Wybór poezji 111

Ja Koloseum (parafraza poematu E.A. Poe’ego)

Ja antycznego Rzymu! Bogaty relikwiarz

Podniosłej kontemplacji przekazanej Czasowi

Przez pochowane stulecia przepychu i mocy!

Ja długością, długością- po tak wielu dniach

Wyczerpującej pielgrzymki i palącego pragnienia,

(Pragnienia za wiosnami wiedzy, nauki, która jest we mnie)

I ty Poeto pochylasz się, zmieniony i spokorniały człowiek,

Pośród mych cieni i tak wypijasz od wewnątrz

Twoją prawdziwą duszą moją wspaniałość, mój mrok, i chwałę!

Rozległość! i Wiek! i Pamięci Dawnego!

Ciszę! i Spustoszenie! Jako też niejasną Noc!

Czujesz mnie teraz: czujesz w mojej sile!

O szychty(wyrażenia) bardziej pewne jak kiedykolwiek

Żydowskiego króla, uczącego w ogrodach Getsemanii!

O uroki bardziej skuteczne jak nagłe Chaldei,

A kiedykolwiek schodzące ze spokojnych gwiazd!

Tutaj, gdzie bohater poległ, (teraz) kolumna upada!

Tutaj, gdzie naśladujący (leniwie) orzeł wpatrywał się w złoto,

Czuwanie o północy sprawuje (teraz) ciemny nietoperz!

Tutaj, gdzie tamy Rzymu ich złocistym włosem

Falowały na wietrze, teraz faluje trzcina i oset!

Tutaj, gdzie w złotym tronie rozwalał się monarcha,

Ślizgając się niczym widmo w swym marmurowym domu,

Oświetlony słabym światłem rogatego księżyca,

niczym szybka i cicha jaszczurka kamieni!

Ale stańcie! te mury- te porosłe bluszczem arkady-

Te ruchome cokoły-te smutne i poczerniałe trzony kolumn-

Te nieuchwytne, nieokreślone belkowania-te pokruszone fryzy-

Te zgruchotane, zniszczone gzymsy- rudero, ruino-

Czy te kamienie, które pozostają mną! Czy te szare kamienie-

Czy one nie pochodzą wszystkie-wszystkie

Z osławionej i kolosalnej lewicy

Poprzez żrące Godziny Przeznaczenia i twoje mój Poe?

„Nie wszystkie- echa odpowiadają tobie- nie wszystkie!

Prorockie i głośne dźwięki, wstają z nas na wieki,

I z wszystkich Ruin, na mądrość,

Jako melodia zanoszona od Memnona ku Słońcu.

Rządzimy sercami najmężniejszych mężczyzn -panujemy

Z despotyczną władzą nad wszelkimi olbrzymimi umysłami.

Nie jesteśmy jacyś bezsilni- my blade kamienie.

Nie wszystka nasza moc odeszła- i nie wszystka nasza sława-

Nie wszystka magia naszego wzniosłego odnawiania się-

Nie wszystek cud, który nas otacza-

Nie wszelkie tajemnice, które są w nas złożone-

Nie wszelkie pamięci, które wiszą i przylegają wokół nas jak część garderoby,

Ubierając nas w suknię stale bardziej aniżeli chwała.”

Clemens Brentano: W dniu przed wieczerzą

Co czynię, co myślę,

Wszystko, co ze mną się dzieje

Panie! Prowadzę według twego oka

Co na moją drogę patrzy.

Wiosna

Wiosną trzeba się słodkimi spojrzeniami

Zachwycać i oczarowywać,

Latem owocami i mirtami

ugaszczać, na nowo opasywać.

Jesienią, powinieneś uczyć się prowadzenia domu,

Odczuwać brak, pragnąć,

A ty zimo ucz mnie umierać,

gnicia, by (w końcu) odziedziczyć wiosnę.(koniec)

Tak daleko jak świat,

Tak olbrzymi sens,

Tak moc obczyzny trzyma on objętą,

Tak moc ojczyzny jest mu wygraną.

Prymicja

Chodzi za mną jak wiedza o czujności,

Wciąż jeszcze pragnę szczęścia

I szukam przyjaźni…

Chcę „z wiarą wieków podjąć czyn”,

Otwieram się nadal na mojego anioła…

Więc przemieniam ciszę na piękno

I zgadzam się na jedyne odejście,

Bo serce to nie wszystko, Panie,

Rusz mnie, by po prostu kochać,

Przyjmij losu gdybanie.

Ojczyzna

Sięga Krymu, po Inflanty…

Jest ojczyzna dziećmi zdążającymi na lekcje geografii,

Z nadrzecznymi wierzbami, skrywanym jeziorem,

Z ludźmi pełnymi wyrozumiałości dla grzechów dzieciństwa…

Widzę ją z lotu sokoła i codziennie przechodzę.

Ona nie daje się porwać białemu wielorybowi świata,

Już mówi choć niewiele i zaczyna śpiewać pieśń o miłości:

Od opróżniania siebie z bytu, przez wysłowienie-

Wreszcie teraz chce nucić siebie, pozwolić być!

Czyż nie jest litością, współczuciem, przebaczeniem i bliskością?

Jutro prawdopodobnie wyeksponuje to, co piękne i konieczne…

I jeśli stanie się podatna i uległa wszystkiemu,

Zakwitnie okazale pozbawiona swego bytu.

Pieśń o potędze

Zebrały się nocą unijne flagi:

„flaga fladze dodaje odwagi, no, no, nie bądź taka zmartwiona

Nie pomogą i moce piekła, jam ciebie, tyś mnie urzekła,

Nie zmogą cię bombą ni złotem,

I nigdy nie będziesz biała, i nigdy nie będziesz czerwona.”

Ale zebrały się raz jeszcze tym razem w dzień jasny

Na szumną naradę o mądrości i wytrwałości,

Prawią głośno trzy pierwsze flagi

Nic po nas, rządzi więc jaśniejsza jak zorza spalona,

odsłonięta na kiju biało-czerwona…

Czy mamy się poddać w zaraniu niemocy

I tak tożsamość naszą ratować-zaczęły się podnosić-

Nie, nie, trzeba jej zwycięską ciszę obudzić

Dosyć już Termopil, nawet warszawskich Powstań,

A trzeba pokazać nowy wszelki cud

Spojrzeć w sierpniowe słońce Europy,

Po poważnych obradach flagi wybrały

Jednakoż ową, która nie była w sali rano,

spośród siebie najczarniejszą,

by jasność powszechnego jutra

nieustannie wchłaniała

Dzień

Dzień, w którym będziemy starzy, Ale my rzekniemy, zabierz mnie na koniec świata, jesteś piękniejszy niż niebo i morze. A przed nami obraz nasz rodem z Hellady i Rzymu, który nie jest obrazem człowieka. Otwiera się przed nami przedmiot nadziei- Mesjasz czy też zbawienie…

Dzień, w którym wyznam, że potrzebuję historii i otworzy się przed nami rzeczywistość postsekularna społeczeństwa obywatelskiego. Ale my wołamy o konieczne zmiany…

Dzień, odległy, z jednym jeszcze marzeniem, dzisiaj opiszę bardziej samą naturę, jak człowieka. Ale ponieważ zbawienie przychodzi od Innego, trzeba mi przyjąć preferencje Innego, powierzyć swe życie w ręce Innego, skrywającego się za jednym z pasm gór, który je tak bardzo kocha…

Dzień, w którym będziemy się śmiali z naszych minionych obietnic, w którym śmiech będzie częścią w dyskursie, w jakim zwracamy się do siebie, ale ktoś nam przypomni, oto pełnia czasu, więc trzeba wyjść, trzeba nam zacząć od realizowania piękna naszego życia…

Dzień, dzień opatrzony w słońce lub słotny poranek i tego dnia tam pomyślę o innej

Wartości i w moim sercu twoje cierpienie będzie nową ignorancją, wielbioną szramą, użytecznym doświadczeniem, odsuniętą przeszłością, zabliźnioną szramą na mojej obolałej skórze…

Dzień, w którym nie będziemy już ci sami i zamarzymy o innych żywotach, które nie są naszymi. Tym bardziej wówczas stwierdzimy, iż żadna śmierć nie może przyjść bez zmartwychwstania…

Dzień, którego kolor, zapach, odcinanie, krój czyni mnie obojętnym, ponieważ one są nosicielami negacji i akceptacji. Niech nie będzie to dzień zbrodni, lecz ostatniej rezurekcji.

(pomysł zaczerpnąłem od Samuela Coelho)

Wiara

Tam gdzie życie jest najmilsze gnają mnie zmysły,

Tam, gdzie ludzie mówią do siebie w sentencjach,

Tam, gdzie wiosna jest wiosną nadal chodzę,

Jakby odwrócony od najpiękniejszej wieczności-

A trzeba mi tylko jedynego świadectwa…

Jeszcze wciąż skrywam świadomość skargi,

Jeszcze nieustannie wychodzę na dziecinną redutę,

Chronioną chyba tylko przez matusi słowo-

Redutę prawdy, wolności, szczęścia i radości.

A przecież to co było już nie powróci,

Choć tą samą twarzą pokazuję mą redutę dzieciom.

Niech jednak powinność i ostatni wybór życia

Nastąpi najpóźniej- niech trwa najdłużej serdeczna pieśń

O nieśmiertelnej wierze każdego przeznaczenia.

Pamięci V.Hugo

Jestem oprawcą, olbrzymem,

z drugiej strony świata słońcem wychodzącym,

świat to niewiedza o mnie.

Bracie napij się…

Na śmiertelnych spadła noc:

mamy tyranów, bo sami nimi jesteśmy.

Ale zostanie on,

jasność oblicza sędziego,

złoty sierp na polu gwiazd.

Mówiłem ci to przez chmury,

Mówiłem ci to przez drzewo morza

Przez każdą falę, przez ptaki w płatkach kwiatów

Przez kamienie hałasu

Przez boskie ręce

Przez oko, które stawa się brązowym obliczem, pejzażem

I słońcem, które sprawia, że pejzaż odmienia się niebem kolorów

Przez noc skrywaną zasłoną

Przez szyfr ulic

Przez otwarte okno na odsłonięty fronton

Mówiłem do ciebie przez te myśli, przez te słowa

Albowiem wszelka delikatność, wszelka ufność przeżywają

(Paul Eluard)

Ku Betlejem

Za smugami karawan
chodziła jasna nowina-

Powiła Panna Syna.

Śpiewali Mu ochoczo,

Skakały pastusze melodie.

Cherubiny krągłą ziemię chylili nad Małym-

Nie śpi Dziecię, glob ziemski rączkami otula,

W czas pierwszego kazania nóżkami ku górom wywija-

Nie rezygnuje ze swych bamboszy,

Podnosi główkę i nóżki zarazem,

składa się w ostatnią kołyskę szczęścia.

Przy stajence

Z szeptu mój opłatek, przyjdą nagłe gwiazdy,

Matka pełna uśmiechu i chemii
dłonie zamyślała w balii
co wieczór…
a nad dłońmi tymi
trzej królowie spóźnieni płakali.

Woda nie była zwykła. Ze źródeł,
gdzie kadzidło rośnie i mirra,
palma także.

Przychodziły do niej z pustyni lwy płowe
gasić czerwone języki,
po głosie ich, po tęsknocie ich – człowiek
zjawiał się śpiewny i zwykły.
Na sianie szemrzącym, na szmerze
obok róży i bydła (On) leżał.

Trzej królowie chłostali zwierzęta,
ramionami ku gwieździe śpiewali,
zamyśliła dłonie matka uśmiechnięta,
wonne płótno (chyba zbyt pośpiesznie kołysała w balii)

Joseph Karl Benedikt Freiherr von Eichendorff:

Modlitwa

Boże, żaliwie chciałbym się modlić,

ale oto pozostają obrazy ziemi

zawsze między tobą i mną,

a ja duszę muszę z świtem, brzaskiem,

trwogą, jak w otchłani widzieć,

Mocny Boże, lękam się ciebie!

Ach! Znów z tej racji łamię łańcuchy!

By wszystkich ludzi ocalić,

Zaszedłeś w gorzką śmierć.

Błądząc przy drzwiach Piekła,

Ach! jak szybko bywam stracony,

czyż nie ulżysz w mojej potrzebie!

Moje serce jest przelewające się z radości i czuję się zawsze silniejszy, dzisiaj duch był podmiotem…

Pieśń o potędze

Zebrały się nocą unijne flagi:

„flaga fladze dodaje odwagi, no, no, nie bądź taka zmartwiona

Nie pomogą i moce piekła, jam ciebie, tyś mnie urzekła,

Nie zmogą cię bombą ni złotem,

I nigdy nie będziesz biała, i nigdy nie będziesz czerwona.”

Ale zebrały się raz jeszcze tym razem w dzień jasny

Na szumną naradę o mądrości i wytrwałości,

Prawią głośno trzy pierwsze flagi

Nic po nas, rządzi więc jaśniejsza jak zorza spalona,

odsłonięta na kiju biało-czerwona…

Czy mamy się poddać w zaraniu niemocy

I tak tożsamość naszą ratować-zaczęły się podnosić-

Nie, nie, trzeba jej zwycięską ciszę obudzić

Dosyć już Termopil, nawet warszawskich Powstań,

A trzeba pokazać nowy wszelki cud

Spojrzeć w sierpniowe słońce Europy,

Po poważnych obradach flagi wybrały

Jednakoż ową, która nie była w sali rano,

spośród siebie najczarniejszą,

by jasność powszechnego jutra

nieustannie wchłaniała

(ks. Stanisław Barszczak)

Orzech

Piszę te słowa, gdy siedzę obok okna w pociągu z Ząbkowic do Częstochowy,

Choć nie zaliczam się do pisarzy, albowiem tak bardzo wysoko oceniam pisanie.

Chyba nigdy nie pracowałem choć służyłem ziemi,

Nie wiedziałem, kochałem jezdnie, drzewa, kwiaty, kosmos,

Słońce, deszcz, czarną noc, chmury, śnieg,

Miałem przyjaciela mamy, taty, ołowiane niebo, życie dzieci-

Gdy mamy lat osiemnaście cenimy najmniejsze…

W czasie stosownym miałem emocje, wczesne tworzenie,

Wcześnie nauczyłem się mowy Muzyki.

Powstała ostatnia sztuka życia,

Kiedyś zniszczą owszem to.

Tak ucząc się życia i wierząc w końcu zadrżałem,

Czy rzeczywiste dojście do sztuki może być tylko emocjonalne,

Czy sztuki korzenie pochodzą ze zwątpienia w nietrwałość, przemijalność.

Czy sztuka przychodzi nie z mogę, ale z muszę…

Więc odkryłem- sztuka jest ostatnią możliwością człowieka.

Powiedzieli mi nadto, kiedy odwracamy się od Boga

Tracimy naszą stwórczość i człowieczeństwo,

Problemem człowieka nie jest ignorancja, ale rebelia,

Czcząc stworzenie i negowanie nawet siebie

A nie czcząc Stwórcy, tworzymy chaos

I trwamy w podróży bez powrotu.

Dzisiaj trzeba mi przejść to wszystko,

Są takie obrazy, które musimy kupić,

To w niedzielę pokazali mi słońce i jestem odtąd szczęśliwy.

Dlatego wniosłem tutaj sprzeciw,

Albowiem choć orzech jest nadal, to ja już muszę być świadomy,

To nic, że nie jestem jeszcze świadomy

i nadal nie otwierają się przede mną światowe katedry,

Trzeba mi odczytać początek, zenit i koniec w rozumieniu tej epoki,

Teraźniejsze uczucie końca palca.

Muszę poważnie rozważać życie, ja sezonowy podmiot,

Albowiem życie waży ciężej.

Nie wiedziałem, kochałem jezdnie, drzewa, kwiaty, kosmos,

Słońce, deszcz, czarną noc, chmury, śnieg…

Ale my musimy smutek ziemi już teraz odczuć

Skoro zamierzamy powiedzieć- kochałem,

Tak więc musimy żyć ze świadomością, że nigdy nie umrzemy.

Nazim Hikmet:

Jestem w świetle(jasności, przezroczystości), które nadchodzi,

Moje ręce są całe pełne pragnienia

Świat też jest piękny

Moje oczy nie przestają oglądać drzew

Drzewa są zielone, drzewa tak pełne nadziei

Ścieżka odchodzi przez drzewa morwy

Ja jestem w oknie infirmerii

Nie czuję zapachu lekarstw

Goździki musiały otworzyć się (jakby) gdziekolwiek

(jak gdziekolwiek otwierają się oczka do sznurowadeł)-

Na byt schwytany (jakby na uwięzi), tam gdzie nie istnieje problem

A chodzi jedynie o niepoddawanie się właśnie

(otóż nie trzeba iść dokądś)

Ten świat rośnie zimno

Gwiazda pośród gwiazd

Jedna z najmniejszych

Ten wielki świat jako nasz

Złocisty pyłek w błękitnym aksamicie.

I ten świat urośnie zimno pewnego dnia,

Już nawet nie jakakolwiek sterta lodu,

Czy też nieżywa chmura,

I więcej potoczy się, jak pusty włoski orzech walnie dokoła

W zapadającą ciemność na wieki.

Stąd dzisiaj musisz twardo czuć ten ból,

I znieść tę posępność,

Albowiem ten świat jest tak kochający,

Że możesz aż nawet powiedzieć,

‘Żyłem’. (Nazim Hikmet- listy do Kemala Tahira z Więzienia, luty 1948)

Podarowano mi mięczaka.

On wyśpiewuje to

(jakby) morze obu półkul

otóż woda zapełnia moje serce

Z tymi małymi rybkami

Cienia i srebra

(Federico Garcia Lorca)

Św. Wincenty

Pokłoniłem się naszemu patronowi z Jędrzejowa

Przewodniczyłem Mszy św. w kaplicy św. Wincentego

I trwałem z widokiem na ławki, z daleka od drzwi do zakrystii,

przechodziłem obok wzruszających tutejszych ołtarzy-

Albowiem pragnąłem jedynego rozmodlenia…

„Panie: już czas. Tak długo lato trwało.
Rzuć na zegary słoneczne twój cień”

Więc wiarą moją powiało…

Nasz patron porzucił stolicę, by spocząć tutaj

za zamykaną z wieczora wiekową kratą.

On jednak z twoją pomocą może przemówić:

„Wszystko, do czego się przykładam,
bogaci się na mnie i trwoni mnie.”

Panie, oczy twoje słowo rubaszne porzucają tkliwie.

I choć cień twój upada jeszcze na czyste drzwi wiary,

To umykaj, ratuj poetę jutra i rzuć twój cień na szpalty

katolickich, dzisiejszych gazet, niech przebudzą się na czas inny,

niech wskażą pęknięcia i blizny dzisiejszego globu,

odsłonią odwieczną prawdą i dumną historię

chrześcijańskich, ludzkich słońc.

Leave a comment