Wybór poezji cz.2

Nie można spotkać anioła (z Rilkego)

Któż, gdybym krzyknął, usłyszałby mnie z zastępów anielskich?
Zostanie nam może jakieś drzewo na stoku,
byśmy je co dzień oglądali na nowo;
zostanie wczorajsza droga i krnąbrna wierność przyzwyczajenia,
któremu spodobało się u nas, i tak zostało, i nie odeszło.
O, i noc, noc, gdy wicher pełen przestworów niszczy nam twarz…
Czułość, ten jedyny kształt paproci opisać-to jest zabić.
W mojej erze paprocie są nazbyt olbrzymie, więc
poprawiam Rilkego, gdy mówię: już można opisywać czułość!
Albowiem nam na wietrze drżeć i znów w popioły dmuchać,
szukać próżnych słów i wlec za sobą cień poległych.
Zdradzi nas wszechświat, twoja wielkość zbyt ogromna.
Zerwał się wiatr pod szyderstwami Akwilonów…
Piszę testament: ogniowi zapisuję myśl, ziemi ciało,
powietrzu-słowa i ręce; wodzie-płatki śniegu…
niech powraca wiernie czystą rosą cierpliwie krusząc twardą glebę-
nie powrócę do źródła spokoju…
wciąż rośnie mój las Ardeński-zdradzona wiara pustych schronów…
syn niepodobny do marzeń-zdradziłem cię mamo!
Mnie spalał niepokój z daleka od twoich oczu przebitych ślepą miłością…
tylko czy teraz łatwiej unieść samotność; czuję się panteista w sercu rzeczy.
A przed nami kłopoty małego stwórcy-
i nie zapomnę chwili kiedy rozdarłem skórę ręki o szybę….
Marzę, by lekkich waszych snów nie tłoczyły kamienie…
Nawet wówczas, gdy noc pustoszy świat na nowo…
Nikomu nie przekażesz wiedzy; twój tylko słuch jest i twój dotyk;
na nowo musi każdy stworzyć swą nieskończoność i początek…
i doznać dłonią bardzo śmiałą obcego świata ust i oczu…
nie ręką lecz promieni pękiem pozdrowisz ziemię już wygasłą.
O świcie wypłynąłem, już nigdy nie powrócę…
w dzwonie powietrza moje schronienie;
będę po łąkach nieść się tego świata.
Zacząłem marnować czas, choć jeszcze przecie mam stołek,
Wierność rzeczy, która otwiera nam oczy…
Więc niech podaruję zimowym sadom pęki spojrzeń.
A jakie są moje predylekcje, sfera działalności poety:
rzeczywistość, uparty dialog człowieka
z otaczającą go rzeczywistością konkretną,
z tym stołkiem, z tym bliźnim, z tą porą dnia,
kultywowanie zanikającej umiejętności kontemplacji,
budowanie wartości, ustalanie ich hierarchii,
tzn. świadomy, moralny ich wybór z wszystkimi życiowymi
i artystycznymi konsekwencjami.
Słowo jest oknem otwartym na rzeczywistość.
Towarzyszą mi trzej królowie, ametystowa dal
Syn marnotrawny, on pragnie wszystko porzucać
i coś miał sowicie, odtrącać od niechcenia,
pragnie umierać w końcu gdzieś, nie wiedząc czemu….
Ogrojec oliwny, albowiem ani cię w sobie, w swojej duszy, mam,
ani cię widzę w innych, ani tam-w kamieniu tym-znajduję.
Jestem sam poeta, jego maską, której barw ubywa.
Mam już obcą ziemię, innych braci…
Tak dłonie ich się płoszą nad powierzchnią chlebów;
ku niemu lecą ze wszech stron, łopocąc przerażone-
zanim pierzchną, znalazłszy miejsce wyjścia.
Ale On jest w każdym miejscu…
Sąsiad nieznany, dla którego ustępuję…
wciąż dolata melodia skrzypiec…
Wreszcie światu na strwon matki wydało mnie łono,
a wszystko to mam samotnie:
ostatni-jak na wodzie ślad…
owocom, sadowym świadkom zwiastowania,
daj im ze dwa dni gorętsze, do dojrzałości nakłoń
i ześlij słodycz ostatnią w ciężkie wina wnętrze…
przede mną czasu tęsknota, trwoga, twarz…
Bóg -nikt go nie widzi tak, więc
Gwiazda-na sam się nieba wspięła wierzch…
Teraz krajobraz jest wagą, powagą i wiecznością
Potęga coraz większa…

Nie umiem chodzić po świecie.
Ach, kiedyż się rozewrze różowa książka czarów,
kiedy się spełni słowo i sny się ucieleśnią?
Dyszą stalowe płuca ludów.
Sto krajów czeka na mnie.
W karciarni świata wszyscy chcą być najpierwsi,
a nieznany Bóg ich kocha.
Czemuż się mnie nie uda być jednym z wielu widzów
w genialnym tym teatrze,
mały jestem-nie mogę być wszędzie.

W górach
Spadają ożywione siklawy rynnami nagich granitów,
wszędzie mnożą się głosy i uszy, co je słyszą;
księżyc jak upiór lata-
i świat przepłynął po mnie; pojęcia zgasły we mnie, pierzchły słowa;
szklana krawędź świata.

Moje przedpołudnie
Brakło wysiłku miłości
Wiarą malutką zapachniało
Liczyłem minuty ciszy
Coś przewertowałem
Nawet siliłem się na pismo
A tu wszystko po staremu
Bóg szepcze nie marudź
Nie ustawaj w poszukiwaniu
Ostatniego skarbu w niebie.

Moje południe
Wciąż z bliska wpatruję się w Ciebie Boże żywy
Choć nastają coraz to nowe cywilizacyjne dale
Bo kocham umierać w darze za innych
Nie przestaję tęsknić za pewnością ostatnią
Bycia najzdolniejszym z mego pokolenia
Co poza oszukaństwem słabości mojej
Potrafi wspiąć się wysoko w przestrzeniach życia
Nie przestaję pragnąć wręcz, abym dał
Wymarzony obraz niebiańskiego pawilonu
Odkrywanego stale anielskiego piękna.

Moje popołudnie
Przerabiam to, co sobie przygotowałem
Sięgam po raz wtóry do Świętego z Asyżu
Ile to już razy czuję te słowa miłości
Których ciało wciąż nie poskładało
Czytam o uwięzieniu Frańciszka
O zawistnym Ojcu z jego komórką dla syna
Wnet przychodzi wieczór styczniowy
Jeszcze tylko na jutro pozbieranie trochę
Codzienności i lekcja niemieckiego
Trzeba by coś zachować dla Boga
skryć dla niego może smarzonych garniec
borówek z dzieciństwa i wianuszek
moich odwiecznych chęci do dobrego.

Witam w nowym dniu

Zmiarkowałem, że dawno nie byłem na grobie matki
Więc czmychnąłem z rana na dzień szeroki
Nawiedziłem wpierw znajomych z Sikorki
Po czym wykonałem dwie rundy po Ząbkowicach
Za stroikiem i zniczami, wreszcie kupiłem
I położyłem na grobie tej jedynej
Potem zbawiłem popołudnie całe na wizytach
Wiśniewskich, Tylickich i Markowskich.
Nic się nie zmieniło, tylko po domku moim ani śladu
Zostały trzy jabłonki, drzwi od kaplicy i trochę złomu
Czy aby dobrze wybrałem.

Wiosna
Dyszą oazy radosne w ogrodach
Ziemia się rozczuliła
Czarodziejstwa wzięła moc.
Brylantowa radość nieba,
Roześmiane oczka bzów
Natchnień zorza, uczuć morza
Razem z wiosną zdążają już.
Tak się wszystko rozpłynęło
W światłokręgu różnych barw.

Mój twórczy szloch się zbudził
Okrągłym drżeniem pragnień.
Półdziecinne, półnaiwne miłujące serce drży,
Słowa proste, słowa dziwne, milion wrażeń mknie
Coraz cieplej, coraz jaśniej, nasza łódka płynie w dal
W fantastycznych rojeń świat

Ach, melodyjna cichość nieba
Wieczór jak oczu przymknięcie trwa
Dwie gwiazdy w konstelacji
Wielkiej Niedźwiedzicy są blisko.
Noc-poetka oceniła romantyczność moich skarg,
Całowała struny lutni, całowała struny warg.

Niech nasze dusze się rozszeleszczą
Tyle szczęścia, tyle złota, diament, perły, róże, bzy
Nie chce wierzyć tęsknota, że to ona, że to ty.
„Ludzie weźmijcie serca, na place je wynieście
I niech je porwie życie jak wicher kapelusze”.

Leave a comment