moje życie 112

Stanislav Barszczak: Mistrz wiekuisty-Prometeusz jutra

Po skończonym przedstawieniu Piotr czuł, jak krew tętni mu w żyłach, i wiedział, że nie zazna snu w tę niespokojną noc, że będzie musiał czuwać jak człowiek zakochany bez wzajemności. Powtarzał w myśli wiersze obłąkanych poetów. Cienie obecnych zniknęły i pozostał sam na sam z rozświetloną nocą…- Koniec nocy nie został stworzony do dyskusji – podsumował sytuację Jakub. Wszyscy odeszli…Po wyjściu z dziedzińca w jednym z narożników przedzamcza usłyszałem cudowne słowa obcokrajowca-profesora, który mi teraz zawsze towarzyszy:„Niech będzie błogosławiony trud, bowiem pomiędzy tymi górami i lasami można odpoczywać poprzez trud i zmęczenie! (…)W górach obecne jest pewne podstawowe słowo, pewien wewnętrzny rozkaz: iść. Ale razem z tym słowem współistnieje jeszcze inne: oddychać”. Potem profesor powiedział, że między tymi dwoma słowami istnieje związek: nie można iść, nie oddychając. Jezus jest drogą, która daje nam także ducha. Duch Święty jest naszym boskim oddechem. W ten sposób nasza ludzka droga staje się boską. Profesor mówił dalej, że cały świat jest pełen piękna: „Patrzę dzisiaj z bliska na te skały i szczyty i kontempluję wspaniałą panoramę. Trudno jest cokolwiek porównywać, gdyż niewątpliwie cały świat jest pełen pięknych rzeczy, ale ta wasza ziemia, ten wasz pejzaż jest jednym z najpiękniejszych widoków na całym świecie”.
Idziemy stokiem pagórka zazielenionego. Trawa, kwiatuszki na trawie. „Niebo zamglone, już błękitniejące. Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy. Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów, skał warczących na siebie, wypiętrzonych otchłani, żadnych nocy w płomieniach i dni w kłębach ciemności. Jakby nie przesuwały się tędy niziny w gorączkowych malignach, lodowatych dreszczach. Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza i rozrywały brzegi horyzontów. Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie. W dolince potok mały; ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze. Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen, a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie. Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila. Jedna z tych ziemskich chwil proszonych, żeby trwały.” Wracamy w środku dnia z tej przeuroczej krainy, z Podzamcza ogrodzienieckiego zamku, z mojej Góry Zamkowej, którą mógłbym teraz nazwać- moja Góra Przeczysta. Przy gościńcu spotykam dzieci i młodzież, które wyszły już bardzo zmęczone ze szkoły. One wszędzie są poddawane traumie…Razem z przyjacielem-nauczycielem zaglądamy do pobliskiego baru-kawiarni za wzgórzem, za którym dzieci bawiły się kiedyś jak walczyć a nie zabijać. Spotykam tutaj bardzo przyjacielskie twarze i swojskie ubiory. Kobieta w kasie z bufetową na przemian coś wykrzykują. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, potem mężczyźni wrócili do swojej kwatery. Z pewnością jeden z „moich, dalekich krewnych” przechodzi obok nas i kruszy trochę lepkiego, czarnego tytoniu na dłoni. Następnie tytoń wędruje do pustej bibułki papierosowej połączonej z filtrem, która na koniec zostaje skręcona. Dostaję papierosa na dobrą noc, po czym następuje coś nieoczekiwanego. Dym jest ostry i ma korzenny zapach, nie pali w ustach, nie drażni płuc, podnosi mój nastrój, zagęszcza go, ale nagle dzieje się coś, co od czasów palenia środków odurzających w latach szkolnych nigdy mi się nie zdarzyło: strach się materializuje. Strach, który toczy się ku mnie ulicą, idzie przez podwórko, zstępuje ze ścian, kumuluje się nad moim posłaniem. Nagle wszelki strach, jaki kiedykolwiek panował w tym mieście, kieruje się na mnie. Nie mogę go znieść, nie pozwala też na żadną dyskusję. Być może jego zadaniem jest wstrząsnąć mną i mi zagrozić…Jeśli miejscowości również są zakrzepłymi doświadczeniami, jeśli składają się ze wszystkiego, co kiedykolwiek było w nich odczuwane, to ów strach jest czymś w rodzaju objawienia. Ogrodzieniec daje się poznać. Na delikatnym obrazie miasteczka wycisnęły swe piętno onegdaj ataki bombowe i ostrzały rakietowe, gwałty, tortury i mordy…Na podwórzu zalega ciemność. W nocy słychać tylko szczekanie psów i od czasu do czasu odgłos przejeżdżającego samochodu. Jest to całkiem inna noc, przesycona grozą, noc, podczas której tak wielu ludzi leży w strachu, w powracającej traumie. Jest to strach żołnierzy na widok rany, chwila, w której się staje ofiarą, destrukcja świadomości w obliczu przerażenia. Strach jest mocno związany z siłą żywotną. Odczuwam oddalenie geograficzne, czas, który byłby mi potrzebny, aby się znaleźć w ramionach najbliższych. Myślę o nim, myślę krajobrazami. Strach się przebija, strach bezprzedmiotowy. Dopiero po paru godzinach wszystko się rozpływa w zdumieniu wywołanym tym wszystkim, co może głowa, nie tym, co myśli, tylko tym, z jaką intensywnością ucieleśnia emocje w wewnętrznym, nieuniknionym uczuciu, które nagle staje się rzeczywistością.
Jak podaje mit na skalistym wybrzeżu Kaukazu bóg ognia, Hefajstos przyglada się, jak Kratos i Bia, Przemoc i Siła, przykuwają do głazu milczacego Prometeusza, który patrzy teraz w dolinę i zmaga się z przeznaczeniem i wolą bogów, winą i karą. Wydaje mi się, że podobnie chyba dzieje się na górzystej Kamionce, skąd rozpościera się widok na stuletni już tutejszy kościół i urozmaicony w oddali łagodnymi wzniesieniami krajobraz. Tutaj w pobliżu Ząbkowickiego cmentarza, za pokoleniowymi lipami, „przemieszczają się” wciąż ludy z epok dalszych i bliższych. O tych czasach zaświadczają kominy hut szkła, hal chemicznych, zakładów: „Erg”, „Henglein”, ostatnio „Waty szklanej”. Niemniej najbliższa cmentarza jawi się sylwetka skomasowanych tutaj wydziałów „Huty Katowice”, z jej kominami, wystawnego pomnika mojego dzieciństwa. Już odszedł w mym życiu jedyny przyjaciel, mama, a po niej odchodzą po nagrodę wieczną kolejni kochani mieszkańcy i parafianie z Ząbkowic. Oni nie mogli już żyć. Natomiast nieustannie odjeżdża pociągiem z naszej stacji stary nauczyciel, profesor, nowy ale już „rozkuty prometeusz” jutra. Ja wciąż go oglądam, to on w życiu nie przestaje uosabiać wszystkich mych mistrzów, którym winienem dozgonną wdzięczność za to, że pokazali mi Chrystusa i teraz mogę się cieszyć mym szczęśliwym, spełnionym człowieczeństwem.
fin

Leave a comment