Opowieści cz.8

Wdzięczny jestem jednemu robotnikowi z remizy, który wszedł w moje położenie.Dowiedziawszy się,że coś niecoś kapuję w ślusarstwie,wstawił się za mną w dyrekcji,podając mnie za swego siostrzeńca.Sądząc według wzrostu dano mi siedemnaście lat i zostałem pomocnikiem ślusarza. Tutaj pracuję dziewiąty rok.To byłoby wszystko o moim dawnym życiu,a co do teraźniejszego,to sami wiecie.
Artur wytarł czapką czoło i głęboko odetchnął.Trzeba było powiedzieć jeszcze rzecz najważniejszą,dla niego najbardziej przykrą, nie czekając na czyjekolwiek zapytanie. I nasępiwszy gęste brwi kontynuował swą opowieść.
Każdy może mnie zapytać:czemu to nie zostałem bolszewikiem,gdy tylko zapłonął ogień? Cóż mogę na to powiedzieć?Przecież daleko mi jeszcze do starości,a oto dopiero teraz odnalazłem swoją drogę. Nie ma tu co ukrywać.Przegapiliśmy tę drogę. Trzeba bylo zacząć już w osiemnastym, kiedy to strajkowaliśmy przeciwko Niemcom.Żuchraj,marynarz,nieraz nam to mówił.Dopiero w dwudziestym chwyciłem za karabin.Skończyła się zawierucha, pognaliśmy białych do Morza Czarnego,wróciliśmy z powrotem.A potem rodzina,dzieci…Ugrzązłem w domowych sprawach.Lecz,gdy nie stało towarzysza Lenina i partia rzuciła hasło,przyjrzałem się swemu życiu i zmiarkowałem,czego mu brak. Mało jest bronić swej władzy,trzeba jedną zgodną rodziną zastąpić Lenina,żeby władza radziecka stała jak żelazna góra.Musimy zostać bolszewikami,bo przecież to nasza partia!
Po prostu,lecz z głęboką szczerością,zawstydzony niezręcznością swego stylu skończył ślusarz swoje przemówienie,wyprostował się,jak gdyby po zrzuceniu ciężaru z ramion i czekał na pytania.
-Może ktoś chciałby zadać jakie pytanie?przerwał ciszę przewodniczący.Szeregi ludzkie poruszyły się,lecz odpowiedź padła z sali nie od razu.Czarny jak żuk palacz,który przyszedł na zebranie wprost z parowozu,stanowczym głosem zawołał:
-O co tu pytać?Czy my go nie znamy?Dać mu skierowanie i sprawa skończona!
Krępy,zaczerwieniony od gorąca i natężenia kowal Gilaka wychrypiał przeziębionym głosem:
-Taki to nie będzie się wymigiwał ,towarzysz z niego będzie niezawodny…Niech głosuje przewodniczący…!W tylnych rzędach,gdzie siedzieli komsomolcy,wstał jeden,niewidzialny w półmroku i rzekł:
-Niech towarzysz Korczagin nam powie,dlaczego osiadł na roli i czy chłopstwo nie odrywa go od psychologii proletariackiej.Po sali przeszedł lekki szmer niezadowolenia i czyjś głos zaprotestował:
-Mów po prostu!Znalazł miejsce na wygłupianie się…
Lecz Artur już odpowiadał:-Nie szkodzi,towarzysze.Chłopak ten słusznie mówi,żem osiadł na roli.To prawda,lecz nie straciłem przez to robotniczego sumienia.Od dziś basta.Przeprowadzę się z rodziną bliżej remizy,tak będzie pewniej.Bo przez tę ziemię trudno mi już oddychać.Jeszcze raz drgnęło serce Artura,gdy patrzał na las podniesionych rąk i nie czując już ciężaru swego ciała i nie garbiąc się poszedł na swoje miejsce.Z tyłu usłyszał głos przewodniczącego:-Jednogłośnie.
Jako trzeci stanął przy stole prezydencjalnym Zachar Bruzżak.Ten małomówny…kończył cicho,ale tak,że wszyscy słyszeli:
-Trzeba mi podjąć pracę moich dzieci.Nie po to one umierały,żebym se swym zmartwieniem zaśniedział gdzieś w kącie. Nie zastąpiłem ich,dopiero śmierć wodza otworzyła mi oczy.Nie pytajcie mnie o to,co już minęło,bo prawdziwe życie rozpoczyna się dla nas od nowa…Zachar wzruszony wspomnieniami nasępił się ponuro,lecz gdy przyjęto go do partii…oczy mu się przejaśniły,a siwiejąca głowa już się więcej nie opuszczała.

XI
W życiu naszym jest nie tylko walka,lecz i radość pięknego uczucia. W kolika lat później w Rzymie , przy wejściu do Bazyliki św. Piotra Artur mocno ściskał dłoń Alfreda. Brat starszy nie
umiał żyć spokojnie,witać ranek rytmicznie leniwym ziewaniem i zasypiać punktualnie o dziesiątej.Spieszył się żyć.I nie tylko sam się spieszył,ale też przynaglał innych.Nie ustawał rozjaśniać najzawilszy mechanizm kapitalistycznej eksploracji. Pierś łęboko wchłaniała ożywczą świeżość morskiego wiatru.
Każdy nie mógł go zobaczyć. A ten człowiek kończył pokoleniowe ‘przerabianie ludzi’.
Artur uparcie wymawiał się od porzucenia pracy zawodowej celem objęcia stanowiska przewodniczącego rady miejskiej.
Alfred z kolei mówił: ze mną dzieje się coś niedobrego…straciłem wiele sił,a nikt mi jeszcze nie odpowiedział na pytanie,kiedy to się wreszcie skończy….mnie nie tak łatwo wpędzić do grobu.Życia mego starczy w zupełności na trzech ludzi.
Alfred obrał sobie drogę,którą postanowił wrócić do szeregów budowniczych nowego życia….Mam już tego dość.Oddałem część swojej krwi dla nauki,a reszta potrzebna mi jest do czegoi innego.żelazny pierścień został rozerwany.
Rok 1928, maj, spotkanie Ojca świętego Piusa XI z pielgrzymami na placu św. Piotra. Nagle dał się słyszeć strzał zamachowca. Biała postać spoczywała w mercedesie,kiedy Alfred zauważył wyciągnięte nerwowo ręce pielgrzymów…

“Ciemna jesienna jutrznia nie rozwidniała jeszcze ulic Krakowa, a wszystkich zbudziła i popędzała jedna konieczność, konieczność zdążenia na pociąg, który miał być ostatnim z ostatnich. Krzyki, nawoływania, przekleństwa, hałas nieopisany zatrzymanego pośpiechu…W środkowej sali dworca wytworzyło się istne przedpiekle. Stosy kufrów, koszów, tlumoków, pudeł, węzłów- zawaliły całą przestrzeń wolną i spiętrzyły się wysoko. Wszyscy tu zagradzali sobie wąskie przejścia, spotykali się i potrącali, złorzecząc sobie nawzajem….Właśnie z dala nadciągał pociąg-ów ostatni. Gdy przedziały wagonów napełnione, nabite zostały ludzkim materiałem i dobytkiem podręcznym, pociąg ruszył leniwie. Okrążał miasto zwolna, pozwalając ludziom pożegnać je oczyma. Kto może- ciśnie się do okien i jeszcze raz zwraca spojrzenie na miasto. Niemal wszyscy zostawiają tu, co mają najlepszego. Jeden tylko w tym gronie zdaje się nic nie wiedzieć o uczuciu żalu, a przeciwnie, wszystko ze sobą zabierać. Jest to ośmio- czy dziewięcioletni obywatel. Podczas gdy jego rodzina biega w pośpiechu z tłumokami, ładuje do przedziału napotrkanego pakunki-on trzyma i pielęgnuje dużą klatkę, ani na sekundę nie spuszczając z niej oka. Aczkolwiek okryta jest z wierzchu czarną jakowąś zasłoną, można przecież dojrzeć, że więzi wewnątrz dużego czarnego ptaka. Mały nadzorca ewakuuje, widać, wraz ze sobą i tego więźnia. Ale oto wkracza do przedziału, potrącając wszystkich i wszystko, jego matka.
-Należy mi się druga klasa!- woła za urzędnikiem na cały peron.
-Pewnie, że się pani należy…-zgadza się flegmatycznie uroczysty konduktor.
Do tego dialogu miesza się mały opiekun klatki chłodną i kategoryczną uwagą:
-Nie drzyjże się mama tak znowu na cały głos, bo mi mama kosa obudzisz!
Dały się słyszeć właśnie sygnały odjazdu. Pociąg drgnął. Mimo smutku przytłaczającego, oczy wszystkich spoglądają na klatkę z pytaniem, czy kos ewakuowany obudził się w istocie, czy też jedyny z nas wszystkich przespał szczęśliwie tę chwile”.

Zakończenie
Przy pisaniu tej przedziwnej historii skorzystaliśmy obficie z kilku pisarzy: S.Żeromskiego, M.Ostrowskiego, S.Weil, H.Sienkiewicza i Z.Krasińskiego. Wszak byli oni bardziej świadomi poruszanych tutaj problemów naszego życia, więcej sprawiedliwi w ocenie wypadków. Dzieło to rozrosło się na naszych oczach. A chcieliśmy tylko zwrócić uwagę Drogiego Czytelnika na dwa interesujące nas hasła=maksymy: “Powiedziałem ci już, że ból jednego człowieka wart jest tyle co ból całego świata”; “Chciałem wiarę utracić, lecz spokój był dalej”. Jeśli lektura tego dzieła zadowoli zainteresowanych, to już będziemy niekłamanie wdzięczni Opatrzności Bożej.

W Ząbkowicach, w listopadzie 2003 r.
Stanisław Barszczak /Ferdynand Jowialny/

Leave a comment