śnić o potędze, 3

stanisław Barszczak—Książki pod polskie strzechy— Kiedy zostałem pisarzem te obszary ciemności wokół mnie były zastąpione światem Syberii, aborygenów; Nowego Świata; kolonii; historii Indii; świata muzułmańskiego, światem Matki Bożej i Częstochowy, w której robiłem zadania polskie szkolne. Na początku mojej pisaniny nie miałem literackich modeli. Nigdy nie miałem planu, ani systemu. Może tylko trochę fiszek i bazgraniny na kartkach. Zawsze pracowałem intuicyjnie. Moim celem była za każdym razem książka, żeby stworzyć coś, co będzie łatwe i ciekawą lekturą. Na każdym etapie mogłem działać tylko w ramach mojej wiedzy i wrażliwości i talentu i poglądu na świat. Musiałem wyjaśnić mój świat, wyjaśnić go dla siebie. Musiałem udać się do Rzymu i innych miejsc, aby uzyskać prawdziwy klimat historii chrześcijaństwa. Wybrałem się do Indii, bo nie było nikogo, kto by mi powiedział o hinduskiej wielkiej religijnej tradycji. Celem zawsze było wypełnić mój obraz świata, a ten cel pochodził z mojego dzieciństwa… Gdy zaczynałem nie miałem pomysłu na przyszłość. Chciałem tylko zrobić książkę, moje doświadczenie było bardzo cienkie. Opowieści mamy o ząbkowickim światku należą już do przeszłości. Mój świat był zupełnie inny. To był świat miast, bardziej zróżnicowany. Pewnego dnia usiadłem na mej werandzie w domu mamy w Ząbkowicach, przy ulicy Związku Orła, ponieważ sprawiało mi przyjemność obserwować ten światek z tego miejsca. To życie ulicy było tym, co zacząłem opisywać. Chciałem napisać coś szybko, aby uniknąć zbyt długiej refleksji. Przedstawiałem tylko ludzi, tak jak pojawiali się na ulicy. I napisałem opowiadanie dziennie. Te opowieści dały mi więcej niż wiedza. Dały mi coś w rodzaju solidności. Pozwoliły mi stanąć na świecie. Nie mogę sobie wyobrazić, co znaczyłby mój umysłowy obraz bez tych opowieści. Wydaje się, że kiedy miałem trzydzieści pięć lat zacząłem poważnie pisać. Pierwsze opowieści były bardzo krótkie. Nie było znikąd jakiejś większej zachęty. Ale historie stawały się coraz dłuższe, których nie można napisać w jeden dzień. W końcu książka została napisana, choć jeszcze nie wiedziałem, że mam zostać pisarzem. Nikt tak jak Polak nie jest powołany do stania się pisarzem. Będzie Polska wielka, gdy będzie miała wybitnych pisarzy. Właśnie jestem już na tyle stary, aby mieć jakieś pojęcie o polskich epopejach, zarazem posiadłem świadomość, że nie można się spotkać w życiu idei, jak tylko przez wiarę… Odległość między pisarzem a jego materiałem rosła, później były dwie książki, wizja była szersza. I wtedy intuicja zaprowadziła mnie do obszernej książki o naszym życiu religijnym. W tej książce moje pisarskie ambicje wciąż rosły. Uratował mnie wypadek. Udałem się w drogę do Mexico City, by zrozumieć o wiele więcej o kolonialnej historii naszego chrześcijaństwa. Następnie udałem się do Indii, to moja ziemia obecnie najżywsza, to podróż, która złamała moje życie na dwie części. Zapamiętałem z tej podróży hinduski dom w regionie Ujjain. Był przedzielony na dwie części. Przednia część, z cegieł i tynku, pomalowana na biało. To było jakby coś w rodzaju indyjskiego domu, z wielkim tarasem z balustradą i pokojem do modlitwy na piętrze. Pamiętam ambitne dekoracyjne szczegóły, rzeźby bóstw hinduistycznych, wszystkie wykonane przez osoby pracujące tylko z pamięci rzeczy w Indiach. Na tyłach tego domu kolumnada z drzewa wybudowana w innym stylu. Brama wjazdowa była z boku, między dwoma domami. Na bramie był wąski pas falistej blachy na drewnianej ramie. Taki układ przydawał okolicy ostrego rodzaju prywatności. Można sobie wyobrazić, więc że jako dziecko miałem też ten sens dwóch światów, świata poza tą wysoką bramą z falistego żelaza, a światem mego wnętrza, w domu, który symbolizował czworobok utworzony z ulic w miasteczku: Gospodarcza, ORMO, 22 Lipca , Kościelna. Książki, które napisałem o tych dwóch światach sprawiły we mnie przypływ nowych sfer emocji, dały mi pogląd na świat, którego nigdy bym nie posiadł, przedłużył mnie ‘technicznie’. W końcu napisałem książkę pt. Człowiek z misją. Lepiej by było dać tytuł: Ludzie z misją. Na niektórych stronach tej książki, które czytam nieraz odkrywam drogę naszej chrześcijańskiej schizofrenii. Niestety tutaj, co kiedyś było proste, to stało się skomplikowane. Opowieści chłopięce i reportaże z podróży dały mi mój sposób patrzenia na świat. Obecnie patrzę jeszcze w inny świat, bo amerykański. Uważam teraz, że razem z mamą patrzyliśmy na świat jakoś zupełnie niewinnie, jakbyśmy byli daleko od władzy przez wiele stuleci. To przydało nam specjalnego punktu widzenia. Czuję, że jesteśmy bardziej skłonni, aby zobaczyć humor i litość rzeczy. Prawie trzydzieści dziewięć lat temu pojechałem do Niechorza na polskie morze. Było to w czasie polskiej jedynej nadziei. Kraj pełen był planów. Lecz nie było prawdziwej debaty o niczym. A była tylko pasja i zapożyczenia z żargonu politycznego Europy, ludzie nie mieli przyczyn, tylko wrogów. Jestem pod koniec mojej pracy teraz. Cieszę się, że zrobiłem wszystko, co mam zrobić. Każda książka jest jak błogosławieństwo. Każda książka na nowo mnie zaskakuje, aż do momentu pisania nigdy nie wiedziałem, że to będzie tak. Wierzę, że największy cud pisarski dla mnie dopiero się zaczyna. Uważam, że “rzeczy piękne napiszemy, jeśli mamy talent”, Marcel Proust mówił: Talent jest swego rodzaju pamięcią, która pozwala mi w końcu doprowadzić tę niewyraźną muzykę bliżej mnie, aby usłyszeć ją wyraźnie, aby ją najlepiej zapamiętać. Wszystkim jej życzę. Talent, powiedziałbym raczej, jest to szczęście i dużo pracy.(koniec)

Leave a comment