Na wakacje

Stanisław Barszczak; Rzymskie lato Patryka.
W ostatnim dniu maja w początku lat dwudziestych naszego dwudziestego pierwszego stulecia, koło szóstej wieczorem, pan Patryk usiadł pod dębem poniżej tarasu swego domu w Olsztynie. Czekał na muszki kąsające go na krótko przed porzuceniem glorii popołudnia. Jego szczupła, brązowa ręka, z błękitnymi żyłami, trzymała koniec cygara w stożkowatych, zakończonych długimi paznokciami. Gładko wypolerowany paznokieć przetrwał z nim z wcześniejszych solidarnościowych dni, kiedy dotykanie niczego, nawet końcami palców, pozostawało cechą wyróżniającą. Jego wypukłe czoło, wielkie białe wąsy, chude policzki i długa, chuda szczęka, były skrywane przed zachodzącym słońcem poprzez stary, zielony kapelusz Panama. Jego nogi były skrzyżowane, w całej jego postawie była pogodność i rodzaj elegancji j starszego człowieka, który każdego ranka polewał wodą kolońską swą jedwabną chustkę. U jego stóp leżał o wełnianej sierści brązowo-biały pies, przejawiający swój pomorski rodowód; pies Baltazar, z czasem między nim i panem Patrykiem pierwotna niechęć zamieniła się w przywiązanie latami. Blisko jego krzesła była huśtawka, na której siedziała jedna z lalek Sandry, nazywała się „wiedźma Ala” – ze swym korpusem opadającym na nogi i żałosnym nosem pochowana w czarnej spódnicy. Nigdy nie była w niełasce, dlatego pozostawało jej obojętne, jak ona siedziała. Pod dębem trawnik zrównywał się z ławką, wyciągnął się ku paprotnii, a poza tą wyrafinowaną sceną ścieliły się jeszcze pola, schodząc ku stawowi, zagajniki; właśnie widok „piękny i godny jedynego wejrzenia” posiadłości Chwiałkowskich, spod tego drzewa, chował sprzed pięciu laty, kiedy zjechał tutaj z Ireną, by obejrzeć dom. Pan Patryk słyszał był o ekspoatacji tego gruntu przez jego brata, to gospodarzenie teraz zostało przywołane okrągłą rocznicą objęcia w posiadanie posiadłości przez niego samego. Wojtek odszedł, zmarł w listopadzie ubiegłego roku, w wieku zaledwie siedemdziesięciu dziewięciu lat. Odżyła wątpliwość, czy Chwiałkowscy mogli żyć na wieki, który z nich powstał pierwszy, kiedy ciotka Anna odeszła. Wojtek umarł! A pozostał tylko Leszek i Jerzy, Robert i Mikołaj i Tymoteusz, Julia, Helena i Zuzanna! I pan Patryk zamyślił się: Osiemdziesiąt pięć lat! Nie czuję ich- z wyjątkiem, kiedy przejmuję ich ból…Kontynuował badanie swej pamięci. Nie czuł swego wieku od kiedy kupił nie lubiany przez swojego bratanka Szymona dom i zamieszkał w nim tutaj w Olsztynie przed z górą trzema laty. Od tej chwili czuł się coraz młodszy każdej wiosny, na tej ziemi z synem i jego wnukami- Juliuszem i jego dziećmi z drugiego małżeństwa, Antosią i Władzią. On teraz zamieszkiwał niedaleko Częstochowy, a towarzyszła mu powszechnie uznana wieść o „Zmianie” u Chwiałkowskich, wolnej od jakiegoś anektowania gruntów; żył w przepysznej atmosferze laby i wszelkiej gry, za to z dużą ilością zajęcia w doskonaleniu i upiększaniu domu i jego dwudziestu hektarów, w uleganiu kaprysom Antosi i Władzi . Wszelkie węzły i zbzikowania, które nagromadziły się w jego sercu podczas trudnego życia Roberta, pożycia z Ireną, jego żoną, i ubogimi młodymi, Tymoteuszem i Mikołajem, teraz zostały wygładzone. W końcu i Roberta rzuciła melancholia – świadka tej podróży w Hiszpanii, jaką przedsiębrał z ojcem i macochą. Jednak niezwykle wszędobylski pokój ustąpił był przez ich wyjazd; błogi, wciąż jeszcze pusty, ponieważ jego syna tam nie było. Leszek nigdy nie był autentyczny, komfort i przyjemność nie odstępowały go. Był sympatycznym facetem, ale kobiety –jakkolwiek nawet najlepsze- denerwowały się dopóki on oczywiście nie podziwiał je. Kukułką zwany, leśny gołąb gruchał z pierwszego wiązu na polu, i jakie stokrotki i jaskry wyrosły po ostatnim koszeniu! Wiatr kierował się na południowy zachód, powietrze było pyszne, świeże! Przesunął do tyłu swój kapelusz i pozwolił, by słońce padło mu na brodę i policzki. Jakkolwiek, dzisiaj, pragnął towarzystwa, tęsknił za śliczną twarzą, którą mógłby adorować. Ludzie traktowali Patryka jak gdyby nic od niego nie chcieli. I z nie-Chwiałkowskich filozofią, jaka kiedykolwiek zaniepokoiła jego duszę, pomyślał: „Oni nigdy nie mieli dość. Człowiek z nogą w grobie będzie czegoś chciał, czy nie powinienem się dziwić!” Zstąpiwszy tutaj, gdzie z daleka od gorącej amplitudy spraw są jego dziadkowie i kwiaty, drzewa, ptaki jego tylko upodobania, nie mówiąc już nic o słońcu i księżycu, i gwiazdach ponad nimi, powiedział: “Otwórz się, sezamie,” dla niego w dzień i w nocy. I sezam otworzył się, i to jak bardzo, ale on być może tego nie wiedział. On był zawsze czujny na to, co oni nazywali „Naturą”; instynktownie, niemal religijnie odpowiadający życiu, nigdy nie tracił cudu przywoływania zachodu słońca jak też widoku, a właśnie one mogłby go wzruszyć. Ale ostatnio Natura uczyniła mu ból, tak to ocenił. Każdy z tych cichych, jasnych, przedłużonych dni, z ręką Sandry w jego ręce, i pies Baltazar na pierwszym planie, węszący uważnie za tym, co on nigdy nie znalazł; a on sam spacerował oglądając otwierające się róże, wyrastające z pączków owoce na murach, światło słoneczne rozjaśniające dębowe liście i sadzonki w zagajniku; spoglądając na rozłożyste i błyszczące liście lilii wodnych, na srebne młode zboże jednego pola pszenicy, nasłuchując szpaków i skowronków; a oto krowy żują pokarm strzepując wolno czernicę z ogonów. I każdy jeden z tych pięknych dni bolał go nieco z uwagi na dzieloną z powyższym jego miłość wszystkiego, bo odczuwał być może głęboki upokorzenie, że on już dłużej nie będzie mógł się tym właśnie się cieszyć. Myśl, że być może nie za dziesięć lat, może nie pięć, ale cały ten świat będzie mu zabrany, wpierw jeszcze zanim wyczerpał jego moce kochania go; wydawała mu się w naturze niesprawiedliwą produktywnością idącą poza jego horyzont. Jeśli coś przychodzi po tym życiu, nie byłoby to, co on chciał; nie Olsztyńkie wzgórze, kwiaty i ptaki i śliczne twarze- to jest mało, nawet teraz, tych świadectw o życiu! Z upływem lat jego niechęć do oszustwa wzrosła; ortodoksjię obnosił w latach osiemdziesiątych, gdy nosił bokobrody z czystej nadobfitości, ale już dawno ją porzucił, pozostała mu cześć do trzech tylko rzeczy – piękno, prawe prowadzenie się, i poczucie własności, a największą z nich jest obecnie piękno. On zawsze miał szerokie zainteresowania, a nawet może jeszcze czytać “The Times”, ale jest w stanie w każdej chwili odsunąć go, gdyby tylko usłyszał śpiew kosa. Prawe prowadzenie się, własność– jakkolwiek były męczące, ale ani kosy ani zachody słońca nigdy go nie męczyły, tlko dawały mu jedyne uczucie, że on nie mógł nacieszyć się nimi. Wpatrując się w mocny blask wczesnego wieczoru, na iskry złota i białe kwiaty na trawniku, przyszła mu myśl: ta pogoda jest jak muzyka z “Orfeusza”, którą niedawno usłyszał w Covent Garden. Piękna opera, nie była tą Meyerbeera, ani nawet zupełnie Mozarta, ale na swój sposób, może nawet piękniejsza; coś klasycznego a przy tym jakby rodem ze Złotego Wieku, czysta i łagodna, i Ravogli “niemal godny dawnych dni’- najwyższą pochwałę otrzymał. Porzucił jednak tęsknotę Orfeusza za pięknem, który dla swej miłości stąpił do Hadesu, w życiu miłość i piękno podobnie czynią – tęsknota była wyśpiewywana i biła z tej złotej muzyki, mieszała się zarazem z przewlekłym pięknem świata tego wieczoru. I czubkiem swego buta elastycznie i jednostronnie mimo woli liczył żebra swego psa Baltazara, powodując, że zwierzę budziło się i atakowało swoje pchły, choć nikt i nic nie mogło wyjaśnić tego faktu. Baltazar nie ustawał w pracy, a kiedy skończył potarł miejsce, które się zarysowało po bucie swego pana. Wreszcie usiadł ponownie z pyskiem na czubie niepokojącego go buta. Oto na myśl panu Patrykowi przyszło nagle wspomnienie –oto twarz, którą widział w operze trzy tygodnie temu – Irena, żona jego bratanka Jerzego, tego człowieka magnata włości! Nie spotkał się z nią od dnia jego pobytu w swoim starym domu, kiedy w czerwcu obserwował flirt wnuczki Sandry z młodym Adamem; ponieważ zawsze ją podziwiał, przypomniał sobie ją od razu- -stworzenie bardzo ładne. Po śmierci młodego Adama, którą pani miała za zasługującą na potępienie, on słyszał, że Irena odeszła od razu. Dobry Bóg tylko wiedział, co ona robiła była od tego czasu. Widok jej twarzy – widok z boku – z przodu, zostały dosłownie tylko jedynym przypomnieniem tych trzech lat, kiedy ona żyła. Nikt nigdy nie mówił o niej. I tylko Mikołaj powiedział mu coś raz – co zupełnie zbiło go z tropu. Chłopiec te wieści miał od Jerzego, był przekonany, że widział Adama we mgle tego dnia, kiedy został przejechany. I potwierdza to czyn Jerzego pod adresem jego żony – szokujący akt. Mikołaj widział ją raz na chwilę, a jego opis pozostawiał długi ślad w umyśle pana Patryka- ‘dzika i stracona’-mówił o niej. Jerzy pewnego dnia też zniknął. Tragiczna działalność zupełnie! Jedno było pewne –Jerzy nigdy nie był w stanie podnieść rękę na swą żonę. I mieszkał teraz w Łodzi, i wędrówki w górę iw dół – montaż losu, stał się człowiekiem nieruchomości! Pan Patryk kiedyś przyjął z ulgą wiadomość, którą usłyszał o zniknięciu Ireny. A teraz Jerzy. Przede wszystkim Irena, to było szokujące, aby myśleć o jej więzieniu w tym domu, do którego teraz musiał wędrować z powrotem; wędrował z powrotem na chwilę – jak zranione zwierzę do otworu po obejrzeniu wiadomości “o tragicznej śmierci architekta ” na ulicy. Wówczas raz jeszcze zobaczył ją. Jej twarz wydała mu piękniejsza. W pierwszej chwili zobaczył maskę, ale co się dzieje pod nią. Młoda kobieta wciąż jeszcze – być może dwadzieścia osiem lat. Ah, no! Najprawdopodobniej miała już innego kochanka. Miał teraz tyle wywrotowych myśli, nagle spojrzał na głowę psa Baltazara. Mądry zwierzak wstał i spojrzał w oczy stary Patryka. ‘Chodź’, zdawał się mówić, a stary Patryk dopowiedział: ’Chodź, staruszku!’ Powoli, tak jak było w ich zwyczaju, przeszli wśród konstelacji jaskrów i stokrotek, starzec wszedł do paprotni. Oczami sprawdził poziom drugiego trawnika; który sprawiał wrażenie obecności nieprawidłowości, a więc kwestii ważnej w ogrodnictwie. Następnie spojrzał na skały i ziemię ukochanego psa. Pieczarka była zamieszkana przez ślimaki. Wychodząc z paprotni otworzył furtkę, która nie tylko doprowadziła do pierwszego pola, dużej części parku gdzie, w murach z cegły, był rzeźbiony ogród warzywny. Pan Patryk unikał tego, co nie odpowiadało jego nastrojowi. Naraz Baltazar skoczył do wody. Kiedy dotarł do brzegu stary Patryk już tam stał, zwracając uwagę na liście lilii wodnej otwarte od wczoraj…Sandra była z nim prawie cały dzień. Kiedy szła do szkoły bardzo mu jej brakowało. Poczuł ból, który często mu dokuczał, gdy trochę przeciągał się po swej lewej stronie. Naprawdę biedny, młody Adam; podjąłby niezwykle dobrą pracę w domu, zrobiłby to bardzo dobrze dla siebie, gdyby żył! A gdzie on teraz? Być może nadal prześladuje go pech, w miejscu jego ostatniego dzieła, jego tragicznej miłości. Kto może to powiedzieć? Teraz pies był już u jego zabłoconych nóg! Naraz przeniósł się do zagajnika. Jakby płaty nieba spadały między drzewa, z dala od słońca. Opatrzył krowy i kury. Od kurnika na nowo zainstalowanegp prowadziła ścieżka do grubości drzewek. Baltazar, poprzedzając go jeszcze raz, wydawał niski pomruk. A że nie było miejsca do przejścia, i włosy zjeżyły się Baltazarowi na tle jego czarnej wełny. Właśnie Irena wyszła im naprzeciw. “Nie pozwól, aby twój pies dotykał sukienki”, powiedział, “on ma mokre stopy. Chodź tu, ty !” Ale pies Balthasar szedł dalej w kierunku tak zacnego gościa. Sandra położyła rękę w dół i pogłaskała go po głowie. Stary Patryk powiedział szybko: “Widziałem cię w operze drugiej w nocy, ty mnie nie zauważyłaś.” “Oh, yes! Ja.” Wspaniała opera- zaczął bawić się jedyni pochlebstwami pod adresem opery. A jej postać kołysała się lekko, jak w najlepszym stylu francuskim. Zauważył, dwa lub trzy srebrne nici w kolorze bursztynu w jej włosach, dziwne te włosy z jej ciemnymi oczami, z twarzą kremowo-bladą. Nagle z ukosa, jej aksamitne, brązowe oczy przeszkadzały mu. Wydało mu się, że pochodzą z nieodgadnionej głębi i tajemniczej dali, niemal z innego świata. Mechanicznie powiedział: “Gdzie mieszkasz teraz?” “Mam mieszkanka w Częstochowie.” Nie chcę słyszeć, co robi, nie chcę słyszeć. Wtedy przewrotne słowo wyszło z ust Patryka: “Sama? Skinęła głową. To była ulga wiedzieć, że tak jest w istocie. Wskazał na krowy. Wszystkie- mruknął- dają najlepsze mleko…cdn

Leave a comment