W pierwszy dzień maja

Stanisław Barszczak—Błękit majowego nieba—

Kochany Czytelniku, teraz będę walczył za Ciebie, i za współczesne choroby wiary człowieka. Może być lepiej. To nic, że dziś jestem już nurkiem po głębinach naszego morza przywar i małości. Właśnie o nim chcę napisać w niedalekiej przyszłości sztukę na rocznicę pierwszego maja, pamiętnych wielkich pochodów ludzi pracy. Ponieważ odeszłem jakby od ideałów matczynych. Pamiętam, że gdy poszedłem do szkoły powszechnej, moje imię “Staszek” było kojarzone z przysłowiem: „Stachu kury na dachu, panna w kominie, czapka ci ginie.” To głupie, więc moje ‘przezwisko’  było trochę mylące. Co na to mama? Moja mata była naprawdę bardzo głęboko wierzącą matką.  Widzę ją zawsze jako pastuszka na łące. Mój ‘fortepian’ (zapał do zakupu książek) -jako ideę dziecka, nie brała zbyt poważnie, bo ona się czuła jako nie wystarczająco utalentowana w tym kierunku. Moja mama dość jasno wyrażała swoje prawo w dzieciństwie. Co prawdopodobnie bardzo “umotywowało” mnie. I rzeczywiście, zawsze chciałem być kimś, więc najpierw zacząłem podczas wakacji od szkoły średniej studia muzyczne. Ponieważ byłem w szkole prowadzonej przez księży, w której poważnie traktowano muzykę i literaturę. To jest dramat niniejszej szkoły, że było mało przedstawień. Ale w tym czasie czytałem bardzo dużo i to było naprawdę wielką literaturę: W.Hugo, A. Seghers, M.Szołochowa, A.Puszkina, J. Conrada, J.I.Kraszewskiego, H. Sienkiewicza, E. Orzeszkową, Jana Parandowskiego i innych. W dzieciństwie miewałem chwile nieśmiałości, które wyrażały się w tym, iż wstydziłem się mamy, która była nieco starsza od mam moich kolegów, pamiętam też, że z braku samokontroli pąsowiałem  wówczas na lekcjach polskiego. Moje trwanie przy kościele zaowocowało mocnym emocjonalnym związkiem z Kościołem. Po Częstochowskim bakalaureacie pojechaliśmy do Krakowa. W Krakowie były teatry: Bagatela, Stary, Słowackiego. To było po linii moich osobistych przeznaczeń. Wszak urodziłem się w Tarnowskich Górach, skądinąd niedaleko Krakowa, a więc nie jestem przeciwnikiem z za granicy. Goniłem wówczas za słowem polskim, pełnym artyzmu…Jeśli chodzi o marzenia kim chciałem być, to muszę powiedzieć, że zawsze chciałem być dobrym księdzem, choć nie jestem w tym względzie-myślę- bardziej utalentowany od moich współbraci. Zatracam się na parafii w pokazowym duszpasterstwie i lekturach badawczych, a następnie udałem się na powrót do Krakowa, tym razem zamieszkałem nie w Seminarium a w klasztorze Ojców Bonifratrów. Nie przestaję studiować o wielkości człowieka. Przez przypadek gdzieś widziałem plakat, który wskazywał na jakiś koncert. Pomyślałem: “Postaram się raz zrozumieć filozofię, a potem wracam do literatury.” Ale pozostawałem tak na serio zawsze w teatrze. Co mama na to? Moja mama była naprawdę bardzo mądra i bardzo otwarta. Raz powiedziała: “Spróbuj pisać, może ci się to nie znudzi!” Moja mama nie była rozczarowana, że ​​nie idę w kierunku muzyki, owszem chciała mieć lekarza. Kiedy wybrałem ostatecznie kapłaństwo była szczęśliwa. Mówiła, że najpiękniejszy dzień w jej życiu, to były moje prymicje. Teraz modlę się, żebym był dobrym księdzem. Czy jest to praca na całe życie, nie wiem…Przede wszystkim, miałem szczęście poznać kilka wybitnych osób. Byłem w Krakowie, w którym byłem prawie zawsze trochę z zewnątrz, chociaż jestem Polakiem …Obecnie więcej spostrzegam z codziennych batalii ludzkich. Rozumiem życie, w którym jest trochę baletu…który interesuje mnie z racji na fakt, że pozostaje się tutaj możliwie najbliżej zjawiska działania. Wspaniałą rzeczą jest to, że wszędzie obecnie można się realizować we wszelkich wymiarach – i to jest najważniejsze dla mnie – żeby współpracować w dobrej sprawie z najlepszymi ludźmi. To sprawia, że wszelka praca jest tak ekscytująca i piękna – i również choć jest trudna, to zawsze satysfakcjonująca. W pracy literata, w kontakcie z teatrem, operą (wydaje mi się, że nie przypadkiem kiedyś studiowałem cały przewodnik operowy Kańskiego) odczuwam  coś tak mocnego i głębokiego, co nazwałbym dużym korzenieniem w dobru…Opera jest formą sztuki przeszłości. W teatrze powinno się podejmować nawet bardzo radykalne interpretacje sztuk klasycznych. Praca w grupach aktorskich, podjęta rozumnie, naprawdę staje się zrozumiała i osiąga spektakularne owoce. I gdy czasami widać nawet odrzucenie jakieś sztuki, to to jest zrozumiałe – i to również jest bardzo ciekawe. Oznacza to, że czasami są kwestie, w których kilka osób może być na scenie niesamowicie zdenerwowanych…Po spacerze przez Arbat w Moskwie przed miesiącem wybrałem się na sztukę Maksyma Gorkiego pt. „Ludzie jak ludzie”. Scenariusz przedstawienia został oparty na sztuce Gorkiego pt. Rodzina Żukowych. Po czasie pobytu na wyspie Capri Gorki powrócił do Moskwy i pisze ten dramat mieszczański i obyczajowy, który nie traci ze swej aktualności. Maksym Gorki był wybitnym zwolennikiem realizmu krytycznego w literaturze rosyjskiej, jednym z autorów najbardziej znanych w Rosji. Poświęcił się obserwacji życia społecznego (radykalny pomysł na tamte czasy). W  obliczu przejścia na nowy, bardziej skomplikowany “nowoczesny” świat, który porusza się nieodwołalnie w stronę rewolucji. W swojej sztuce “Żukowy”, demaskuje przepaść między pokoleniami – i między płciami – na progu jednego z najbardziej rezonansowych przewrotów społecznych, rewolucji rosyjskiej z 1917. Napisana w 1913 roku sztuka dotyczy Antipa Zukowa, samolubnego kupca drewna. Antipa wraz z synem Mishą, mieszka z siostrą Zofią, która wyszła za mąż za ziemiańskiego szlachcica, ale pozostaje wdową i bezdzietną przez ostatnie sześć lat. Misha jest zaręczony z piękną Pavlą, ale ta jest nieco naiwna. Chcąc Pavlę dla siebie, Antipa urywa synowskie zaangażowanie i poślubia ją, z przewidywalnym katastrofalnym wynikiem dla wszystkich zainteresowanych. Spośród  bohaterów ciekawą rolę w dramacie ma Zosia, centrum moralne sztuki. Wydaje mi się, że aktorka ma tu ogromne pole do popisu. Nie powinna grać jednak zbyt lekko tej roli. Marzyłbym, żeby była taką naszą Zosieńką od Mickiewicza.  A oto niektóre myśli Gorkiego, ostatni cytat pochodzi właśnie z tego dramatu: „Każdy nowy czas daje swoje prawo … Zabijamy wszystkich, moja droga. Niektórych pociskami, niektórych słowami, a każdego naszymi czynami… Zawozimy ludzi do ich grobów, nie widząc ani tego nie czując … Nawet przy maksymalnym ujęciu przeszłości, nie można pójść w dowolnym miejscu… Kiedy praca jest przyjemnością, życie jest radością, kiedy praca jest obowiązkiem, życie to niewolnictwo … Inteligencja, była zajęta haftowaniem białych szwów na filozoficznych i kościelnych szatach burżuazji – stare i brudne tkaniny zbroczone krwią mas pracujących … Trzeba umieć przeliczyć wszystko, tylko dlatego, że przy pięćdziesiątce nie wychodzi za mąż dziewczyna lat dwudziestu.” W monologach Gorki pozwala sobie się na gafę ucieczki od rzeczywistości, ale ogólny wydźwięk dramatu: różnicy pokoleń, kompleksu ojca i syna, jest bardzo pozytywny. Trzeba czynić swoje, być sumienny. Jak się służy cudom współczesności, to trzeba być wielkim prorokiem jutra…Sala teatralna czwartego kwietnia 2011 roku, była zapełniona. Kiedy patrzę na tę piękną Salę teatralną z balkonami, lożami, „pozami”, skromną scenę, kryjącą się na słonecznym Arbacie, to miałem przez moment pokusę skakać i robić, co mi się tylko podoba. Naraz myślę, że to dobrze, że nie możesz robić co chcesz. Dom z zewnątrz nie jest tak piękny, nie znam starych tradycji i historii tego domu, to ostatecznie tak, że ludzie przychodzą tu z powodu wydajności repertuaru. Tak jest cudownie, taki cudowny, wspaniały dom, że jest to centrum miasta, przy promenadzie w pobliżu Starego Arbatu i pałacu Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wszystkie społecznikowskie wysiłki mają na celu zapewnienie, że ten dom żyje, że się zmienia, że ​​ludzie przychodzą tutaj. Teatr jest po to, aby powiedzieć ludziom o człowieku. To sprawia, że ​​teatr realizuje się za pomocą języka. Emmanuel Lévinas powiada, że myśl nie rodzi się w trzeźwym umyśle – powstaje w niepewności i w nieoczekiwanym blasku. Dla Lévinasa myśl rodzi się bowiem na styku prywatnego doświadczenia i struktur odziedziczonych przez kolejne wersje metafizyki, która jest spadkiem zarazem przeklętym i błogosławionym, bo nie można go po prostu odrzucić. I tak nawet kiedy język zwodzi, pozostaje on dla Lévinasa przestrzenią innej racjonalności… Tymczasem chodzi o świadomie stosowaną strategię „oplatania” doświadczenia słowem. Lévinasowi nieustannie towarzyszy przekonanie, że język własną kreacyjną mocą wyrywa świat z utartych kolein, na nowo ustanawiając stosunek pomiędzy podmiotem i rzeczywistością. Z tego punktu widzenia mówienie nie jest czynnością niewinną, a styl nie stanowi ornamentu, lecz jest przeznaczeniem myśliciela dążącego do przełamania dyktatu sztywnej rozumności. W tym kontekście mówi się o najbardziej źródłowym dyskursie międzyludzkim, który miał się rządzić nie deskryptywną, lecz preskryptywną grą językową…Dyrektor Opery miejskiej w Monachium Mikołaj Bachler powiedział niedawno: „Teatr, jak długo istnieje, może być inspirujący, może być budujący, może b yć rozjaśniający, może być niepokojący, nawet odstraszający. Oznacza to, że przeniesienie wszystkich emocji, które są obecne w człowieku, przeniosły się do teatru i tam się znajdują- i mają tam być. Ze względu na stosunek do teraźniejszości i wielce dyskutowany aspekt interpretacji, co mogę powiedzieć teraz o teatrze:”Chcemy zobaczyć dzisiejszymi oczami starą fabrykę” Możesz to zrobić i spojrzeć na Szekspira jako na przykład: brał garściami starożytny materiał i przetransportowywał go na grunt renesansu. To wówczas pojawiły się na scenie niewiasty.” Ale jakie są nasze oczy teraz? Mają być wolne od wszelkich błędów… H.Heine napisał: „Raz miałem jedyny kraj. Dąb tam był tak wysoki, a fiołki delikatne. W nim wszystko rosło marzeniem. On właśnie ucałował mnie zupełnie po niemiecku, mówił do mnie po niemiecku. I teraz do końca zajaśniało to zdanie  (niestety prawie się tego nie ocenia, jak wspaniale ono zabrzmiało): “Kocham Ciebie do szaleństwa”, albowiem kraj ten na zawsze pozostał marzeniem.” Kochani Czytelnicy. Wracam do was, nie chcę stać nad masami, przewodzić, po pochodzie duszy człowieczej zwijam flagę i idę do pracy. Razem z nowym błogosławionym, papieżem Polakiem Janem Pawłem II chcę być jednym z was na zawsze, czuć siłę z wami, waszą siłę… wasz niewątpiący wielki człowiek – z prywatną historią własną, Rzecki nowej wiosny … Jako chłopiec gnało mnie w szeroki świat, z mamą jeździliśmy na wieś do rodziny, ale także do Częstochowy i Krakowa. Pamiętam z Adamem wybraliśmy się do Warszawy. Potem przez przypadek plakat przyczynił się do mojej ucieczki z Krakowa w kierunku Salzburga i na Lazurowe Wybrzeże. Niech te moskiewskie wspomnienia teatralne, na progu nowego „pierwszego maja”, odsłonią w nas olbrzymie pokłady lazurowego nieba, wiary, nadziei i miłości.

Leave a comment