Stanisław Barszczak—Biały pożar—
Katowice, noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Jednostki wojskowe zajmują strategiczne punkty miasta. Grupa zomowców, rozbijając związkową ochronę, wyciąga z mieszkania przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność w kopalni Wujek Jana Ludwiczaka. Wiadomość szybko dotarła do kopalni. Początkowo zaskoczeni, wkrótce reagują spontanicznym protestem. Tej samej nocy trzej górnicy przychodzą do proboszcza, aby odprawił mszę na terenie kopalni. Następnego dnia 13 grudnia proboszcz szykuje się na mszę do kopalni, w tym samym czasie słucha komunikatu o wprowadzeniu stanu wojennego. 14 grudnia w zakładzie wybucha strajk. Pojawiły się kolejne postulaty: odwołać stan wojenny, uwolnić wszystkich internowanych, przestrzegać porozumień jastrzębskich. Żaden z nich nie spełnił się. 15 grudnia do górników dotarła wiadomość o strzałach w kopalni Manifest Lipcowy (dziś Zofiówka) w Jastrzębiu-Zdroju. Sprowadzony późnym wieczorem do kopalni ks. proboszcz odmówił z górnikami cząstkę różańca. Nie odprawił mszy, bo atmosfera była już tak napięta. Modlitwę przerwał alarm. Okazał się fałszywy. 16 grudnia na teren kopalni wjechało wojsko polskie i ZOMO. Rozpoczęła się walka. Wojsko i milicja użyły broni. Zginęło 9 górników… Przed laty w czasie wypadku w kopalni uratował się jeden górnik, pod ziemią znajdował się samotnie przez kilka dni, podobno pił mocz i dlatego wówczas przeżył. Nazywał się Wujek, pamiętam to wydarzenie ale tylko jakby przez mgłę, z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W kopalniach na szerokim świecie dochodzi do katastrof spowodowanych tąpnięciami, pyłem węglowym i metanem. Wybuch w kopalni węgla w Chinach, efekt 13 zabitych.29 górników było uwięzionych w zalanej kopalni węgla kamiennego w prowincji Syczuan. Po drugiej eksplozji metanu w kopalni na południu Nowej Zelandii 29 górników było uwięzionych pod ziemią. Władze nie mogą pomóc górnikom. Wysyłają robota. Ale druga eksplozja odebrała nadzieję. “Wszyscy są martwi”. Co najmniej 34 górników zostało uwięzionych w kopalni miedzi i złota w pobliżu miasta Copiapo w Chile w sierpniu 2010. Zasypani górnicy przeżyli. Następnie Ich przedstawiciele przybyli do Częstochowy, by podziękować Matce Bożej za cudowne wydarzenie. Oto pobudowano szyb, by uratować zasypanych górników. Akcja ratunkowa po katastrofie w kopalni trwała około dwóch miesięcy. Na powierzchnię wyjechali wszyscy górnicy. Odtąd podziwiam jeszcze więcej górniczy stan. Ale co dzieje się z wyniszczeniem kadry górniczej! Chciałem dać wyraz tym wypadkom… Są to dzieje „dwóch miesięcy”, początku grudnia z roku 2009, przeżytego przeze mnie w Indiach, i początku grudnia, który zastał mnie w Ameryce z 2010, w dalekiej Kalifornii. Obie podróże miały dla mnie głębokie znaczenie i dały mi wiele więcej ponad szereg obrazów. Nie myślałem z początku o tym świadectwie, nie spodziewałem się, że je napiszę, nie prowadziłem ani dziennika podróży, ani nawet nie utrwalałem swych wrażeń w krótkich notatkach. Ale wreszcie znalazłem czas i opisałem te wydarzenia szczegółowo. „Kiedy więc ukształtował się zamiar tej pracy, musiałem zapanować nad zgiełkiem dachów stłoczonych, wież zebranych w snopy błyszczące, ulic splątanych w nierozwikłane kłębowiska, musiałem rozprostować doliny, rozdzielić góry, rzeki przepuścić ku ich właściwym biegom, przypomnieć, skąd słońce wschodzi i gdzie zapada. Była to rozkosz patrzeć, jak wszystko na nowo odżywa.” To świadectwo wpisuje się w ciągłość społecznikowskich zaangażowań, jeszcze z okresu młodości? Młodość swoją hartowałem w pobliżu Śląska. Ale przyszedłem na świat po drodze niejako, w Tarnowskich Górach, ponieważ moi rodzice byli jakoś już w drodze do nieba. I wtedy, jak sądzę, byłem trochę w stanie już wtedy zdecydować gdzie czuję się „jak w domu”. Ząbkowice Będzińskie były wówczas miasteczkiem. Wychowałem się poszukując tam właśnie śladu człowieczeństwa na ziemi. W tym miasteczku, tam w tyglu „robotniczym” przełomu lat 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku i pod opieką pedagogów z przedwojenną „kindersztubą”, brałem czynny udział w upiększaniu miasta nie tylko w sensie fizycznym, ale gros zainteresowań miało charakter społeczny i sportowy. Byłem olbrzymim kibicem piłkarskim. Choć sportowa kariera w każdym razie zakończyła się szybko. Zapytacie: dlaczego? Ponieważ nie rozumiałem sprawy wytrzymałości w treningach. Głos do śpiewu podobnie nie miałem ustawiony. Poczucie domu noszę głęboko w sercu. Mama była bardzo towarzyska, więc dużo podróżowaliśmy. Ale dzieci muszą iść w świat po prostu chcąc nie chcąc. Tak więc stało się to i w moim przypadku. Osobiście wyszedłem z Ząbkowic, gdy musiałem iść do szkoły. Było ciężko rozstać się z mamą. Co stało mi wówczas przed oczami? Nie wiem. Trudno było znaleźć dla mnie szkołę i pracę. Było trudno znaleźć pracę, która by mi odpowiadała, była tylko dla mnie. Myślałem, oczywiście, bardzo dużo o książkach. Lubiłem grać na różnych instrumentach i w kościele śpiewać. Chciałem ćwiczyć i dlatego podczas wakacji chodziłem na lekcje gry na pianinie. Duszę artystyczną zawsze miałem już we krwi. Myślę, że to było jedyne zamiłowanie czy zainteresowanie . Potem jeździłem na nauki do Częstochowy. Przyszedł czas sierpniowych strajków 1980. Powstał ruch robotniczy NSSZ Solidarność. Podczas rządowej wojny z 10-milionowym ruchem społecznym wyjechałem już na studia do Krakowa. i jeśli sport we mnie pozostał to do ówczesnych organizacji młodzieżowych mających zabarwienie polityczne nie miałem serca. I tak pozostało do dzisiaj, wyczulenie na los człowieka to jednak szczep z wczesnej młodości. Z moim usposobieniem miałem za to dobry start w kapłaństwie. Czy to jest kariera? Nie, nie jest to kariera, ponieważ tak długo, jak tylko mam czytać artykuły od innych i nie można kształtować własnych kazań, z umiejętnością ich potem „sprzedania”, tak długo nie można mówić o karierze. Wciąż miałem zbyt wiele ambicji, iść na scenę, kupić książkę, uczyć się i jeszcze raz uczyć. Ta świadomość pilności nigdy mnie już nie opuściła. Chciałem wreszcie coś napisać. Dużo mnie to kosztowało. Cóż, nie byłem we krwi, tj. w gorącej wodzie kąpany, ale miałem pragnienie działać , poznać uroki własnego języka. Poszukiwałem realizacji, chciałem nie tylko przeczytać, co inni napisali, ale jakoś tworzyć ten świat. W szkołach dużo się modliłem, chwilami o dobrego proboszcza, o bodziec do pracy. To znaczyło mój osobowy postęp przy zachowaniu wolności, rozwój moich własnych granic. Właściwa moja służba innym zaczęła się jeszcze przed wyjściem, momentem wychodzenia z domu, ale dużo wcześniej. Stosunkowo szybko nastąpiło rozpoznanie mnie w kapłaństwie przez kolegów. Osobiście uważam, że za wcześnie i nieświadomie jakby poznałem wielu sławnych ludzi. M.in. bywałem w mieszkaniu Pana Redaktora Naczelnego „Tygodnika Powszechnego” Jerzego Turowicza. Kojarzę spotkania z Prof. Józefem Tischnerem, Prof. Józefem Hellerem. I chwilami odczuwałem nieco popularności w życiu, szczególnie kiedy byłem wikariuszem… Potem mama odeszła. A jeśli pada deszcz w maju, to trawa rośnie bardzo dobrze. Kościół pokazał mi adoracje nocne. Lecz wciąż nie mogę zrozumieć stwierdzenia: nieusuwalny Biskup, Kapłan. W mym życiu dużo podróżowałem, brałem tury na Wiedeń, Brukselę, Rzym, Paryż, Londyn, Sankt Petersburg, Jerozolima, Edynburg. Khalil Gibran powiedział: „kto nie spędza dni jego życia na scenie marzeń, to będzie niewolnikiem czasu”. Potrzebujemy mieć wyobraźnię. Kiedy czytamy książki, widzimy podczas czytania książki róż znaki. Każdy czytelnik widzi oczywiście różne. Zatrzymajmy się w Ząbkowicach. Jeśli taki nowicjusz jak ja pewnego dnia znalazł się w „parafialnej orkiestrze”, to zazwyczaj nie jest to takie proste. Ponieważ można popełnić wielu błędów. Czy to wszystko poszło gładko dla mnie? Nie, nie. Na mojej twarzy pojawił się wiosenny uśmiech. Operowałem wówczas bardzo mało językami. Jakoś byłem animatorem tylko, a nie dyrygentem w tej orkiestrze. Dziś jestem autorem kilkunastu książek – także pod tytułem “Chabry wolności”, w której wyjaśniłem, że tylko to, co dzieje się teraz jest dla nas ważne. Siła teraźniejszości. To jest trochę na wzór: “Czy masz teraz problem?” “Nie, nie mam problemu!” “No, to ciesz się dniem!” To trochę filozofia i motywacja dla każdej szkoły. Czasami potrzebna jest taka prostota. I byłem , jak powiedziałem, w Szkocji. Teraz moja gosposia na plebani będzie zarządzać i inwestować w przyszłość przede wszystkim w pieniądze, które zarobię jako literat . Szkoci i pieniądze, to żaden problem, prawda?- i znowu pojawił się uśmiech na mej twarzy, tym razem mocniejszy. Ksiądz Tischner jest twórcą określenia „homo sovieticus”, tak jest podobnie z ludźmi, którzy przeszli górniczy warsztat zawodu. Zostaje w nich „ homo carbonicus”- wspomina górnik z krwi i kości Pan Henryk Konieczko, mój rówieśnik. „Chcą czy nie chcą to w nich tkwi. Emeryci czynnie pracujący spotykający się w męskiej kompanii będą bez przerwy „fedrować”. Oczywiście był cały kalejdoskop wydarzeń. Pracowałem od początku, tj. od 1961 roku w kopalniach silnie metanowych (Brzeszcze, Silesia) i wiem jedno, że do sztuki opanowania zawodu potrzebny jest też instynkt i tzw. „palec boży”. W moich czasach kilofek górniczy nie był symbolem, ale narzędziem do opukiwania skał. Stojaki podporowe podatne, miały na celu przejmować widocznie nacisk górotworu. Ja wychowany jestem w pojęciu nie walki z metanem, ale z bezpiecznym obcowaniem z nim. Dzisiaj ilość przepisów, nakazów czyni gorset dla kształtowania się górnika z instynktem. Weźmy ostatni incydent metanowy w KWK „Wujek– Śląsk” tam szukają komisje winnych zamiast ustalić w jaki sposób likwidować wyrobiska za frontem ścianowym ze sztywną obudową łukową wiązaną stalowymi podciągami. Amerykanie opanowując doskonałą technikę nie uniknęli wypadków rakiety na starcie. Oczywiście, że w każdym z opisywanych zdarzeń jest udział człowieka, ale nie umyślny, nie przestępczy. A konkretnie co kolega zapamiętał szczególnie z tych niezwykłych wydarzeń w obcowaniu z zawodem górnika? Od 1968 roku, będąc w kierownictwie KWK „Silesia” miałem dyżur niedzielny (wtedy w każdą sobotę się fedrowało). Na poziomie 230 m PRG Mysłowice wykonywało przekop kamienny na pograniczu karbonu i trzeciorzędu. W niedzielę wiertacze długimi otworami wykonywali przedwierty badawcze. Była to siatka otworów o długości do 30 m. Po takim wykonaniu otworów był obowiązek zaczopowania ich. Metaniarz obchodzący kopalnie zgłosił dyspozytorowi o drobnym wycieku wody z zaczopowanego otworu. Była godzina 4-ta nad ranem. Dyspozytor niezwłocznie mnie powiadomił. Ponieważ w niedzielę szyb w Ćwiklicach nie był obkładany sygnalistami, poleciłem z szybu głównego przewieźć sygnalistów i sam zjechałem ok. 6-tej na poziom 230 m. Przodek przekopu był odległy od przekopu o około 900 m. Na poziomie tuż za szybem, już za tamami bezpieczeństwa, stwierdziłem, że poziom wody zakrywa tory. Im dalej w kierunku przodka tym bardziej poziom wody wzrastał. Groziło to przedarciem się wody przez ten szyb na poziom wydobywczy 360 i zatopieniu kopalni. Po opanowaniu zagrożenia chociaż woda częściowo i tak się wdarła, okazało się, że z tej „dziurki” wypłynęła taka masa wody, piasku i żwiru, że podsadziła przekop pod strop na długości 300 m. Poza szkodami materialnymi innych nie było. Samopodsadzenie przekopu uratowało kopalnię.”(informacje z Internetu) Mam przed oczyma teraz jakiś jedyny obraz górniczy… Joachim był niewysoki, z ogromną szyją, długie ramiona, z masywnymi rękami wchodzącymi na kolana. Ale sytuacja jakby go przerosła, ten huk przed chwilą. Joachim przestał się Janowi sprzeciwiać, a ten uznał jego gest jako nowy krok w ich obecnej sytuacji i podsumował tę sprawę;. „Jeśli to jest sabotaż, który oni sami chcieli, to oni będą go mieli istotnie. Nasze wyjście stąd będzie najlepszą odpowiedzią Kompanii Węglowej na ich żądania, to będzie strajk, o którym światu się jeszcze nie śniło.” Joachim odszedł z rękami w kieszeniach, powłócząc nogami, i choć był zaledwie chudy, to przewracał mizernie ramionami jak stary górnik. Jan spojrzał na niego i na ziemię z zapytaniem w oczach: “Czy długo pracuje w kopalni? Bogusław w odpowiedzi wyrzucił ręce do przodu: „Długo. Nie miałem osiem, gdy poszedłem do kopalni i teraz mam pięćdziesiąt osiem.” Katarzyna poczuła dreszcze. Ale Joachim, który szedł za nią tylko skinął głową i już zrobiło jej się jakoś swojsko. Oboje byli bardzo młodzi, ale jakoś przedziwnie zamyśleni. Wtem Joachim znalazł się przed wałem, w centrum większego pomieszczenia. Oczywiście, że myślał o sobie jako odważny, ale nieprzyjemne uczucie spowodowało, że jego gardło wydawało głos, który zniknął teraz między grzmiącymi wozami, brzękiem sygnałów, stłumionymi rykami megafonów, w obliczu stale pływających drutów, rozwijanych i zwijanych ponownie na najwyższych obrotach na szpulę maszyny. Winda z ludźmi wznosiła się i opadała, nieustannie połykała mężczyzn. Teraz była jego kolej. Było mu bardzo zimno. Ale szedł chodnikiem dalej choć bardzo nerwowy. Katarzyna byłaby szczęśliwa, gdyby mogła usłyszeć jego oddech. Naraz wszystkich ogarnęła jeszcze większa panika. Chodniki zaczęła zalewać wszędzie przedostająca się woda. Windę rozerwało na drobne części. Nikt nie uskarżał się, nie ośmielił się mówić bardzo głośno: “Co to do cholery robimy, na co czekamy tutaj, na Boga? Jak oni mogą nas tutaj mrozić tak ?” Ryszard, majster, który był również tam, szedł w dół, jego otwarta górnicza lampa oświetlała jego czapkę, słychać było narzekania. “Bądź ostrożny, ściany mają uszy!” – mruknął paternalistycznie Zenon, jako ten górnik, którzy jest po stronie robotników. „Widzicie? Jest winda?” I rzeczywiście, winda pełna blachy czekała na nich. Pojechali w górę. Józef, Krzysztof, Andrzej, Zbigniew, Jan i Katarzyna ślizgali się z tyłu. Byli już tuż przy Joachimie, który musiał wpakować się obok niej, jej łokieć szturchnął go koło brzucha. Choć powinien był powiesić latarkę na guziku marynarki, to trzymał ją niezdarnie w ręku. Tak przetrwali następną godzinę w przodku zalanym błotem. Wydawało się, jakby czekali na coś od dawna. Wreszcie kolejny wstrząs potrząsnął nimi i wszystkim dokoła, obiekty wokół nich zdawały się latać. Joachim nagle poczuł nerwowe zawroty głowy, obudziły się jego wnętrzności. A trwało to tak długo, jakby przez cały dzień. Wyminął kilka ciał na dwóch poziomach. Następnie, objęty czernią z dołu, pozostał oszołomiony, nie był już w stanie zinterpretować swych uczuć. “Jesteśmy”, powiedział Krzysztof spokojnie. Wydawali się zrelaksowani. On jednak zastanawiał się co chwilę nad tym, czy idzie w dół lub w górę. Były chwile, w których wydawało mu się że klatka spada prosto w dół na niego bez dotykania zatopionych przewodów. Ponadto, nie mógł zrozumieć jeszcze do końca, co się dzieje. Albowiem w świetle latarki widział zaledwie nogi jakichś ciał. Ale swym praktycznym umysłem Joachim rzucał już nowe plany: “Obudowa musi być przerobiona; woda wycieka wszędzie. . .Słuchaj, my w dół na poziom wody. On cierpi z powodu niewygodnej pozycji , i nie śmiał się poruszyć, przede wszystkim torturowany przez łokieć Katarzyny. Nie powiedziała ani słowa, gdy on poczuł go, jedyne ciepło zalało jego serce. Kiedy w końcu zatrzymał się na dole, był zaskoczony, gdy się dowiedział, że zejście trwało zaledwie minutę. Ale dźwięk wychodzący z innego chodnika już zawładnął nim, dając mu poczucie czegoś, co momentalnie go ożywiło. . .Chodnik wyludnił się, robotnicy przeszli z trudem do pomieszczenia wykutego w skale, gdzie nad sklepieniem z cegły zapalone były trzy wielkie światła pochodnie. Ładowarki i opróżnione wózki brutalnie wpychano po niewidocznych szynach na wyższy poziom. Piwniczny zapach sączył się jeszcze ze ścian, gdy chłodny zapach saletra mieszał się już z ciepłym podmuchem powietrza z stajni w pobliżu. To było ich wyjście ewakuacyjne. Mieli kolejne trzydzieści metrów za sobą. “Nie pal, zachowaj czystość”- przerwał drogę Joachim idący za Janem, który prowadził Katarzynę, Krzysztofa. To był dobry chodnik w tunelu dla ciągnięcia wózków, przecinający warstwę skał tak solidnie, że tylko częściowe remonty były konieczne, Joachim układał sobie plany na przyszłość. Szli gęsiego, idąc zawsze naprzód, bez słowa, prowadzeni przez małe płomienie w swoich lampach. Młodzi potykali się na każdym kroku, właśnie przetaczano czyjeś nogi na szynach. Joachim usłyszał daleki odgłos jedynego huku. Przytłumiony dźwięk nagle zmartwił go, bo ta przemoc wydawała się, że pochodzi z wnętrza ziemi. Czy to grzmot jaskini, która miażdżyła i rzucała w dół ogromne masy podzielonych skał, odcinając ich od światła dziennego…? Dalej szli, przejścia ku drabinom stały się niższe, o nierównym pułapie, zmuszając ich stale do schylania się. Joachim uderzył głową boleśnie. Gdyby nie był w czapce ze skóry, to z pewnością czaszka by mu pękła. Ale jeszcze uważniej teraz śledził najmniejsze ruchy Józefa przed nim, jego ponurą sylwetkę stworzoną przez przepływ światła. Ten młody człowiek nie przestawał opierać się każdej śliskiej nawierzchni ściany, która była coraz bardziej wilgotna. Czasami przechodził niejako przez wirtualne morze, następnie odkrył, że jego nogi pogrążone były w błotnistej mazi. Ale to, co go najbardziej zaskakiwało, to nagłe zmiany temperatury. Na dnie szybu było bardzo zimno, powietrze w tunelu, które wpadało do kopalni uwięzione zostało między wąskimi ścianami. Ale teraz następowała cisza. Józef nie powiedział słowa. Odwrócił się w prawo, na odległość kilku kroków zobaczył posiniaczoną głowę i skrwawione łokcie Joachima. Joachimowi wróciła świadomość, że ‘spadzistym dachem’ zstąpił tak daleko, że musiał po pięćdziesięciu czy stu metrach natknąć się na obecny chodnik w czasie dwukrotnie większym od czasu drogi całej reszty. Woda sięgała kostek. Przeszli w ten sposób ponad 600 metrów, kiedy nagle Andrzej, Zbigniew i Katarzyna zniknęli pozornie połknięci przez małe pęknięcia tej niezbyt szerokiej pieczary, która otworzyła się przed nim. “Trzeba wspiąć się”, powiedział Józef. Po chwili on też zniknął. Joachim musiał iść za nim. Przed nim otworzył się jakiś komin, którym próbował przedostać się na wyższy poziom, zdawał się on być tuż, tuż, tylko na szerokość żyły węgla, zaledwie dwie stopy. Na szczęście młody człowiek był mniejszej postury, ramiona i pośladek skrył za wyprostowanym ciałem. Pięćdziesiąt metrów wyżej znowu usłyszał Józefa, który zdawał się mówić coś w rodzaju: “Jak w piekle”. Wznoszenie, wspinanie się po lejach skalnych wydawało się trwać wiecznie. Joachim dyszał coraz słabiej, zdawało się że masa skały zgniotła jego kończyny, jego ręce były bez skóry, nogi posiniaczone. Najgorsze jest to, że się duszę, pomyślał, to uczucie, które jakby miał we krwi jakby wypłynęło teraz przez skórę na wierzch. Mógł niejasno patrzeć w dół, przykucnął, w oddali Katarzyna pchnęła swym ciałem jeden mały i jeden duży wózek. Nie przestał jednak wspinać się, słysząc jak jego zawsze zwinne nogi nieustannie ocierały się o skały. “Chodź, tu jesteśmy!” powiedział głos Katarzyny. . .Stopniowo życie wróciło w jego spojrzeniu, twarze robotników widać było na każdym poziomie, w każdym zagłębieniu trzeciorzędowej skały. Ta skała pochłonęła jednocześnie 700 robotników, pracujących niczym w gigantycznym stosie mrowiska, zagnieżdżeni pod ziemią w każdym kierunku, tkwiąc jak stary kawałek drewna zaatakowanego przez robaki. A w środku tego ciężkiego milczenia, pod ciężarem kruszenia tych głębokich warstw ziemi, słychać było – jeśli przyłożyć ucho do skały – ruch tych owadów, człowieka przyszłości będącego w pracy, wolnego w tym czasie od ukąszeń kopalnianych narzędzi do wydobywania złotego kruszcu, kalorycznego węgla. Joachim był tym, który najbardziej ucierpiał. Wysoko gdzie temperatura była tak wysoka, a powietrze nie dochodziło, on dusił się wręcz. Jego tortury pogarszała przede wszystkim wilgoć. Woda spływająca po skałach nad nim, kilka centymetrów od jego twarzy i ogromne krople spadające szybko, w sposób ciągły, w szalony rytmie, zawsze na to samo miejsce. To nie miało sensu, skręcanie szyi lub schylanie głowy, krople spadały na jego twarz, bijąc ją, rozpryskując się bez końca. Już po kwadransie był przemoczony, pokryty własnym potem. Wszyscy szli dalej, i nic nie było słychać, tylko nieprawidłowe ciosy tych kropli, stłumione, pozornie odległe. Ten środek ziemi nie błyszczał dźwiękami, a wszędobylskie cienie tworzyły tajemniczą czerń, zagęszczoną przez pył węglowy i cięższą produkowaną przez gaz, który ciążył na ich oczach. Knoty świateł zaczerwieniły się w końcu. Nie można już było widzieć nic wyraźnie. Obecne miejsca pracy górników otworzyły się na duży komin, który witał ich głęboką nocą. Upiorne kształty poruszały się o przypadkowe wiązki światła, pozwalały dostrzec jedynie krzywe udo, krzepkie ramię, twarz, dziką, poczerniałą, jakby w ramach przygotowań do zbrodni. Czasami bloki węgla nagle zapalały się, ich blaski lśniące, jak jedyne kryształy były niesamowite. Ale zaraz wszystko pogrążyło się z powrotem w ciemność, wykraczając poza ich trzeźwe umysły, pokonując ich ciężkie, tępe uderzenia młotkiem, a nie było żadnego dźwięku, tylko ciężki oddech, jęki bólu i zmęczenia pod ciężarem powietrza i opadów z podziemnych strumieni. Jakiś tylko lekki powiew powietrza zwiastował w górze życie. I Achim otworzył się na jedyne marzenie nowego, wschodzącego dnia. Kiedyś czytałem biografia Oscara Wilde’a – choć bardziej niż biografia, to jest opowieść o życiu pisarza, przesycona atmosferą epoki, rysująca zakłamanie, uprzedzenia i przywary społeczeństwa. Wilde u Parandowskiego konsekwentnie walczył z pospolitością, tępiąc ją „w mieszczańskich nałogach, w moralnej obłudzie, w życiu bez wrażeń”. Nic dziwnego więc, że Wilde został zniszczony przez drobnomieszczaństwo, „które nie znajdowało w nim ani jednej ze swych cnót pospolitych”. I nagle to on stał się winnym wszystkim nieszczęściom świata, jemu przypisano demoralizację Londynu, to przez niego pustoszały kościoły, a małżeństwa coraz częściej się rozwodziły; to on spowodował, że wzrosła przestępczość, a przekupki i zamiatacze ulic coraz częściej używali plugawych słów. A przecież to Bóg daje każdą radość i wlewa w nas zrozumienie innego człowieka. W Święto Narodzenia Chrystusa realizuje się święta wymiana naszego człowieczeństwa w kontakcie z Bogiem-Ojcem. Ale to „Słowo stało się ciałem.” Dziecię Jezus woła wszystkich. Dziecko otrzymało chwałę wieczną. Ale my nadal prowadzimy życie niewłaściwe. Jesteśmy na zewnątrz grzesznikami. Trzeba nam będzie kiedyś odejść, przygotować miejsce następnym generacjom ludzi tej ziemi. Móc ustąpić pewnego dnia, odejść ze sceny życie godnie. Życzę na przyszłość i sobie, zwłaszcza, żeby zdrowie było długo z nami. To mnie bardzo ucieszyło ten pobyt z Wami, niczym wywiad w samolocie. Myślę, że czas przeleciał szybko i będziemy musieli zamówić kolejny tekst dla nas w niedalekiej przyszłości u bogini natchnienia. Niech Nowy Rok 2011 przyniesie spokój, zdrowie, wszelką pomyślność, spełnienie marzeń osobistych oraz realizację planów. Niech Nowy Rok będzie Bliskością i Spokojem. Tymczasem życzę dobrego czasu.