Chwała pierwszej twórczości 70

Stanisław Barszczak, Prawda o Loli,  cz.2

III

Wojna spotkała Lolę przed domem. Lola wspominała: Karmiłam kota, kiedy przy furtce stanął mężczyzna i pokazał ręką, że mam uciekać do domu. Popatrzyłam na niego i udałam, że nie rozumiem. Wtedy on odchylił płaszcz, pod którym miał karabin. Uciekałam tak szybko, że po drodze zadeptałam kota. Któregoś dnia wujka Loli wpakowano do ciężarówki. Ciotka dowiedziała się o tym dwa dni później. Potem nie było już od niego żadnej wiadomości. Po roku uznała, że umarł, i zaczęła ubierać się na czarno. Lola chodziła po ulicach. Patrzyła, czy wojna zmieniła domy. Tak mówiła jej ciotka: “Lolu, teraz wszystko się pozmienia, ludzie, domy, zobaczysz”. Dom przy Tynieckiej 10 był taki jak przedtem. Tylko ogródek przed nim zarósł chwastami. Lola stała przed domem kilka minut. Kiedy odchodziła, z domu wyszedł młody mężczyzna. Przechodził obok niej. Powiedział: “To ja, stary facet, boję się wychodzić na ulicę, a ty się nie boisz? Z takimi włosami?! Na kilometr cię widać, uciekaj do domu”. Lola była zła na niego. Że obcy człowiek, a mi rozkazuje i jeszcze włosów się uczepił. Jak odchodził, to mu język pokazałam. A on, nie odwracając się, powiedział: “Widziałem, widziałem. Strasznie brzydki język”. Pomyślała sobie: “Ale z niego magik”.
Był luty 1940 roku. Lola zabrała ciotce z piwnicy miednicę i oświadczyła, że idzie pozjeżdżać po śniegu. Ciotka prosiła, żeby nie szła nad Wisłę, żeby lepiej poszukała takiej górki, która “ciągnie się w drugą stronę”. Szukała takiej górki, ale wszędzie było płasko. Tylko dom przy Tynieckiej, ten kawałek od ulicy do drzwi wejściowych, miał górkę, lekkie nachylenie. Za piątym razem, kiedy zjeżdżała w dół i szurała miednicą po cienkiej warstwie śniegu, Lolek nie wytrzymał i wyszedł z domu. Krzyczał, że mu przeszkadza. Ona na to: “Ojej, ojej. I co z tego?”. Uśmiechnął się. Przyniósł kromkę chleba z cebulą. Była głodna, połknęła od razu. Powiedziała, że chce siku, i zapytała, czy może wejść do środka. Lolek odpowiedział: “Przecież ty siedzisz na nocniku”. Lola powiedziała mi:
– No to strasznie się zdenerwowałam, bo to nie był nocnik, ale poważna, emaliowana miednica. W końcu pozwolił iść do łazienki. I jestem pewna, że kiedy ja byłam u nich w domu, to on sam zjechał kilka razy, bo gdy już wyszłam, to moja miednica była w zupełnie innym miejscu, a on miał śnieg na kolanach. Dom przy Tynieckiej przyjaciele Lolka nazywali “katakumbami”. Bo było w środku ciemno. Przychodzili tam czytać na głos wiersze. Zasłaniali wtedy okna, żeby było jeszcze ciemniej. Recytowali przy świeczce. Gdy wychodzili, Lolek dalej czytał. Ojciec stał przy drzwiach do pokoju syna i słuchał.

Był 18 lutego 1941 roku. Lolek wracał po południu do domu z pracy w kamieniołomie na Zakrzówku. Po drodze wstąpił do przyjaciół po obiad i lekarstwa dla ojca. Poszedł od razu do pokoju ojca. Karol Wojtyła już nie żył. Lolek pobiegł po księdza. Całą noc siedział przy martwym ojcu. Płakał ze strachu i bezsilności. Lola widziała, jak wynoszono z domu ojca Lolka. Stanęła przy furtce. Po pogrzebie Lolek przeprowadził się do mieszkania przyjaciół. Lola zastanawiała się, czy skoro nie wróci już ojciec “tego pana”, to nie wróci również “ten pan”, i czy odszedł w taki sam sposób – na zawsze. Wrócił we wrześniu 1941 roku. Przybiegła od razu: “Proszę pana, proszę pana, umarła ta pani ze Skwerowej, no wie pan, ta z jednym okiem, no i potem zaraz zdechł jej pies. Dlaczego nie ma pan psa? A ile pan ma lat? Miesiąc temu to pan spod jedynki takiego suma w Wiśle złapał, taaakiego. A czym pan się zajmuje? Moja ciocia mówi, że pan wygląda na strasznie mądrego, więc dlatego ja tu przychodzę, bo ona też mówi, że ja jestem głupiutka”. Raz opowiedział jej o jedynym świętym, ale nie zapamięta jego imienia. Tylko że było “dziwnie niepolskie”. Raz ona zapytała, czy Niemcy też mają swoich świętych. Raz on opowiedział jej o teatrze. Raz ona opowiedziała mu o swojej kotce, która jest jeszcze głupsza od niej, bo zamiast pić mleko, to moczy w nim ogon. Spotykali się przed domem na Tynieckiej. Któregoś dnia zapytał ją, jak ma na imię. Powiedziała: Lola. Któregoś dnia ona zapytała go, jak ma na imię. Powiedział: Lolek. I zaraz dodał: “Wiesz, pasujemy do siebie. Ja jestem Lolek, ty jesteś Lola. Ale włosy masz ładniejsze. Wszystko od nich pomarańczowieje”. Były spotkania nad Wisłą. Krótkie, kilkuminutowe. Lola przynosiła Lolkowi jabłka z ogrodu ciotki, Lolek jadł je i krzywił się, że takie kwaśne. Potem Lolek został księdzem i wyprowadził się z Tynieckiej. Lola skończyła 13 lat, umarła jej ciotka. Zamieszkała w domu dziecka. Dyrekcja domu dziecka długo szukała Alberta Mrozka, ojca Loli, ale nigdy go nie odnaleziono. Lola skończyła szkołę podstawową, kiedy miała 17 lat. Skończyła też kurs krawiecki i poszła do pracy. Do domu Lolka przy Tynieckiej wprowadzili się inni ludzie. W domu Loli przy Szwedzkiej też zamieszkali inni ludzie.

Potem Lolek w dniu 4 lipca 1958 roku dowiedział się, że jest biskupem, zaś w dniu 30 grudnia 1963 roku, że został arcybiskupem krakowskim.  Lola miał już wtedy trójkę dzieci i mieszkała z mężem na Grzegórzkach. Kiedyś zobaczyła gdzieś zdjęcie nowego biskupa i pomyślała, że tę twarz skądś zna, tylko nie wie skąd. Potem Lolek został kardynałem i Lola znowu gdzieś widziała jego zdjęcie, i znowu miała to samo uczucie: że tę twarz skądś zna. Potem Lolek został w Rzymie. Wtedy Lola przypomniała sobie tę twarz. Przeczytała pierwszą biografię. Była w niej Tyniecka 10. Drugą – też była Tyniecka 10. Zastanawiała się, co zrobić z “takim skarbem”. Bo przecież znać Papieża, kiedy był Lolkiem, to wielki skarb. Chciała komuś opowiedzieć, ale powiedziała tylko dzieciom i mężowi. Uwierzyli. Podobno Lolek listy pisze do wszystkich swoich dawnych przyjaciół, niech napisze i do ciebie, albo ty do niego napisz – mówił mąż Loli. Lola mawiała: Co miałam napisać? Że kiedyś znał taką jedną Lolę ze Szwedzkiej, że była ruda i te jej włosy mu się podobały? Przecież setki takich dzieciaków znał. Zapomniał już, zapomniał. Czytała wiele książek o Papieżu. Tysiące ludzi o nim w nich mówiło, wszyscy znali go świetnie. Raz pomyślała, że pójdzie do jakiegoś biografa Ojca Świętego i opowie o swojej dziecięcej przyjaźni z Lolkiem. Ale zaraz mi przeszło. Co mogłam powiedzieć? Jestem starą, niedouczoną kobietą, tylko po podstawówce. Jaki to autorytet? I po co to tak sprzedawać wspomnienia?  Wspomnień ma tysiące. Czasem zastanawia się, które są prawdziwe, a które sobie wymyśliła z dziecięcej tęsknoty za Lolkiem, kiedy wyprowadził się z Tynieckiej. Z tych prawdziwych jedno jest najprawdziwsze, mianowicie ich przywitanie się: “Ja jestem Lolek, ty jesteś Lola”.

W maju 1972 roku Lolek prowadził pogrzeb księdza Świądra. Ktoś stał obok niego, gdy grabarze wkładali trumnę do grobowca, i usłyszał półgłosem wypowiedziane zdanie: – No, teraz prałat czyta już “Osobę i czyn”. W czasach kiedy w kraju było tylko dwóch kardynałów, kardynał Wojtyła lubił mawiać: – W Polsce 50 proc. kardynałów jeździ na nartach! Nie jeździ ks. kardynał Wyszyński. Innym razem Lolek, rozmawiając z zagranicznymi dziennikarzami, zaniżył ten skład procentowy i zażartował: – W moim kraju 40 proc. kardynałów uprawia narciarstwo! Stary góral opowiadał, jak to Lolek  chodzieł w góry. Nikt nawet nie wiedzioł, kto on jest, bo się nie przedstawioł, no ale zawse set rano na Rusinowom Polanę do kaplicy i kie był na Rusinowej, to zachodzieł hań zawse do babki Aniela Kobylarcyk. Aniela Kobylarczyk była ostatnią gaździną Rusinowej Polany. Każdy ją znał i każdy mógł się u niej napić herbaty. Kiedyś kardynał Wojtyła też ją o herbatę poprosił, ale ona go nie poznała. Powiedziała tylko: – Ej, żeście się najedli, aj najedli, kozdy by herbatkę chcioł pić, ale wody to mi ni mo kto przinieść. Na te słowa może poderwał się Lolek, wziął dwa wiadra i poszedł do źródła po wodę. Po 16 października 1978 roku ktoś zagadnął Anielę Kobylarczyk: – No, babko, widzicie. Tego, coście posłała po wodę, obrali na papieża, a wyście mu telo dobrze zrobieła, boście mu herbaty uwarziła! Na to babka Aniela Kobylarczyk rzekła ze smutkiem: – Hej, kieby jo była wiedziała, to jo by mu tej herbaty nie warziła. Miałabyk se teroz dwa wiaderecka wody świenconej.

Lolek poznał później Panią Wandę Rutkiewicz, która zdobyła Mont Everest w tym samym dniu, w którym Lolek został papieżem. Gdy się spotkali w Watykanie Lolek jej powiedział: „jednego dnia pani i ja zaszliśmy tak wysoko.” Plan budowy w Castel Gandolfo basenu kąpielowego wywołał w mediach krytykę Lolka – zaczęto oskarżać go o rozrzutność i… egoizm. A on odpowiadał: – Papież potrzebuje ruchu. A nowe konklawe będzie kosztować dużo więcej. Gdy ksiądz Boniecki złamał nogę na nartach, Lolek stwierdził: – Tak to już jest, jak ktoś najpierw jeździ, a potem dopiero się uczy. Ktoś inny powiedział do Lolka: -no cóż, starzejemy się, Ojcze Święty… Papież spojrzał na niego i odparł: – Tak, ale ja od nóg. Pewnego razu  Lolek modli się i pyta Boga: – Panie, czy Polska odzyska pewnego dnia wolność? – Tak – odpowiada Bóg – lecz nie za twojego życia. Wobec tego Papież pyta dalej: – Panie, a czy po mnie będzie jeszcze polski papież? – Nie za mojego życia – odpowiada Pan Bóg. Ponieważ to jeszcze na tym świecie nie moje życie panuje, Lolek innym razem śpiewał z młodzieżą Matce Bożej Barkę. Na słowa kto śpiewa ten dwa razy się modli Lolek powiedział: Kiedy ja śpiewałem, modliłem się pojedynczo. Lolek występował często publicznie. Gdy już zaniemógł wybrał się raz jeszcze na mównicę. Był już blisko podium, gdy szepnął: ,,A jednak się porusza…” Lolek spotykał się wielokrotnie z Matką Teresą z Kalkuty. Tak było zaraz po konklawe, następnie w 1983 roku, 3 lutego 1986 roku w Kalkucie, 20 maja 1997 roku w Watykanie, także gdy towarzyszyła mu w jego pielgrzymce do jej ojczyzny, Albanii. Wówczas Matka Teresa kochała powtarzać: „Idźcie do domu i kochajcie swoje rodziny”. 

 

 

IV

Mizerny i zakurzony skwerek publiczny koło XVIII wiecznej katedry w Tasco na meksykańskiej ziemi,  na drugiej półkuli Ziemi, zajmujący środek rozległego placu zabudowanego ze wszystkich stron żółtawymi domami, był w to upalne południe styczniowe  prawie zupełnie zapełniony. Katty weszła na skwerek z dzieckiem na ręku. „Na ocienionej ławce siedział chudy staruszek, jakby zagubiony w zbyt obszernym garniturze z szarej alpagi. Na głowie miał rozpostartą chustkę do

nosa, na niej pożółkły słomkowy kapelusz. Starannie odwinął rękawy na przegubach rąk i pogrążył się w czytaniu gazety. Obok niego, na tej samej ławce, ale obrócony twarzą w przeciwną stronę, spał jakiś bezrobotny z głową złożoną na rękach. Od czasu do czasu staruszek przerywał czytanie, obracał głowę w bok i przez chwilę przyglądał się z wyraźnym niepokojem swojemu sąsiadowi, a właściwie jego zatłuszczonemu, powalonemu wapnem kapeluszowi, który tkwił na głowie śpiącego w takiej pozycji, jakby już-już miał z niej spaść.

Sąsiednia ławka w cieniu nie była cała wolna: siedziała na niej jakaś tłusta, obdarta starucha i za każdym razem, ilekroć staruszek z gazetą rzucił na nią okiem, rozwierała bezzębne usta w szerokim ziewnięciu. Katty podeszła powolutku, na palcach, radośnie uśmiechnięta, ostrożnie ujęła kapelusz śpiącego w dwa palce i u mieściła na głowie w sposób właściwy. Staruszek śledził oczyma każde jej poruszenie, z początku zaskoczony, potem zmarszczony gniewnie. Katty, meksykańska Lola, przemówiła uśmiechem i ukłonem, jak gdyby to jemu, nie zaś śpiącemu robotnikowi, oddała tę przysługę.- Proszę dać coś temu biednemu dzieciątku.- Nie!- warknął staruszek ze złością (Bóg wie dlaczego) i opuścił oczy na swoją gazetę. –No cóż, jakoś to będzie!- westchnęła Katty.-Pan Bóg dopomoże. Odeszła i usiadła na tamtej drugiej ławce, obok babiny w łachmanach, z którą też zaraz nawiązała rozmowę. Patrzyła, jak ten siedział w pewnej odległości na tamtej ławce, i wcale nie było mu go żal. Miała zaledwie dwadzieścia lat. Nieduża była, przysadzista, ale ładna, o bielutkiej karnacji: włosy miała czarne, lśniące, rozdzielone pośrodku, ściągnięte z czoła i zaplecione z tyłu w ciasne warkoczyki. Błyszczące oczy spoglądały sprytnie i zaczepnie. Miała zwyczaj przygryzać raz po raz wargi. Przez jej nosek, nieco zadarty i troszkę krzywy, przebiegało drganie.” Opowiadała starej swoje dzieje. Mąż…- Braliśmy ślub w kościele… Od pewnego czasu ten człowiek starał się od niej uwolnić, siłą niemal wypchnął ją do Rzymu, żeby poszukała tam miejsca mamki. Ona nie chciała jechać; rozumiała, że na to już za późno, skoro jej dziecko miało już koło siedmiu miesięcy. Ze złości na żonę pośrednika w Rzymie straciła pokarm. Teraz nie miała go już nawet dla własnego dziecka. Żona pośrednika zabrała jej kolczyki, a w dodatku jeszcze zatrzymała tłumoczek, który Katty przywiozła ze wsi. Tego dnia od razu znalazła się na bruku… Wrócić do swojej wsi nie mogła ani nie chciała: mąż nie przyjąłby jej z powrotem. I co tu robić, mając ręce związane tym dzieciątkiem? Nawet na służącą nikt jej nie weźmie.- „Naprawdę, wiecie…”- uśmiechała się- Skąd jesteś? -zapytała stara.-Z nad Sanu w Polsce. „Chłopiec, mocno pchnięty przez matkę, zbliżył się. Chwilę wpatrywał się w niemowlę szklistymi oczyma dręczonego kota i nagle wyrwał mu z rączki kawałek chleba. Maleństwo rozkrzyczało się.-Nie! Biedny bobuś!- wykrzyknęła Katty.-Zabrałeś mu chleb! Płacze teraz, widzisz? Głodny jest. Dajże mu choć kawałeczek. Podniosła oczy chcąc odwołać się do matki chłopca, ale nie zobaczyła jej już na ławce… Chłopczyk podbiegł do jeziora i cisnął chleb w wodę.-Dla rybek, co? Wykrzyknęła Katty.-A to moje biedactwo pości… nie ma mleczka, nie ma domu, nie ma nic. Pani spieszyła z powrotem, wydobyła z torebki dwa pieniążki i dała Katty.

-Bóg zapłać!- zawołała Katty za odchodzącą.-No cicho, no cicho, malutki. Kupi ci mama ciuciu, wiesz! Dziecko ucichło. Katty przyglądała się ludziom, coraz tłumniej zapełniającym skwerek… Panował nieustanny gwar. Pośród dziewczynek skaczących przez sznur, chłopców urządzających gonitwy, niemowląt wrzeszczących na rękach mamek wiodących między sobą spokojnie pogawędki, studentek i zalecających się do nich żołnierzy kręcili się sprzedawcy pierników i innych łakoci. Oczy Katty rozbłyskiwały, usta rozchylały się głodnym uśmiechem… Weszła do tego ogródka chcąc znaleźć w nim trochę cienia. Siedziała już tam z godzinę, mogła jeszcze posiedzieć do wieczora. Ale potem? Gdzie spędzić noc z tym maleństwem na ręku? A dzień jutrzejszy? I następny. Pomyślała o starej jędzy, która zabrała jej kolczyki i tobołek z rzeczami. Wrócić do niej? Krew uderzyła jej do głowy. Popatrzyła na swoje maleństwo; spało. Stara mruknęła: -Zrobiłaś go? To się o niego martw. Jakaś astmatyczna inna starowina wyłuskała z woreczka kromkę chleba.-Ty, chcesz?- Dajcie. Bóg wam zapłać-śpiesznie odpowiedziała Katty… Stara odeszła powłócząc nogami, razem z tamtą drugą, o lasce…”. W pobliżu Katty usiadła pani lat trzydziestu z skaczącym po trawniku chłopcem i jęła pytać, chyba o to, czy jej niepotrzebna kobieta do prania albo na posługi… Tymczasem skwerek ożywiał się po trochu. Dozorca polewał rośliny… Słońce stało już nisko na niebie i prawie wszystkie ławki były teraz w cieniu. W końcu zaszło, ale upał trwał nadal, duszący… Przed Katty stał staruszek z wachlarzykami wetkniętymi w kapelusz. Katty dała mu dwa pieniążki… rozpięła stanik jeszcze trochę i zaczęła wachlować zupełnie niemal odkryte piersi.-Jakoś to będzie, mówiła. Bóg pomoże. Śmiała się przy tym do przechodzących żołnierzy.

 

Epilog

Pani Leokadia jeszcze choruje, lecz Lola nie jest samotna. Siedzi teraz w czystym, białym pokoju. Jej ręka spoczywa na ręce Patryka.  Jesteśmy skazani na wzajemną miłość, my prawie wcale nie występujemy poza naszą miłością, jesteśmy tylko zwierzętami bez niej, z urodzeniem i śmiercią towarzyszy nam strach stały. Ale nasza miłość podniosła nas wreszcie, z śmiertelnie przepełnionego, zwykłego tylko życia.  „Ja jestem Lolek, ty jesteś Lola.” Drogi Robercie, chciałem ci tu opowiedzieć o tej krakowskiej, przemyskiej, albańskiej, meksykańskiej, włoskiej, góralskiej Loli. Opatrzność sprawiła, że ona jedna przez świadectwo swego życia była w stanie obdarzyć mnie ostatnią miłością chrześcijańską. Chyba właśnie dlatego chcę na zawsze być w końcu pasterzem ludzkiego podwórka… być rezolutną Lolą.

(historia żywa przeniesiona z opowieści o młodym Karolu Wojtyle i opowiadań L. Pirandella, nie należy ją porównywać z żadnymi współczesnymi osobami i wypadkami, autor)

Leave a comment