Moje życie 108

Stanisław Barszczak- List do „moich przyjaciół”

Kim albo czym jest dla mnie pobyt w Ząbkowicach, kiedy wspólnie z wami, tj. ząbkowicką młodzieżą sprawowałem w swej kaplicy ofiarę Mszy świętej czy też gdy w zimę przetaczaliśmy po kolei mój samochód? Kochani młodzi przyjaciele, właśnie o jakąś głębszą odpowiedź na tę poważną sprawę dla życia pewnej wspólnoty ubiegacie się bardzo. No dobrze, mógłbym porównać ten czas między innymi do wydarzeń, które już ktoś przeżył. Georg Büchner (zm.1837) przedstawia takie zdarzenie, które postaram się teraz odtworzyć w naszym języku: „Dwudziestoletni Lenz przeszedł przez Górę. W śniegu szczyty i górskie obszary, doliny poniżej szare kamienie, zielone tereny, skały i jodły. Było dżdżysto, woda pomywała skały poniżej i przelewała się na drogę. Gałęzie jodeł zwisały się ciężko w wilgotnym powietrzu. Na niebie były szare chmury, ale wszystkie tak gęste- a potem pokazała się mgła, ale ona nie wisiała na jego drodze, wnet jednak znalazła się z boku poniżej. Nie poczuł żadnego zmęczenia, tylko było mu czasami nieprzyjemnie, że on nie mógł iść na głowie. Początkowo ściskało go to w piersi, kiedy kamienie tak spadały, szary las pod nim poruszał się a mgła wnet uplotła formy, które ona odsłoniła jako mocne członki; ściskało go od wewnątrz, poszukiwał czegoś, niczym utraconych marzeń, ale nic nie znalazł. Wydawało mu się wszystko takie małe, takie bliskie, takie mokre; zapragnął, żeby ziemia znajdowała się za piecem. Nie pojmował, że on potrzebował tak dużo czasu, aby zejść w dół po stoku, aby daleki punkt osiągnąć, uważał, wszystko można paroma krokami odmierzyć.” W gruńcie rzeczy wspinanie się Lenza, bohatera Büchnera, nazwano historią utraty Boga, a także historią utraty świata. W rzeczy samej ten Lenz traci na tych małych stronach, jakie zapisał Büchner, swoją relację do Boga, relację do natury i swoją relację do siebie samego. Pozostał mu zaledwie czas, aby się rozwinąć, chyba aż czy zaledwie ten czas. Niemcy określają to w ten sposób: „ihm blieb ja kaum Zeit, sich zu entwickeln.”

Jak się dowiedzieliście z mojej nieoficjalnej strony internetowej, kochani młodzi przyjaciele, urodziłem się w szpitalu w Tarnowskich Górach, w nadzwyczajnie trudnych warunkach. Dzisiaj powiedziałbym zostałem był zrodzony gdzieś w ukrytych górach, w górach z jakąś wadą nową. Od pewnego czasu urodzić się zaczęło znaczyć dla mnie- urodzić się z ułomnością pewną, z nowym kijem podarowanego życia. Odtąd moja droga idzie przez most. Opłatę za przejazd przez ten most spłacam ja osobiście, ale i wszyscy ludzie mego zaistnienia. Polskie staropolskie słowo na tę opłatę jest „myto”. To jakby taryfa życia każdego z nas. W życiu w górach, na halach, zobaczyłem raz staw górski, choć pozbawiony połysku, zmatowiały. Ponieważ urodziłem się „w takim domu” nieustannie zamykałem się na odważne wartości mego żywota. Mama miała ze mną gehennę. Albowiem dopiero później zacząłem otwierać się na życie z zewnątrz. Hindusi by powiedzieli, że rozpoznawałem wówczas takie a nie inne swoje wcielenie. Długo też nie pojmowałem, że inni również potrzebowali tak dużo czasu, aby zejść w dół po stoku ich życia. Dzisiaj wiem co to znaczy ociągać się, czekać, kto to jest człowiek splamiony, zepsuty, czy też „psujący się”. Kiedy w Ząbkowicach hodowałem zwierzęta i ptaki-mógłbym powiedzieć- nie słyszałem jeszcze śpiewu czyżyka, nie widziałem dzierzby, choć miałem jedyny znak z niebios, który niczym sztandar obwieszczał mi prawdę, że jednak człowiek może wyschnąć, wyczerpać się…Wydaje mi się, że w tamtym czasie – mam na myśli szczególnie lata 1995-2004 – byłem samemu. Zaś my razem- a więc młodzi przyjaciele- nie pojmowaliśmy, że tak dużo czasu należało mieć, aby przejść po zboczu, tym właśnie a nie innym stokiem góry, aby jakiś daleki punkt osiągnąć. Za to sądziliśmy, że moglibyśmy wszystko parą kroków odmierzyć. Nie wiedzieliśmy, że każde słowo jest „rzęrzeniem, charczeniem jakiejś ofiary”, charczeniem biedaka. Dlatego bijmy się w piersi. Powiedzielibyśmy coś jeszcze bardziej i lepiej…Człowiek Rewolucji Francuskiej Jerzy Jakub Danton- według Büchnera- mówi tedy jeszcze do kata, który chce go zatrzymać, gdy ten zamierza po raz ostatni objąć w uścisku swoją przyjaciółkę: „Możesz przeszkodzić, żeby nasze głowy ucałowały się na dnie kosza?” Możemy tutaj zapytywać się: skąd pochodzi zło w człowieku? Dlaczego ta właśnie ludzkość tonęła nieustannie we krwi? Co się dzieje w nas wewnątrz?

Oficjalnie pytanie brzmi tak, jakimi wątpiącymi(verzweifelte) nieraz stworzeniami jesteśmy?
Wierzę- Büchner powiedział- że istnieją ludzie, którzy są nieszczęśliwi, nieuleczalni, pozbawieni czegoś, tylko dlatego, że są. Otóż w naturze człowieka znajduję okropne porównanie, w ludzkich relacjach nie dający się uniknąć gwałt, użyczony wszystkim i żadnemu z nas. Pojedynczy, samotny człowiek unosi się tylko, niczym szumowiny na fali, dla większości przypadków mosiężne, brązowe prawo panowania geniusza życia jest niczym gra marionetek, zaś dla największej ilości, by to prawo opanować, to jest niemożliwe. Dlatego kochani „nie czytajcie moich listów, bo to są zimne, leniwe słowa.” Trzeba być tej nocy dla każdego…Lektura wymaga nadzwyczajnego czasu życia każdego z was. Bo też dopiero później pojmiemy nowinę naszych słów…W miłości zdarza się, że kochanek przebija nożem narzeczoną, ponieważ widzi się oszukany lub też dlatego, że ostatnio w siebie zwątpił…Innym razem giną ludzie dlatego, że przykładowo jak masoni nie mają ziemi, gruntu pod stopami…Tutaj więc mówię też niejako za was. Albowiem to uczucie rozdartego Ja człowieka, jest właściwie bardzo współczesnym uczuciem…Powiem wam coś w ukryciu, jedno mi zatem pozostało (das Einziges)- ot taka mała wyspa miłości, która niedawno została mi podarowana. Podobną wyspę Chorwaci wciąż nazywają Krapanj…Umyślnie nie powołuję się tutaj na naszą więź z Chrystusem. Pozostawiam rozważanie na ten temat na inną okazję.

Georg Büchner napisał: „Był raz biedny chłopczyk, który nie ma żadnego ojca ani żadnej matki, dla niego wszystko umarło, już był nikim na tym świecie. Wszystko umarło, ale on poszedł sobie w siną dal, błądził dzień i noc. Skoro nie było nikogo już na ziemi, dziecko zapragnęło iść do Nieba, a Księżyc zerka na nie tak pokojowo i ono w końcu wybrało się na Księżyc. Potem stało się kawałkiem spróchniałego drewna i udało się w drogę do Słońca. Skoro przybyło na Słońce stało się zwiędłym słonecznym kwiatem, a gdy (wreszcie) osiągnęło gwiazdy, tam były małe, złote komary, które były przyszpilane przez dzierzbę i nakłuwane na cierń tarniny…W końcu dziecko zapragnęło (wrócić) z powrotem na ziemię, ale ziemia była portem nieosiągalnym, i dziecko wtedy pozostało zupełnie samo. I teraz usiadło sobie, by dalej błądzić i siedzi tam jeszcze (dzisiaj) zupełnie samo.” Chrześcijanie miejsce, w którym znajdują się dzieci określają „limbus puerorum”. W poezji niemieckiej nie ma „Małego księcia”, ale istnieje biedactwo, biedne dziecko, które ma przynajmniej jeszcze jego koszulę. Kiedy ono potem ubierze swą koszulę, przybywają gwiazdy z Nieba, lecą na niego i wpadają do wnętrza jego koszuli (por. mitologiczna suknia Dejaniry albo biblijny obraz niewiasty, która chciała dotknąć się szaty Jezusa). W istocie biedny przedstawiony tak charakterystycznie przez Büchnera przychodzi- jak on sam wyraził się w tym względzie- właśnie ze Wschodu! To on dźwiga balast wszystkich biednych ze sobą. Uderza w nas to Büchnerowskie odkrycie małego w każdym z nas, a także nieco makabryczny ton jego prozy. Ale i dziś mówimy, gdy ktoś coś zbroił: powieszę cię na suchej gałęzi- Büchner powiedziałby- powieszę cię za twe najdłuższe włosy. Za to niezaprzeczalnym osiągnięciem jego działalności pozostanie wyjawienie mowy ruchu, miny, pietyzmu uczuć do najbliższej osoby, dzięki którym nasze obecne wysiłki przedstawienia ludzkich emocji stają się czymś bliższym i bardziej możliwym. Inną przesłanką z lekcji z Büchnerem jest fakt, że jeszcze nie możemy pomyśliwać tego świata jako całości(als Ganzes). I nasz współczesny świat!(obecny także) jest również takim doświadczeniem poszarpanego świata! I tak Büchner widzi księżyc jako symbol morderstwa, jako krwiste żelazo na niebie. Mógłbym zapytywać się teraz- czy także w naszej epoce? Osobiście nigdy nie zapomnę dużego księżyca ujrzanego wieczorem w Ząbkowicach. To jedyny obraz życia naszej generacji. Pozdrawiam serdecznie każdego z was, życząc wielkiej wiary równocześnie by żyć i wielkiej wiary by umrzeć.

Leave a comment