Po Barcelonie

Próba patriotyzmu,

Pragnę opisać to, co istnieje! A przede mną słoneczna Barcelona z labiryntem nabrzeży, przystanią dla jachtów, cudowną Ramblą, żywym, bo pełnym fontan placem Katalońskim. Będąc w Wydawnictwie Marré miałem zaszczyt spotkać także w stolicy Katalonii kard. Ludwika Martineza Sistacha, uczestniczyłem w liturgii Mszy Krzyżma w Wielki Wtorek w Katedrze świętej Eulalii, podziwiałem uliczki średniowiecznej dzielnicy Gotic, budowle Antonio Gaudiego, jeszcze nieskończoną Bazylikę i świątynię pokutną La Sacrada Familia. Nie zapomniałem o obecności na koncercie orkiestry z San Francisco. Albowiem zdaje mi się, że ludzkość zaczyna się przy grobli
tworzenia życia, czyli tam gdzie ludzie niegenialni sądzą, że się kończy. ‘Człowiek ma prawo posługiwać się rzeczywistością dla poznania prawdy- to mu zostało dane.’ Piękna jest młodość człowieka, kiedy dźwięk życia brzmi jeszcze niepewnie, a odczuwanie swego ja i swoich właściwości nie zdążyło skostnieć przy rozszczepianiu się jedności. Ktoś napisał: „Każda istota ma podwójny byt: jeden dla siebie, a dla oczu innych- drugi. Ona istnieje oraz jest widzialna — jest
duszą i obrazem, i zawsze popełniamy grzech, jeżeli ulegamy wrażeniu czysto wzrokowemu, a wcale nie troszczymy się o duszę/…/Bryła nigdy nie bierze strony mistrza, lecz jest przeciw niemu i od początku wszystko, co zmierza do jej uformowania, wydaje się jej ze wszech miar nienaturalne/…/ na dnie duszy młodzieńca czy mężczyzny, który latami żył tak jak ten, zbiera cię coś (…) co pewnego dnia musi się wyładować jako żywiołowe “niech tam” czy “niech się dzieje co chce”, pełne gorzkiej niecierpliwości (…) jako wyzwanie i wyzbycie się mądrej przezorności.” Odwieczna młodość przechwytuje moją pamięć: „Była to jednak zwodnicza pociecha, gdyż skoro upłynęła już połowa wakacji, to następna połowa aż do końca przelatywała tak szybko, tak okropnie szybko, że chciałoby się zawisnąć na każdej godzinie, by nie dać jej przeminąć, opóźnić każde wciągnięcie powietrza pachnącego morzem, by nie strwonić niebacznie szczęścia.”
Chcę najpierw powiedzieć, bezdenna jest przeszłość moich generacji. Rzeczy należy bez obawy nazywać po imieniu, bo to dodaje życiu mocy i polotu. Czym jest właściwie czas: niczym innym jak tylko„niemową”, słupkiem rtęci bez skali – dla tych, którzy chcą oszukiwać. Ot, wspomnę tutaj jedynie Solidarność, która jak mi się zdaje, nie powstała z nas! To był cudowny zryw ludzi epoki
późnego Gierka. Powiedziałbym Pan Lech Wałęsa odszedł z ostrożnym i sztywnie wdzięcznym układem ramion, wymuszenie, ociągliwymi krokami człowieka, który chce ukryć, że wewnętrznie umyka. A przecież nie ma nie-polityki, wszystko jest polityką. Gdy kultura odpadła od kultu, sama siebie kultem czyniąc, jest już tylko odpadkiem i cały świat jest nią po upływie zaledwie pięciuset lat już bardzo zmęczony i przesycony. Kochany Czytelniku, ja niesamowicie męczę, bo jestem najsmutniejszą rzeczą w świecie…tradycjonalista choć politycznie podejrzany… oddalony próżniak, emanujący cielesnością, życzący wam podróży odkrywczej dookoła Częstochowy! Ojciec Grzegorz Ślęzak, mój pierwszy rektor, mawiał o mnie pajac, ponieważ, jak mi się teraz wydaje, chwilami rozkoszowałem się pewnego rodzaju wyższością nad samym sobą i czymś jakby obojętnością, która była rodzajem szczęścia. Byłem w tych latach tak namiętnym cyklistą, choć nie zrobiłem dnia, żeby nie iść pieszo i nawet w ulewny deszcz, w lodenowej pelerynie, najczęściej jeździłem wszędzie na rowerze. Wnosiłem swój wehikuł pod schody, gdzie miał stałe miejsce w schowku. Nie zawsze odwracałem go kołami do góry i czyściłem.(…) W letnie popołudnia wolałem też iść do lasku bez roweru. Jednocześnie kiedy mówią tylko oczy, rozmowa toczy się jedynie na “Ty”, nawet wtedy, kiedy usta nie powiedziały jeszcze nawet “Pan”. Więc jakaż to śmiałość schodzić w te głębie, gdzie tylko umarli błądzą bez celu. Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą (a
taka jest ludzka egzystencja) i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. Jesteśmy od początku na ty w naszych czasach, rozmowni. Stałem się w tym czasie w jeszcze większym stopniu samym sobą! „Kto przecież musi być inteligentnym […].Przypuszczam, że pan nie jest wrogiem złośliwości […]? Według mnie jest to najskuteczniejsza broń rozsądku przeciwko mocom mroków i brzydoty. Złośliwość to duch krytyki, a krytyka rodzi postęp i uświadomienie”. W rzeczywistości obecnie nie mamy gdzie iść, bo tam, gdzie chcielibyśmy być, już jesteśmy. Ktoś powiedział: „W dniu, w którym zaniechasz podróży, dotrzesz do celu”. Niedawno stosunkowo zdążyłem na pogrzeb przyjaciela. „Nie była to babcia. Był to jej odświętny czepek z białymi, jedwabnymi wstążeczkami, a pod nim jej rudawe włosy. Ale ten zaostrzony nos, te wciągnięte w głąb wargi, wystający podbródek, te żółte, przezroczyste, złożone ręce, po których widać było, że są zimne i sztywne, nie należały do niej. Była to jakaś obca, woskowa lalka, a w owym wystawianiu i składaniu jej hołdu tkwiło coś przerażającego.” To było w latach seminaryjnych.
W Teatrze Telewizji nieraz obejrzałam ciekawę sztukę, jak np. Wyzwolenie, Elektra. Zobaczyłem, poległem, wsiąkłem. To jest genzeza mojego zainteresowania teatrem, która wykluła się na bazie mojej platonicznej miłości do książek. Zaczęłam regularnie oglądać spektakle realizowane przez Teatr Telewizji. Ostatnio jeszcze raz sięgnąłem do sztuki Heinricha von Kleista, zatytuowanej „Kasia z Heilbronnu, czyli próba ognia”, niemieckiego XIX-wiecznego dramaturga. Przed laty była świetna inscenizacja tej sztuki we Wrocławiu. Imponuje mi gra aktorów, więc przez Internet obejrzałem fragmenty: pałające policzki i oczy nawiedzonej miłością Kasi, poruszyły we
mnie ukrytą strunę teatromana. Ale lata seminaryjne, to były piękne czasy, bogate w premiery, bogate w liczne sceny. W tamtych czach telewizja publiczna naprawdę miała misję. Oprócz poniedziałkowej sceny teatralnej, istniał teatr dla dzieci, kuźnia przyszłych miłośników teatru. W
niedzielę późnym wieczorem można było zobaczyć odważniejsze, eksperymentalne
przedstawienia, czy też jakiś ‘ambitny’ film. Rosło serce. A potem wszystko przepadło, długoletnia tradycja teatru telewizji została zaprzepaszczpna przez włodarzy telewizyjnych nie z tej
ziemi
. Grozą napawał pomysł całkowitej likwidacji poniedziałkowego teatru. Ktoś jednak się
zreflektował i możemy nadal oglądać przedstawienia w Telewizji. Ale chcę wrócić do „Kasi z Heilbronnu, czyli próba ognia”.To baśniowa opowieść o poszukiwaniu miłości, a choć powstała dwieście lat temu, niepokoi nadal tajemniczą psychologią postaci i zachwyca poetyckim pięknem. Główny bohater, Fryderyk vom Strahl, chce ułożyć sobie przyszłość z ukochaną kobietą, ale w
jego życiu pojawiają się niemal jednocześnie dwie miłości: oddana Kasia i wyemancypowana Kunegunda. Obie piękne, obie kochają. Każda jednak reprezentuje inny styl życia, inny rozkład sił i podział ról w małżeństwie. Jak w takiej sytuacji poznać prawdziwe uczucie, przewidzieć szczęście, rozeznać przeznaczenie? Czy wystarczą racjonalne argumenty, czy może dopuścić do głosu fantazje, lęki i sny? Może to nie my decydujemy o swoich uczuciowych wyborach, może ktoś lub coś steruje naszymi snami i marzeniami? To opowieść o wielkiej, ofiarnej miłości wpisana w konwencję historycznego dramatu rycerskiego, to jedno ze szczytowych osiągnięć wielkiego romantyka niemieckiego Heinricha von Kleista. Istotna część tej fascynującej historii rozgrywa się we śnie, a losy dzielnego Fryderyka i zakochanej w nim do szaleństwa Kasi w dużej mierze zależą
od ingerencji sił nadprzyrodzonych, bądź osobistej interwencji aniołów zesłanych przez bogów na ziemię. Inscenizacje współczesne wydobywają i podkreślają niezwykły, fantastyczny, a często nadprzyrodzony charakter zdarzeń, opowiedzianych przez wielkiego romantyka niemieckiego. Istotna część tej historii, jak powiedziałem, rozgrywa się we śnie, a losy bohaterów w dużej mierze zależą od ingerencji sił nadprzyrodzonych bądź osobistej interwencji aniołów zesłanych na ziemię. Chociaż opowieść o wielkiej, ofiarnej miłości toczy się w scenerii XIX-wiecznej, ten “historyczny dramat rycerski” dotyczy średniowiecznej Szwabii. Theobald, płatnerz z Heilbronnu, pozywa przed sąd kapturowy Fryderyka Wettera hrabiego vom Strahl, oskarżając go o uwiedzenie nieletniej córki w drodze praktyk czarnoksięskich. Kasia i Fryderyk spotkali się po raz pierwszy we śnie – śnionym jednocześnie przez oboje w noc sylwestrową. Aniołowie przepowiedzieli im wówczas, że spotkają się ponownie na jawie i na zawsze zwiążą swe losy. Kasia, przyjaciółka aniołów, od razu rozpoznaje “swego pana” i chodzi za nim jak cień, wbrew zakazom ojca. Natomiast Fryderyk nawet nie przeczuwa, że córka płatnerza może być przeznaczoną mu
cesarską córą i odpędza nieszczęsną od siebie. Innymi słowy olśniewająca bogactwem literackich
pomysłów wspaniała opowieść o miłości córki płatnerza z Heilbronnu i hrabiego Fryderyka. Uczucie to zostało im przepowiedziane we śnie. Jednak Kasia, aby osiągnąć swój cel, musi przejść zwycięsko przez wiele prób, zaś Fryderyk, który początkowo za swe przeznaczenie bierze inną kobietę, musi poznać swój błąd i zrozumieć, że to Kasia jest bliźniaczą połową jego duszy. W tej bajkowej historii kryją się filozoficzne rozważania o ludzkim przeznaczeniu i wiara w niezależny od ludzkich działań porządek, stanowiący rękojmię naszego świata. Dzisiaj jestem już po Barcelonie, po jedynej lekcji historii. Wieża Agbar, Camp Nou, katalońscy turyści towarzyszą mi już tylko na jawie. Toczy się życie, „śpieszmy się kochać ludzi”. W latach seminaryjnych mogłem nieraz przeżyć jedyny wieczór z historią szkolną, polską. Przez solidarność pokoleń jak przez mgłę tutaj wspomnę choćby to jedyne spotkanie: Zaczęło się niewinnie lekcją historii w klasie czwartej, już
wrzosy zakwitły na mirowskich polach, wówczas przyszedł pan „od fizyki” i zarządził, co następuje: Ponieważ skończyliście dziewiętnaście lat, ale to wszyscy- a tylko ja nie miałem skończonych przepisanych lat- Od jutra będziecie bronić klasztoru jasnogórskiego, wojska radzieckie przybliżają się do miasta…Mija dzień, wojska te zaskoczywszy Niemców, zajęły miasto bez zniszczeń. A ja tak chciałem walczyć o każdą piędź ziemi częstochowskiej. Teraz jednak już wiem: uspokójcie się, nie martwcie się, wszak urodziłem się w Tarnowskich Górach. A teraz jeno
chcę widzieć, jak cały świat jest w bieli, skromny. To jest mój patriotyzm. Z wyrazami szacunku załączam serdeczny uścisk ręki. S. Barszczak

Leave a comment