Boże Narodzenie w 1587 roku – cz 1.

ks. Stanisław Barszczak-  Boże Narodzenie w 1587 roku

Drugi grudnia roku Pańskiego 1587. Wczoraj po południu zaczęły się ciężkie deszczowe chmury, które tygodniami będą zalegać nad zamkiem. I oto siedzę w mej kuźni. Nagle znowu zaczęła się siarczysta ulewa. Deszcz uderza wolno o moją szybę. Znowu daję się  uśpić deszczem, ale przechodzi mi chwilowa drzemka. Oparty o parapet wąskiego okna spojrzałem w późną jesień na naszym zamku. Jest to w zasadzie zły czas.

Śmiech stał się towarem droższym w tym świecie, marszczenie czoła i westchnienia zupełnie tanie. Spojrzałem właśnie jak w oddali pokazywały się krwawe ciemne chmury, niejako zapowiedź wojny z niemieckimi wojskami arcyksięcia Maksymiliana Habsburga. Zaraz też w pobliżu zaległy niesamowitym woalem tym razem trójkątne chmury, niczym choroba, głód i ostania potrzeba. To jest zły czas! Jest  smutniejsza, bardziej melancholijna jesień; drobniejsza zarazem i zimniejsza pora przedzimowa sączy się już dokoła.  To jest zły czas! Ludzie mają długie twarze i trudne serca. Kiedy spotykają się dwaj znajomi drżą ich ramiona, ale pośpiesznie mijają się i nie pozdrawiają. To jest zły czas! W złym humorze odstawiłem Psałterz Dawidów poety z Czarnolasu. To była stara księga. Ale oto poprószyło z nieba pierwszym śniegiem. W oknach zamkowych ukazały się śmiejące się twarze dziecięce, małe rączki klaskają radośnie. Jakie myśli zagościły w białych domach przy zaglądających do środka iskrzących się od pierwszego mrozu sosnach.

Teraz jest czas dla opowiadającego bajki, dla poety. Spoglądam z moich marzeń i widzę te same śmiechy, te same zatroskania na ludzkich twarzach, jak w poprzednie długie, czerstwe lata, że radość i cierpienie takie same pozostały na ziemi sędziwej matki. Oto twarze samotne, są mi obce, jestem sam! Sam a przecież nie sam. Z zapadającej nocy zapomnienia  wynurzają się i dźwięczą mi w uszach jeszcze: postaci, tony, głosy, które znałem, które posłyszałem, które wpierw chętnie widywałem i słyszałem w minionych złych i dobrych dniach, znów są rozbudzone i żywe.

Dzwonki wracających stad baranków rozlegają się między wzgórzami, dokoła brzmi nieskończone życie, w trawach, na drzewach, w powietrzu, serce dziecięce rozumie wszystko, ono jest jeszcze jedno z naturą, jedno z Bogiem. W umyśle martwe i złożone wiosny zaczęły znowu się zielenić i kwitną, zapomniane baśnie dziecięce przypominam sobie. Jestem na powrót młody, ruszam , budzę się. Ale pogrążony jest niejako świat wspomnienia, drżę w zimnej, smutnej teraźniejszości, ściśnięty czuję moją samotność.

Ja starzec, z drugim dzieciństwem czyhającym w pobliżu, chcę opowiadać o bohaterach ostatnich naszego zamku, których życie jest jakby w moim zakorzenione i jeszcze odbija się na murach naszej fortecy jak promień słońca. Lubię w wielkich miastach te stare części miasta z ich wąskimi, krzywymi, ciemnymi zaułkami, w których jasność słońca tylko ukradkiem odważa się zabłysnąć. Jednocześnie tęsknię do poddaszy krakowskich, gdzie w atelier artystów ubierałem żółte ciżemki krakowskie. To już tak dawno. Mój Boże i pomyśleć, że nasz król Zygmunt I zamieszkiwał komnaty naszego zamku. To były czasy! Moja kuźnia jest położona w tym zaułku zamku, gdzie wznosi się wieża starościnowa. Podobno pod kuźnią znajdują się jakieś tunele, które tworzą sieć podziemnych, zamkowych korytarzy, a których nigdy nie widziałem. Teraz jest pochmurno. Panuje głęboka cisza w pokoju. Zatem to jest właściwy czas, żeby marzyć. Siedzę przy oknie, z głową złożoną na ręce, stopniowo coraz bardziej daję się utulić monotonną muzyką deszczu na zewnątrz, by w końcu zatopić się w teraźniejszości. Dachy domów błyszczą w przedwieczornym słońcu. Coś jeszcze wam powiem, mogę mieszkańców większości domów podzamkowej osady nazwać po imieniu. Znam dźwięk, który się rozlega w spiczastej pokrytej łupkiem wieży każdego pięknego i starego kościoła, gdy zaczynają bić dzwony. Z olbrzymią przyjemnością słyszę bijące dzwony naszego kościółka. To jest niejako zaklęty świat miasteczka mojego dzieciństwa, to jest moja ojcowizna! Ale gdzie jest stary człowiek z pięknymi szarymi włosami, który każdego wieczora z troską zalewał na dziedzińcu swoje kwiaty. Gdzie jest moja matka? Żaden przyjacielski głos nie odpowiada.

Matko, Bogu dzięki, że stół biesiadny się spalił…Matko, nie mogę go już widzieć. Dobranoc matko…Teraz sam mam szare włosy. Matka, ojciec drzemią już długo w swych zapomnianych, zapadających się grobach na małym cmentarzu na pobliskich polach. Nagle przepyszny promień księżyca wdarł się do pokoju poprzez rozerwane chmury, mój cień chodzi po szafie i zdaje się szeptać wolno: “Mario! Mario! Lubię cię, chcę cię bogatą, chcę cię uczynić szczęśliwą, sławną. Oto kreślący te słowa starzec może teraz tylko śmiać się. Świat dla ciebie zwyciężyłem, Mario! Moje serce pali się pod łopatką całą noc dla ciebie, matko!…Słychać deszcz jak uderza w okna, zalega moją izbę lęk człowieczy, to jest późna noc. Jeszcze ostatnie spojrzenie daję na tutejszy zaułek. Jest ciemny i pusty.

Jeszcze jedna myśl: dzisiaj imieniny roku, jest to dzień roku dla mnie jednego, olbrzymiego bólu, jak się niedługo przekonam- zatem nie mogę stracić wspomnienia…Zamierzam pisać kronikę mego zaułka ziemi, choć nieprzerwanie moje miejsca tutaj są jakieś zajęte i wciąż zmieniane na lepsze- nawet od mego serca; nie wiem czy to jest dobrze. Ale oto przecież znów dzisiaj rano dreptał humor na moim progu, zatrzęsły się jego dzwonki, skoczyło jego posłanie, by powiedzieć:”Śmiej się, śmiej się, Janie, jesteś stary i nie masz już czasu do stracenia.” Nie mogę dzisiaj dalej pisać. Bo to był smutniejszy, bardziej niesamowity dzień, jakkolwiek nie był tym, który tak ciężko odciśnął się w mojej duszy. Nie wiem jak długo siedziałem, nie umiem oddać relacji z żadnej mojej myśli w kolejną noc. Głęboka cisza, która zaległa nad zamkiem, pozwoliła mi przejść jedynie uczucie dotyczące życia, a mianowicie: czy to drżące ruchliwe serce porzuciło już tę jedną, olbrzymią krainę.

Dzięki zabiegom Anny Jagiellonki i hetmana Jana Zamojskiego królem został wybrany Zygmunt, syn króla szwedzkiego Jana Wazy i Katarzyny Jagiellonki, siostry Zygmunta Augusta. Kontrkandydatem do tronu polskiego był austriacki arcyksiążę Maksymilian Habsburg, popierany przez pewną grupę szlachty z możnowładczą rodziną Zborowskich. Wypadki potoczyły się lawinowo. Rok 1587 przynosi kolejno (2 II-9 III) Sejm konwokacyjny (pod laską Stanisława Uchańskiego). (30 VI-22 VIII) Sejm elekcyjny w Warszawie (pod laską Kaspra Dębińskiego i Pawła Orzechowskiego). (19 VIII) Zygmunt zostaje wybrany na króla (m.in. dzięki staraniom dyplomatycznym Anny Jagiellonki). (22 VIII) Elekcja arcyksięcia Maksymiliana Habsburga (dokonana głównie przez magnaterię, na czele z rodem Zborowskich). (8 IX) Jan Zamoyski zajmuje Kraków i zabezpiecza insygnia koronacyjne (w celu koronacjiZygmunta). (15 IX) Traktat kalmarski z Janem III Wazą. Regulacja wzajemnych stosunków Rzeczpospolitej ze Szwecją. Maksymilian Habsburg zaprzysięga pacta conventa w Ołomuńcu (27 IX) i wkracza zbrojnie do Polski (5 X). (24-30 XI) Nieudane oblężenie Krakowa przez Maksymiliana Habsburga i jego stronników. (7 X) Zygmunt przybywa do Rzeczypospolitej (do Gdańska).

Zaprzysiężenie pactów conventów w klasztorze oliwskim. (4 XI) Spotkanie z Anną Jagiellonką w Piotrkowie. (9 XII) Zygmunt przybywa do Krakowa. W tym momeńcie historii Rzeczypospolitej przebywamy już na zamku w Olsztynie. Jak powiedziałem Habsburg wkroczył do Polski kierując się na Kraków. Zamoyski uprzedził jednak Maksymiliana i obsadził Kraków wiernym sobie i nowemu królowi wojskiem, a także dał rozkaz Karlińskiemu, aby umocnił mury obronne zamku. Olsztyn był poważną twierdzą nadgraniczną więc Zamoyski liczył się z tym, że Maksymilian może zechce ją zdobyć.

Wojsko Maksymiliana po nieudanej próbie zdobycia Krakowa, wspomagane przez polskich zwolenników arcyksiecia ze Stanisławem Stadnickim, ruszyło na północ na Siewierz i Krzepice i w połowie grudnia 1587 roku stanęło pod murami zamku w Olsztynie.

Na zamku nasza załoga liczyła wówczas 80 żołnierzy. Starosta Kacper Karliński zaopatrzył zamek w broń i żywność oraz wzmocnił załogę forteczną przez pobór okolicznej szlachty. Dni szybko mijały. Wtem już była druga połowa grudnia podnórze zamku zaległy wojska niemieckie. Gdy wojsko Maksymiliana dowodzone przez M.E. Lichtensteina przypuściło szturm, zostało odparte przez załogę zamku, podobnie jak kolejne ataki.

Zamek w Olsztynie dalej oblegały wojska arcyksięcia Maksymiliana Habsburga – pretendenta do tronu polskiego, które odparte zostały przez bohaterskiego dowódcę Kacpra Karlińskiego h. Ostoja.  Oddziały niemieckich landsknechtów i rajtarów nie były w stanie przełamać oporu załogi fortecznej, aby wedrzeć się do zamku. 17 grudnia wczesnym popołudniem po moście drewnianym na zamek przybył goniec Maksymiliana.

Był on ubrany w bawełnianą koszulę, kaftan spodni i wierzchni, wreszcie okryty był giermakiem, szubą podszytą futrem. Z rozklinowanego wamsu wystawały spodnie bufiaste, sięgające do kolan, miał on też pończochy i wysokie buty, na głowie zaś wysoką futrzaną czapkę. Natomiast starosta Karliński z wysokim czołem, z futrzanym kołpakiem w ręce już na niego czekał w przygotowanej komnacie. Zdaje się jakby chował w sobie jakąś tajemnicę. Na szyi bieliła się kreza z cienkiego płótna. Jego strój składał się z koszuli, sajanu i kaftanu wierzchniego długiego, dość luźnego, powłóczystego, podkreślającego dostojeństwo dowódcy zamku, z bufiastych spodni i wysokich butów. Goniec stawił się przed Karlińskim, wówczas miał rzec łamaną polszczyzną tylko jedno zdanie: “Otwórz bramy przed armią niemiecką, oddaj Olsztyn, lub zginie twe dziecko.”

Bohaterski dowódca nie wysłuchał do końca słów gońca. Był już myślami przy żonie i dziecku…W pół godziny rozgorzała bitwa na dobre. Krzyknęły z rozpaczą jak jeden mąż grupy polskie. Lecz w tym krzyku i w tej rozpaczy był nie strach, ale wściekłość. “Rzekłbyś, żywy ogień spadł na pancerze/…/Ludzie i konie zbili się w jeden wir potworny, a w tym wirze śmigały ramiona, szczękały miecze, warczały topory, zgrzytała stal o żelazo, łomot, jęki, dziki wrzask wyrzynanych mężów zlały się w jeden przeokropny głos, taki, jakby potępieńcy odezwali się nagle z głębi piekła. Wstała kurzawa, a z niej wypadły tylko oślepłe z przerażenia konie bez jeźdźców, z krwawymi oczyma i rozwianą dziko grzywą.”

Leave a comment