coś innego

Stanisław Barszczak, Pewnego razu na Zachodzie,

Miałem napisać jakąś dłuższą rozprawę na temat westernu, ale po pierwsze: po co zanudzać ludzi jakąś spisaną z książki historią gatunku czy czymś w tym stylu, a po drugie: do mojego wcześniejszego, naturalnego braku wyobraźni i pomysłowości doszedł jeszcze brak jakiejkolwiek inwencji. A więc na razie zbiór jakichś przypadkowych zagadnień, znalezionych na stronach Internetu- choć ja nigdy ich nie powtarzam… W westernach z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych odnajduję bowiem mój los, moje Ząbkowice, w aktorach odczytuję zaprzeszłe emocje na twarzach tamtych wrogów, w pierwszej linii, na ustach moich prawdziwych przyjaciół. A żyło nam się z mamą tam nieźle… Za co kocham ten gatunek: przede wszystkim za jego klimat – niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, za westernowe pejzaże, a także za prostotę i brak kombinacji. Jestem fanem westernu, ale żadnym znawcą. Nie obejrzałem jeszcze tylu filmów tego gatunku, a wśród nich takich tytułów, że aż wstyd się przyznać. Jest tyle rozmaitych odmian westernu, że nie starczyłoby miejsca, żeby je wszystkie wymienić: Pewnego razu na dzikim zachodzie; Dobry, zły, brzydki; Rio Bravo; Poszukiwacze; Za kilka dolarów, siedmiu wspaniałych, Jak zdobyto dziki zachód, Dyliżans, Rzeka Czerwona, Gwiazda szeryfa, tańczący z wilkami, Biały kanion. Ulubieni Reżyserzy: Sergio Leone (co prawda za długie filmy tworzył), John Ford. Anthony Mann, Delmer Daves, Howard Hawks. Ulubieni aktorzy: Clint. Eastwood, John Wayne, Henry Fonda, Glenn Ford, Charles Bronson. Westernowe damy: Angie Dickinson, RIO BRAVO – uwielbiam tę babkę, przeurocza szulerka, cwana, ironiczna i baaardzo uwodzicielska! ClaireTrevor, DYLIŻANS – prostytutka o złotym sercu. Ma ten Wayne szczęście do kobiet… Jill McBain (Claudia Cardinale, PEWNEGO…) – kobieta z przeszłością, bezbronna, a jednocześnie bardzo silna, no i kto gra tę postać.

POJEDYNEK WSZECH CZASÓW
Esencją westernów i, nie ukrywam, moim ulubionym w nich momentem są pojedynki, a zwłaszcza finałowe starcia. Chciałbym w tym miejscu zaprezentować najlepszy pojedynek w dziejach westernu. Chodzi oczywiście o starcie Człowieka z Harmonijką z Frankiem z arcywesternu Sergio Leone, pana Bronsona z panem Fonda. Finałowy pojedynek z tego filmu jest zarazem wielkim starciem archetypicznych postaci westernu: Dobrego – szlachetnego mściciela i Złego – bezwzględnego mordercy, a sam pojedynek jest toczony w takiej aurze, że mamy wrażenie, że to już ostatni, finalny pojedynek w dziejach Dzikiego Zachodu i w dziejach westernu. Widzimy Fondę idącego w tle, zaczyna już pobrzękiwać ten słynny muzyczny motyw, i nagle przed kamerą pojawia się Charles Bronson. Obaj rywale bez szarżowania i powoli będą się przygotowywać do walki, Bronson stojąc, Fonda krążąc wokół. Frank zrzuca marynarkę (uwielbiam ten moment) i spokojnie szykuje się na spotkanie ze śmiercią, patrząc jej prosto w oczy. Nie boi się samego pojedynku, bo jest już pogodzony ze swoim losem, chce tylko koniecznie dowiedzieć się przed śmiercią, kim jest ten zagadkowy człowiek na przeciwko, kim jest ten, który ma wymierzyć na nim sprawiedliwość. A Harmonijka przygląda się temu spokojnie. Rywale podchodzą do siebie na odległość kilku kroków, zbliżenie na twarz Bronsona, na jego oczy i…. Mam przed oczami pana Bronsona, jak stoi nad leżącym już przy źródle panem Fondą.

Matka
Brett McBain szykuje wspaniałą ucztę ku czci mającej właśnie przyjechać, świeżo poślubionej żonie, szykuje przyjęcie dla nowo poślubionej żony (Claudia Cardinale), która ma przyjechać z Nowego Orleanu. (powinienem pojechać do Nowego Orleanu) Jednakże zdesperowani bandyci zabijają jego oraz trójkę dzieci. Działali oni na zlecenie firmy, która planuje zagarnąć ziemie McBaina pod budowę kolei. Wdowa musi się zmierzyć z przestępcami. Jak się okazuje za tym wszystkim stoi niejaki Frank, jeden z bandziorów związanych z koleją, która zamierzała zbudować tutaj swój trakt. Pomocy wdowie Jill udziela tajemniczy człowiek zwany Harmonijką i wyjęty spod prawa Metys. Pomaga jej tajemniczy mężczyzna z harmonijką i wyjęty spod prawa Chyenne, prawdopodobnie z Wyoming. To wielkie epickie dzieło staje w rzędzie pięciu czy sześciu arcydzieł westernu. Sam film jest wielki jak Monument Valley, w pejzażach której go filmowano; jest wspaniały jak wspaniała jest jego obsada; jest twardy i pikantny jak w powszechnym wyobrażeniu powinien być Dziki Zachód. Claudia Cardinale gra dziwkę, która zamienia się w madonnę. Henry Fonda wciela się w najczarniejszy charakter w swej karierze i jest w tym przekonujący jak nigdy: jego Frank, bezwzględny, psychopatyczny morderca, nie odczuwa żadnych wyrzutów sumienia po wymordowaniu całej rodziny. Jason Robards jest Metysem fałszywie oskarżonym o te zbrodnię, zaś Charles Bronson gra człowieka, który pamięta, jak brutalnie torturowano jego brata. Błyskotliwie wyreżyserowany przez Sergio Leone film zdobył sławę arcydzieła przywracającego westernowi rangę sztuki filmowej. Monumentalne dzieło według pomysłu Dario Argento, Bernardo Bertolucciego i reżysera Sergio Leone, ze zdjęciami Tonino Delli Colli i muzyką Ennio Morricone, wieńczy dorobek Sergio Leone w dziedzinie spaghetti-westernu. Przez wielu uważane za najdoskonalszy film reżysera, jeśli nie nawet za szczytowe osiągnięcie gatunku, odcisnęło swe piętno na widowisku filmowym lat 70. i znalazło swe miejsce wśród dokonań tworzących klasykę światowego kina.

1969 rok
“Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, jeden z najlepszych filmów Sergio Leone i jeden z najlepszych westernów w historii gatunku ukazał się właśnie w Polsce na dwóch płytach DVD. Ze względu na zawartość krążków jak również na wygląd opakowania z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że “Pewnego razu…” to jeden z najlepiej wydanych obrazów, jakie miałem przyjemność oglądać w tym roku. Zrealizowany w 1969 r. film jest ostatnim westernem w dorobku Leone (później mistrz współpracował przy “Lonesome Gun” oraz “Genius”, ale oficjalnie nie był ich reżyserem). Obraz powstał niejako na zamówienie. Pod koniec lat 70. Leone zabiegał o pozyskanie producenta, który zgodziłby się sfinansować jego następny film “Dawno temu w Ameryce”, o którego realizacji marzył już od dłuższego czasu. Trafił m.in. do studia Paramount, które wyraziło zainteresowanie dramatem gangsterskim, ale postawiło warunek – Leone musiał wpierw nakręcić dla nich western (układ nie okazał się wiążący. ‘Dawno temu w Ameryce’ sfinansowało ostatecznie WB). I tak powstał pomysł realizacji “Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”. Pomysłodawcami fabuły obok samego Leone byli Bernardo Bertolucci i Dario Argento. W wyniku ich pracy powstał obraz, który w niezapomniany sposób pokazuje nie rozkwit, ale schyłek epoki Dzikiego Zachodu. Akcja toczy się wokół kobiety o imieniu Jill McBain, która z Nowego Orlanu przybywa na Zachód, aby zamieszkać ze swoim świeżo poślubionym mężem. Niestety, po przybyciu do miasta dowiaduje się, że zarówno on, jak i jego dzieci zostali brutalnie zamordowani. O zabójstwo podejrzany jest miejscowy rabuś Cheyenne, jednak widz od początku wie, że prawdziwym sprawcą jest niejaki Frank, złoczyńca pozostający na usługach Mortona – kolejowego barona, który zamierza położyć tory na ziemi należącej do Jill. W tym samym czasie wmieście pojawia się tajemniczy człowiek o pseudonimie Harmonica. Nikt nie wie, kim jest i skąd się wziął. Wiadomo jedynie, że jest szybkim strzelcem i ma z Frankiem rachunki do wyrównania…

„Zagraj mi pieśń o śmierci”,
“Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, ma też inny tytuł: „Zagraj mi pieśń o śmierci”, trwa 159 minut, ale w przeciwieństwie do wielu współczesnych filmów każda minuta obrazu jest ważna. Fabuła rozwija się powoli. Obraz daje nam możliwość zaznajomienia się z bohaterami, z dokładnym ich poznaniem. Tu nie ma żadnego pośpiechu. Otwierająca film scena, w której trzech rzezimieszków, czeka na pociąg jest niesamowita. Pozbawiona muzyki, ilustrowana dźwiękami otoczenia sekwencja, w której jedyną kwestię wypowiada pracownik stacji kolejowej, teoretycznie powinna być nudna, w rzeczywistości ogląda się ją z olbrzymim zainteresowaniem. I tak jest z całym filmem. Leone niczego nie przyspiesza, wręcz przeciwnie unika wszelkiego rodzaju sztucznych ‘przyspieszaczy’. W filmie dominują długie ujęcia, charakterystyczne dla Leone zbliżenia pokazujące oczy głównych bohaterów. Ciekawie prezentuje się Dziki Zachód przedstawiony w “Pewnego razu…”. Leone odszedł od romantycznego wizerunku kowboja i pokazał schyłek epoki. Bohaterowie filmu w większości przypadków są zmęczeni, brudni, nieogoleni i daleko im do wizerunku szlachetnego obrońcy uciśnionych, jaki kojarzony był z Johnem Waynem. Również ‘portret’ kolei odbiega od tego, który znamy z wcześniejszych filmów. Do czasów “Pewnego razu…” Żelazny Koń był symbolem postępu, cywilizacji, kojarzone z nim było wszystko to, co dobre. U Leone to właśnie kolej staje się pośrednią przyczyną nieszczęść, jakie spadają na rodzinę McBainów. Zwróćcie również uwagę, kto wcielił się w postać głównego złoczyńcy w filmie. Rolę Franka odtwarza Henry Fonda, który tutaj po raz pierwszy w życiu zagrał “czarny charakter”. I to jak zagrał. Rola Franka jest w moim przekonaniu jedną z najlepszych kreacji w jego karierze. “Rytm tego filmu miał na celu stworzyć i odwzorować ostatni haust powietrza, który wydaje osoba tuż przed śmiercią. “Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” to od początku, do końca taniec śmierci. Wszyscy bohaterowie w filmie, poza Claudią (Cardinale) są świadomi faktu, że nie przeżyją do jego końca” –to wypowiedź Włocha Sergio Leone, który przeżył zaledwie lat pięćdziesiąt.

Leave a comment