Wschód słońca, cz.2

Jeden człowiek prowadził dromadery tak po prostu swym głosem, narzekając i plując jak oni. Ochrypły dźwięk dyszenia złapany na wietrze nagle zniknął w zagłębieniach wydm po stronie południowej. Ale wiatr, suchość, głód, nie były już ważne. Ludzie i stado schodzili powoli w dół, ku bezwodnej, dolnej bezcieniowej dolinie. Stado wreszcie dopadło trawy, osty, liście, dzieląc się nimi z tubylcami. Wieczorem, gdy słońce zbliżało się do horyzontu, cienie krzew rosły nadmiernie długie, ludzie i zwierzęta przestały chodzić. Mężczyźni rozładowali wielbłądy, rozbili namiot, duży brązowy z wełny, wsparty na jednym biegunie drzewa cedrowego. Kobiety rozpaliły ogień, przygotowały puree z prosa, kwaśne mleko, masło. Noc zapadła bardzo szybko, zimne niebo przyjęło przestrzeń ciemnej ziemi. A potem pojawiło się tysiące gwiazd, zatrzymały się bez ruchu w przestrzeni. Człowiek z karabinem, który przewodził grupie wezwał Konrada i pokazał mu koniec Małego Wozu, samotną gwiazdę, znaną jako Cabri, a po drugiej stronie konstelacji, Kochab niebieski. Na wschodzie pokazał Konrad grupę pięciu innych gwiazd świecących. W rogu daleko na wschodzie, ledwie nad popielatym horyzontem Orion właśnie pojawił się z Alnilam, opierający się nieco na boku, jak maszt statku. Wiedział, że wszystkie gwiazdy, przydawał im czasami dziwne nazwy, nazwiska, jak na początku historii. Potem pokazał Konrad trasy, jakie podejmą następnego dnia, jak gdyby światło migające na niebie zakreślało przeznaczenie, które ludzie muszą śledzić na ziemi. Było tak wiele gwiazd! Noc pustyni była pełna tych iskier pulsujących lekko jak wiatr, przychodziły i odchodziły, jak oddech. To była ponadczasowa ziemia, usunięta z historii ludzkości może, z kraju, gdzie nic innego nie mogło być czy też umrzeć, działo się tak, jakby to było już ponad innymi krajami, na szczycie ziemskiej egzystencji. Ludzie często oglądali gwiazdy, ogromny biały pokos, który jest jak most na piaszczystej ziemi. Rozmawiali trochę, paląc walcowane liście tytoniu, ludzie opowiadali sobie historie z podróży, pogłoski o wojnie z chrześcijanami, o represjach. Potem słuchali nocy. Płomienie ognia w kształcie gałązek tańczyły nad garem z miedzi, wydawał jedyny dźwięk środek wody. Z drugiej strony kosza, kobiety mówiły, a jedna została nucąc coś swemu dziecku, które zasypiało przy piersi. Dzikie psy ujadały i echa w dziuplach wydm odpowiedziały im, podobnie jak inne dzikie psy. Zapach zwierząt i róż mieszał się z wilgocią szarego piasku, z gryzącym zapachem dymu z piecyka. Wreszcie kobiety i dzieci poszli spać w namiocie, potem ludzie owinięci w swe płaszcze na zupełnie zimnym ogniem. Oni wtopieni w ogromną przestrzeń piasku i skał – niewidoczni – kiedy czarne niebo iskrzyło coraz bardziej błyskotliwie. Wędrowali tak przez miesiące, lata, na trasach nieba pomiędzy falami piasku, szli dalej na północ ku niekończącym się trasom, które wnikały w głąb pustyni. Niektórzy z nich zginęli po drodze, inni urodzili się, pobrali się. Zwierzęta pozdychały, zapładniając wnętrzności ziemi lub gnijąc na twardej ziemi.
To tak, jakby na pustyni nie było żadnych nazw, jak gdyby nie było słów. Pustynia oczyszcza wszystko. Ludzie mieli wolność otwartej przestrzeni w ich oczach, ich skóra była jak metal. Światło słoneczne płonęło wszędzie. Począwszy od poświaty u kresu nocy, przez kulistą, strzelającą do ciebie czerwień dokoła, ku oszałamiającemu blaskowi południowego słońca. Ochra, żółty, szary, biały piasek, drobny przesuwający się piasek, wskazywały kierunek wiatru. Obejmowało ono wszystkie ślady, wszystkie kości. Ludzie doskonale wiedzieli, że na pustyni nie ma współpracy: tak szli bez przerwy, po ścieżkach, gdzie inne stopy już posuwały się w poszukiwaniu czegoś innego. Jeśli chodzi o wodę, to tylko znak potu na powierzchni pustyni, skromny dar Boga suchych, ostatni dreszcz życia. Ciężka woda wyrwana z piasku, martwa woda od wywichnięć, woda alkaliczna, która powodowała kolkę, wymioty. Muszą iść jeszcze dalej, zgięci lekko do przodu, w kierunku pokazującej się gwiazdy. Ponieważ to być może ostatni wolny kraj, kraj, w którym prawa kobiet nie są istotne. Ziemia pełna kamienie i wiatru, i skorpionów i skoczków pustynnych, które wiedzą jak się ukryć i uciec, gdy słońce pali i noc nastaje zimna. Teraz pojawili się nad doliną, schodzą powoli malejącym piaszczystym stokiem. Na dnie doliny, ślady ludzkiego życia zaczęły się: pola otoczone murami z wyschniętych kamieni, kojce dla wielbłądów, wełniane namioty sklecone z liści palm karłowatych, przypominające odwrócone łodzie. Mężczyźni podchodzą powoli, pięty mają w piasku, który przesuwa się pod ich nogami. Kobiety zwolniły tempo i pozostały w tyle z grupą zwierząt, nagle ogarnia je szaleństwo przy zapachu studzienek. Następnie pojawiły się ogromne doliny, które rozłożyły się pod skałą. Konrad popatrzył na wysokie, ciemno- zielone palmy rosnące z ziemi w pobliżu, wokół jasnych słodkowodnych wód jeziora. Konrad spojrzał na biały pałac, minarety, na to wszystko, co przedstawiał sobie w myślach i o czym mówił od dzieciństwa, gdy ktoś wspomniał o podróży do krajów arabskich. To było tak dawno, jak widział drzewa. Jego ramiona zwisały luźno z jego ciała, gdy szedł w kierunku dna doliny, na wpół z zamkniętymi oczami przed słońcem i piaskiem.

Leave a comment