nowa historia

Stanisław Barszczak, Ostatni lot,

Dwoje pensjonariuszy domu opieki Noe i Alicja umila sobie czas, czytając pamiętnik, w którym opisana jest historia wielkiej miłości. Okazuje się, że ona jest chora na Alzheimera, a on w ramach terapii, która ma przywrócić jej pamięć, w każdej wolnej chwili czyta jej fragment książki. I tu historia przenosi się w lata 40. do Afryki, jej bohaterowie to dwójka młodych ludzi, których połączyło gorące uczucie. Jak to bywa w rzewnych melodramatach kochanków rozdzielił los. Maria szuka na terenie Sahary jej kochanka Wanię, który związany przysięgami wojskowymi, oblatując samolot zwiadowczy pewnego dnia nie powrócił do Europy. Na Saharze Maria poznaje Daniela, przyjaciela w średnim wieku, z którym podejmuje wszystkie wyzwania losu. Daniel i Maria tam napotkają wiele przeszkód, czyli różnice klasowe i materialne, ale też zawieruchę wojenną. Jak wiadomo prawdziwa miłość pokona wszystkie niedogodności, więc płomienne uczucie nie zgaśnie mimo przeciwności losu.

Nazwali mnie Wanią. Wybrałem wolność. W tej epoce nie miałem wiary. Ci, którzy mi ją podarowali, to byli ateiści, których później poznałem. To straszna rzecz, kiedy pomyślę ile ludzi mnie uwielbiało. Ale po prawdzie to nie znalazłem przyjaciela. Poszukuję bliskiego przyjaciela. Mam kamratów, którzy bawią mnie i relacje, które mnie nie bawią. Mam kilku przyjaciół, którzy mi się podobają, kocham ich, a oni mnie kochają. Ale trzeba, żebym połączył się przynajmniej z czterema z nich, żebym miał odczucie w związku z tym wiernej prawdy i czegoś jeszcze! Poszukuję bliskiego przyjaciela, którego uczynię moim przyjacielem dzieciństwa. Oh! Już uprzedzam go, że jestem bardzo trudny.
Nie chciałbym, żeby on był tylko moim przyjacielem, należałoby, żebym ja był jego przyjacielem- ale to zależy od niego. Chciałbym, żeby nie miał talentu i goryczy w sercu; żeby miał dary- inaczej mówiąc- żeby miał odrobinę smaku dla literatury i rzeczy ducha. Być utalentowany, to nie mieć dosyć talentu dla specjalizowania się. Dar nie jest przyjemny, jeśli skoligacony jest przynajmniej z innym darem. Człowiek, który byłby tylko utalentowany do rysunku byłby biednym szkicownikiem. Ale gdyby był równie utalentowany do muzyki i literatury, to byłby przeuroczym towarzyszem. Przeznaczę mojemu bliskiemu przyjacielowi połowę mojego życia, i chciałbym, żeby się mówiło, że on przeznacza mi całe jego życie. Bezkresne będzie miejsce, które zajmie w mojej egzystencji. Gdyby i on wziął to pod uwagę, to uważałbym go za omnibusa. Ale nie żądam od niego żadnego oddania, lecz chciałbym, żeby był godnym mnie. Oh! Nie chciałbym żeby był żonaty, i nie chciałbym, żeby był biedny. Gdybym miał przyjaciela biednego, przestałby istnieć, choć byłby moim bliskim przyjacielem. Lecz przestałby także być moim bliskim przyjacielem, ponieważ byłby wobec mnie zobligowanym. Gdyby był uznanym, byłbym genialny; a gdyby był nieznany, byłbym szalony. Chciałbym, żeby mój bliski przyjaciel nie miał żadnej wady wymowy, i nie chciałbym, żeby był głuchy.
Pierwsza schadzka ze mną będzie wieczorem, opowie mi historie krótkie, zarazem piękne, ale też przejmie przyjemność słyszenia moich dłuższych anegdot.
Kilka dni później, powiemy o naszym dzieciństwie, i rzeknę mu o moich rodzicach. Będzie się śmiał bez przerwy. Jakiegoś pięknego wieczoru wreszcie zadeklaruję mu moją przyjaźń. I od razu będzie usłyszy o tym, czy kocham czy też nie moją żonę, i ile dokładnie zarabiam przez rok. W końcu kilka razy na tydzień, bez stwierdzania tego ustnie, bez zapowiadania spotkania, odnajdziemy się w koncie przy kominku i pożartujemy nieco. Przywiązuję wielką wagę do rozmów w życiu. Z wymiany kruchych i nagich idei wytryska często konkretna idea, i nigdy nie nadejdzie nuda. Myślę, że wypada mieć także wielki napad nieprzyzwoitości do rozwiązywania tych idei, tych myśli i tych smaków, które zniewalają nasze ciało. Człowiek, który zadaje się mniejsza o to z kim i uczy go o tych radościach i tych winach jest na moje oczy podobny do tego, który schodzi się z dziewczyną na bulwarach i zabiera ją do siebie. Tym samym zrozumiałbym prawie, że nie czuł wstrętu do niej, zarazem przyznaję, że nie wstydził się jej. Nie trzeba się prostytuować. Trzeba mieć szacunek do samego siebie, szacunek swego ciała i swojego mózgu. Kocham nieskończenie ludzi, którzy ‘okradają się’ podczas licznych spotkań jedności, którzy podejmują konwersacje, i którzy wydają się niczym nie zainteresowani, którzy akceptują opinię ustawicznej lekkomyślności, aby nie ujawniać przed całym światem tego, co strzegą zazdrośnie i co konstytuuje urok jedynej bliskości. Gdybym go znalazł, kłócę się jednak z nim pewnego dnia, i będę miał dużo zmartwienia i pozostaniemy sześć miesięcy nie widząc siebie nawzajem. Być chorym, to jest straszne, to jest wstydliwe, to jest haniebne, to jest smutne, to jest niesłuszne, to jest brzydkie i to nie jest własne. Stąd wreszcie pojednamy się, aby tym samym mocno zaręczyć, że to koniec, aby nie mieć już kłopotu i aby nie być już kuszony nowym pojednaniem. I tak przyjrzawszy się raz mocno, nie spotkamy się już nigdy. Kiedy będziemy odchodzić, proszę Cię nie krzycz.

Dziś jestem lotnikiem i lecę nad Saharą. Mam dla kogo żyć…

II

Minęło kilka lat. Pośród ludu Tuaregów i pustynnych karawan odnajdujemy Daniela i zdeterminowaną do końca szukać Wani Marię. Pewnego dnia przedstawiają sobie tylko ostatnie cztery godziny z życia Wani. Daniel przyłączył się do Marii, usiedli za wielbłądem, by nieco odpocząć.

-Wania nie żyje- zaczął Daniel.- Nikt nie autoryzuje tej opowieści o nim. Jestem trochę lotnikiem, a jego nie poznałem, obawiam się po prostu, że nie mówimy o nim dosyć. Z zasady i z miłości do sztuki latania., nie chciałbym powiększać liczby linijek, które będą mu poświęcone, dopiero co złożyłem kwiaty na tej pustynnej mogile, które przez zaskoczenie mogą wydawać się mniejszym bukietem. Odchodząc tak wcześnie Wania nie pozna dwóch wielkich zwycięzców: naszej nad wszystkim i jego. Ujrzy zaledwie w zarysie jednego i drugiego, jakkolwiek jego przekonanie do wolności musiało być absolutne, on nigdy nie dotknie pewności do końca, niestety! Podwójna i zbrodnicza bojaźń musiała ścisnąć go potwornie, skoro ujrzał się martwym. Był z tych, ku którym chwała, gloria mundi, uśmiecha się bez przerwy, lecz którzy nie usiłują jej legi mityzować. Mam wrażenie, że błądziłaś z nim Mario wszędzie. Jakkolwiek towarzyszyłaś mu zaledwie w bliskości jeszcze. To był związek, który on nie ignorował. Ale ty wydawałaś się zawsze zbyt mało forsować drzwi tego związku. I myślę nie będziemy tej kwestii więcej spulchniać… Jutro te same dzienniki, i bez wątpienia ci sami ludzie, którzy nadrwi wali się z niego piętnaście lat temu pójdą i będą lamentować nad „okropną stratą, która sprawdziła polskie lotnictwo.” Tak, jutro bez wątpliwości, prasa cała będzie zgodna bez konsternacji- ponieważ on nie żyje. I to mnie niepokoi tego wieczoru… Dlaczego należało pierwszego dnia po jego śmierci czynić mu homagium, które dla niego bardzo zostawało obce? Kiedy żaden głos nie może do nie dotrzeć? Dlaczego oni nie mówili o tych rzeczach, kiedy on mógł jeszcze czuć ich urok, czar i cenę? Widzisz, wystarczył jakiś pretekst… , jaka szkoda, że nie usłyszeliśmy tego! Ale wyciszmy emocje, krusząc naszych idoli, kiedy jest mowa o zbawcy ojczyzny.-

-Jego śmierć uczyniła go poznanym, on może teraz wrócić na nowo- tajemniczo odrzekła Maria. (w komponowaniu tych scenek oparłem się na pamiętniku Sachy Guitry, autor).

Leave a comment