Ballada o dumnym rycerzu

„Ballada o dumnym rycerzu”

1.Czekając znaku
2.Dowód miłosierdzia
3.Przebacz bracie!

1.„Tu niedaleko mam ja sąsiada
co już od serca w proch się rozpada…
ten ci jest śmiercią ode mnie starszy…
i śpi na żmijach głowę oparłszy…/B. Leśmian/

2. „W rozbolałego serca żywą księgę
zapisz na zawsze słowa takiej treści:
jak ruda w ogniu znajduje potęgę
Oczyszczającą, tak człowiek w boleści”/ J. Kasprowicz/

3.”Wskażcie mi jeden lud ,do kroćset czartów,
co by tak zasnął w wielkości obłędzie,
tak był poniechan i przemilczan wszędzie
wszędzie tak był pełen laurowych bękartów,
tak dumny z swoich dawnych malepartów,
A Don Kichotów podległy komendzie” /A.Nowaczyński/

4.”O sułtanie Saladynie powiadają, że ma potęgę, jakiej żaden sułtan nie posiadał od czasów Harun-al- Raszyna, któren z Karolem wielkim przyjacielstwo trzymał. Saladyn ,gdyby zechciał, mógłby państwo jerozolimskie zgnieść, jeno że to ludzki człek, i choć poganin, chrześcijanom przychylny. Rad utrzymuje pokój, tylko że go panowie baroni ustawicznie drażnią” /Z.Kossak, Król trędowaty/

1.Czekając znaku
Moab to pustynna kraina. Na zachód ciągnie się Morze Martwe otoczone wieńcem wzgórz .Sucha, kamienista ziemia dźwięczy martwo pod kopytem, nigdzie śladu zieloności; a z rozpadlin sterczą uwiędłe, gorzkie badyle. Słońce pali żywym ogniem, tak że pancerze rozprażone grzeją nieznośnie ciało. Pył wżera się w usta, w oczy; powietrze drży od gorąca. Wlecze się wolno długi, spieczony dzień. Konie spuszczają głowy i zwidy łudzą wzrok jadących. W rudym od żaru powietrzu ukazuje się miasteczko, bliskie, że kamieniem rzucić. Białe pałace, zieleń trawy, szafirowa toń jeziora…Migocze to, kusi, drga na większą udrękę idących. A trochę dalej na wystającej skale nad gęstymi znieruchomiałymi falami stoi skamieniała postać żony Lota, Moabowej zbyt ciekawej matki. W tych dziedzinach bardziej niż w jakichkolwiek innych znać, że Bóg nie lubi wglądu w swoje sprawy . Krajobraz jest surowy , groźny i nieprzychylny krzykliwym ludzkim małostkom. Wszystko, co się w ciągu wieków na tej ziemi zdarzyło ,zostawia swój trwały ślad. Zamieszkujące tu niegdyś plemię olbrzymów Emim przeorało dziwaczne wąwozy, wyrzeźbiło stromizny gór. Przywleczona przez Asyryjczyków wiara w Baala Peora, ponure bożyszcze żądne krwi ludzkiej, zabarwiła wzgórza czerwono-rdzawym nalotem, że wyglądają odtąd niby zlane zastygłą posoką. Dawno nie ma już olbrzymów, zapomniane imię bożka, lecz góry ich wznoszą się posępnie nad postacią, a wiatr omiata rudy pył zasypujący oczy karawanom. Nawet wieże kasztelu granicznego wynurzające się zza wzgórz, acz niedawno powstałe nabierają w tym kraju pozoru rzeczy wrosłej w grunt, niezniszczalnej na wiek wieków.
Idąc tym krajem, zali można myśleć o czym innym niż o Bogu? Pustynia jest żywiołem, a każdy żywioł tchnie Bogiem. Nie masz tu nic krom Niego – tak myśli emir powracający z pielgrzymki. Choć słudzy prowadzą za nim bogato objuczone wielbłądy , stary emir kroczy pieszo jak wszyscy pielgrzymi. Pogrążony w dumaniach , nie czuje zmęczenia. Ciało słania się od trudu, lecz dusza czuje się lekką. Cóż mnie tu wiąże , wędrowca? Wypełniłem swoje czasy…Darmo , jak uosobienie wdzięku widomego świata, kuszą wzrok złudne, prześliczne obrazy ukazujące się w rozedrganym słońcem powietrzu. Cieniste gaje, fontanny, dachy i wieże, zaklęte miasto, uniesione niegdyś niegdyś powietrze przez duchy. Stary emir patrzy na nie obojętnie. Wokoło emira długą, nie kończącą się gromadą wędrują pielgrzymi. Pod białym turbanem snują swoje myśli. Nie są niczym obciążeni, nie niosą nic. Noszą jednakie czarne, wyrudziałe szaty, lica mają zasłonięte. Nie podniosła ich serca pielgrzymka, w której chociaż obecne, nie brały udziału. Kobietom nie wolno wchodzić do świątyni…Nie mają wszak duszy. Nie ponoszą odpowiedzialności, a Prorok odmówił im także rozróżnienia zła od dobra. Nie rozumieją swych czynów więcej niż osioł lub wielbłąd, a znacznie mniej niźli koń. Emir patrzy na płonące od słońca wieże z trudnym do określenia uczuciem. Na poły latyńska krew ciągnie go ku Frankom, o których tyle słyszał, których nie zna wcale. Ciągnie nie od dziś. Całe życie pragnął w skrytości zbliżyć się ku nim. Nie uczynił tego/ może raz/, a oto teraz dożył wieku, stoi gotów do odejścia i nigdy już pewno życzenia tego nie urzeczywistni. Przed chwilą myślał, że wszystko, co należało wypełnić, wypełnił…
Nie wszystko. Tego mu brak./por.Z. Kossak, Król trędowaty, Poznań 1948/
Rok 1179 dobiegał końca. Rok ten widział zacięte walki między cesarzem Fryderykiem Rudobrodym a księciem Henrykiem Lwem, między antypapieżem Kalikstem a papieżem Aleksandrem, między Rzymianami a Lombardami, między królem angielskim a królem francuskim, nie zmienił jednak w niczym powszedniego trybu życia w ustronnym kasztelu Luzynianów. Jak zeszłej , zaprzeszłej i zadziesiątej jesieni, na podwórzu stało gęste, lepkie błoto, możliwe do przebrnięcia tylko w wysokich skórzniach albo drewnianych chodakach. Krowy idące do wodopoju rozbiły je w równe, wąskie zagony. Pastuch Błażej ciągnął wodę ze studni przeraźliwie skrzypiącym żurawiem. Kawki kołowały z krzykiem nad wieżami. W izbie czeladnej przy świetle skąpego ognia dziewczęta przędły śpiewając. W wielkiej sieni stary pan drzemał siedząc w poręczowym krześle przed kominem. Psy naraz układły się wokół niego. Nic się tutaj nie zmieniło…Nie przyszły tu żadne nowinki, nie uwiądł stary obyczaj. Po dawnemu Bóg był Bogiem, pan panem, poddany poddanym. Nawet znany z dawna kiepski wikt i kwaśne latosie wino stawały się miłe jako dowody owej niezmienności.
W Jerozolimie zaś sułtan, poruszony do żywego zbójeckim napadem pana de Chatillon i śmiercią starego swego wychowawcy, kazał wynieść siedmiokrotny buńczuk przed pałac i powiać nim ku zachodowi.-Dość wiarołomstwa!-zakrzyknął –uczynię wolę moją z królestwa giaurów! Wraz też otrąbiono ‘dżihad’, świętą wojnę z niewiernymi, i ściągnięto pułki z granicy. Położenie królestwa jerozolimskiego stało się groźne jak nigdy.
Król unosi się na łożu, chory ,trędowaty i rzecze: ruszam Saladynowi naprzeciw. Chcę, by Święte Drzewo Krzyża poszło z nami. Skąd się wzięło wojsko Baldwina IV? Ano, uproszeni mieszczanie halasowali na murach, symulując wycieczkę, a gdy cała uwaga oblegających skierowała się na ten odcinek, właściwe wojsko z królem i Świętym Drzewem wyszło niepostrzeżenie z grodu południową bramą…Bracia lazaryści ostrożnie sadzają króla na siodło. Przywiązują mocno wpół pasami do łęku. Bezsilne stopy do strzemion, strzemiona wiążą pod brzuchem bachmata. Ramieniem jeszcze król włada. Jeszcze miecz w górę podźwignie. Ogląda się na biskupa, który trzyma Święte Drzewo. Nieśmiały, łagodny staruszek patrzy dzisiaj nieulękle. Obejmuje świętość oburącz. Relikwiarz jest bardzo ciężki, dźwigający święte drzewo przypina je do siebie pasem. Scena ta ma jakiś sens, ważny sens, wszechpotężny…jakieś stwierdzenie supremacji ducha, a może jeszcze coś więcej?… Król wpija oczy w Święte Drzewo, które dźwigało Odkupienie świata, w obecności którego Muzułmanie widzą się mali, to znowu ogromni, bliscy i nagle dalecy. „Krzyż! Znak o niezmiernej mocy. Wystarczy skreślić go dłonią, a pierzchną moce piekielne. Zbliża niebo, oddala piekło, od początku świata jest przeczuciem lub wspomnieniem prawdziwego Krzyża. Więc jeżeli taką siłę posiada znak, wyobrażenie, ile potęgi kryje samo święte Drzewo, Drzewo na którym zawisło Odkupienie ludzi?…Bo wprawdzie wszystko przyrodzenie Bóg pobłogosławił. Zwierzęta przy żłóbku Narodzenia, kamienie przez złożenie w Grobie. Ale drzewo najbardziej było zaszczycone. Spłynęła po nim Krew Pana i śmiertelny pot. Przyjęło jego ostatni dech. Objęli je dłońmi Jan, Matka i Magdalena. Zawarło w sobie bezpośrednio

Leave a comment