Lekcja patriotyzmu cd.

Sędzia K. to niewysoki mężczyzna pięćdziesięciu pięciu lat, o włosach krótkich i siwiejących wąsach jeszcze czarnych, z oczyma raczej spokojnymi niż żywymi. Solidnie zbudowany, jak każdy góral, na głowie nosi duży pilśniowy kapelusz, szeroki pas z tradycyjnymi klamrami na brzuchu, kurtkę bez rękawów na ramionach, bufiaste spodnie wpuszczone w wysokie skórzane buty-Teraz zdaje mi się, że to on pokazał mi się w naszym autokarze-Olsztyńska wioska miała lekarza, a jej mieszkańcy wierzyli ciągle w siły nadprzyrodzone…Właściciel kawiarni żyd imieniem Jonasz, dzielny człowiek około sześćdziesiątki, o fizjonomii ujmującej, z czarnymi oczyma, zakrzywionym nosem, wydatnymi wargami, o prostych włosach i z tradycyjną brodą. Uniżony i uprzejmy, pożyczał chętnie temu i owemu niewielkie sumy, nie domagając się zastawu ani nie zdzierając zbytnich procentów…Kawiarnia „Oliwier”- taką nosiła nazwę-zajmowała jeden z rogów terasy przecinającej główną ulicę Żwirki i Wigury, naprzeciw drukarni. Było to stare gmaszysko, na poły z drewna, na poły z kamienia, połatane w wielu miejscach, lecz zdobne bogato w zieleń i o bardzo kuszącym wyglądzie. Kawiarnia była parterowa- a przeszklone drzwi prowadziły na taras. Z tarasu wchodziło się najpierw do dużej sali, zastawionej stołami przeznaczonymi dla kielichów i taboretami dla pijących, z dębowym kredensem stoczonym przez korniki, w którym błyszczały talerze, dzbany i butelczyny, oraz z poczerniałym drewnianym bufetem, za którym Jonasz czekał na zamówienia swych klientów…Nie dziwmy się, że po zdarzeniu z dymem wydobywającym się z baszty, po zdarzeniu z głosem słyszanym w kawiarni „Oliwier”, cała ludność była przerażona. Cyganie zaklinali się, że opuszczą te strony…

Młody leśniczy Wacław miał na sobie strój podróżny: czapkę ozdobioną szerokim daszkiem, kurtkę ściśniętą pasem z kordelasem w pochwie, bufiaste spodnie, podkute buty, ładownicę na biodrach, długą fuzję na ramieniu…Również doktor Malina uznał, że musi uzbroić się w stary karabin, który wprawdzie trzy razy na pięć strzałów nie wypalał. Niósł także siekierkę do torowania sobie przejścia przez gęste zarośla. Głowę okrytą miał szerokim kapeluszem, jaki noszą wieśniacy, opięty podróżnym płaszczem, w wysokich butach z grubymi podkówkami…Frańciszek był zbyt biegły w swym zawodzie, żeby się zgubić w lesie, nawet w terenach mu nie znanych. Mógł być godnym rywalem Skórzanej Pończochy lub Chingachgooka z krainy Coopera. Niewątpliwie przebycie tej strefy drzew mogło sprawiać trudności. Powyginane i powykręcane wiązy, buki, klony, które często nazywa się „rzekomymi platanami”, ogromne dęby panoszące się aż do poziomu brzóz, sosny i świerki dominujące na wyższych grzbietach na lewo od przełęczy-były to wspaniałe drzewa o potężnych pniach, gałęziach napęcznianych świeżymi sokami, o grubym listowiu, splątanym ze sobą i tworzącym zasłonę z zieleni, przez którą nie mogły się przedostać promienie słoneczne…przełęcz od dwudziestu lat oddana w panowanie roślinności…Zamiast pokrzywionych, poskręcanych, zwichrowanych drzew wznosiły się strzeliste kolumny pni…drzewa tworzyły jedynie skromnych rozmiarów osobne kępy…Dookoła murów, na płaskowyżu nie królowała pustka i cisza. Resztki dziennego światła pozwalały objąć wzrokiem całość fortecy majaczącej niewyraźnie w wieczornym zmroku. Ktoś pokazywał się powyżej balustrady muru i na górnej platformie baszty, także na okrągłym tarasie pierwszego piętra…Oczywiście najrozsądniej będzie poczekać do świtu i działać w pełnym świetle dnia.

Cieńki rogalik księżyca, wąski jak srebrny sierp, zniknął był tuż po tym, jak zaszło słońce…doktor dostrzegł nagle, że leśniczy zupełnie spokojnie wyciąga z torby kawał zimnej pieczeni, a przedtem już pociągnął niezły łyk ze swej manierki. Gęsie udko i pajda chleba, zakrojone rakiją, były w sam raz przydatne, żeby nabrać sił…Nieszczęsny doktor siedział wyprostowany i słuchał odgłosów rozchodzących się po powierzchni wysokich płaskowyżów, niepokojących szmerów zawierających jednocześnie szelest, jęk i skargę…Następnie ze środkowej baszty wytrysnęło światło, ostre światło, które wyrzucało błyski o przenikliwej jaskrawości Jakiż ogień wytwarzał tak potężne światło, którego promienie rozchodziły się po rozległych połaciach płaskowyżu…W obronnym murze między bastionami nie można było dostrzec żadnego wyłomu, żadnego obsunięcia, żadnego uskoku, który pozwoliłby wejść do wewnątrz…Franciszek z Wacławem, obaj puścili się dnem doliny. Najprzód musieli przebyć gmatwaninę drzew, przez którą nie biegła żadna ścieżka. Ziemia była tu dość głęboko wydrążona, gdyż w okresie deszczów strumyk wylewał kilkakrotnie, a nadmiar wód płynął rwącymi strumieniami i tereny te zmieniał w trzęsawisko. Całej godziny potrzebowali, by osiągnąć drogę do przełęczy….Posuwanie się dalej wśród ogromnych głazów, którymi najeżony był płaskowyż, stawało się niemożliwością i trzeba się było od niej oddalić…Mimo to Frańciszek brnął dalej, wspinając się na olbrzymie głazy zagradzające mu przejście, czołgając się między skałami, kalecząc ręce o osty i zarośla. Forteca nie była zrujnowana… wewnątrz domu kilka pięknych izb bardzo czystych; oddzielnie te, w których się jada, oddzielnie te, w których się sypia. Wszędzie kolorowo malowane meble, stoły, łóżka, ławy i taborety, kredensy, gdzie błyszczą garnki i talerze; z odsłoniętych belek sufitu zwisają dzbany ozdobione szlaczkami i sztuki materiałów o żywych barwach; ciężkie kufry, okryte pokrowcami i pikowanymi kapami, służą jako skrzynie na ubrania i jako szafy; a na białych ścianach barwnie ustrojone portrety polskich patriotów…Osłonięte solidnymi murami budynki starej feudalnej fortecy pozostały nienaruszone i mogły jeszcze pomieścić niemały garnizon…Szerokie, łukowato sklepione sale, głębokie piwnice, liczne korytarze, promenady o nawierzchniach z tłucznia ginące pod wyrośniętymi pnączami ostrokrzewów, podziemne nisze, gdzie nie dociera nigdy światło dnia, schody ukryte w grubych murach, kazamaty o wąskich otworach strzelniczych, środkowa baszta z pomieszczeniami nadającymi się do zamieszkania, zwieńczona ząbkowaną platformą; a między różnorakimi konstrukcjami wałów obronnych-nie kończące się korytarze, kapryśnie poplątane, wznoszące się aż po tarasy bastionów i schodzące do wnętrza podziemi…kaplica i bastiony bezpośrednio połączone z basztą- Zresztą także nasz bakałarz Mikołaj nie przestał prowadzić dalej w autokarze swych lekcji na podstawie legend transylwańskich. Wydaje się więc, że jeszcze długo młoda generacja wioski Olsztyn będzie wierzyć, że goście z tamtego świata nawiedzają ruiny zamku…

Kolejnego dnia wieczorem jesteśmy w Krakowie…Pięknie oświetlona dawna stolica Polski, z neonami nad sklepami, z historią kościoła Mariackiego, z hołdem Pruskim w 1525 roku. Wawel z grobami polskich wieszczów, błonia… Znaleźliśmy się na cmentarzu Rakowickim. Zdaje się, że po pogrzebie jakiś człowiek pojawił się tutaj. Z nieprzytomnym wzrokiem, z pochyloną głową, wargami zaciśniętymi, jakby były już opieczętowane przez śmierć, długo oglądał miejsce, gdzie została pogrzebana Stella. Wydawał się nadsłuchiwać, jak gdyby głos wielkiej artystki Heleny M. miał się wydobyć po raz ostatni z tego grobu. Za cmentarzem mknie pociąg w bezkresną dal. On w tej chwili jakby powiedział do siebie:„Non omnis moriar.” Autor tych wspomnień trwa przy nim- zatem pozostaje przekonany, iż nie jesteśmy ostatecznie skazani na wolność, ale z pewnością jesteśmy tu, by głosić odwieczną religijność ludzkości.

Leave a comment