tajemnica sukcesu

stanisław Barszczak—-Moja walka—-
Muszę zaraz powiedzieć, że strasznie byłem ambitny jakoś i chciałem iść nieustannie do przodu. Wybrałem naukę, kapłaństwo, pisarstwo, ale nigdy naturalnie nie przestałem sobie marzyć. Wybrałem kapłaństwo wówczas rzeczywiście bardzo świadomie, ponieważ sądziłem, że mogę mieć bez mała dla mojego życia najlepsze możliwości. W szkole żaden przedmiot nie był moją mocną stroną, nie z braku uzdolnień, ale ponieważ ja jako uczeń w Gimnazjum określone przedmioty nie brałem tak szaleńczo, choć lubiałem wracać do nich za każdym razem. Nadto uczyłem się z różnych podręczników, które czytywałem bezmyślnie wówczas. Kiedy poszedłem na teologię moja ciotka zapytała mnie kiedyś: „czy te studia są dla mnie rzeczywiście odpowiednie?” Muszę jasno powiedzieć: byłem zepsutym mamy synkiem. Ciotka powiedziała: „Kochane dziecko, jeśli ty dobrze to rozważyłeś, zatem czyń to! Albowiem musisz z tym żyć, co studiujesz. Ja ci nic tutaj nie przepiszę.” Zatem powstała we mnie ogromna motywacja, żeby to studium z powodzeniem ukończyć. A potem ścieżka zaczęła piąć się w górę. Wzrastałem w jednej rodzinie, jej symbolem zawsze była matka, w rodzinie w której dziecko pozostawało w relacji nad wyraz pełnej miłości. Mój tata, tak straszne to wówczas było, był adiunktem-profesorem na Uczelni, gdy ja się rodziłem. Urodziłem się w roku postawienia muru Berlińskiego, pierwszego lotu człowieka w kosmosie. Trzy pierwsze lata mego życia- to był nieustannie czas rozłąki z matką, gdy bywałem w Domu Dziecka. I tak przede wszystkim w tych niedostatecznych czasach zawsze jednak była obok mnie matka, przyjeżdżała z teczką świeżego prowiantu, wtedy nigdy nie czułem się głodny. Matka była przy mnie zawsze, wspierała mnie potem przez dlugie czterdzieści lat życia. Nawet jeszcze po 1995 roku, w latach trzydziestych mego żywota, jak pisałem o tym nie raz, kiedy zamieszkałem w naszym domu jeszcze raz ‘przy matce’. Wówczas także w domu niczego nie brakowało, matka przynosiła zawsze świeże pieczywo i masło. Także w ogrodzie robiło się wówczas niewiarygodnie dużo, zrzucałem węgiel do komórki, budowałem piętrowy garaż, sadziłem drzewa i krzewy, zrywałem i układałem jabłka. Byliśmy razem, matka była zawsze serdecznie przyjęta, sprawowałem z nią Mszę Świętą w mej kaplicy. Byliśmy blisko siebie. Ta wielka pewność, którą wówczas w tych wczesnych latach jako dziecko, następnie jako ksiądz otrzymałem, ta ufność, to zaufanie w świecie nigdy mnie nie opuściło- do dzisiaj. Następnie pojechałem po raz pierwszy za granicę. Austria była wówczas pierwszym krokiem do obcych krajów. Ale ojczyzna, hm, ojczyznę nosi się w swym sercu: to uczucie nie przechodzi nigdy. Mój rzeczywisty dom jest inaczej mówiąc wciąż na Śląsku i Tarnowskie Góry. Mój drugi dom, to pewnie Francja. Amerykę pokochałem i nauczyłem się oceniać jako kraj wielkich możliwości, nieograniczonych możliwości. To jest już fantastyczny kraj, przy wszystkich jego trudnościach i przeciwnościach. USA miało innymi słowy zawsze bardzo żywotną, witalną demokrację. Jest to naturalnie też kraj zorientowany na chrześcijaństwo. W gruńcie rzeczy jest częścią Zachodu. Mówiłem wcześniej, że podjąłem pracę w kościele, bo jestem przekonany, że żyjemy w świecie zorientowanym spirytystycznie. A jeszcze byłem dobry z języków, filozofii, w naukach humanistycznych. Kluczem do mojego sukcesu, to przedstawiono by jako pewne, były przede wszystkim gafy towarzyskie. Po ośmiu latach pobytu w Olsztynie jestem bardzo zadowolony. Miałem już radość z codziennych kontaktów z grupą przyjaciół. To stawało się piękne. Choć mieliśmy tutaj i wyboistą drogę. Ale człowiek nie przestaje się uczyć. W kapłaństwie musi się jakby zupełną osobowość pokazać. Nie można żadnej roli grą uprzedzić i robić, jakby taką była. Nie, musi się autentycznym być. Gdy nie wchodzi w rachubę ryzyko, żeby je rzeczywiście pokazać, to jeszcze nigdy nie znajduje się kontaktu w ten sposób z kreatywnością jako taką, a którą musi się koniecznie znaleźć, jeśli chce się mieć sukces. Przeszliśmy przez tyle bitew, trudności na tym polu są mniejsze, jesteśmy coraz bardziej operatywni w relacjach z bliźnimi. Nadto nie mniemam, że ten świat sam z siebie przychodzi do jakiegoś konsensusu. Nie, to się dzieje często po zdecydowanie prowadzonych sporach. Moim zdaniem zupełna demokracja powinna opierać się na zdrowym porozumieniu, nierzadko rubasznej debacie. Powinno się zawierać nie przewidywalne kompromisy. W związku z tym osobiście powinienem być bardziej krytyczny, to muszę sobie dzisiaj powiedzieć, odnośnie moich, kolejnych kroków w duchową przestrzeń początku trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa. Przede mną przecież wszystkie duchowe drogi były zapoczątkowane. Przeszedłem z obecną generacją kilka okresów rozwoju nowoczesnego społeczeństwa chrześcijańskiego. Był dziki czas, w którym liczył się tylko porządek codziennych obowiązków, z którymi się mocno natrudziłem. Uczyłem się wtedy dużo bezsensownych rzeczy. W każdym bądź razie w dyskusjach codziennych wreszcie nauczyłem się szaleńczo dużo. Zacząłem się otwierać na przestrzenie do niedawna mi nieznane. Posiadłem też inny obłędny czas podejrzeń i niedowierzania w kwestii mojej tożsamości kapłańskiej, w którym Centrum Duchowości pozostało niewidzialnie jakoś wstrząśnięte. Ale był urodzony przyjaciel tutaj, to było wielkie szczęście dla mnie, tam być, że go tam znalazłem. Teraz rany wewnętrzne zabliźniają się, już nie raz byliśmy z przyjacielem Domu Rekolekcyjnego na jednej długości fali i mogliśmy rzeczywiście jakąś sprawę wzajemnie przedyskutować. Nie wierzę w kryzys, są oczywiście obowiązki, które władza musi podjąć, także biorąc pod uwagę massmedia. Kulturowe impulsy stają inaczej mówiąc inicjatywami poszczególnych osób. Świat stał się tak skomplikowany, że trzeba nam przejrzystości, wolnych massmediów. Zawsze interesowałem się polityką, inaczej pozostałbym poza domem mego zamieszkania. Ale postawiłem w życiu na osobisty wysiłek, szczęście, pracę. Jesteśmy w okresie nowenny do świętego Frańciszka z Asyżu. On pewnego dnia zsiadł z konia i podzielił się z biednym tym wszystkim, co posiadał. A przed własnym ojcem, majętnym kupcem, obnażył się zupełnie, potwierdzając tym samym, że już należy do innego świata. Można powiedzieć, że Frańciszek obnażył się w pełni przed ludźmi. To jest nowa identyfikacja, teraz jest nagi, wolny. Mamy obnażyć się aż do nagości (spogliarsi sin alla nudita). Cały postęp Frańciszka odnośnie jego relacji z kościołem, polegał na heroicznym posłuszeństwie, totalnym. Kim jestem przed Bogiem, mamy podjąć te nowe kryteria chrześcijańskie z Bogiem. A przed nami wzór biografii św. Frańciszka.Otwórzmy się na braterstwo każdego z nas, żebyśmy wybrali niebo nieodwołalnie, przestrzeń jedynej, ostatniej wolności.

Leave a comment