia, że choć jest wysoki na 27 kilometrów (to trzy razy więcej niż Mount Everest!), nie jest bardzo stromy. Jak to się stało, że wulkan ten osiągnął tak imponujące rozmiary? Po pierwsze, zadecydowała o tym jego silna aktywność. Lawa spływająca po zboczach po każdej kolejnej erupcji narastała warstwa po warstwie. Tym bardziej, że na Czerwonej Planecie nie ma ruchów tektonicznych i miejsce wypływu lawy nie zmieniało się przez lata. Kolejny czynnik to słabsza niż na Ziemi grawitacja – góra nie osiadała i nie zapadała się. Naukowcy ostrożnie wypowiadają się na temat obecnego stanu tego super wulkanu. Nie ma bowiem pewności, czy już wygasł, czy nadal może być aktywny. Słońce- daje nam światło i energię, ale wysyła też w naszą stronę niebezpieczne obłoki plazmy. Powierzchnia Słońca przypomina wrzący ocean. Jest tam niespokojnie, co rusz dochodzi do wybuchów gorącej materii, która stygnąc, emituje energię. Ciągle rozwijają się kolejne burze słoneczne i następują wyładowania. Czasami docierają do Ziemi, tworząc niezwykłe zorze polarne. Naukowcy ostrzegają jednak, że naprawdę duży wybuch może wywołać burzę elektryczną, która zachwieje stabilnością sieci energetycznych na naszej planecie, a także zagrozi astronautom przebywającym na zewnątrz stacji kosmicznej. Enceladus, to jeden z lodowych księżyców Saturna. Enceladus skupił na sobie uwagę naukowców w 2005 roku, gdy przelatująca blisko jego powierzchni sonda Cassini zarejestrowała nagłe wyrzuty wody i lodu ze znajdujących się na jego powierzchni pęknięć – zjawisko nosi nazwę kriowulkanizmu. Po dokładniejszych badaniach okazało się, że takich gejzerów jest na powierzchni Enceladusa co najmniej 30. Znajdują się one w rozpadlinach zwanych “pasami tygrysa”. Badania wykazały, że szczeliny te są znacznie cieplejsze niż skuta lodem powierzchnia księżyca. Ciepła woda, trafiając do znacznie zimniejszej przestrzeni, momentalnie zmienia się w płatki śniegu i malutkie bryłki lodu, tworząc niesamowite pióropusze. Jednak nadal tajemnicą pozostaje, ile wody kryje się pod powierzchnią Enceladusa i czy pod lodową kopułą są warunki, w których mogłoby rozwinąć się życie. Pierścienie Saturna- czynią tę planetę najbardziej niezwykłym wizualnie obiektem w kosmosie. W ogromnej ilości bryłek lodu, z których się składają, znajduje się 26 milionów razy więcej wody niż na Ziemi. Pochodzenie pierścieni jest zagadkowe. Być może jest to materia, z której miał powstać księżyc, ale pole grawitacyjne Saturna do tego nie dopuściło. A może wręcz przeciwnie – dostała się w nie asteroida, która została rozerwana. Ciekawostką jest, że pierścienie wyglądające na zdjęciach jak zupełnie płaskie, w rzeczywistości usiane są wzniesieniami od małych gór po szczyty o wysokości nawet 4 tys. metrów. Odpowiadają za to księżyce Saturna, które oddziałując z pierścieniami “wypychają” krążącą materię w górę lub dół. Kosmiczna burza na Jowiszu- na największej planecie Układu Słonecznego ma miejsce jedno z najbardziej gwałtownych zjawisk na naszym “kosmicznym podwórku” – huragan o średnicy trzy razy większej od Ziemi. Odkryty został w 1664 roku, ale do dziś pozostaje zagadką, jak i kiedy powstał. Ponieważ widziany z Ziemi przypomina wielką plamę, został nazwany… Wielką Czerwoną Plamą. Ten antycyklon wieje na Jowiszu bezustannie, osiągając prędkość ponad 600 km/h i 8 km wysokości ponad chmury planety. Co ciekawe, Wielka Czerwona Plama nie jest jedynym takim zjawiskiem na Jowiszu. Kilka lat temu naukowcy, dzięki zdjęciom z teleskopu Hubble’a, zaobserwowali trzy mniejsze burze nazwane Białymi Plamami. W ciągu trzech lat połączyły się one, tworząc jedną, której wielkości była zbliżona do Ziemi. Wtedy stało się też coś, co zaskoczyło ekspertów – zaledwie tydzień po połączeniu huragan zmienił barwę z białej na jasnoczerwoną. Czy podobnie powstał pierwszy z odkrytych antycyklonów? Astronomowie przypuszczają, że gdy wiatr nabierał prędkości, podrywał coraz większe ilości materii z powierzchni planety. W niej mogły znajdować się związki chemiczne np. siarki, które zmieniły kolor burzy. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć ogromną kosmiczną burzę, lepiej niech nie zwleka z wycieczką do obserwatorium. Uczeni zanotowali bowiem, że w ciągu ostatniej dekady Wielka Czerwona Plama zaczęła się zmniejszać. Io- to trzeci co do wielkości księżyc Jowisza. Jego powierzchnia pokryta jest związkami siarki, która barwi ją na żółto, zielono, biało i gdzieniegdzie czerwono. Ale nie tylko wielobarwna powierzchnia czyni z Io ciekawy obiekt. To przede wszystkim najbardziej aktywne wulkanicznie ciało niebieskie w naszym Układzie Słonecznym. W miejsce jednego wygasłego wulkanu bardzo szybko pojawia się następny. Ponieważ Io ma stosunkowo słabą grawitację, wybuchy osiągają wysokość nawet 400 km. Erupcjom towarzyszą wielkie wypływy lawy, która rozlewa się w znacznej odległości od wulkanu. Swoją silną aktywność księżyc zawdzięcza Jowiszowi. Ten gazowy olbrzym silnie oddziałuje na Io, sprawiając, że materia, z której się składa, jest w ciągłym ruchu. Przy jej przemieszczaniu powstają ogromne ilości ciepła, które swoje ujście znajdują w widowiskowych wybuchach.
Bliźniaczki zamieszkały w Paryżu. Jasia nie pamięta już, kiedy po długiej rozłące spotkały się po raz pierwszy. Może w piekarni przy rue Vaugirard albo przed Katedrą de Notre Dame na placu Jana Pawła II. Znowu widzi szarą ulicę, szarą szarugą deszczowego Paryża, pełną szarości, która ogarnia wszystko i przenika człowiekowi głęboko do wnętrza, wywołując łzy. Jej mąż zawsze sobie żartuje z paryskiego nieba, z tego bladego słońca. „Tabletka aspiryny. Opieczętowany Opłatek”. Słońce Mauritiusa to zupełnie co innego. W całej tej szarości Stasia była jasną plamą, rozbłyskiem. Niezbyt wysoka na swój wiek. Jasia przenosiła się z kraju do kraju, aż dotarła do Paryża. Choć jak Stasia dorastała w pewnym afrykańskim miasteczku pod Yamoussoukro. W pewne jesienne popołudnie Jasia zaprowadziła Stasię do ogrodu. Z kieszeni marynarki pana Solimy zabrała klucz od drewnianej bramy, ciężki, żelazny, zardzewiały klucz, przywodzący na myśl tajemne wrota zamczyska. Trochę jej było wstyd, że tak go wzięła, bez pytania. Pan Solima drzemał w swojej sypialni, pod kocem rysował się zarys jego potężnego ciała, ogromne stopy sterczały na końcu łóżka. Nawet nie zauważył, że weszła do pokoju. Od pewnego czasu nic go nie obchodziło. Przed bramą do ogrodu Jasia pokazała klucz Stasi. Jej podniecenie udzieliło się siostrze. Stasia parsknęła nerwowym śmiechem, ujęła dłoń Jasi: – Jesteś pewna, że możemy? Wślizgnęły się szybko i Jasia zamknęła bramę na klucz, jakby ktoś zamierzał za nimi wtargnąć do środka. – Chodź, zaraz ci pokażę nasz sekret. Trzymała Stasię za rękę. Ręka Stasi była mała i delikatna jak ręka dziecka; Jasię wzruszył jej dotyk, niczym obietnica przyjaźni, której nic nigdy nie zakłóci. Później przypomniała sobie tę pierwszą chwilę, pośpieszne bicie serca. Pomyślała: „Nareszcie znalazłam miejsce”. Popołudnie w ogrodzie przy cmentarzu Montmartre trwało długo, bardzo długo. Rzuciły okiem na stertę płacht porośniętych jeżynami i usiadły w głębi ogrodu w altanie, gdzie pan Solima kazał kiedyś ustawić ławkę, żeby mieć gdzie rozmyślać. W powietrzu czuło się wilgoć jesiennego popołudnia, ale blade słońce oświetlało kamienny mur w głębi ogrodu. Brunatna jaszczurka wyszła spomiędzy kamieni i utkwiła w dziewczętach małe błyszczące oczka. -Bierzemy nogi za pas i biegniemy do domu, już wydały odezwę… Ale nie, usiadły jeszcze pod wierzbami. Słychać było tylko szum fal i krakanie wron na drzewach- wywoływało to przestrach, ale była to jedyna pociecha, jakiej doznawały w tym jedynym miejscu… Za nimi widać było otwartą klatkę olbrzymiej kamienicy- żadnych sztukaterii na tej klatce, wszystko już zniknęło… być może widziały to wszystko późno… na schodach nie ujrzały nigdy nowego- oraz dekoracje zakładu fotograficznego, grecką świątynię, wiszące ogrody. Panował nastrój wiecznego lata.
Co do mnie, to pewnego jesiennego dnia wróciłem do Polski, zawitałem w Częstochowie. Wysłano mnie na trzecie piętro pensjonatu. Nacisnąłem dzwonek mieszkania. Drzwi się uchyliły i stanęła w nich Stenia. Bardzo się zmieniłaś, kochanie. Nie poznałaś mnie w ciemnym korytarzu. Twoja biała, czysta cera i złote włosy błysnęły w świetle wpadającym przez okno w głębi mieszkania. – Czy to pensjonat Róża? – Tak, proszę pana.– Czy znajdzie się wolny pokój? Drzwi się otworzyły i powitała mnie figura Matki Boskiej z brązu. Staliśmy, patrząc na siebie. Wysoka, elegancka, złote włosy, zdrowie raczej niezłe, ale mocno zgarbione plecy, zapewne farbowane włosy, żylaste ręce, zmarszczki w kącikach ust wskazują na podeszły wiek. Masz, kochana, sześćdziesiąt pięć lat, ale nie odpłynęła od ciebie całkiem twoja uroda. Czy mnie pamiętasz? Przyglądała mi się badawczo. Wreszcie coś drgnęło w brązowych oczach. Tak, pamiętasz mnie. Wróciłem do istnienia. – Och… To pan! – Madame! Uściskaliśmy się gorąco. Wzruszona, śmiała się głośno. Jednym ruchem zrzuciła z siebie powagę. – Paweł, nie do wiary, pan Paweł… Ha… ha… Usiedliśmy na hebanowej kanapie stojącej pod figurą Matki Boskiej, a nasze postacie odbijały się w szybie szafy z książkami stanowiącej dekorację. – Hol wcale się nie zmienił – powiedziałem, rozglądając się dokoła. – Ależ był kilka razy odnawiany, malowany – zaprotestowała, machając rękami. – Są tu nowe rzeczy: żyrandol, parawan, radio…– Jakie to szczęście, Steniu, że widzę cię w dobrym zdrowiu. – Pan także, panie Pawle, jest zdrowy… (wypadki opisane w tej opowieści stanowią licentia poetica jej autora, SB)