Wspomnienie jedynej przyjaźni, cz.1

Stanisław Barszczak—Jakub w przytułku dla obłąkanych — Nie jestem tutaj w sanatorium po to, by pisać, ale aby być szalonym?! Postawiłem niedawno zupełnie na jedną osobę … Ponieważ jedna jest zawsze tylko na pół wściekła, bo jeden jest najbardziej nieśmiały z ludzi. Ale też przynajmniej powinniśmy nauczyć się rozumieć naszych bliźnich, bo jesteśmy bezsilni, aby zatrzymać ich nędzę, ich hańby, ich cierpienia, ich słabości i ich śmierć. To dlatego bardzo cenię ludzi szalonych dla życia. Podobno milczenie jest złotem, więc niech i tak będzie. Wolałbym być popiołem niż pyłem! Wolałbym raczej, żeby mój wybuchający promień buchał błyskotliwie, niż żeby palił się tłumiony przez suchą zgniliznę. Wolałbym być wielkim meteorytem, pojedynczym atomem, który świeciłby wspaniałym blaskiem, niż być stałą tylko i śpiącą planetą. Funkcja człowieka polega na życiu, a nie tyle na istnieniu. I nie należy tracić dni na próbach ich przedłużania. Używam zatem mojego czasu. A jak żyłem przedtem? Szczerze i otwarcie, choć z grubsza. Nie boję się życia. I nie obniżałem jego lotu. Wziąłem go za to, co było na jego wycenę. I nie mam się czego wstydzić. Tak jak to było, wszystko co przeżyłem, to jest moje. Musiałem bawić całe moje dzieciństwo w Ząbkowskim więzieniu, spędzając czas raczej dla nierozumnych racji. Obecnie chcę przedstawić jeszcze jeden dzień rozdarty dla losu, nie, nie, zamierzam tym razem przywołać jedynie pamięć mojego przyjaciela. Oczekiwałem na ciebie, niestety, nie dawałeś znaku życia. Poznałem cię na katechezie, tego uroczego, rozmownego chłopaka. Byłeś geniuszem, uroczy, pełen bólu i śmiechu, ironii, byłeś sam w sobie zaskakujący, przypominałeś mi o chaosie świata, przyprawiającym w niezwykły sposób o chwilowy skurcz duszy. Wszyscy posługujemy się językiem, który nie rozumiemy, który jednak jest rozumiany przez innych. To wystarczy, aby zezwolić jednemu istnieć, a przynajmniej żeby pozostał niezrozumiały. Marzy mi się zarazem napisać coś tak, jakby mogło być na świecie, skreślić niewiele słów o pięknie świata i kosmosu, otworzyć nowe stulecie na wreszcie zrealizowaną sprawiedliwość Boga względem ludzkości. Jesteśmy dzisiaj osobą. Środki masowego przekazu przedstawiają jedyną jedność ludzi w obliczu zagrożeń, katastrof, jubileuszy. Staliśmy się turystami ziemskiego globu, pielgrzymami świata. Ale też modlę się, żeby na przykład celibat księży nie był dogmatem. Jestem po celebracji jubileuszu 25 lat kapłaństwa; już jestem gotowym jubilatem. Skoro tak, musiałem zacząć od Ząbkowic, bo tu naprawdę byłem, tak by osiągnąć to znów, gdzie teraz jestem… Przed rokiem 2000 nigdy nie miałem zwycięstwa, za to po 2000 nigdy nie miałem porażki… Ale oto wkroczyłem w końcu w wiek magiczny, moje lata pięćdziesiąte. A tak na marginesie to wydaje mi się, że z podróżą papieża do Berlina we wrześniu bieżącego roku, nie zawijając do portu w Warszawie, nie przewidując jego pobytu wśród Polan, od Szczecina nad Bałtykiem, po Triest nad Adriatykiem uwolniono żelazną kurtynę, która z zawrotną szybkością spada na granicę na Odrze i Nysie…Zawsze otaczałem się życiem tylko symulującym istnienie, nie było to rzeczywiste istnienie. Gdy kupiłem dom na posesji, najpierw przeraził mnie widok pustych pokoi w tym naszym drugim domu w Ząbkowicach. Puste pokoje sprawiały na mnie zawsze strasznie przygnębiające wrażenie, nawet uznałem, że człowiek, który mieszkał w nich, musiał wypełniać je samotnie i to wyłącznie własnymi wyobrażeniami, w porządku, który nie wychodził poza jego umysł. Na tym nowym miejscu przychodziłeś mi na pamięć. Co jest śmieszne o człowieku, powiedziałeś kiedyś, to jest w istocie jego zupełna niezdolność do tego, by być śmiesznym. I pamiętam, miałem trzydzieści siedem lat, pisałem wiersze, jeszcze ubierałem je w nie bardzo właściwą szatę, wybiegałem nonszalancko w deszcz i śnieg, zawsze budziłem się wcześnie rano. Uważałem, że płaszcz jest zbędnym rekwizytem, dopiero potem, ale bardzo późno otrzymałem wynagrodzenie miesięczne sześćset dwadzieścia pięć złotych, ale nie wiedziałem też, co z tymi pieniążkami zrobić. Podczas jedynych wówczas spotkań z ludźmi odzyskiwałem siebie, moje wewnętrzne, własne, chyba najważniejsze ja. Wówczas raz ujrzałem coś niczym Armagedon: “domy, ogrody, a ludzie przemienili się w muzyczne dźwięki, wszystko to, co wydawało się być przemienione na kształt duszy i w łagodność. Słodkie welony srebra i rąbek duszy popłynął przez wszystkie rzeczy i kładł się nad wszystkim. Dusza świata otworzyła się i wszystek żal, wszystkie ludzkie rozczarowania, wszelkie zło, wszelki ból zdawał się znikać, od teraz by już nigdy nie pojawić się ponownie. Wcześniejsze spacery maszerowały przed mymi oczyma, ale wspaniały obraz pokornej obecności stał się uczuciem, który obezwładnił wszystko inne. Przyszłość zbladła i przeszłość rozlała się. cdn

Leave a comment