poezja 64

Pielgrzymka do Kevelear
 
Matka stoi przy oknie,
kiedy jej syn położył się na łóżku niestety,
‘Nie chciałbyś wstać drogi Williamie
Zobaczyć procesję przechodzącą obok?’
‘O Matko, jestem niemocen, uchodzę,
Nie jestem w stanie słuchać i gapić się,
Ponieważ myślę o mojej biednej, nieżywej Gosi,
 Moje serce zamiera słabe we mnie.’
‘Wstań, pójdziemy do Kevelear,
Zabierz książeczkę i swój różaniec,
Matka Boża uzdrowi cię i uleczy serce.’
Sztandary kościelne falują na wiwat,
Chwalą Panią boskim hymnem,
Bo to w Kolonii jest ta procesja,
W Kolonii nad Renem.
Matka wstępuje za tłumem,
A syna prowadzi z sobą, i teraz
Oni śpiewają w chórze:
‘O kiedykolwiek czczona, bądź Ty!’
Matka Boża w Kevelear,
Ubrana w najbogatszą sukienkę jedyną,
Ma wielu troskę tam w ręce,
Wielu chorych przychodzi do niej dzisiaj.
I ją swoimi wotywnymi ofiarami
Jako cierpiący lud pozdrawiają,
Z bólami kończyn, ‘woskowymi’ nogami,
Rękami i stopami.
I czyja woskowa ręka się ofiaruje,
Jego ręka zostaje uleczona z bólu,
I czyja stopa się ofiaruje,
Ona nie zazna już bólu po raz wtóry.
Do Kevelear udało się wielu na kulach,
Którzy teraz przewiązali się linami,
I wielu z nich gra na skrzypcach,
Ci którzy nie mieli jednego dźwięcznego palca.
Matka zabrała stożek wosku,
I czyni z niego serce,
‘Daj to Matce Jezusa,
Ona będzie cię leczyć z wszystkich dolegliwości.’
Z ulgą bierze jej syn serce z wosku,
Udał się przed jej oblicze z westchnieniem,
Jego słowa z serca ściekają smutno,
Jak ściekają łzy z jego oka.
‘Ty ponad wszystko uraduj tych, którzy się teraz bawią,
 Ty jesteś dziewicą bez skazy,
Ty Królowa Niebios, przed Tobą,
Rozścieliłem wszystkie moje cierpienie i kolce.’
Żyłem z moją matką w Kolonii,
W Kolonii w mieście, które tam jest,
Miasto, które ma wiele setek kaplic
I setki piękności.
I Gosia żyła tam blisko nas,
Ale teraz od doby jest martwa,
O Mario, z wosku serce przynoszę ci,
‘Ulecz Ty mojego serca ranę, ja proszę cię’
‘Uwolnij Ty moje serce od cierpienia,
Zawczasu, nawet później, ślubuję ci,
Z całej jego mocy modlić się, także śpiewać,
‘O kiedykolwiek czczona, bądź Ty.’
Cierpiący syn i jego matka,
W ich małym pokojowym łóżku spali,
Naraz Matka Boża zstąpiła cichutko,
I blisko śpiących się wkradła.
Ona pochyliła się nad chorym
I łagodnie swą rękę położyła
Na jego sercu, z uśmiechem tak czułym,
i zaraz dla teraźniejszości zniknęła.
Matka ogląda wszystko we śnie,
I inne rzeczy także zauważyła,
Wtedy ze snu się obudziła,
Gdy tak głośno psy miasta szczekały.
Tam leżał jej syn, jak długi
Wyciągnięty, i był nieżywy,
Światło przemknęło po jego policzku,
Porannego brzasku czerwieni,
Złożyła ręce razem,
Poczuła, że nie wie skąd u niej
Łagodny śpiew i tak pobożny:
‘O kiedykolwiek czczona, bądź Ty!’ 
 
(z jęz. angielskiegg tłumaczył H. Heinego S.Barszczak)

Leave a comment