Wybór poezji 117

Stanisław Barszczak- Ja Koloseum (parafraza poematu E.A. Poe’ego)
Ja antycznego Rzymu! Bogaty relikwiarz
Podniosłej kontemplacji przekazanej Czasowi
Przez pochowane stulecia przepychu i mocy!
Ja długością, długością- po tak wielu dniach
Wyczerpującej pielgrzymki i palącego pragnienia,
(Pragnienia za wiosnami wiedzy, nauki, która jest we mnie)
I ty Poeto pochylasz się, zmieniony i spokorniały człowiek,
Pośród mych cieni i tak wypijasz od wewnątrz
Twoją prawdziwą duszą moją wspaniałość, mój mrok, i chwałę!
Rozległość! i Wiek! i Pamięci Dawnego!
Ciszę! i Spustoszenie! Jako też niejasną Noc!
Czujesz mnie teraz: czujesz w mojej sile!
O szychty(wyrażenia) bardziej pewne jak kiedykolwiek
Żydowskiego króla, uczącego w ogrodach Getsemanii!
O uroki bardziej skuteczne jak nagłe Chaldei,
A kiedykolwiek schodzące ze spokojnych gwiazd!
Tutaj, gdzie bohater poległ, (teraz) kolumna upada!
Tutaj, gdzie naśladujący (leniwie) orzeł wpatrywał się w złoto,
Czuwanie o północy sprawuje (teraz) ciemny nietoperz!
Tutaj, gdzie tamy Rzymu ich złocistym włosem
Falowały na wietrze, teraz faluje trzcina i oset!
Tutaj, gdzie w złotym tronie rozwalał się monarcha,
Ślizgając się niczym widmo w swym marmurowym domu,
Oświetlony słabym światłem rogatego księżyca,
niczym szybka i cicha jaszczurka kamieni!
Ale stańcie! te mury- te porosłe bluszczem arkady-
Te ruchome cokoły-te smutne i poczerniałe trzony kolumn-
Te nieuchwytne, nieokreślone belkowania-te pokruszone fryzy-
Te zgruchotane, zniszczone gzymsy- rudero, ruino-
Czy te kamienie, które pozostają mną! Czy te szare kamienie-
Czy one nie pochodzą wszystkie-wszystkie
Z osławionej i kolosalnej lewicy
Poprzez żrące Godziny Przeznaczenia i twoje mój Poe?
„Nie wszystkie- echa odpowiadają tobie- nie wszystkie!
Prorockie i głośne dźwięki, wstają z nas na wieki,
I z wszystkich Ruin, na mądrość,
Jako melodia zanoszona od Memnona ku Słońcu.
Rządzimy sercami najmężniejszych mężczyzn -panujemy
Z despotyczną władzą nad wszelkimi olbrzymimi umysłami.
Nie jesteśmy jacyś bezsilni- my blade kamienie.
Nie wszystka nasza moc odeszła- i nie wszystka nasza sława-
Nie wszystka magia naszego wzniosłego odnawiania się-
Nie wszystek cud, który nas otacza-
Nie wszelkie tajemnice, które są w nas złożone-
Nie wszelkie pamięci, które wiszą i przylegają wokół nas jak część garderoby,
Ubierając nas w suknię stale bardziej aniżeli chwała.”

Clemens Brentano: W dniu przed wieczerzą

Co czynię, co myślę,
Wszystko, co ze mną się dzieje
Panie! Prowadzę według twego oka
Co na moją drogę patrzy.

Wiosna
Wiosną trzeba się słodkimi spojrzeniami
Zachwycać i oczarowywać,
Latem owocami i mirtami
ugaszczać, na nowo opasywać.
Jesienią, powinieneś uczyć się prowadzenia domu,
Odczuwać brak, pragnąć,
A ty zimo ucz mnie umierać,
gnicia, by (w końcu) odziedziczyć wiosnę.(koniec)

Tak daleko jak świat,
Tak olbrzymi sens,
Tak moc obczyzny trzyma on objętą,
Tak moc ojczyzny jest mu wygraną.

S.Barszczak- Prymicja

Chodzi za mną jak wiedza o czujności,
Wciąż jeszcze pragnę szczęścia
I szukam przyjaźni…
Chcę „z wiarą wieków podjąć czyn”,
Otwieram się nadal na mojego anioła…

Więc przemieniam ciszę na piękno
I zgadzam się na jedyne odejście,
Bo serce to nie wszystko, Panie,
Rusz mnie, by po prostu kochać,
Przyjmij losu gdybanie.

ks. Stanisław Barszczak – Ojczyzna
Sięga Krymu, po Inflanty…
Jest ojczyzna dziećmi zdążającymi na lekcje geografii,
Z nadrzecznymi wierzbami, skrywanym jeziorem,
Z ludźmi pełnymi wyrozumiałości dla grzechów dzieciństwa…
Widzę ją z lotu sokoła i codziennie przechodzę.
Ona nie daje się porwać białemu wielorybowi świata,
Już mówi choć niewiele i zaczyna śpiewać pieśń o miłości:
Od opróżniania siebie z bytu, przez wysłowienie-
Wreszcie teraz chce nucić siebie, pozwolić być!
Czyż nie jest litością, współczuciem, przebaczeniem i bliskością?
Jutro prawdopodobnie wyeksponuje to, co piękne i konieczne…
I jeśli stanie się podatna i uległa wszystkiemu,
Zakwitnie okazale pozbawiona swego bytu.

Pieśń o potędze

Zebrały się nocą unijne flagi:
„flaga fladze dodaje odwagi, no, no, nie bądź taka zmartwiona
Nie pomogą i moce piekła, jam ciebie, tyś mnie urzekła,
Nie zmogą cię bombą ni złotem,
I nigdy nie będziesz biała, i nigdy nie będziesz czerwona.”
Ale zebrały się raz jeszcze tym razem w dzień jasny
Na szumną naradę o mądrości i wytrwałości,
Prawią głośno trzy pierwsze flagi
Nic po nas, rządzi więc jaśniejsza jak zorza spalona,
odsłonięta na kiju biało-czerwona…
Czy mamy się poddać w zaraniu niemocy
I tak tożsamość naszą ratować-zaczęły się podnosić-
Nie, nie, trzeba jej zwycięską ciszę obudzić
Dosyć już Termopil, nawet warszawskich Powstań,
A trzeba pokazać nowy wszelki cud
Spojrzeć w sierpniowe słońce Europy,
Po poważnych obradach flagi wybrały
Jednakoż ową, która nie była w sali rano,
spośród siebie najczarniejszą,
by jasność powszechnego jutra
nieustannie wchłaniała

Dzień

Dzień, w którym będziemy starzy, Ale my rzekniemy, zabierz mnie na koniec świata, jesteś piękniejszy niż niebo i morze. A przed nami obraz nasz rodem z Hellady i Rzymu, który nie jest obrazem człowieka. Otwiera się przed nami przedmiot nadziei- Mesjasz czy też zbawienie…

Dzień, w którym wyznam, że potrzebuję historii i otworzy się przed nami rzeczywistość postsekularna społeczeństwa obywatelskiego. Ale my wołamy o konieczne zmiany…

Dzień, odległy, z jednym jeszcze marzeniem, dzisiaj opiszę bardziej samą naturę, jak człowieka. Ale ponieważ zbawienie przychodzi od Innego, trzeba mi przyjąć preferencje Innego, powierzyć swe życie w ręce Innego, skrywającego się za jednym z pasm gór, który je tak bardzo kocha…

Dzień, w którym będziemy się śmiali z naszych minionych obietnic, w którym śmiech będzie częścią w dyskursie, w jakim zwracamy się do siebie, ale ktoś nam przypomni, oto pełnia czasu, więc trzeba wyjść, trzeba nam zacząć od realizowania piękna naszego życia…

Dzień, dzień opatrzony w słońce lub słotny poranek i tego dnia tam pomyślę o innej
Wartości i w moim sercu twoje cierpienie będzie nową ignorancją, wielbioną szramą, użytecznym doświadczeniem, odsuniętą przeszłością, zabliźnioną szramą na mojej obolałej skórze…

Dzień, w którym nie będziemy już ci sami i zamarzymy o innych żywotach, które nie są naszymi. Tym bardziej wówczas stwierdzimy, iż żadna śmierć nie może przyjść bez zmartwychwstania…

Dzień, którego kolor, zapach, odcinanie, krój czyni mnie obojętnym, ponieważ one są nosicielami negacji i akceptacji. Niech nie będzie to dzień zbrodni, lecz ostatniej rezurekcji.
(pomysł zaczerpnąłem od Samuela Coelho)

Wiara
Tam gdzie życie jest najmilsze gnają mnie zmysły,
Tam, gdzie ludzie mówią do siebie w sentencjach,
Tam, gdzie wiosna jest wiosną nadal chodzę,
Jakby odwrócony od najpiękniejszej wieczności-
A trzeba mi tylko jedynego świadectwa…
Jeszcze wciąż skrywam świadomość skargi,
Jeszcze nieustannie wychodzę na dziecinną redutę,
Chronioną chyba tylko przez matusi słowo-
Redutę prawdy, wolności, szczęścia i radości.
A przecież to co było już nie powróci,
Choć tą samą twarzą pokazuję mą redutę dzieciom.
Niech jednak powinność i ostatni wybór życia
Nastąpi najpóźniej- niech trwa najdłużej serdeczna pieśń
O nieśmiertelnej wierze każdego przeznaczenia.

Pamięci V.Hugo

Jestem oprawcą, olbrzymem,
z drugiej strony świata słońcem wychodzącym,
świat to niewiedza o mnie.
Bracie napij się…
Na śmiertelnych spadła noc:
mamy tyranów, bo sami nimi jesteśmy.
Ale zostanie on,
jasność oblicza sędziego,
złoty sierp na polu gwiazd.
Mówiłem ci to przez chmury,
Mówiłem ci to przez drzewo morza
Przez każdą falę, przez ptaki w płatkach kwiatów
Przez kamienie hałasu
Przez boskie ręce
Przez oko, które stawa się brązowym obliczem, pejzażem
I słońcem, które sprawia, że pejzaż odmienia się niebem kolorów
Przez noc skrywaną zasłoną
Przez szyfr ulic
Przez otwarte okno na odsłonięty fronton
Mówiłem do ciebie przez te myśli, przez te słowa
Albowiem wszelka delikatność, wszelka ufność przeżywają
(Paul Eluard, tłum.ks.S.Barszczak)

Rapsodia a la Edith Piaf

Niczego nie żałuję, bo dziś moje życie, moje radości zaczynają się z tym chłopcem;
mało mnie obchodzi czy ty mnie kochasz;
Przede mną moja miłość, ona jest zawsze;
ponieważ kochasz mnie prawdziwie- jest miłość i już!
(Gdy odeszłaś, została miłość, bo kochałem już sam nawet kawałek drewna)
Ponieważ mój duch słabnie, umrę także.
Ale będziemy mieli dla nas wieczność,
w błękicie wszelkiego ogromu- w niebie więcej problemów.
Wierz bynajmniej do końca! –bo my się kochamy bez końca.
Ja pewnego dnia rozpoznam brew miłości-
Bóg więc zjednoczy tych, którzy się kochają.
(nawet gdy przy nas trwałoby ustępstwo)

Mam cały solfeż o jedynym powietrzu miłości;
Na świecie jednak, co drugi nie jest szczęśliwy
I ja niejako nie służę miłości, choć pozostaje zmartwienie-
czy żylibyśmy dla niczego?
Ale jeden cały właśnie raz służy miłości!
Dlatego uśmiechnij się Milordzie bardziej od tego wzoru,
albowiem jeszcze przecina Milordzie los, dom Tadeusza;
On mówi słowa wszystkich dni.
Przymykam więc oczy na to,
że czuję we mnie moje serce, które się tuczy
I mam ochotę wrzeszczeć, bo akordeonista nie wróci-
Zatrzymajcie muzykę, ja chcę garsona!

Leave a comment