Wdzięczność

Stanisław Barszczak, Pamięć wakacyjnego sztormu

Boże, nie pamiętam kiedy wziąłeś mnie po raz pierwszy, ile miałem lat jak z tobą jeździłem czy spacerowałem po górach…Dziś już dwadzieścia cztery lata od jedynego błogosławieństwa, jakiego dostąpiłem u zarania mego kapłaństwa z rąk mojej mamy. Wciąż wydaje mi się, że wówczas jakby czas się zatrzymał. I tak, gdy podczas wakacji, jako nastolatek spacerowałem z naszą wychowawczynią i grupą kolonistów nad Bałtykiem, pamiętam pewien sztormowy dzień. Mama musiała być wówczas w zakładzie pracy. Wysokie fale, ich szum-jak mi się zdaje- pobudziły jednak bardzo wyobraźnię młodego chłopca. Właśnie, zapytuję się dzisiaj, ile ja mocnych ludzi spotkałem w swym życiu. Ta opowieść niech będzie ratowaniem jedynej pamięci o tych bohaterach sprzed lat.
Ona była sklepową, której się nie zapomina. Wchodziła w osiemdziesiąty siódmy dzień, odkąd zamieszkała w swojej nowej rezydencji, która jednak nie zdradzała jakiegoś nadzwyczajnego bogactwa. Właśnie wczoraj powiedziała sobie, jutro będę miała szczęśliwy dzień. Wstała jak nigdy wyspana i po obfitym śniadaniu stanęła jak zwykle przy otwartym oknie, by zaczerpnąć wiosennego powietrza, kwietniowej sauny. Jej owalne oblicze jakby nie pamiętało szczęścia większego od chwili tego dnia. Bardzo chciała rozmowy z jakimś przechodniem. Na polu nie było zimno, przebijało się z porannej rosy wielkie słońce. W pobliżu okna pojawił się chłopiec radośnie wracający ze służby w tutejszym kościele. Kończył piętnaście lat, był średniego wzrostu, ale dobrze zbudowany, nosił ulubiony pulower, kurtka była jakby na niego szyta. W delikatnych kolorach zbliżał się teraz do wybranego okna. Już z daleka pani Jasia ujrzała znajomą skądinąd twarz. Chłopca zdradzała młodzieńcza, pełna twarz. Ogólna jej bladość przekonywała o długim pobycie w murach szkoły. Jego oczy zdawały się być obecnie jeszcze bardziej jaśniejsze od widoku pogodnego morza, były sympatycznie niezwyciężalne. Był nadzwyczaj dojrzały, jak na swój wiek. Jest czas wakacji, ale chłopiec zawsze pragnął spotkać kompetentną postać, właściwego rozmówcę. Ponieważ dysponował czasem zamierzał wejść dzisiaj na kawę do znajomych. Ci ostatni podejrzewali u niego jakiś niepokój wewnętrzny. Jego zaś cieszyła jedynie myśl bawienia się wypowiadanym słowem. Podczas rozmowy wracał najchętniej do pamięci o odchodzących dobroczyńcach parafii, jakby tylko na marginesie zdawał się jednak pieścić wszystkie odcienie i akcenty wypowiadanych słów.
„Pani Jasiu,” powiedział chłopiec kiedy zatrzymał się naprzeciwko jej okna. „Czy mogę znowu wejść po schodkach. Kupię tylko miętusy. Zaoszczędzimy troszkę pieniążków.”
Sklepowa w czasie pracy w sklepie „po schodkach” nauczyła go swego pięknego głosu i chłopiec z uwagi na jej olbrzymią postać, zarazem silny głos, pokochał ją, choć miłością platoniczną.
„Nie,” -powiedziała sklepowa- „Zaraz wychodzę… Aleś urósł.”
„Czy pamięta Pani, jak jeszcze
przychodziłem po miętusy.
„Pamiętam, powiedziała sklepowa. „Wróciłeś do nas, nie pozostawiłeś nas, odchodziłeś gdzieś, by przybyć teraz z powrotem. Spraw teraz, żebyś nie był dublerem tylko naszego miasteczka.
„Pozostawiłem was dla panujących warunków w naszym kościele. Jestem ministrantem, to podoba mi się. W związku z tym muszę słuchać księdza.”
„Wiem,” powiedziała sklepowa. “To jest zupełnie normalne.”
“Ksiądz, a nie ma dużo wiary.”
„Nie,” powiedziała sklepowa. „Ale my mamy, nieprawdaż?”
„Tak,” powiedział chłopiec. „Pomodlę się za panią.”
„Dlaczego nie?” powiedziała sklepowa. „Proszę wejdź na kawę z ciastkiem.”
Usiedli w salonie chłodniejszym. Sklepowa wspominała Księdza Prałata Liszkę, który przed laty zajmował plebanię w miasteczku, który był bardzo dobrym kapłanem. Teraz pracuje na parafii za Częstochową. Zahaczyliśmy o historię naszego miasteczka, przywoływaliśmy w pamięci państwo Januszewskich, była mowa o podniesionej ulicy 22-lipca, która po remoncie odwadniającym obecnie wije się wysoko nad torami.
„Pani Jasiu,” powiedział chłopiec.
„Tak,” powiedziała sklepowa. Trzymała swą szklankę, ale myślami powracała do czasu sprzed wielu lat.
„Czy mogę ci podarować narzutę na tapczan?”
„Nie bardzo wiem, co powiedzieć,” powiedział chłopiec. Pojadę niedługo na oazę. Byłem już w Dzianiszu koło Zakopanego, jeździłem na koniu, musiałem przybliżać Dzieje Apostolskie dla naszej grupy w pięknym drewnianym kościele
z witrażem Świętego Jana Vianneya. A niedawno w Bukowinie Tatrzańskiej w pięknej scenerii gór, z wspaniałą kadrą wychowawców, przeszliśmy ze śpiewem na ustach drogę krzyżową, której nigdy nie zapomnę.
„Ja mogę jutro pani przynieść chleb i bułki.” Chciałbym pójść z panią do naszego sklepu „po schodkach” i słuchać panią po wielekroć, jak sprzedaje pani towar bieżący, i moje dropsy. Chciałbym posłużyć w jakiś sposób.
„Kupiłeś mi okrągłe bułeczki,” powiedziała sklepowa. „Jesteś już mężczyzną.”
„Ile miałem lat, kiedy przyszedłem z mamą do sklepu?”
„Cztery i pewnie nie pamiętasz, że kupowaliście makowiec i sernik na święta. Wtedy weszła do sklepu ciocia Wartakowa, która odtąd z tobą się nie rozstaje. Czy pamiętasz?”
„Mogę przypomnieć sobie wielkie lady, a za nimi półki pod sufit, chodził za mną zapach chleba i ryb.”
„Czy pamiętasz, co mówiłam do ciebie?”
„Pamiętam wszystko, kiedy byliśmy razem.”
Pani Jasia spojrzała na niego ze słonecznie rozpalonymi, ufnymi, kochającymi oczami.
„Gdybyś był moim chłopcem wzięłabym cię, zaryzykowałabym,” powiedziała sklepowa. „Ale ty masz mamusię i jesteś w szczęśliwej łodzi kościoła.”
„Czy mogę dać pani pączki?”
„Jednego,” powiedziała sklepowa. Jedna nadzieja i jedna ufność nigdy ją nie odeszły. Ale teraz się odświeżyły, z powiewem od uchylonego okna.
„Dwa,” powiedział chłopiec.
“Dwa,” powiedziała sklepowa. “Nie ukradłeś ich?”
“Tak,” powiedział chłopiec. “Ale kupiłem te.”
“Dziękuję,” powiedziała sklepowa. Była zbyt skromna, żeby zastanawiać się nad tym kiedy osiągnęła swe człowieczeństwo. Ale wiedziała, że zdobyła je i wiedziała, że to nie było niewdzięczne i nie prowadziło do utraty prawdziwej dumy.
„Jutro będzie dobry dzień, by uaktualnić naszą przyjaźń,” powiedziała sklepowa.
„Ciocia Wartakowa przyjechała do miasteczka.”
„A gdzie pani zamierza pójść?” powiedział chłopiec.
„Daleko, na peryferie miasteczka. Nim nastanie światło chcę być na ujejskiej górze, by pojechać aż do Wieruszowa.”
„I ja chcę być tak daleko… zatem gdy pani pojedzie, mogę być tam pomocny. Niech pani wraca prędko, zaraz po pani powrocie wejdę do sklepu, by kupić miętusy,” powiedział chłopiec.
„Ksiądz Liszka nigdy nie pracował tak daleko.”
„Nie,” powiedział chłopiec. „Ale zobaczy pani tam coś, co on nie może widzieć, niczym utrudzonego ptaszka- i pozwoli mu pani pójść nową za daleką drogą.”
„Czy jego oczy są takie złe?”
„On jest prawie ślepy.”
“To jest dziwne,” powiedziała sklepowa. „Przecież on szedł zawsze z otwartymi oczami. Ale może to właśnie zabija oczy.”
“Za to pani od lat pracowała swym normalnym rytmem i oczy ma dobre.”
„Jestem dziwną sklepową.”
“Ale czy wystarczająco silną teraz dla tej prawdziwie olbrzymiej ryby?”
„Myślę, że tak. Albowiem istnieje na to wiele sposobów i są spore umiejętności.”

Leave a comment