Ostatni ślad

Stanisław Barszczak, Jak zostać papieżem,

Prędko się skończy ta historia, której chciałbym zostawić jeszcze ostatni ślad. Najpierw jeszcze
raz wspomnienie z Ząbkowic. Stoi tam kościół, był Urząd Rady Miasta, szkoła, piekarnia,
pawilon spożywczy, bar „Zagłoba”. W miasteczku burych kotów i „czarnych węży”. Stały
stuletnie, z szerokiej cegły budynki zakładów elektrochemicznych oraz fabryki szkła gospodarczego i  okiennego. Spojrzał teraz na miasteczko od strony cmentarza ku świątyni w dole. A z niziny fabrycznej, z owej masy ślepych teraz ruin, cienkimi rurami zdawał się wylewać smog z komina Zakładów Waty Szklanej. Maniuś nie może zapomnieć jednak tamtych słonecznych dni, bo nocy nie pamiętał. Tam najgłośniej śpiewały ptaki, z rana wstawało czerwone słońce, każdy miał ogródek, węgierki śliwki. Z trzech stron miasteczko otoczone było pagórkami i wielkimi lasami, ale od zachodu pewnego dnia otrzymało trasę szybkiego ruchu, która może
być już niedługo autostradą. Teraz coś jakby umiera tutaj, zaświadczając  tym samym o żywocie motylim Ząbkowic sprzed lat. Manius widział tam swój pierwszy interes, wzrastał blisko kościoła,
plebanii, ołtarza. Za kościelnym murem stał drewniany dom, na jego podwórcu komórki załadowane były węglem, pełno było kotów, wiewiórki wbiegały na szczyt kasztana. Aż pewnego dnia poszedł do polskiej szkoły. Właściwie poszedł z mamą, a przed szkołą taki ścisk… Wychowawczyni pani Januszek zebrała nas w klasie, trzydzieści troje dzieci. Zawsze potem miałem wielki interes do szkoły, jak i wielki interes do rzymskiej hierarchii kościoła katolickiego. Może tylko kardynał Wyszyński i słusznie kardynał Wojtyła pokazywali normalność tego kościoła. To był tradycyjnie rzymsko-katolicki kościół, Maniuś poszedł od razu bardzo blisko ołtarza, a długo potem jeździł do Rzymu, by być też blisko Watykanu. Właśnie w tym drewnianym domu zbudził się wcześniej niż zwykle, powiódł wejrzeniem po pokoju… mama wyszła do fabryki, zanucił piosenkę i to przywróciło mu spokój , założył trykotową koszulę, włączył telewizor… z fantazją zaczął dzień, był to pierwszy rozdział dnia… Innego popołudnia mama długo nie wracała z fabryki do domu. W pokoju było ciemno i cicho. Kilkakrotnie Maniuś zapalał światło, żeby się uspokoić… odzywał  się czasami śpiew świerszcza, Maniuś posłyszał silniki bąka, pisk myszy, szmer muszki na szybie … nałożył okulary, i tak sobie myślał, że pewnie diabeł w randze sześciomiesięcznego embriona zapalił światło, chociaż przyćmione… Kilka domów dalej na tej samej ulicy mieszkał jego najlepszy przyjaciel. Gdy przebiegał z kolegą miasteczko wczesną południową porą, syreny zawyły na koniec dniówki w fabrykach, na stacji było bardzo ludno
i gwarnie. Raz otrzymał list od Pani Lenarcikowej, która pisała o jego życiu… Ale Maniusia
bolały wtedy zęby, więc poprosił Jurka, żeby jej odpisał… Idzie teraz z kolegą w pole. Jakaś łączka ściele się przed nimi… Heniek, który ma łatwość do ludzi poczęstował go petem… Poszli w
kierunku ogrodu Pana Goleniewskiego, przypatrywali się zielonym i bujnym zbożom wokół zielonego i bujnego liściem ogrodu. Maniuś prowadził z mamą życie wyjątkowe. Kiedy zmarła sąsiadka mama leżała całą noc przy zmarłej, pokazała aż takie serce. Jeździł z mamą do
Przemyśla, na wieś do wujka Wojtka… W pociągu nazywano mamę pani-żołnierz. Mama odczuwała nowy rodzaj przyjemności, różny od wcześniejszych stosunków…. Lubiła tam jeździć, gdyż czuła się tam pożądana. Potem przyszedł w życiu Maniusia czas na literaturę. Mama zostawiła go w gimnazjum, z pasją czytania. Przy pożegnaniu Maniuś chciał uścisnąć matkę, ale napotkał próżnię, mama pośpieszyła na pociąg. Pierwsze wielkie nacięcie w jego życiu, to było konklawe z polskim papieżem. Jak już wiecie zawsze chciał być jak najbliżej Kościoła i jego spraw, w Rzymie szedł z każdą podróżą do wiecznego miasta, nawet do siedziby Radia Watykańskiego… W dzieciństwie mieszkał przez nmur z kościołem, wiedział wszystko prawie, co działo się wewnątrz i w sąsiedztwie kościoła. Parł do ołtarza, został ministrantem, lektorem, księdzem. A teraz co jakiś czas odwiedziwszy znajomych miewa sposobność obejrzeć swój stuletni kościół z oddali, który stał się moim pierwszym rozdziałem kapłańskiej drogi, świątynią w Konopiskach pod Częstochową. Dolina przecięta rzeką, chłopskie zagrody kryte jeszcze strzechą i cienkonogie bociany spacerujące po łąkach i mokradłach, oto tutejszy widok. W takiej sielskiej scenerii przyszło mu kiedyś pracować przed laty. Nastało przedwiośnie i wraz z nim nieuniknione zmiany. Po wielu latach Polska odradza się z niewoli i podnosi się z kolan. Nadszedł rok 1989, powstania Trzeciej Rzeczypospolitej. Nie jest to jednak czas świetności i błogostanu, a okres dynamicznych i często bolesnych zmian. W atmosferze rewolucji, rodzących się i upadających idei Maniuś poznaje swój kościół. Staje się świadkiem jego dynamicznej, widowiskowej ewolucji, ale także buntu, miłości i zmian światopoglądowych targających jego duszą i umysłem. Wszystko zostaje osnute autentycznymi obrazami wydarzeń tamtych arcyciekawych czasów. Teraz siedząc na kanapie u przyjaciół wspomina młodzieńcze wakacje. Wakacje rozpoczęte i może pojechać na obóz harcerski w Góry Sokole. Ich zadaniem będzie nie tylko pilnowanie nocą obozu, czy zdobywanie konkretnych sprawności, harcerze muszą się dowiedzieć kto podkrada jedzenie z obozowej kuchni i wytropić tajemnicze „Leśne oko”. Letnia przygoda młodych druhów ze Złotego Potoka rozśmieszy, zaskoczy, a czasem go wzruszy. Ciekawe historie, tajemnicze zdarzenia, zabawne perypetie czekają na ponowne odkrycie. Zaspał, jest trzecia pięć, wspomina obóz
harcerski. I oto niebezpieczna szajka przestępcza kradnie obrazy z kościoła. Klub młodych detektywów złożony z kilku zuchów wpada na trop złodziei… “To co daje nam szczęście nie jest fikcją”. Nie zapomniany był czas wakacji spędzany w Niechorzu nad Bałtykiem. Maniuś z swoją grupą znalazł się w pobliżu rynku w Niechorzu. Patrzy z kolonijną grupą na mecz “na wodzie” w telewizji. Jest 3 lipca 1974 rok, godz. 16.30. Na stadionie Waldstadion we Frankfurcie nad Menem zgromadziło się 59 000 widzów. Sędziuje Erich Linemayr z Austrii. Mecz pomiędzy Polską, a RFN odbywał się w trudnych warunkach. Przed meczem nad stadionem we Frankfurcie nad Menem
przeszła ulewa. Boiska mimo starań organizatorów nie udało się całkowicie osuszyć. Mecz ten przeszedł do historii piłki nożnej jako Mecz na wodzie. W 53. minucie meczu Jan Tomaszewski obronił rzut karny. Jedyną bramkę w meczu strzelił Gerd Müller w 76. Minucie. RFN dzięki
zwycięstwu nad Polską wygrało grupę i awansowało do finału. Polska wystąpiła w meczu o 3. miejsce. W meczu o 3. miejsce Polska zmierzyła się z Brazylią. Drużyna Polska prowadzona przez Kazimierza Górskiego pokonała Brazylię 1:0 (0:0), a jedyną bramkę w tym meczu zdobył Grzegorz Lato w 76. minucie meczu. Grzegorz Lato został królem strzelców z 7 bramkami na koncie. 6 lipca 1974 na stadionie Olimpijskim w Monachium spotkały się drużyny Brazylii i Polski. O godz. 16-tej sędzia Aurelio Angonese z Włoch przy aplauzie 74 tysięcy kibiców rozpoczął
mecz, który Polska przeważyła na swoją szalę. Zaczęła się pewna legenda polskiej piłki, której Maniuś pozostaje wierny do naszych dni. W drużynie narodowej Polski wystąpili: TomaszewskiSzymanowski, Gorgoń, Żmuda, Musiał, Maszczyk, Deyna (K), Kasperczak (Ćmikiewicz), Lato, Szarmach (Kapka), Gadocha. Po stronie Brazylii: LeaoZé Maria, Alfredo Mostarda, Marinho Peres (K), Marinho Chagas, Carpegiani, Rivelino, Ademir da Guia (Mirandinha), Valdomiro, Jairzinho, Dirceu. Turniej wygrali piłkarze gospodarzy pokonując w finale Holandię 2:1. Dla Holandii gola strzelił Neeskens z rzutu karnego w 2. minucie. Bramki dla RFN zdobyli Breitner (25. minuta, karny) oraz Müller (43. minuta). Po meczu Cruyff dostał czerwoną kartke za dyskusje z arbitrem. Działo się to 7 lipca 1974 po godzinie 16-tej. Sedziował Jack Taylor z Anglii.
Widzów było 75 200. RFN: MaierVogts, Beckenbauer (K), Schwarzenbeck, BreitnerBonhof, Hoeneß, OverathGrabowski, G. Müller, Hölzenbein. Holandia: JongbloedSuurbier, Rijsbergen (68. de Jong), Haan, KrolJansen, Neeskens, Van HanegemRep, Cruyff (K), Rensenbrink (46. R. van de Kerkhof). Piłkarze RFN wygrali Mistrzostwa Świata po raz drugi, przedtem tryumfowali w roku 1954 na boiskach Szwajcarii. Futbol jest Wielki. O piątych mistrzostwach świata powstał film, który zatytułowano „Cud w Bernie”. Gdy kapitan Fritz Walter, Helmut Rahn, Max Morlock i reszta niemieckiej ekipy wchodzili na murawę berneńskiego Wankdorf Stadion 4 lipca 1954 roku o godzinie 16:45, nie mogli wiedzieć, że przez najbliższe dziewięćdziesiąt minut będą tworzyć historię futbolu „Nawet gdy przed meczem staliśmy w szeregu, słuchając narodowego hymnu,
nie przeszło nam to przez myśl. Wszyscy trzymaliśmy się za ręce, by jako przyjaciele dodać sobie otuchy”mówił niemiecki defensor, Jupp Posipal, w chwilę po finale mistrzostw świata z
roku 1954, w którym Niemcy pokonali faworyzowanych Węgrów 3:2.  Przez te dziewięćdziesiąt minut narodzili się bohaterowie, a mecz, zwany odtąd „Cudem w Bernie”, do dziś jest jednym z najbardziej zaskakujących rozdziałów w historii światowej piłki nożnej. Już chyba nigdy potem nie było tak wielkiego, legendarnego wręcz meczu, jak ten pomiędzy Republiką Federalną Niemiec a
Węgrami, finał mundialu rozgrywany w stolicy Szwajcarii. Do dziś w pamięci wielu kibiców są słynne cytaty ówczesnego selekcjonera Niemców, Seppa Herbergera. Nie jest jednak pewnym, czy słowa w rodzaju „Piłka jest okrągła” czy też „Mecz trwa dziewięćdziesiąt minutwymyślił sam szkoleniowiec, czy też zapożyczył je od… sprzątacza w ośrodku treningowym. Spróbujcie zapytać niemieckiego kibica futbolu o decydujący gol Helmuta Rahna, a zobaczycie, jak oczy mu się zaświecą ze szczęścia i wyrecytuje z pamięci słynny komentarz ówczesnego komentatora radiowego, Herberta Zimmermanna: – „Rahn musi uderzać z dystansu! Rahn strzela!… Gol!
Gol! Gol! Niemcy mistrzami świata! Do dziś te słowa wywołują ciarki u każdego kibica piłkarskiego w niemieckojęzycznym świecie. Szczegóły: 4 lipca 1954, Wankdorf Stadion, Berno.
RFN – Węgry 3:2(0:1 Ferenc Puskas 6′; 0:2 Zoltan Czibor 8′; 1:2 Max Morlock 10′; 2:2 Helmut Rahn 18′; 3:2 Helmut Rahn 84′). RFN: Toni Turek, Werner Kohlmeyer, Horst Eckel, Jupp Posipal, Karl Mai, Werner Liebrich, Helmut Rahn, Max Morlock, Ottmar Walther, Fritz Walther, Hans Schaefer, Trener: Sepp Herberger. Węgry: Gyula Grosics, Jeno Buzanszky, Gyula Lorant, Mihaly Lantos, Jozsef Bozsik, Jozsef Zakarias, Sandor Kocsis, Nandor Hidegkuti, Ferenc Puskas, Zoltan Czibor, Mihaly Toth, Trener: Gusztav Sebes. Określanie finału mistrzostw z roku 1954 walką Dawida z Goliatem przed spotkaniem byłoby sporym niedomówieniem. Sam fakt, że Niemcy zdołali dojść tak daleko w tych rozgrywkach, był dla nich ogromnym sukcesem. Faktem jest, że pierwszy powojenny mecz międzynarodowy podopieczni Seppa Herbergera rozegrali ledwie cztery lata wcześniej w drodze do dopiero trzeciego mundialu w historii, w którym brali udział. Na boiskach Szwajcarii, pomimo porażki aż 3:8 z… Węgrami, cztery wygrane z Turcją (4:1 i 7:2), Jugosławią (2:0) oraz Austrią (6:1) wystarczyły, by zagrać w wielkim finale. Inaczej rzecz się miała z Węgrami, którzy do Szwajcarii przybyli bardzo pewni siebie. Nic w tym dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że podopieczni Gusztava Sebesa nie przegrali meczu od – bagatela – 14 maja 1950 roku. „Magiczni Madziarzy” bez większych problemów awansowali do finału, po
drodze ogrywając Niemców, Turków (7:0), Brazylię (4:2) i Urugwaj (4:2 po dogrywce). Co ciekawe, dla Urugwajczyków była to pierwsza porażka w historii ich mundialowych występów.  Wydawało się, że kolejne zwycięstwo Węgrów jest nie do uniknięcia. Właściwie delegacja z tego
kraju w Szwajcarii zorganizowała już przyjęcie dla piłkarzy, dygnitarzy i dziennikarzy, które miało się odbyć dzień po finale. Na Węgrzech wydrukowano już upamiętniające triumf znaczki pocztowe oraz stworzono 17 pomników spodziewanych bohaterów w rzeczywistych rozmiarach. Tak naprawdę nikt nie wątpił w to, że Madziary sięgną po pierwszy w historii tytuł mistrzów świata.
Jakiż to był błąd… Pierwszych kilka przesiąkniętych deszczem minut finału jeszcze dodało Węgrom pewności siebie, podczas gdy wydawało się, że podopieczni Herbergera po raz drugi zbiorą tęgie lanie ze strony ekipy uważanej wówczas za najlepszą na świecie. Już w szóstej minucie spotkania celnym uderzeniem z dystansu popisał się Ferenc Puskas, otwierając wynik meczu. Niespełna dwie minuty później było już 2:0 dla podopiecznych Sebesa, a nieporozumienie
pomiędzy bramkarzem Tonim Turkiem i obrońcą Wernerem Kohlmeyerem wykorzystał Zoltan Czibor. Niemniej jednak duch walki Niemców pozostał nienaruszony, co wyjawił w napisanej wiele lat później biografii kapitan, Fritz Walter: „Patrzyliśmy na siebie zalęknieni, lecz nikt nie czynił wyrzutów „Kohliemu” i Toniemu. Zanim wznowiliśmy grę, Max Morlock stwierdził, że jeszcze nic nie jest stracone. Ottmar, również nie tracący nadziei, szepnął do mnie: „Fritz, tak trzymaj, możemy to zrobić!” Rzeczywiście, Niemcy nie potrzebowali wiele czasu na odpowiedź. Helmut Rahn przedarł się lewą flanką i oddał strzał. Jego uderzenie zablokował jeszcze Jozsef Bozsik, jednak dobitka Maxa Morlocka znalazła się już w siatce węgierskiego golkipera, Gyuli Grosicsa. Podopieczni Gusztava Sebesa byli murowanymi faworytami finału. Los chciał jednak inaczej. Zdobycie bramki dodało skrzydeł podopiecznym Herbergera i po kolejnych kilku minutach doprowadzili oni do wyrównania. Po rzucie rożnym wykonywanym przez kapitana, Fritza Waltera, piłka poszybowała na głowę nstojącego przy dalszym słupku Rahna, który wpisał się na listę strzelców. Wówczas rozpoczęła się prawdziwa bitwa, podsycana jeszcze przez deszcz, który
sprawił, że boisko było rozmokłe i ciężko się po nim biegało. Co ciekawe, do dziś, gdy potężna ulewa zmienia plac gry w bagno, określa się to mianem „Pogody Fritza Waltera”. –„ Świetna robota, panowie. W drugiej połowie nie pozostawcie im ani centymetra wolnego miejsca”
– tymi słowami zachęcał swoich podopiecznych w przerwie meczu Sepp Herberger. Węgrzy z kolei już tuż po wznowieniu gry zaatakowali z furią i wkrótce Posipal z Kohlmeyerem musieli wybijać piłkę z linii bramkowej. Strzelcy bramek – Puskas i Czibor oraz Nandor Hidegkuti tworzyli największe zagrożenie, jednak Niemcy biegali po całym boisku, ofiarnie blokując własnymi ciałami
niemal każdą próbę strzału. William Ling z Anglii sędziował ten mecz. Zdaniem Węgrów – kontrowersyjnie. Wreszcie nadeszła 84. minuta, gdy niemożliwe stało się realnym. –„Grają Niemcy, piłka na lewo do Schaefera. Piłka do Morlocka, jednak zablokowane podanie przez węgierską obronę. Bozsik, wciąż Bozsik przy piłce, madziarski prawoskrzydłowy. Traci piłkę na rzecz Schaefera! Schaefer dośrodkowuje w pole karne! Główka! Zablokowana! Jeszcze Rahn! Musi uderzać z dystansu! Rahn strzela!… Gol! Gol! Gol! 3:2 dla Niemców! Niemcy mistrzami świata! „– komentował dla jednej z niemieckich stacji radiowych wspomniany Herbert Zimmermann. Radość niemieckiego komentatora mogła być przedwczesna, gdyż niedługo potem piłka znalazła się w siatce Niemców, jednak angielski sędzia, William Ling, dopatrzył się spalonego Puskasa. Węgrzy
protestowali, jednak to nic nie dało. Zresztą nie pierwszy raz uważali decyzję arbitra za kontrowersyjną: uważali, że przy drugim golu dla Niemców Hans Schaefer nieprzepisowo powstrzymywał Grosicsa, zaś w ostatniej minucie gry domagali się karnego po faulu na Kocsisu. Ostatecznie jednak sędzia ignorował ich protesty. Tymczasem blisko 60 milionów niemieckich kibiców wsłuchiwało się z niepokojem w swoje radioodbiorniki, chłonąc każde słowo Zimmermanna. Wreszcie po kilku minutach padły zdania, na które tak czekali: „Koniec! Koniec! Koniec! Koniec meczu! Niemcy są mistrzami świata!” Cud się dopełnił. Kto był bohaterem meczu? Zdecydowanie był nim zdobywca dwóch bramek w finale, Helmut „Boss” Rahn. Jego decydujące
trafienie do dziś jest uznawane przez wielu za najważniejszy gol, którego kiedykolwiek zdobył niemiecki piłkarz, nawet wliczając w to bramkę Gerda Muellera z mundialu w roku 1974 oraz karnego Andreasa Brehme z mistrzostw świata w roku 1990. O meczu– „Mimo wszystko wolę podchodzić z dystansem do tego sukcesu. To jednak fantastyczne uczucie, gdy drużyna odpłaca z nawiązką pokładane w niej zaufanie takim występem. To cudowne doświadczenie
selekcjoner Niemców, Sepp Herberger. Co było potem? Dla Niemców triumf na szwajcarskich mistrzostwach świata był zaledwie początkiem długiej drogi pełnej sukcesów, wśród których było
trzykrotne mistrzostwo świata (1954, 1974, 1990) i tyle samo tytułów mistrza Europy (1972, 1980, 1996). Od tej pory reprezentanci Niemiec nie opuścili żadnego wielkiego turnieju piłkarskiego. Tymczasem Węgrzy nigdy już nie zagrali w finale mundialu. Za to do triumfu na Igrzyskach Olimpijskich w 1952 roku dodali dwa kolejne, w latach 1964 i 1968… (informacje zaczerpnięte z Internetu) Początkowo celem utworu było przedstawienie pewnych faktów, które z pewnością były związane ze zmianami zachodzącymi w człowieku, kiedy beztroska młodość
przechodzi w bardziej świadomy i dojrzały okres życia. Nie ulega wątpliwości, że w obliczu największej próby całego pokolenia miałem zupełną świadomość, jak mało znaczące są moje własne, nie znane nikomu przeżycia. Moim celem nie było żadne porównanie. Ta myśl nie przyszła mi nigdy do głowy. Miał poczucie samego siebie, lecz w zupełnie innej skali, jak mała kropla przeciw gorzkiemu ogromowi oceanu. Poddał się urokowi kolejnej chwili i zaczął pisać nowelkę o Emilce. Emilka ma zaledwie czternaście lat, kiedy śmierdzący tchórz podający się za stryja strzela do jej ojca w  Sosnowcu, odbierając mu nie tylko życie, ale też konia i tysiąc złotych w żywej gotówce. Emilka opuszcza dom rodzinny, by….pomścić śmierć zamordowanego ojca. Przy pomocy jednookiego Roberta Cichego, najpodlejszego szewca w okolicy, ściga zabójcę,
zapuszczając się aż na terytorium Częstochowy… Ma to być jeden z najwyrazistszych głosów polskiej literatury, pokazujący nam prawdziwe męstwo młodzieży jutra. Tymczasem Maniuś włączył telewizor, na trójce dawano wieczorem mecz piłkarski Polska-Rosja. Co znaczą Mistrzostwa Europy 2012 w piłce nożnej, które odbywają się na Ukrainie i w Polsce? Maniuś otworzył die Zeit, w którym znalazł wywiad z Panem Lechem Wałęsą, legendarnym przywódcą robotników w 1980 roku, laureatem pokojowej nagrody Nobla: ”Mistrzostwa są dużą cyfrą dla nas Polaków. Nie bylibyśmy w stanie przygotować Igrzyska Olimpijskie w Polsce. Dla Euro została rozbudowana sieć dróg naszego kraju, lotnisk, dworców, stadionów. To jest ważne. Jeszcze czymś
ważniejszym wydaje się mi to, że musimy to sprawdzić do końca, przyjąć Europę. Turniej
pozwala Polakom się ścieśnić. To nam się udało bardziej, jak tego oczekiwaliśmy. Faktycznie przez dwadzieścia lat modernizacji kraju jeszcze nie rozwiązaliśmy wszystkich problemów, jakie odziedziczyliśmy po komuniźmie. Mieliśmy zmienić naszego życia, który ma kosztował dużo wytrzymałości. Musieliśmy zmienić całe nasze życie. Mamy dobre relacje z sąsiadującymi z nami
krajami. Ale jestem rozczarowany odnośnie zawodników, bo mogli osiągnąć więcej. Jest dobry zespół. Polska chciała pokonać Rosję – i na odwrót. Mieliśmy w przeszłości wiele konfliktów z Rosją. Naszej historii nie jest zmienimy. To wyjaśnia konflikt między fanami futbolu w Warszawie. Sport jest tylko sport, a czasami rzeczywistość objawia wyższe prawa . Nasz zespół był osłabiony,
Rosjanie najwyraźniej również. Czesi i Grecy z tego skorzystali. Istnieje powiedzenie: Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.” W roku 1983 był Pan Wałęsa na spotkaniu Lechia Gdańsk- Juventus Turyn. Solidarność wówczas była zakazana. Akurat wrócił z internowania. Gdy ludzie zobaczyli Wałęsę na stadionie, zaczęli krzyczeć spontanicznie: Lech Wałęsa. Lech Wałęsa. To był
wielki dzień. Komuniści mówili, że nie istnieje opozycja w Polsce. Potem skandowano: Solidarność. Było nas wielu, chcieliśmy wolnej Polski i komuniści byli zszokowani. Faktycznie powinno się oddzielać politykę od sportu, ale czasem jest inaczej. Stadion był naszym miejscem wolności.”(wywiad Lecha Wałęsy dla „die Zeit” czerwiec, 2012)… W nienajlepszym humorze wrócił z dworu i zamknął się w pokoju; nie zgodziłby się z powiedzeniem, że „trzeci korzysta”. Od początku zresztą trzymał kciuki za Niemcami. Naraz poczuł, że opanowuje go metafizyka. Był zjedzony przez kłótnie codzienne… cdn.

Leave a comment