Wybór poezji cz.6

Samotność

Siedzieć na skałach, dumać o katakliźmie
I upajać się powoli widokiem szlaku w zacienionym lesie,
Gdzie rzeczy nie są własnością człowieka,
A śmiertelna stopa nigdy albo wcale nie była;
Wspinać się po bezdrożnych górach niewidzialnych dotąd,
Z dzikim stadem, które nigdy nie potrzebuje zamknięcia;
Samotnie stepami i spienionymi zapadlinami dążyć;
To nie jest samotność; też trzeba rozmawiać
Z urokami natury i dojrzałymi historiami jej piękna.
Też pomiędzy tłumem ,buczeniem, szokiem ludzkim,
Słyszeć ,widzieć, czuć ,mieć na własność,
I wędrować naprzód, niczym zmęczony mieszkaniec świata,
Nie z tym kto nas błogosławi, którego my błogosławimy;
Nie z faworytami chwały kurczącej się od strapienia!
Niczym pokrewieństwo świadomości końca,
Jeśli nie będziemy zdawać się przynajmniej uśmiechać
Do wszystkiego co nam pochlebiało,w czym uczestniczyliśmy,
Do czego dążyliśmy i o co prosiliśmy;
To jest bycie samotnym; to jest samotność!

/z Lorda Byrona/
Walerian Rębowicz
2002-09-24
Dzień w ciemnych dolinach

Był chyba sierpień r.1996, kiedy zdobyłem się na spisanie w pamięci faktycznej moje określone pragnienia : uczyć abecadła, prosić o błogosławieństwo, dotykać słowem, zbierać agrest, groch, podziwiać kaktusy na parapecie, iść na bal, kupować balsam, nisko śpiewać, cukierki- beczki kupować, pracować w bibliotece, prać bieliznę, czytać biografie, bluzę nosić, czyżyka kupić, wchodzić na drzewa, mieć farby, płaskorzeźby, popiersia, powóz, skały, szerokie ścieżki, twierdzę z zapewnionym stanowiskiem.

Przepaść
Nazwałem już wiele spraw choć jeszcze nie syty, targany myślami też wielkie ambicje mający, chwytam po raz kolejny za pióro geniuszu, by utrwalić to wiekom co niewyrażalne. I mnie przypną emblemat, który mnie zakreśli; zanim to uczynią chcę tworzyć, dorośli niech wiedzą o mych buntach i chęci wielkości, jak próbowałem umrzeć- „żyć dla jegomości”.
Jeszcze budzę się do nowych lotów, widzę dzisiaj wyraźniej przestrzeń nieosiągalną, a jednak możliwą , określenie ‘stąd dotąd’, przestrzeń tkaną z codziennych ofiar. Przed dziewięciu laty nie było tej osobności, byliśmy z mateńką, najukochańszą istotą jednym i nierozerwalnym ciałem…Teraz widzę wyraźniej miłość twórczą, owianą nutą teraźniejszości.
15.02-1999r.

Tajemnica
Jeszcze się nie spełniła moja tajemnica, a życie toczy się normalnym nurtem…
Kocham urywane chwile i każdą radość, jestem wolny, więc tworzę prawdę,
Jednak daleko mi do jej realizacji. Chciałbym być geniuszem i dobroczyńcą zarazem, obdarzonym talentem budowania lepszego świata. Czy to ode mnie zależy?
Kłaniam się własnemu domowi, ale ile w nim jeszcze nie poukładanych spraw, rzeczy.
Pragnę, tęsknię za dniem w którym wszystko będę miał poukładane, na swoim miejscu. Kolejny dzień minął z bagażem myśli mniej lub bardziej utalentowanych.
Panie daj mi myśli zdrowe, żywe treścią, porywające mnie do optymalnej prawdy życia. To co było złe dzisiaj zabierz, przede wszystkim chcę dziękować za wszelkie dobro jakie dopuściłeś na mnie dnia tego. Kocham Cię za tę drogę, którą dla mnie wybrałeś. A ten podwójny zakon jaki odczuwam w sobie, samotności zarazem altruizmu życia- wyprostuj…Uwielbiam Cię za ciszę tej nocy. Pozostań ze mną Chryste na zawsze. Albowiem chcę trzymać się twej łaski i jednocześnie kierować swym życiem. Tylko czy mi sił, zdrowia, starczy. Bądź wola Twoja, nie moja wola. Pozwól ,że odpocznę w przechodnim pokoju.
Ząbkowice 19.09-1998r.

Macierzanka
Zbliżają się wielkimi krokami święta Wielkiej Nocy, nie posunąłem mojej pracy twórczej do przodu, jestem narwańcem i kawalerem zarazem, a tyle ideałów nie do zrealizowania…Panie daj, żebym z głodu nie pomarł, bym znalazł przyjaznego patrona, a w sobie wykrzesał dość siły do urzeczywistnienia wszystkich talentów.
31.03-1999r.

Wiara
Rozpoznaję kolejny ranek: jak go przeżyć; nieprzemyślanym ruchem acz napiętym szukam telewizora, choć pragnąłem codziennej Mszy św. ,więc zdobywam się na określenie mojej wieczności. Z zapasem wczorajszego dnia, jakby pewniejszy odsłaniam ludziom okna, poruszam się w jedynej skali. Jak przeżyć dar słonecznego dnia? Będę szukał kontaktu z człowiekiem, zacznę od pieniążków, pieniążków skończę na zatrzaśnięciu drzwi.
Płynę okazją do większego miasta, wreszcie nerwowa przechadzka po mieście, bo trzeba dla mnie żwawszej godziny. Idę zatem gdzie mnie nie czekają, jak dziad z przepisami drogowymi na bakier. Załatwiam sprawę połowicznie, powtarzam sobie utarte slogany i wracam do siebie. Zimno i brudno w chatce, ale mam zapas ‘rozrywkowego’ dnia. Rozścielam łóżko i włączam telewizor. Wiaro malutka, czy potrzeba ci większej wiary ponad każdy dzień.
Listopad 1999r.

W stronę formy życia
Mamusiu ,nie mogę iść do Ciebie, zbyt dużo dzisiaj narobiłem głupstw i po prostu nietaktów; co więcej w niewielkim przeciągu czasu…To, co mam ci do powiedzenia złożyłem na sercu do jutra. Z jednej strony jestem już zbyt dorosły, a z drugiej brak mi cierpliwości i innych pomniejszych cech, tak charakterystycznych dla wieku dojrzałego. Boli cię Mamusiu noga, pokazywałaś mi jak ci napuchła- to za moje uparte dojrzewanie…Co ja w życiu osiągnąłem? Chyba tylko uczucie to jedno, które nas łączy. Poza tym, wszystko inne wydaje się być nicością. Działka z chatką i moimi przybudówkami ma niepewną przyszłość; chyba że nauczę się konsekwencji w życiu.
30.04-1998r.

Kanarek

Ujrzałem dziś o świcie wybrańca poranku,kiedy wertował skrzydełko zamyśliłem się…
Mam już ubranie do górnolotnych charców,nawet się czasem otwieram do codziennego boju;
Choć czasem jeszcze nie wiem, co począć z ‘nóżkami’,za dużo przy nich palców, za długie ‘pazurki’. Ciekawy świat sobie tworzę, świat nierozpoznany, ale jakże porywający;
I ‘skrzydełka’ sobie oczyściłem, choć może pozostał nietrwały meszek; mam swój skrawek darni, drążek do codziennej toalety, z którym biorę się w zapasy; czasem też chodzę po ścianie naturalnych zachwytów, by pokazać sobie niewystarczalne nieskończoności bytu.
Z niedosytem uczuć jedynych, przychylam się ku elicie ostatniego świadka,
Zarazem przesuwam się do przodu wreszcie, by zatroszczyć się o innych.

Leave a comment