Wybór poezji

Stanisław Barszczak- Piekło
Policja znalazła pacjenta o północy podobno w domu matki, jeszcze w poniedziałek tułającego się na nadbrzeżu w pobliżu mostku na Warcie. Przewieziono go na posterunek, sądząc, że jest pijany lub pod wpływem narkotyków; określony jako zagubiony, zdezorientowany, posłuszny. Przywieziony do szpitala karetką o trzeciej rano. Podczas wpisu chory kilkakrotne usiłował położyć się na biurku. Wydawało się, że bierze je za łódź albo tratwę. Chory przyzwoicie ubrany, ale nie przebierał się od jakiegoś czasu. Nie wydawał się ani zgłodniały, ani spragniony. Miał na sobie spodnie i sweter, ale ani pieniędzy, ani dokumentów; żadnych dowodów tożsamości. Zdaniem policji jest ofiarą rabunku. Wykształcony. Dostał dwie dawki librium, ale nie zasnął. Za to mówił głośno…teraz przedstawiał na łóżku obraz osobliwej kreatury, która nagle znalazła się u wejścia do pieczary, przed zstąpieniem do piekieł. Przeniesiony został na mały Oddział Obserwacyjny Szpitala centralnego, ponieważ przeszkadzał innym…Pielęgniarka nocna o szóstej rano relacjonuje: chory ma wciąż wrażenie, że znajduje się w drodze. Zdaniem policji to pewno podróżnik amator albo żeglarz. Wreszcie został poinformowany o nowym pacjencie lekarz dyżurny. Ten podchodzi do nowego pacjenta i mówi:
Doktor: ”Dobrze pan spał?
Chory: Drzemałem chwilami, ale nie mogę, nie powinienem.
Doktor: Ale dlaczego? Ja chcę, żeby pan zasnął.
Chory: Zsunąłbym się w głąb wzburzonego morza.
Doktor: Ależ skąd. Leży pan na bardzo wygodnym posłaniu, które stoi w miłym, cichym pokoju.
Chory: Posłaniu morza. Bardzo głębokiego morza.
Doktor: Pan nie jest na tratwie. Pan nie jest na morzu. Pan nie jest żeglarzem.
Chory: Nie jestem żeglarzem?
Doktor: Pan jest w Szpitalu Centralnym, w łóżku, pod opieką lekarską. Musi pan odpocząć. Chcemy, żeby pan spał.
Chory: Jeśli zasnę, umrę.
Doktor: Jak się pan nazywa? Zechce mi pan powiedzieć?
Chory: Jonasz.
Doktor: Wczoraj był Jazon. Nie może pan być i jednym, i drugim.
Chory: Wszyscy jesteśmy żeglarzami.
Doktor: Ja nie jestem. Jestem lekarzem w tym szpitalu.
Chory: Jeśli ja nie jestem żeglarzem, to pan nie jest doktorem.
Doktor: No, dobrze. Ale pan się ogromnie męczy tym ciągłym kołysaniem. Niech się pan spokojnie położy. Niech pan odpocznie. Niech pan spróbuje tyle nie gadać.
Chory: Ja przecież nie gadam do pana. W koło i w koło i w koło i w koło i w koło i w koło i w koło i w koło i w koło i w koło i w koło…”
I znowu lituje się nad pacjentem pielęgniarka: „Zawróci się panu w głowie. Pan się już tyle godzin kręci w koło i w koło, i w koło. Czy pan o tym wie?
Chory: Godzin?
Pielęgniarka: Jestem na dyżurze od ósmej rano i za każdym razem, kiedy tu do pana zaglądam, pan się kolebie w koło w koło w koło.
Chory: Na wachcie.
Pielęgniarka: W koło i w koło czego? Gdzie? No, proszę się odwrócić.
Chory: Jest bardzo gorąco. Znajduję się niedaleko równika.
Pielęgniarka: Więc pan jest ciągle na tratwie?
Chory: A ty nie!
Pielęgniarka: Ja na pewno nie jestem na tratwie.
Chory: Więc jak możesz ze mną rozmawiać?
Pielęgniarka: Proszę spróbować leżeć spokojnie. Nie chcemy, żeby się pan tak strasznie męczył. My się bardzo o pana martwimy, czy pan wie? Chory: Przecież to jest w waszych rękach?
Pielęgniarka. W moich? Skądże znowu?
Chory: Powiedziałaś My. Ja wiem, co to „My”. To jest kategoria wspólnoty. Moglibyście to zrobić bez trudu.
Pielęgniarka: Ale co pan chce, żebym zrobiła?
Chory: Ty jako my. Nie ty jako ty. Poderwij mnie w górę, poderwij mnie w górę, poderwij! Przecież możesz to zrobić bez trudu, na pewno. Oczywiście. Użyj swojej… mocy, czy czegoś. Rzuć mną tam.
Pielęgniarka: Gdzie?
Chory: Dobrze wiesz, gdzie. Skieruj mnie na południe twoim białym skrzydłem.
Pielęgniarka: Moim białym skrzydłem. To mi się podoba!
Chory: Nie możesz być jedną z nich. Gdybyś była, musiałabyś wiedzieć. Oszukujesz mnie.
Pielęgniarka: Przykro mi, że pan tak myśli.
Chory: Albo może chcesz mnie sprawdzić. Tak, to jest możliwe.
Pielęgniarka: Może jest.
Chory: Chodzi tylko o to, żeby się wydostać z prądu północno-równikowego i wejść w południowo-równikowy, zamiast z wskazówkami zegara to odwrotnie.
Pielęgniarka: Jasne.
Chory: Więc dlaczego tego nie zrobisz?
Pielęgniarka: Nie wiem jak.
Chory: Czy nie chodzi o jakieś hasło? Kim jest ten człowiek, co tu był wczoraj?(pacjent przywołuje w myślach doktora)
Pielęgniarka: Chodzi panu o doktora? Przychodził do pana z wizytą.
Chory: On się za tym kryje. On wie. To życzliwie niesubordynowany człowiek.
Pielęgniarka: Życzliwy. Nie powiedziałabym, że niesubordynowany.
Chory: Ja tak powiadam, więc czemu ty nie możesz?
Pielęgniarka: A dzień przedtem był pan ordynator.
Chory: Nie pamiętam żadnego doktora.
Pielęgniarka: Pan ordynator zajrzy późnym popołudniem.
Chory: Gdzie zajrzy?
Pielęgniarka: Niech pan spróbuje leżeć spokojnie i spać. Niech się pan postara.
Chory: Jeśli zasnę, to umrę i będę skończony. Przecież musisz to wiedzieć, inaczej nie byłabyś żeglarką.
Pielęgniarka: Jestem Alicja Korzewska. Już to panu mówiłam. Nie pamięta pan? Tej nocy, kiedy pan do nas przyszedł.
Chory: Jakkolwiek się nazywasz – umrzesz, jeśli zaśniesz.
Pielęgniarka. No dobrze, dobrze, już cicho, spokojnie… No, biedaku, aleś się dorobił… Proszę leżeć i… spokojnie, spokojnie. Cicho, ciiiichutko, o, tak, spać, spać, spaaać…”
Pielęgniarka dała za wygraną, lecz ‘modlitwa’ pacjenta trwała jeszcze bardzo długo. On zdaje się czuł końcem nosa, iż prawdziwe przeszkody miał dopiero przed sobą. Dlatego przez dobre dwadzieścia minut wciąż jeszcze koncertował i nie ustawał w głośnym mówieniu o nich, o tych, z którymi zetknęło go ostatnie życie. Lecz przy końcu tego okresu cicho urwał się ten dialog bez zakończenia.

Leave a comment