stanisław Barszczak—Skarbczyk Johnny’ego—
II
Na skraju miasta był stary ogród zarośnięty, w ogrodzie był stary dom, w domu mieszkał Johnny. Miał dziewięć lat i żył tam sam. Dom był otwarty zawsze, nie tylko na ogród, ale także na szepty pochodzące z ogromnej odległości – jakby kogoś, kto czasem trzaska drzwiami, kogoś o niezgłębionej dobroci, kto nieustannie czuje się w krainie melodii odwiecznych pragnień człowieczych. Nie miał już matki i ojca też nie, i to oczywiście bardzo dobrze, bo nie było nikogo, żeby powiedzieć mu kiedy ma iść do łóżka, szczególnie gdy świetnie się bawił, i nikogo, kto mógłby dać mu lanie, kiedy obżerał się niezdrowo karmelami. Pewnego razu miał ojca, którego wcale nie znał. Oczywiście, że miał też matkę, ale to było tak dawno, że Johnny nie pamiętał jej w ogóle. Jego matka zmarła, kiedy Johnny był malutki, leżał w kołysce i krzyczał, tak że nikt nie mógł do niego się zbliżyć. Johnny był pewny, że jego matka była w niebie, obserwuje go teraz przez wizjer z nieba, a Johnny często ręką macha do niej i woła: “Nie martw się o mnie. I tak wejdę aż na szczyt”. Johnny nie zapomniał swego ojca, który był profesorem leśnikiem, a który pewnego dnia zakupił wielki las. Ojciec skończył pracę w Akademii. Johnny jeszcze z nieprzebudzonym rozumkiem zaczął wówczas otwierać się na pełnię życia. Aż nagle dostąpił zaszczytu bycia w domu swego ojca. Johnny był absolutnie pewny, że ojciec, który nagle zniknął z jego życia kiedyś wróci. On nigdy by nie uwierzył, że zginął na zakręcie drogi, był pewny, że jechał, aż wysiadł na wyspie, zamieszkanej przez kanibali. I myślał, stał się królem Leopoldem wszystkich ludożerców i chodził ze złotą koroną na głowie cały dzień. “Mój tata jest kanibalem króla, to pewne nie każde dziecko ma takiego ojca.” Johnny mówił z satysfakcją. “I tak szybko, jak nagle zniknął, tak szybko mój tata wybudował sobie łódź, i w końcu przyjdzie po mnie, i będę kanibalem-księciem. Hej-ho, czy to nie jest ekscytujące? Johnny był najbardziej dumny z wujka, kapitana marynarki. Wujek kupił stary dom w ogrodzie wiele lat temu. Myślał, że będzie żył tam z Johnny, gdy się zestarzał i nie mógł żeglować po morzu dłużej. A potem coś irytującego musiało się wydarzyć, że „wpadł” do oceanu i przepadł. Johnny czekał na niego, wracając z jednej z przechadzek na pobliskie molo, Johnny skręcił prosto do domu „pod Lwem”. Tak się nazywał ten dom. Stał tam gotowy i czekał na niego. Jednego pięknego letniego wieczoru powiedział do widzenia wszystkim marynarzom na statku wujka. Oni wszyscy uwielbiali Johnny’ego, a on ich. “Tak długo, chłopcy”, powiedział i pocałował każdego z nich w czoło. “Nie martwcie się o mnie. I tak wejdę na szczyt.” Dwie rzeczy wziął tylko ze statku: kota, był prezentem od jego wujka i małą walizkę pełna złotych klejnotów. Marynarze stanęli na pokładzie i patrzyli tak długo, jak mogli go widzieć. „Niezwykłe dziecko”, powiedział jeden z żeglarzy, gdy Jasiek oddalił się już na pewien dystans. Szedł prosto przed siebie nie zwracając uwagi na nikogo, z Panem Protazym na swym ramieniu i z walizką w ręku.. Marynarz miał rację. Johnny był rzeczywiście niezwykłym dzieckiem. Najbardziej zadziwiającą rzeczą opowiadaną o nim było to, że był bardzo dobry. Był także bardzo towarzyski, że na całym świecie nie było ani jednego policjanta tak sympatycznego, jak on. Kiedyś zapragnął mieć konika na własność. Nie było już ani matki, ani ojca. Nawet miał konika już na swojej ulicy, jeździł po niego sam. Ale szeptem rozeszła się wieść po znajomych i Johnny od razu pozbył się pupila. Za to ponieważ zawsze tęsknił za zwierzętami, kupił raz na targu słowika, a teraz tu był. Kiedy Johnny chciał pić po południu kawę, słowik po prostu był z nim w ogrodzie. Obok Villi Porcjunkula był inny ogród i inny dom. W tym domu mieszkał ojciec i matka i dwójka uroczych dzieci, chłopiec i dziewczynka. Chłopiec miał na imię Jasiek a dziewczynka Ewa. Były dobre, dobrze wychowane i posłuszne. Jasiek nigdy nie myślał o gryzieniu paznokci, i robił dokładnie to, co jego matka poleciła mu zrobić. Ewa nigdy się nie nadąsała, gdy nie dostała czegoś co najbardziej lubiła, zawsze wyglądała ładnie i skromnie w jej sukieneczce bawełnianej dobrze wyprasowanej, zresztą bardzo uważała, żeby ją nie zabrudzić. Jasiek i Ewa bawili się w ogrodzie, ale brakowało im nowych form do zabawy. Podczas gdy Johnny żeglował za ocean z ojcem, oni często „wisieli” na płocie i mówili do siebie, “Czy to nie głupie, że nikt nigdy nie chodzi w tym domu. Ktoś powinien żyć tam, ktoś z dziećmi.” W ten miły, letni wieczór, kiedy Johnny po raz pierwszy przekroczył próg Villi Porcjunkula, Jaśka i Ewy nie było w domu. Oni poszli odwiedzić babcię i zostali u niej tydzień, i tak nie pomyśleli, że ktoś mógłby przenieść się do domu obok. W pierwszym dniu po powrocie do domu znowu stanęli przy bramie, patrząc przez ulicę, i nawet wtedy nie wiedzieli, że faktycznie ich sąsiad był tak blisko. Tak jak oni stoisz, zastanawiając się, co powinni zrobić, żeby coś ekscytującego mogło się wydarzyć, czy też miałby być ten dzień jednym z tych nudnych dni, gdy nie można myśleć o niczym. I właśnie odtworzyła się brama Villi Porcjunkula, z której wyszedł on. Był najbardziej niezwykłym chłopcem, jakiego Jasiek i Ewa nigdy jeszcze nie widzieli. Johnny właśnie spacerował i czynił poranną gimnastykę. A wyglądał tak: włosy krótkie, jego nos był na kształt ziemniaka bardzo mały, z charakterystycznymi piegami. Trzeba przyznać, że usta na podstawie niniejszego nosa były bardzo szerokie, z mocnymi białymi zębami. Ubrany był dość niezwykle. Wdzianko było niebieskie, ale nie wystarczyło niebieskiej tkaniny, Jasiek miał jeszcze na nim małe czerwone łaty naszyte tu i tam. Na długich nogach nosił cienkie długie skarpety, jedną brązową, a drugą czarną, a na nich parę czarnych butów, które były dokładnie dwa razy tak długie, jak jego stopy. Te buty jego wujek kupił mu w Ameryce Południowej tak, że Jasiek miał je trochę na wyrost, a mimo to nigdy nie chciał nosić żadnych innych. Jednak rzeczą, na którą Jasiek i Ewa otworzyli oczy najszerzej ze wszystkich, był kot czarno-biały, który siedział był dziwnie na ramieniu chłopca. Johnny chodził po ulicy z jedną nogą na chodniku, a drugą w rynsztoku. Jasiek i Ewa oglądali go tak długo jak mogli go zobaczyć. Po chwili się zatrzymał, i teraz szedł do tyłu. To dlatego, że nie chciał wracać do domu. Gdy dotarł do bramy Jasiek i Ewa wstrzymali oddech. Dzieci patrzyły na siebie w milczeniu. W końcu Jasiek powiedział. “Dlaczego idziesz do tyłu?” “Dlaczego chodzę do tyłu?” mówił wymijająco Johnny. “Czy nie jest to wolny kraj? Czy osoba nie może wykonywać spacer w jakikolwiek sposób ona chce? O to chodzi, powiem wam, że w Egipcie wszyscy spacerują w ten sposób i nikt nie myśli, że to jest czymś dziwnym.” “Skąd wiesz?” zapytał Jasiek. “Nigdy nie byłem w Egipcie, czy to prawda.” “Nigdy nie byłem w Egipcie. Rzeczywiście, ale to jedno możesz być pewien. Byłem na całym świecie i widziałem wiele dziwniejszych rzeczy od tych w rodzaju ludzi chodzących do tyłu. Gdy Johnny się położył na jezdni Ewa nie wytrzymała- “To brzydko kłamać”, mówi Ewa, która w końcu zebrała się na odwagę.”Tak, to bardzo niedobrze kłamać, powiedział Johnny jakoś smutno. “Ale zapomnij o tym teraz i potem. Jak można się spodziewać małego dziecka, którego matka jest aniołem a ojcem jest król wyspy i kanibali, którzy pływał po oceanie przez całe życie, jak można oczekiwać, żeby mówił prawdę zawsze? I o to chodzi, mówił dalej, a cała jego twarz zajaśniała piegami, pozwól mi powiedzieć, że w Kongo nie ma jednej osoby, która mówi prawdę. Leżą cały dzień. Zaczynają o godzinie siódmej rano i leżą aż do zachodu słońca. Więc jeśli mam się położyć teraz i potem, trzeba starać się wybaczyć i pamiętać, że to tylko dlatego, że przebywałem w Kongo trochę za długo. Możemy być przyjaciółmi, a może już nimi jesteśmy, co? ” “Och, na pewno”, powiedział Jasiek i nagle zdał sobie sprawę, że ten dzień nie miał być jednym z tych, nudnych dni. “Przy okazji, dlaczego nie możecie przyjść i zjeść śniadanie ze mną?” zapytał Johnny. “Dlaczego nie?” powiedział Jasiek. “Ale najpierw muszę przedstawić wam Protazego, powiedział Johnny. Następnie wszyscy udali się przez bramę dodo willi, wzdłuż żwirowej drogi, która graniczyła ze starymi omszałymi drzewami. Już odbyli wspinaczkę do willi, gdy dzieci zobaczyły na ganku wielkiego psa, który zajadał coś z miski po zupie. “Dlaczego masz takiego psa na werandzie? zapytał Jasiek, który wiedział, że wszystkie wielkie psy mieszkają w budzie. “To mój Gerwazy, dobrze, powiedział w zamyśleniu Johnny, on lubi kuchnię, on nie lubi salonu.” Jasiek i Ewa poklepali Gerwazego, a następnie weszli do domu. Była tam kuchnia, salon i sypialnia. Wyglądało tak, jakby Johnny zapomniał zrobić porządku w salonie od tygodnia. Jasiek i Ewa rozejrzeli się ostrożnie, bo może król kanibali Leopold siedzi tut gdzieś w kącie. Nigdy nie widzieli króla kanibali w całym swym życiu. Nie było widać taty, ani mamy. Ewa powiedziała z niepokojem: “Czy tu mieszkasz sam?” “Oczywiście, że nie!” powiedział Johnny. “Protazy i Gerwazy tutaj żyją.” “Tak, ale mam na myśli nie masz mamy ani taty tutaj?” “Ale kto mówi, kiedy masz iść do łóżka w nocy, takie rzeczy?” zapytała Ewa. “Mówię sobie, powiedział Johnny, najpierw w miły sposób i przyjazny, a następnie, jeśli nie mam na nic ochoty, mówię sobie jeszcze bardziej gwałtownie.” Jasiek i Ewa pomyśleli, że to dobry sposób. Tymczasem weszli do kuchni, i zawołali Johnny, teraz mamy zamiar zrobić placki, teraz będziemy piec placki. Następnie Johnny wziął trzy jajka i rzucił je w powietrzu. Jeden upadł na głowę i rozlało się tak, że żółtko znalazło się na jego oczach, ale białko złapał umiejętnie do miski.”Żółtko jest dobre dla włosów”, powiedział Johnny, wycierając oczy. “Poczekaj i zobacz, zaczynają rosnąć tak szybko. W rzeczywistości, w Brazylii wszyscy ludzie chodzą z jajami w ich włosach. I nie ma tam łysych osób. Tylko raz był człowiek zupełnie łysy, a kiedy pokazał się na ulicy był taki bunt, że policja wezwano. Johnny zaczął bić ciasto tak mocno, że dostało się na ścianę. W końcu wylał resztę na patelnię, która stała na piecu. Gdy placek ziemniaczany był brązowy z jednej strony Johnny przerzucił go w połowie drogi do sufitu na drugą stronę, a następnie złapał go na patelnię ponownie. A gdy był gotowy rzucił go prosto na talerz, który stał na stole. “Jedz!” zawołał do Jaśka. “Jedz zanim wystygnie!” A Jasiek i Ewa jedli i myśleli, że to bardzo dobry placek. I tak było rzeczywiście. Potem Johnny zaprosił ich do salonu. Był tam tylko jeden mebel. To była wielka komoda z wielu małych szuflad, jedyny ołtarzyk rodzinny. Johnny miał otwarte szuflady i pokazał Jaśkowi i Ewie wszystkie skarby jakie tam trzymał. Były wspaniałe jaja ptasie, dziwne muszle i kamienie, dość małe kwadraciki, piękne lustra srebrne, naszyjniki i wiele innych rzeczy, które Johnny i jego tata kupili w ich podróży dookoła świata. Johnny dał każdemu z jego nowych towarzyszy jakiś prezent czy zabawkę, jako upominek. Jasiek dostał błyszczący sztylet z kości słoniowej a Ewa macicę perłową i uchwyt, małe pudełko z pokrywą ozdobione różową muszlą. W pudełku był pierścionek z zielonym kamieniem. “Wydaje mi się, że już czas wracać do domu”, powiedział w końcu Johnny, “Ale możecie wrócić tutaj jutro. Bo jeśli nie wrócicie do domu, to nie będziecie mogli wrócić do mnie w ogóle, i będzie wstyd”. Jasiek i Ewa przystali na takie zakończenie ich wizyty. Pankracy strącił coś z komody wystawionej pod ganek. Poszli więc do domu, obok Gerwazego, który teraz pożerał kość, na zewnątrz przez bramę willi Porcjunkula, przeszli przez jezdnię do domu naprzeciwko. Słońce stało się większe na popołudniowym niebie.
III
Johnny sam w domu. Położył się późno spać w swoim „gabinecie”. Naraz zdaje mu się, że jest wędrowcem i oczekuje na audiencję u króla Leopolda, której nie chciałby przegapić. Przy ostatnim świetle dnia szmaragdowe jezioro leżące w pobliżu miasta, wyglądało jak morze stopionego złota. Podróżnik kierował się tą drogą właśnie tak o zachodzie słońca –jadąc tą drogą niejako samotnie przebijał się wzdłuż brzegu jeziora – a mógł być święcie przekonany, że zbliża się do tronu monarchy tak bajecznie bogatego, iż ten mógł pozwolić żeby część jego skarbu wylano do tego gigantycznego dołu w ziemi, by olśnić i zadziwić gości. I tak duże było to jezioro złota, iż to musiała być tylko kropla wyciągnięta z morza większej fortuny szczęście- wyobraźnia podróżnika nie była w stanie choćby zacząć pojmować tego rozmiaru matki-akwenu. Nie było tam strażników na złotym brzegu. Oto był król taki szlachetny, że dostęp dla wszystkich swoich poddanych, a nawet obcych i odwiedzających to miejsce turystów, był otwarty, że oni mogli sięgać po ciekłą nagrodę z królewskiego jeziora. Mógł być księciem wśród ludzi, prawdziwy ksiądz Jan, którego zaginione królestwa poezji zawierały niemożliwe cuda. Być może jednak fontanna wiecznej młodości leżała w obrębie murów miejskich – być może nawet legendarne drzwi do raju na Ziemi znajdowały się tu gdzieś pod ręką. Ale słońce przeszło poniżej horyzontu, złoto zniknęło pod powierzchnią wody, i się zgubiło. Odtąd cykady i pijawki będą strzec jeziora, aż do powrotu światła dziennego. Do tego czasu, sama woda będzie tylko niczym skarb, dar przez spragnionego podróżnika przyjęty z wdzięcznością. Obcy jechał na wozie, który ciągnęło ciele, on nie siedział na wygodnej poduszce, lecz stał jak Bóg, trzymając się poręczy i kratownicy wózka. Cielęcy wóz był daleki od gładkich, dwukołowych wózków, podrzucał i szarpał w rytmie kopyt zwierząt, otwierał na wszelkie kaprysy drogi pod jego kołami. Człowiek stojąc może łatwo spaść i złamać kark. Niemniej jednak stał samotnie, patrząc niedbale i bezsensownie. Kierowca już dawno zrezygnował krzycząc na niego, za pierwszym razem biorąc cudzoziemca za głupca, który chciał umrzeć na drodze- gdyby to zrobił, żadnemu człowiekowi w tym kraju nie byłoby przykro! Szybko jednak kierowcy pogarda ustąpiła nieznacznemu podziwowi. Człowiek może rzeczywiście być głupi, można się nawet posunąć do stwierdzenia, żeby powiedzieć, że on był mocno głupi, ale miał za ładną twarz i jak na głupca, to nosił nieodpowiednie ubranie – płaszcz z kolorowej skóry, w takim upale! – zatem jego bilans był nieskazitelny, czemu można się dziwić. Cielęcy trud posuwa do przodu, koła wozu uderzały o dziury i kamienie, ale ledwo kołysząca się postać stojąca na wózku była pełna wdzięku. Głupi, furman myśli, a może w ogóle nie głupi. Może się liczy, może nie jest taki obcy. Kiedy pasażer zszedł z wozu, by odebrać napój w kubku, to czyni to z arystokratyczną godnością. Furman powiedział wówczas marszcząc brwi: “Nie wiem, dlaczego traktują cię tak dobrze. Pewnie ty jakiś fałszywy “. Inny pił głęboko z tykwy. Woda spływała z krawędzi ust i wisiała na brodzie. “Kim jestem?”- powiedział jakby do siebie podróżny, z pomocą własnego języka- “Jestem człowiekiem z tajemnicą, którą tylko cesarskie uszy mogą usłyszeć.” Furman poczuł ulgę: facet głupi nad wszystko. Nie było potrzeby, aby traktować go z szacunkiem. “Zachowuj tajemnicę,” powiedział. “Tajemnice są dla dzieci i szpiegów”. Obcy wysiadł z wozu przy kolejnym postoju, gdzie wszystkie przejazdy kończyły się i zaczynały. Był wysoki i niósł torbę podróżną. “I dla czarownic”, powiedział furmanowi cielęcego wozu. “I dla amantów. I królów.” W karawan-seraju był gwar i szum. Zwierzęta były zadbane, konie, wielbłądy, woły, osły, kozy, podczas gdy inne, nieposkromione zwierzęta dziczały: skrzekliwe małpy, psy, że nie były zwierzętami domowymi, pupilami człowieka, papugi wrzeszczące eksplodowały jak zielone fajerwerki na niebie. Kowale byli w pracy i cieśle, we wszystkich czterech stronach placu-majdanu wielcy panowie planują swoje podróże, zaopatrując się w artykuły spożywcze, świece, olej, mydło, i liny. W turbanach i czerwonych koszulach kulisi biegali nieustannie tu i tam z tobołkami nieprawdopodobnych rozmiarów i ciężarem na głowach. Miał miejsce wielki załadunek i rozładunek towarów. Łóżka na noc miały być tanie, drewnianej konstrukcji łóżka pokryte kolcami i linami, materace z włosia końskiego, stały w wojskowym uszeregowaniu na dachu jednopiętrowych budynków otoczonych ogromnym dziedzińcem. Łóżka, gdzie człowiek może leżeć i patrzeć w niebo i wyobrazić sobie Boga. Na zachodzie słychać było szemrania weteranów wojny. Armii nie wolno było wejść do strefy pałaców, ale musiała zatrzymać się tutaj, u stóp królewskiego wzgórza. Bezrobotna armia, która niedawno powróciła do domu po bitwach, miała być traktowana z pewną ostrożnością. Obcy pomyślał o starożytnym Rzymie. Cesarz nie ufał żołnierzom, z wyjątkiem jego straży pretoriańskiej. Podróżnik wiedział, że kwestia zaufania, prawdy, będzie tą jedną, na którą będzie musiał odpowiedzieć w sposób przekonywujący. Jeśli nie chciał szybko umrzeć. Nie daleko od karawan-seraju stała wieża wysadzane kłami słonia wytyczająca drogę do bramy pałacu. Wszystkie słonie należały do cesarza, a wybicie kłami wieży potwierdzało tylko jego moc. Strzeż się! wieża mówiła. Wchodzisz w strefę suwerennego, słoniowego króla. Podróżny zadawał sobie pytania odnośnie bezpieczeństwa, i nie mógł sobie odpowiedzieć, ale ufał w swoją piękność i własne siły. Oprócz wieży z słoniowymi kłami, stał tam wielki o skomplikowanej maszynerii wodociąg, który zaopatrywał w wodę pałac na wzgórzu. Podróżny był człowiekiem wielu tajemnic, ale tylko jedna była odpowiednia dla króla. Droga do murów miejskich wznosiła się szybko na szczyt wzgórza, gdy stał, to widział wielkość miejsca do którego przybył. Najwyraźniej był to jedno z większych miast na świecie, większe, zdawało mu na oko od Florencji lub Wenecji, nawet Rzymu, większe od miasta jakie samotnie kiedykolwiek widział. Gęste dzielnice skulone poza murami, wołania muezzinów z minaretów, w oddali widać było światła wielkich majątków. Ognie zaczęły się palić o zmierzchu, jako ostrzeżenia. Od kloszowo- czarnego nieba nadeszła odpowiedź od zapalonych gwiazd. Jakby ziemia i niebo było przygotowanie, niczym zaprawione wojska do walki, pomyślał. Jakby ich obozowiska zajęły spokojną noc i czekały na wojnę dnia, który miał nadejść. I we wszystkich tych wnękach ulic i we wszystkich tych domach możnych, poza nimi, na równinach, nie było ani jednego człowieka, który usłyszałby swoje nazwisko, ani jednego, który by łatwo uwierzył w opowieści, jakie on miał do powiedzenia. A miał to tylko powiedzieć, że przemierzył cały świat, aby tu tylko być. Chodził długimi krokami i przyciągnął wiele ciekawskich spojrzeń, ze względu na jego żółte włosy, jak i na swój wzrost. Jego długie i brudne żółte włosy spływały wokół jego twarzy jak złote wody szmaragdowego jeziora. Droga nachylona ku górze obok wieży zębów w kierunku bramy z kamienia, na którym dwa słonie w płaskorzeźbie stały naprzeciw siebie. Przez tę bramę, która była otwarta, dochodziły odgłosy ludzkich gier hazardowych, jedzenie, picie, hulanki. Nie było żołnierzy pełniących służbę na bramie. Było to miejsce publiczne, miejsce spotkań, zakupów i przyjemności. Mężczyźni śpieszyli za podróżnym, powodowani głodem i pragnieniem. Po obu stronach drogi były zajazdy, kawiarnie, stragany i straganiarze wszelkiego rodzaju. Tutaj jest wiecznym biznes kupna i jest co kupić. Tkaniny, naczynia, bombki, broń, rum. Główny bazar znajdował się poza miastem. A mieszkańcy miast unikali tego miejsca, które było dla nieświadomych przybyszów, którzy nie znali rzeczywistej ceny rzeczy. Tutaj był rynek złodziei oszustów rynku, poniżenia, pogardy. Ale nie dość samotny i niechciany, w każdym przypadku, by chodzić dookoła ścian zewnętrznych do większego, bardziej sprawiedliwego bazaru. Potrzeby zmęczonych podróżnych są pilne i proste. Żywe kurczaki, hałaśliwe ze strachu, wisiały do góry nogami, trzepotały z nogami związanymi razem, w oczekiwaniu na garnek. Dla wegetarianina były inne, bardziej wyszukane gotowania, warzywa, widać było garnki, rondle itd. Tam też było słychać głosy kobiet dziwnie pachnących, samotnie rozchodzących się na wietrze. Było za późno, aby szukać dzisiaj cesarza, w każdym przypadku. Podróżnik miał pieniądze w kieszeni i nie szczędził grosza podczas podróży. Kierował się prosto do celu. Przemierzył bardzo długą drogę, także samolotem i helikopterem. Teraz pożądał tylko najbardziej wygodnego łóżka, a na końcu nieco zapomnienia, ucieczkę od siebie. Później, kiedy jego pragnienia zostały spełnione, spał w pachnącym hostelu, chrapał mocno, a gdy przyszła bezsenność zaczął marzyć. Miał sen w siedmiu językach: włoskim, hiszpańskim, arabskim, perskim, rosyjskim, angielskim i portugalskim. Przejął języki jak szkorbut, gorączkę. Gdy tylko zasnął połowa świata rozpoczęła gaworzenie w jego mózgu, i opowiadania cudownych podróżnych. W tym pół -świecie każdy dzień przynosił świeże zaklęcia. Sam bajarz, został był odprowadzony obecnie od swych drzwi przez historie cudowne, a szczególnie przez historię tajemnicy, która mogła ustalić jego majątek i szczęście albo przekreślić jego życie w niebie.