Opowieści 116

NA SZEROKIM ŚWIECIE
/dramat współczesny w jedenastu fragmentach/

Najdroższej Matusi przeznaczam to dzieło, jak i nierównym, którzy potrzebują siebie

“Chciałem wiarę utracić lecz spokój był dalej, gwiazdę zgasić- nie drgnęła cała reszta świata;
ptakom lato przedłużyć= została sikorka, jasnoniebieska zawsze na początku zimy.
Chciałem działać, pozmieniać- napomniał mnie kamień: czyżeś zgłupiał do końca- aktywni czas tracą.
Chciałem zwątpić- w zwątpieniu znalazłem milczenie, to od czego się wiara z powrotem zaczyna” /ks.J.Twardowski/

Osoby:
Alfred, Artur, Adam

Wprowadzenie

Świat starożytny był doszedł do ostatnich wyników historii swojej, w religii do zupełnego zwątpienia, w filozofii do zupełnego obalenia zasad politeizmu. Krytyka rozumu zniszczyła wszelką wiarę dawną, wszelkie życie,żywiące wśród ludów, a nic równie żywotnego lub żywotniejszego na to miejsce nie postawiła. Gdzie tylko spojrzeć w świecie ducha ruiny,swawola,rozstrój. Epikureizm, stoicyzm,platonizm, przechadzały się, jak mary, po owdowiałych piersiach ludzkości. Z tylu wojen, proskrypcji i rewolucji wielkie znużenie było się zostało w sercach, wszystkie wiary polityczne spełzły na niczym. I blebejani Mariusz i patrycjusz Sulla nie zdołali urzeczywistnić myśli swoich. Cezar Germanom pokaże błękit niebios greckich pod Farsalą.
Krzyknie Brutus:cnota jest także złudzeniem! Dusza zabijającego się Brutusa to najprawdziwszy obraz duszy świata całego naonczas. Słabość, niepewność, gorączkowa żądza czegoś lepszego i gorączkowe przerażenie po każdym czynie dokonanym, który do pożądanej przemiany nie doprowadził, oto są duszy takiej piętna. I z tych znamion łatwo rozpoznać, że świat ten bliski dnia sądu i przeobrażenia swego. A lat niewiele później któż zaczął stąpać po tej bitej drodze? Że nowe życie jest zesłane…Bóg zostawił nam dobrą wolę. Gdyby inaczej było, ducha ludzkiego, własną wolą wyrabiającego się, by nie było, gdzieżby się podziała zasługa, którą on zasługiwa się w czasie? A jakżesz się umiera, jeśli się nie zwątpi? Człowiekiem na to, by umierać. Gdy Boży Duch połączy się z naturą człowieka, życie boże grób ludzki rozwala. My w grobie? Mylę się: my już za grobem! Więc patrzcie uważnie, a znaki śmierci przemienią się wam nagle w znaki zmartwychwstania! Cywilizacja się poczęła w chwili, gdy wiara konała. Chrystus przebudził z uśpienia, objawił…Naszym jedynie użytek, jaki czynimy z tych udzielonych nam zasobów. Dlatego chcemy być warunkiem, dopełnieniem dwu okręgów równych sobie: ludzkość na planecie i nieśmiertelność każdego osobnika za grobem. Jako albowiem członki ciała ludzkiego są widomemi i rozmaitemi cząstkami niewidzialnego ‘Ja’ ludzkiego, które je wszystkie spaja i im wszystkim panuje, zechcemy tutaj rozpoznać wolność chwały, niewypowiedzianą wolność jaką ma Bóg, choć wiemy że w naturze to jest niemożliwe.

Z tym zamiarem wychodziłem jak rak wieczorem, długo nienawrócony Nikodem, i umierałem niedbale, trzymałem się oburącz trzeźwej rozpaczy.Jednocześnie podziwiałem motyle,które miały wielkie oczy i wciąż jeszcze tyle przeraźliwego milczenia/tyle pytań bez odpowiedzi jeszcze/. A był to dzień bez kochanej ręki, z cierpieniem tędy owędy. Jeden piec mnie zrozumiał, zwłaszcza gdy kładłem serce do zimnego łóżka, że wszystko dzieje się inaczej. Ponieważ ciało wciąż oddala/ oby tylko zasłaniało-że to lepiej/
jak zadyszana pszczoła o wiele ciszej obmywałem nogi, bo ta jesień /była/ lekko chora po tej stronie świata.W tym czasie przeczułem tylko to jedynie misterium o bólu, które wyzwala:tak więc za mną tupanie nogą z bólu, otwarta książka zamknięta powoli, nie posłany stąd daleki list, milczenie przy stole,chodzenie tam i nazad dookoła prawdy, dotknięcie ust samotnych łyżeczką herbaty, to co niemożliwe jeszcze nie ostatnie, ta sama miłość kończąca się długo. A pewnego razu wyszedłem na zawsze z domu Matusi, by pozbyć się tego co boli, by wróciło do mnie. Więc słuchałem co innego, nie tłumaczyłem do końca, a zachęcałem do malowania tylko mojej piękności ręką, w której tyle pierwszego zdziwienia. Zamykałem Jezusa w tabernakulum zawsze z cząstką czyjegoś płaczu, spostrzegałem kamienie nie rozumiejąc ich, że można pić mszę ustami, że konfesjonałowi stale odrastają uszy. Modliłem się, żeby nigdy nie być ważnym. Jak świerszcz pochylałem głowę i kładłem dziub na ziemi jak czajka. A mówiono, że można szukać prawdopodobieństwa i utracić prawdę. Słowa sprawiają, że się widzi tylko połowę…Nie wiedziałem jeszcze gdzie prawda się zaczyna, a gdzie rozum, brakowało mi wyobraźni. Król niewidzialny się zjawił i krzyż ogromny ustawił między tobą a mną. Czy nie przychodziłem stale wczorajszy? Z wspinaczką przyszło teraz bezsilne pragnienie, wołanie o pewne rzeczy, nie słyszą. Więc patrzę i wybieram tajemnicę, aby wrócić i pozbyć się tego, co boli, depozyt ostatni wybrać! Depozyt trzeba umieścić tak, aby procentował. Dusza buntuje się przeciw kierowaniu pragnień do Boga- bo ten kontakt wypala całe zawarte w nich zło. Dlatego z świadomością nadprzyrodzoną, bo jej nie odpowiada żadna naśladująca ją cnota naturalna, z pragnieniem doskonałości, które czyni mniej niedoskonałym, zanurzyłem się cały w Chrystusie.
Chryste,dziękuję Ci za tyle bólu, żeby sprawdzać siebie; za pytania tak wielkie, że już nieruchome, one wracają z chmur…Dziś jeszcze udam może, że ich nie widziałem…Zatem zapragnąłem się ku Tobie przybliżyć.

Gdzież dalej iść idei chrześcijańskiej?Oczywiście w sferę niedotkniętą, nieprzerobioną dotąd. Należało by życzyć sobie głębszego zrozumienia ich, wyższego ich uwielbienia. Idea wszechmiłości zapomniana. Duch Polski uczuł się teraz narzędziem wybranym w historii do posunięcia jej postępu dalej. Płciowość, polarność jest prawem powszechnym. Jedna i taż sama siła w naturze, lub idea w Duchu objawia się na dwóch ostatecznych końcach swoich niby to sprzecznie, a wtedy między tymi dwoma końcami powstaje działanie i oddziaływanie ciągłe, czyli ruch i życie tejże siły,tejże idei. Więc duch mój upadł w tę próżnię zwątpienia, ach żyłem, żyłem w tej przepaści długo. Nadchodzący postęp historii i ‘ja’ pozostaje jedynym wezwaniem. Gdzież więc musi najwierniej zajaśnieć przewidzenie tej przyszłości? Zaprawdę, że w Ja dostępujemy rozszerzenia obecności Bożej. Moje ‘ja’ przyszło tu od Pana Boga. Wydaje się, że przekroczyło obraz dawny: anioł stróż już na reńcie, bo i świat się zawalił; a mały Jezus prosi cichutko jak świerszcz, aby słowo nie bylo nagle milczeniem. Co więcej, z przypowieścią o Miłosiernym Ojcu i szczodrobliwym Bracie, zdaje się że wzrosły wymagania ewangeliczne, jest mniej widzów a więcej ludzkich pragnień- bo wrócil Syn. Wystarczy nie mieć wolnej woli, aby dorównać Bogu… Ponieważ mam ręce suche i ciepłe, za słabe, żeby wyprowadzić mnie z tego świata, chcę być cały poddany Twojej woli Boże, jak martwe przedmioty.
Miłość jest dyspozycją nadprzyrodzonej części duszy. Wiara jest dyspozycją wszystkich części duszy. W drodze przez ziemię doświadczyłem nawyku propagandy przeciw objawieniu boskości. Ale trzeba też ujarzmić ciało, aby słuchało tylko najwyższej części duszy. Bóg tak nas stworzył, że zmuszeni jesteśmy zwracać się do Niego z błaganiem. Zgoda na zupełną i wieczną nieobecność wszelkiego dobra jest tym jedynym aktem duszy, ktory może być bezwarunkowy. Godzić się na to, aby nie być, to godzić się na pozbawienie wszelkiego dobra, a taka zgoda jest posiadaniem pełnego dobra. Objawienie Syna Bożego musi więc przechodzić wiekami ze stanu idealnego do stanu uwidomienia i rzeczywistości. Albowiem na takim ruchu postęp zasługi ludzkiej, postęp człowieczeństwa zależy.

I
“Rozwarła się wielka brama…Z głębi murów olbrzymich, zadymionych sadzą, wyszedł na ulicę wielki ludzki tłum. Wyszedł od razu, wywalił się jak bryła. Powiewała nad nim czerwona chorągiew, płótno we krwi maczane. Proste drzewo tkwiło w jakowyś dłoniach wyschniętych, sękatych, z czarnymi pazurami. Zdawało się, że dłonie te to szpony ptasie, co pochwyciły i trzymają zdobyty łup. Poniżej dłoni widać było na suchych gnatach dwa brudne mankiety z ordynarnymi spinkami. Dolny brzeg i koniec czerwonego płótna lewą ręką unosiła ku górze kobieta obwiązana chustką wełnianą. Na prawej ręce dźwigała niemowlę, którego główka wyłaniająca się z chusty tkwiła ponad odkrytymi głowami. Wokół sztandaru tłoczyły się w pośpiesznym marszu figury sczerniałe, rude, pożółkłe, ludzie o skórze lic tęgo wydębionej dymem, kwasami, sadzą i smrodem. Szli mężowie o oczach doskonale wyżganych pracowitymi igłami porządnej pracy, o trzewiach wyżartych od chorób, o nerwach, których szaleństwo ucisza wódka. Wszyscy byli odziani w tandetne miejskie gałgany, kupione w sklepach starzyzny. Ich tużurki, marynarki, żakiety były gałgańskim naśladowaniem odzieży ludzkiej, podobnie jak ich głowy, złupione przez pracę, obrzydłe od biedy, spotniałe od trudu, byly karykaturą kształtu ludzkiego. Skoro się pojawili w ludnej ulicy, gdy na jej tle bezbarwnym zakwitł krwawy kwiat, ludzie normalni, ‘obywatele’, zaczęli pomykać na prawo i na lewo, w tył i naprzód. Jedni zapadali w bramy, inni sunęli wzdłuż murów niepodobni do samych siebie. Dookoła idącego zastępu zatoczyła się pusta sfera powietrza. Szli sami w majowym słońcu. I sami naturalną siłą tworzyli ze siebie krąg coraz bardziej spoisty. Kiedy niekiedy i z tego kręgu odpadał człowiek. Maszerujący dalej ściskali się korpusami ciał coraz szczelniej, coraz mocniej, coraz bardziej. Wsparli się ramiony i szukali podniety w ich dreszczu. Bicie serc stało się jedno. Pieśń o czerwonym sztandarze zlatywała z ich warg zdrętwiałych i rwała się raz wraz. Na przodzie, o krok przed tłumem, szedł oberwany szewc, w krótkich portkach, wygniecionych kolanami, wygniłych w kroku, w smokingu, na jedwabnej ongi podszewce, spiętym na brzuchu agrafką, i w czerwonym szaliku na szyi. Pijacka jego twarz była zsiniała, nos popielaty, oczy skostniałe z zachwycenia. Śmiał się raz szczerze, za całe swe sobacze życie. Wołał wymachując zzieleniałym kapeluszem ku górnym piętrom, ku widzom z balkonów. Kobieta idąca w środku i ręką podtrzymująca sztandar miała na twarzy wyraz spokoju, jasności…wyraz łaski. Widać było z daleka jej twarz natchnioną i milościwą. Podnosiła coraz wyżej rękę i coraz wyżej, pewnie odruchowo, podnosiła dziecko. Czemuż je miała kryć?ŻEby żyło bez powietrza, bez światła…Miała czekać, aż podrośnie i stanie się zeń młodociany włóczęga. Któż wie? Może w onej chwili wzdychała, że woli go zanieść na krwawą ofiarę czystego ciałem i duchem, dzieciątko jasne, zanim je świat odedrze od łona, pochwyci w szpony. Zupełna pustka stała się w ulicy…Popchnięty od ducha zachwytu, natchniony posłannictwem tłum zrósł się w jedną brylę. Wybuchła pieśń. Tłum stał się męstwem, które śmiercią pogardza. Szedł niezachwiany, wyniosły, ślepy i głuchy, żywy pocisk, torujący drogi wolności.”/ S.Żeromski/

II
/Szkoła elementarna w Kijowie-1905 r./

-Niech wstaną ci, którzy byli u mnie przed świętami i odpowiadali z zadanych lekcji. Ojciec Nikodem był to bardzo młody człowiek o bardzo starej twarzy w obramowaniu kruczo-czarnych włosów, twarzy wysuszonej do cna jego własną gorliwością. Otyły człowiek w sutannie, z ciężkim szyjem na szyi, groźnie spojrzał na uczniów. Małe, złe oczki, jak gdyby świdrowały sześcioro dzieci- czterech chłopców i dwie dziewczynki- które wstały z ławek. Poprzednio rozśpiewane dzieci z lękiem spoglądały na człowieka w sutannie.
-Siadajcie- skinął ksiądz w stronę dziewczynek. Dziewczynki szybko usiadły odetchnąwszy z ulgą. Oczki ojca Nikodema spoczęły teraz na czterech malcach.
-Chodźcie no tu,moi drodzy! Który by opowiedział o reformie kościelnej papieża Grzegorza VII? Trzech malców zaczęło wertować szybko podręcznik do historii. Ksiądz uważnie oglądał salę, lecz nic nie znalazł. Zabrał się więc do czwartego, czarnookiego, w szarej koszulinie i granatowych porciętach z łatami na kolanach.
-A ty,czemu stoisz jak bałwan? Czarnooki,patrząc z ukrytą niewiedzą, głucho odparł:
-Nie mam kiedy zasiąść do lekcji, robota czeka w mieście- i przeciągnął rękoma po zaszytych szwach spodni.
-Więc sądzisz, że nie wiem, jak się do tego tematu zabrać. Z rozbrajającą śmiałością rzekł :
Żeby mi było to po raz ostatni- i kazał malcom usiąść. Natenczas zaczął przedziwną historię:
-Ogromne znaczenie dla rozwoju programu reformy gregoriańskiej miał fakt włączenia się w nurt reformatorski papieży. Nastąpiło to dopiero w poł.XI w. Od imienia najgłośniejszego z papieży tej epoki, Grzegorza VII/1073-1085/, określa się całą jedenastowieczną reformę kościelną nazwą reformy gregoriańskiej. Papiestwo było w pełni świadome znaczenia teraz oddolnych sił społecznych. Grzegorz VII decydując się na bezwzględną walkę w imię reformy Kościoła, nie waha się odwoływać do mas ludności chrześcijańskiej. Miało to kolosalne znaczenie, umacniało bowiem wśród najszerszych kręgów społecznych atmosferę fermentu. Nie poprzestając na reformie moralnej, a w oparciu o praktykę uciekania się pod protekcję Stolicy Apostolskiej/egzemcję/ różnych środowisk kościelnych:mnichów, kanoników, świeckich, papież podejmuje zasadniczą reformę ustrojową. Obecnie głośno się mówi: że inwestytura świecka/ czyli nadawanie godności kościelnych przez świeckich feudałów/ stanowi korzeń zła toczącego ówczesne chrześcijaństwo. Na kolejnych synodach/1074,1075/ potępił ponownie świecką inwestyturę, a w programowym piśmie ‘Dictatus papae’ zawarł doktrynę wyższości władzy papieskiej nad cesarską i wszystkich płynących z niej konsekwencji stwierdzając, że papież może zwalniać od przysięgi na wierność, złożonej niegodnemu władcy. Bezpośrednio potem rozpętała się walka. Tej walki nie można było uniknąć. Od niepamiętnych czasów królowie i książęta korzystali z przysługującego im prawa mianowania dogodnych dla siebie kandydatów na stanowiska duchowne. Zakwestionowano cesarzom ziemskim to prawo z całą bezwzględnością. Pozbawiono ich świeckiej inwestytury w odniesieniu do dygnitarzy duchownych., co obalało jedną z najsilniejszych podstaw ich władzy. Henryk IV, który w r.1075 zasiadł na tronie Ottona I, nie mógł uznać orzeczeń pap. Grzegorza VII. Toteż musiała się rozpętać walka o inwestyturę. Na pocz.1077 r. wydawało się, że cesarz poniósł stanowczą klęskę.

Leave a comment