a jakie jest wasze prawo

Stanisław Barszczak, Jak zamarynowałem Polskę,

Nadszedł czas, by różność, wielość (diversity) dojrzała. Więc najpierw pytam się o moje miejsce na ziemi. Czym jest ojczyzna dla mnie? Ojczyzna gdzie mieszkasz, gdzie się urodziłem, ale to jeszcze nie niemoc starcza. To jeszcze nie długi proces dojrzewania do wybrania konkretnych wartości, to raczej budynki (szkoła), przyjaciele. To „Bóg niech Cię błogosławi”, przekazanie dziecka pod opiekę niańki… Stało się, że pewnego dnia znalazłem się w Częstochowskim Niższym Seminarium Duchownym, na ulicy Piotrkowskiej. w moim czwartym roku nauki poczułem się tutaj naprawdę komfortowo w pozycji ucznia, i bardzo się cieszę, że w tym czasie zrobiłem ten wielki krok w stronę człowieka i kościoła powszechnego. Odczułem większą odpowiedzialność za uczniów i za siebie, wówczas także gdy co jakiś czas profesor języka rosyjskiego „jeździł długopisem” po zeszycie i zakreślał na czerwono nieznaczne błędy w stylu i ortografii. To chyba tam poczęła się moja ojczyzna. Potem gdy już byłem księdzem na Parafii kiedyś wyszedłem po lekcjach ze szkoły, dokoła mówią: „bomba w szkole”, czy to jest ojczyzna? Czy gąbka, którą znalazłem w mojej szkolnej teczce, symbolizuje wiązkę wartości pod hasłem ojczyzna? W końcu zapytuję samego siebie: czy człowiek stworzony został, by być smutny zawsze? To nie jest ojczyzna. Przywołuję teraz inne wrażenia z pamięci? Olbrzymi samolot zauważony przez ludzi blisko nad ziemią, sceny z początku wojny… Podczas mojego seminarium w Krakowie z mojej izdebki na trzecim piętrze przez okienko w dachu słyszałem , jak z prawej strony przechodzili ludzie w manifestacji antykomunistycznej. A dzielnica Stradom otworzyła się na przyjęcie olbrzymiego pochodu, z naprzeciwka szli zomowcy, by tę manifestację rozgonić. Ojczyzna to zbiorowy obowiązek, uczyli mnie w szkole. Czasami zastanawiam się bardziej: czy ojczyzna to nie jest wybór kolorów, a może to obraz kuźni, w której kuje się żelazo póki gorące… Ojczyzna w grze cieni i świateł. Kiedy odkryłem tę drugą stronę życia, to obecnie tworzone Piękno w sobie? Skłonność do artyzmu była ze mną bardzo wcześnie. W domu matki, w wieku 35, 36, 37 lat bardzo dużo hodowałem zwierzyńca i malowałem obrazy. Następnie zacząłem chodzić do ludzi, podróżować, jeszcze pod natchnieniem matki, która miała żyłkę artystyczną, nie bała się pracy, była bardzo towarzyska, a artyzm widziała nawet w swym ubiorze. Odczułem we mnie bardzo wcześnie szczególne wrażenie poszukiwawcze. Nigdy nie wiedziałem dokładnie, gdzie powinienem iść. Wkrótce poczułem, że gospodarstwo nie jest moją drogą. Bo do tego po prostu mój talent nie wystarcza. Pewnego dnia przekonałem się także, że mój talent nie wystarcza do malarstwa, bo jest brak niezbędnych pieniędzy na narzędzia malarskie, wrzucam kolejny dzień do pospolitego kosza, coś innego mnie pasjonuje tym czasem. Po maturze chciałem studiować w Krakowie, dużo słyszałem o Seminarium pod Wawelem. Wydawało mi się zawsze, że akademicki sposób bycia jest najszybszym sposobem do nabycia praktyki. I tak wylądowałem w Krakowie. Nie czułem się tam sam czy spóźniony w rozwoju. Za to czułem, że należę do nowej generacji papieża Polaka, która nie była obciążona ideologią marksistowską, nawet głosem ulicy. Ale bynajmniej nieustannie niosłem marzenie, które nigdy nie umiałem zrealizować do końca- idąc za głosem mojego profesora polonisty chciałem po prostu pisać, jeszcze raz pisać. Moje pisanie jest materiałem składającym się romantycznej opowieści, która obejmuje znacznie więcej, niż tylko ojczysty dom. I dlatego była dla mnie przez te wszystkie lata także nie jednostronnym zatrudnieniem, ale to stało się w istocie dla mnie lustrzane odbiciem życia. To również nie było tak, że już przed 25 laty miałbym świadomość od początku, jak Całość powinienem raz skończyć. Nie, to po prostu powstawało z tego stałego dialogu z duszpasterskimi możliwościami, a także z własną biografią tak, że to stało się jednym z życiem wypełnionym pracą. Ale pamiętam dobrze, to było Boże Narodzenie, przyszedł koniec roku i znalazłem wymarzone schronienie w domu Matki w Ząbkowicach. Spojrzałem na moje zwykle posprzątane pokoje, mama jeszcze nie przyszła. Za to podczas gdy ja próbowałem się z moimi myślami przyszła zamieć. To było w roku 1995, nie było zimy, ale spadł śnieg. Za oknem biała kurzawa, zacząłem pisać tę historię. Szukałem przede wszystkim siebie i moich własnych korzeni. Zadawałem sobie pytanie, jak to się stało, że ten syn ubogiej pracownicy Huty Szkła Gospodarczego z Ząbkowic teraz w końcu zechciał stać się księdzem? Nie spadło na mnie mianowicie żadne szczęście i dlatego chciałem podjąć to, jak ja do kapłaństwa, ale także jak do wszystkich tych i innych błędów w moim życiu przyszedłem. Następnie w tej historii poszedłem trochę dalej: chciałem moje życie tak dobrze, jak to tylko jest możliwe zatrzymać i dokładnie zbadać. Zacząłem więc badać historię moich rodziców, wujków i ciotek, przyjaciół. Pan Budniak, to był ten człowiek „Solidarności”, który do żony powiedział: “Matka, dawaj co masz, Stasiu z Mamą przyszedł”, on sam potem już nie przyszedł. To były historie i obrazy z mojego dzieciństwa. Oczywiście jest to tylko jedna strona medalu. Kiedy pozostawało się z takim światem, to miało się dobry grunt, który nie trzeba byłoby nigdy tak naprawdę poprawiać: tak piękny, ukryty, zarazem tak bezpieczny, jaki tylko może się ukazać, który bynajmniej posiada konfliktogenną przestrzeń Rodziny. Ale stamtąd właśnie miałem i ten impuls przejścia do wolności, z tego ustawionego tradycyjne świata, w prywatny świat wolności: i to miał być materiał na kolejny felieton! Nie mógłbym nigdy pozostać na tym, co już napisałem. Istotnie tak sam od siebie nie stworzyłbym kolejnych tekstów. Napisałem tę historię, a czyniłem także długie spacery na autostradę, żeby szybko jechać do Częstochowy i pokazać moje teksty profesorom w Seminarium na ulicy św. Barbary. Oni przyjmowali moje pierwsze elaboraty najczęściej bez słowa, albo kwitowali stwierdzeniem, „Stasiu, nie mam czasu”. Potem śnieg zelżał. Ale ja już miałem kilkadziesiąt stron maszynopisu.(patrz Hortensjusz). Manuskrypt przeleżał siedem lat, jeszcze nie opuściłem domu Matki w Ząbkowicach, jak mój tekst pewnej wiosny ukazał się w Częstochowskim wydawnictwie. Dzisiaj wciąż piszę nonfiction, i są to raczej pamiętniki. Zasadniczo nie przywiązałem się do bohaterów moich tekstów, ogromnie żałuję, że szacunek jakim ich darzę jest niezauważalny. A przecież powstaje dystans, kiedy opisuje się Osobę. Krok następny jest, gdy ta Osoba w swojej fizycznej Obecności staje się inna, mi podobna. To byłoby bardzo ważne wreszcie tego dokonać. Są jednak teksty w moim pisaniu, jak choćby „Odyseja Henryka”, „Kuzyn latającego Eskadronu”, dojrzalsze i artystycznie głębsze, wciąż tanie, a przy tym o większej jakości i skali artyzmu. Jakkolwiek nie byłem wpierw samotnikiem, ale świat tak mnie urządził, że nie reprezentuję sobą widzialnego obrazu świętości, ktoś powie: „nikogo nie słuchasz”, bardzo biedny. Byłbym zachwycony, gdyby było nas więcej. Era w której przyszło mi żyć za to otworzyła mnie jednak na inne, może jeszcze piękniejsze wartości, których nie chciałbym zapoznać. W końcu zacząłem myśleć o sobie. Otworzyła mi się strona Internetu… Nigdy nie usłyszałem od nikogo o krytyku literackim Marcelu Reich-Ranickim, badaczu literatury, który za sobą ma warszawskie getto, kilkadziesiąt napisanych książek o literaturze. Z pewnym wysiłkiem słuchałem jego wynurzeń, o jego ziemskiej sławie. On zaprzecza istnieniu Boga. A przecież Bóg istnieje, spotkałem go. Mój Boże, jestem za słaby żebym mógł więcej dobra zrobić, nie nadążam za codziennością, a przede mną rozciąga się olbrzymia tęcza, której nie byłem wstanie podziwiać do końca. Czy mogę poprzeć prace innych, tak choć jeszcze niemrawo. Kochani Czytelnicy, widzicie, Celtowie nigdy nie byli pokonani (wurden nie ubervaltigt)- to Indianie Europy, ostatni przedstawiciele sprawiedliwości Europy. Moim zadaniem jest wierność tej sprawiedliwości, ostatecznie poszukiwanie żółtej linii życia. Miłość przedstawiają teraz jako dziką i nieokiełznaną raczej, podczas gdy miłość może być najpiękniejszym bohaterstwem, to także chciałbym wam udowodnić. Niektórzy mówią: przeciwieństwem Boga jest miłość. Potrzebujemy miłości… Powinniśmy uszanować w sobie wielkie prawo realizacji życia zgodnie z matczyną prawdą o chrześcijańskiej wielkości człowieka i prawie Bożym. Prawo jest bliskie każdego człowieka… Możemy kochać, mamy (jeszcze) prawo miłować, ale jest nierzadko już wyrwa, która oddziela nas od jądra jasności: to jest pomniejszanie czyjegoś autorytetu, czynienie osobowości człowieka nieczytelną i niewyraźną. Przez lata przebywam na przymusowej emigracji duszy, pozostaje mi codzienna Msza święta i brewiarz, sporadyczny tylko kontakt z ludźmi mojej epoki. I dlatego obawiam się, że jeśli coś napisałem, to może to być złe.(wrong).. Tym samym stworzyłem, czy teraz już razem tworzymy jakie fakty, ale jako skomplikowane… Boję się o to, czy jestem dobry, myślę że Pan W. Havel podobne miał wątpliwości, gdy pisał swe teksty w więzieniu. Współczesny pisarz wielkich Indii Sir Salman Rushdie, który ucieka cywilizacji Europy- w tym miejscu powiedziałbym, żebyśmy kontynuowali kulturę Celtów i tworzyli Indie Europy- w jednym z wywiadów powiedział, a mówił o powołaniu pisarskim: ”zacząłem pisać, bo chciałem uniknąć bycia pisarzem”… Fatwa rzucona na mnie przez władze Chomeiniego, skazanie na śmierć, nie chodziło o sprzeniewierzenie się islamowi, lecz to był problem „pragnienie ówczesnej władzy”, widzi mi się, „desire”(z języka angielskiego) rządów Chomeiniego. Nienawidziłem ich- mówił Rushdie-, bo nie chciałem być szalony. Każdy chciałby być kochany, nieść z sobą wartości powszechne. W związku z tym nie wystarczy motywacja, by być pisarzem. Zasadą, którą wcielam w życiu jest wolność. Ale na przykład stanowisko amerykańskie w kwestii wyrażania opinii jest takie: nie możesz zdecydować, co jest złe, co dobre. Brytyjska pozycja jest odmienna: należy zdecydować, zasady muszą być określone. Tutaj mogłem się chwalić, że na przestrzeni czterdziestu lat poruszyłem całą kulturę, „zakonserwowałem w occie” moją ojczyznę. Mamy wolność, pojawia się kwestia, mianowicie czy to jest polityczna wolność, czy narcystyczna wolność. Czy obecne kwitnięcie, czy ono jest dobre dla Polski. Jestem bardzo upartą osobą (obstinate), i to jest bardzo destrukcyjne dla mnie. Bo pojawiają się nadmierne niebezpieczeństwa. Ale uważam, że ludzie mają podobnie trudne sytuacje. Więc piszę, by chronić ludzi od dystrakcji. Wiedźcie, że ja nie jestem zupełnie szalony. Mam świadomość, że gdy mówimy mocno, to obrażamy ludzi. Powiem nawet mocniej, że gdybym się mylił w mym powołaniu pisarskim, to wolałbym ucichnąć. Może widzicie ze mną inną teraz bolesną sprawę. Mowa ojczysta ma być jak miłowanie, piękna i czysta. I jako taka ma być broniona. Niestety mowa współczesna nie jest „czysta”. Nie wiemy gdzie jest złoty środek przekazu myśli, uczuć, prawdy.. Co więcej, żeby określić granice tolerancji, trzeba by zlikwidować społeczeństwo terrorystów. Dla społeczeństwa dzisiaj pozytywnym momentem mojej samotności jest odwaga społeczna, indywidualności współczesnego świata. Wielu ludzi, którzy otrzymali moje teksty (patrz inne strony blogu) twierdzą, że one są okay, ale nie na teraz. To jest bardzo ważne dla nas, żeby opowiadać o sobie, przechodzimy ewolucję, a historia jest różna (different). Ktoś powie: możesz napisać historię tylko wówczas, gdy my możemy ją opowiedzieć (we can tell it). Moje kolejne zadanie w pisaniu polega na tym, że chciałbym skończyć z inkwizycją. Muzułmanie mówią teraz, że islam jest tak doskonały jak to co boskie. (as perfect as divine). Ale przecież prorok był jedynie prorokiem, nie znał sensu słowa divine, nie miał sensu tego, co boskie, tak jak my to dziś rozumiemy. Powtórzmy, nie wiemy którzy święci, św. Teresa z Avila, św. Franciszek z Asyżu czy św. Faustyna Kowalska z głoszeniem Boskiego Miłosierdzia są pierwszymi prorokami trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa. Po prostu znaleźliśmy te głosy jako bardziej cenne jak inne. A i obecne rozważania, nie są to błyskotliwe analizy, bo wciąż jestem zniewolony, przez swój umysł i opinię innych. Gdzie jest polski protest przeciwko temu? Nie posiadam środowiska, którego mógłbym się trzymać bez reszty, mój kościół jest chrześcijański, dzięki Bogu, ale właśnie dopiero pisanie przydało mi ostatniej granicy zachowania wierności hołubionej prawdzie. To jest moja modlitwa codzienna zanoszona do Boga i do ludzi. W naszych czasach nie dopuszcza się sprawiedliwego Jezusa do głosu. Przeciwnicy pytają: gdzie był Bóg, gdy otwarto obóz w Oświęcimiu? A przecież Bóg jest bardziej ważny jak miłość. Sir Salman Rushdie powiedział kiedyś: książka jest ważniejsza od życia. Komentatorka jego myśli ujęła to w sposób następujący: pisarz nie może być, przy otaczających go zewsząd słabościach, umarły myślą „unthought”. Dlatego składam mu hołd, bo to właśnie jest permanentny dar pisarza dla świata.

Leave a comment